Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / dolnośląskie

Dystans całkowity:17023.78 km (w terenie 2726.76 km; 16.02%)
Czas w ruchu:766:30
Średnia prędkość:18.82 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:155840 m
Suma kalorii:23542 kcal
Liczba aktywności:247
Średnio na aktywność:68.92 km i 3h 43m
Więcej statystyk

Szlakiem dookoła Legnicy

  101.14  05:19
Planowałem pokonać tę trasę już od kilku tygodni i w końcu udało się zrobić to w całości, choć nie do końca po kolei. Chciałem przejechać ją odwrotnie do ruchu wskazówek zegara, ponieważ uznałem, że w tym kierunku jest lepiej oznaczona. Nie obyło się bez kosztownej omyłki czy wątpliwości na trasie. Postaram się szczegółowo opisać jak spędziłem dzisiejszy dzień.
Skorzystałem z mapki dostępnej w internecie (jest niedokładna) oraz ogólnego opisu przebiegu trasy. Szlak jest pieszym szlakiem żółtym podzielonym na 5 odcinków. Można go pokonać na rowerze, choć od powstania trasy niektóre odcinki zarosły roślinnością. Nie wiem gdzie szlak ma swój początek. Jedne źródła podają stację PKP w Jaśkowicach Legnickich, inne, że jest to stacja PKP Pawłowice Małe. Jazdę zacząłem od najbliższego miejsca od mojego domu, czyli od Lipiec. Podczas podróży nie zauważyłem żadnego fizycznego początku szlaku (żółta kropka z białą obwódką).
Wygląda na to, że zacząłem od najtrudniejszego odcinka, bo najwięcej na nim terenu. Na początek zjechałem ze szlaku, bo znak na drzewie już prawie znikł. Gdy się zorientowałem i spojrzałem na GPS, to zawróciłem i dostrzegłem starą, nieuczęszczaną od kilku lat, zarośniętą drogę. Spróbowałem się przez nią przedrzeć, ale miejscami trzeba było szukać obejścia. Na szczęście nie trwało to długo i dotarłem do drogi, którą w styczniu wydostałem się z Lasku Złotoryjskiego.
Do Czerwonego Kościoła dostałem się drogą sprzed dwóch dni, a dalej spod kościoła terenem do kolejnego asfaltu. Tutaj bez mapy nie wiadomo czy w prawo, czy w lewo. Dopiero kilkadziesiąt metrów dalej na drzewku znalazłem znak.
Przez Szymanowice i Smokowice dojechałem do wiaduktu nad autostradą. Moje zawierzenie mapie dostępnej w internecie poskutkowało temu, że nie spojrzałem na znak na drzewie i dojechałem do Dunina asfaltem. Całą drogę jednak nie pasowało mi to, że brakowało jakiegokolwiek oznaczenia szlaku. Dopiero pod muzeum odnalazłem żółte piktogramy, ale nie pasowało mi, że idą inną drogą. Zamiast jechać w kierunku Janowic Dużych pojechałem na zachód i trafiłem na zarośnięte trawą wały nad Kaczawą (niewygodne do jazdy). Dotarłem nimi do autostrady i niestety szlak się urwał. Dojechałem do drogi asfaltowej. Teraz wiem czemu wcześniej nie widziałem tutaj drogi – służby drogowe usypały górę ziemi, aby zablokować przejazd. Powodem była najpewniej zbyt duża ilość śmieci tam zalegających. Mimo wszystko zrobiłem jeszcze małe kółeczko, żeby przejechać się szlakiem i znów trafiłem na zarośla, witając się z dziką różą... A szlak się urwał, więc jeśli jechałbym prawidłowo, to nie wiedziałbym którędy udać się dalej. Nie chciałem wracać tym wałem, żeby przejechać cały szlak w jednym kierunku ze względu na nierówne podłoże. Nie chciałem też ponownie jechać asfaltem i sądziłem, że wybierając drogę terenową na wprost, dojadę do Dunina. Myliłem się i dojechałem do Janowic Dużych, a ponieważ chciałem zdobyć cały szlak, to wróciłem się do Dunina. Droga wygodna, choć na pewnym jej odcinku wysypywali drobny żwir, więc jechało się trochę jak po piachu.
Droga do Warmątowic Sienkiewiczowskich czytelna, jednak już na szlaku do Koiszkowa napotkałem przeszkodę w postaci terenu prywatnego. Ktoś wymyślił sobie, że skoro posiadł teren tamtejszego stawu, to może też przywłaszczyć sobie drogę dojazdową do pól uprawnych. Na szczęście nikt nie miał do mnie pretensji, że tamtędy przejeżdżam.
Przed Raczkową trafiłem na kolejną zarastającą drogę. Dla odmiany droga do Gniewomierza była wygodna. Tuż przed tą wsią miałem problem, bo szlak wskazywał drogę prosto, a tam był znak zakazu ruchu. Zdecydowałem, że zignoruję znak i okazało się, iż jest za nim drewniany most, co wyjaśniało ograniczenie. Ponieważ przez Gniewomierz jeszcze nie przejeżdżałem, to postanowiłem zobaczyć zabytkowy kościół.
Wygodną drogą terenową dotarłem do Koskowic, żeby wjechać w coraz bardziej zarośnięty teren. W końcu jechałem po polu, bo droga tonęła w bagnach. Jeszcze miałem problem na skrzyżowaniu z kierunkiem jazdy i po paru chwilach robiłem podjazd. Gdyby nie pewne dziewczę podziwiające widoki, to nie dowiedziałbym się, że minąłem kawał jeziora.
Rozpocząłem odcinki asfaltowe przez Rosochatą, Jaśkowice Legnickie do Kunic, gdzie prawie przegapiłbym skręt (słabe oznaczenie szlaku). Jednak ponieważ pamiętałem tamtą drogę i wiedziałem, że jest tam zakaz ruchu z wyłączeniem rowerów, to skręciłem, zapominając, że jadę po szlaku pieszym, więc niekoniecznie musiała trasa przebiegać tędy. Trafiłem dobrze, a nawet wjechałem dzięki temu na ścieżkę pieszo-rowerową. Dalej przez Szczytniki Małe i Bieniowice do Szczytnik nad Kaczawą, gdzie zaczęły się drogi leśne.
Dojechałem do Raszowy Małej, gdzie czekała mnie kolejna niespodzianka – teren prywatny z bonusem. Tabliczki ostrzegawcze przed psami, a tuż po wjeździe do lasu psia buda. Dobrze, że atrapa, ale właściciel terenu obok musiał się nieźle wycwanić, żeby odstraszyć turystów. Psów tam oczywiście być nie może, bo to nieogrodzony teren leśny z dziką zwierzyną.
Lasami przez Raszówkę do Głuchowic, a stamtąd drogą rolniczą do Grzymalina. Tutaj oznakowania były coraz rzadsze i nie wiedziałem czy jadę dobrze, czy powinienem zawracać i szukać zagubionego szlaku. Na szczęście jechałem dobrze całą drogę, aż wjechałem w kolejną, ostatnią już drogę terenową do Miłkowic. Już powoli byłem zmęczony i chciałem być w domu, ale zostały do pokonania Jezierzany, Ulesie i droga krajowa. Szybko to zleciało.
Szlak dobrze oznaczony, choć przydałoby się go odświeżyć. Większość miejsc już widziałem, ale część dróg przebyłem po raz pierwszy. Opłacało się, bo widoki miejscami piękne jak na region równinny. Kolejnym szlakiem będzie czerwony wokół Lubina.
Kategoria Polska / dolnośląskie, setki i więcej, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Pętla przez Ruję

  40.70  01:57
Dziś pochmurnie, ale prognoza dosyć optymistyczna. Postanowiłem pojechać na wschód asfaltem i wrócić terenem.
Minąłem pod akademikiem panią, która swoim autem wjechała na słupek drogowy typu U-21... tyłem. Nie widziałem zdarzenia, ale nie mam pojęcia jak mogła do czegoś takiego doprowadzić.
Kolejną sytuacją mogłem w najlepszym wypadku zakończyć moją dzisiejszą przejażdżkę. Jechałem drogą dla rowerów, a spod Szkoły Podstawowej nr 6 wyjechało auto. Na szczęście jechałem środkiem, a kierowca zatrzymał się na tyle daleko, że nic się nie stało i na tyle blisko, że mogłem zahaczyć kostką o jego tablicę rejestracyjną, gdybym nie odbił w lewo. Napędził mi takiego stracha...
Później już było spokojnie, choć miałem pod wiatr. W terenie tylko miejscami zalegały kałuże, ale znów wiatr wiał w złym kierunku niż powinien.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Warta Bolesławiecka)

  83.82  04:16
Wycieczka w ramach zaliczania gmin. Zaplanowałem ją tydzień temu i dzisiaj, mimo wątpliwości, przejechałem. Jeszcze wczoraj myślałem, aby przełożyć wypad i pojeździć gdzieś przez 2 godziny, żeby mieć czas na sprawy studenckie. Nie udało mi się – rower wygrał :)
Postanowiłem przejechać się przez Lasek Złotoryjski, w którym ociupinę zabłądziłem, ale nie na długo, bo zaraz byłem po drugiej stronie obwodnicy. Trochę tam błota, ale na pewno nie tyle, co wczoraj! Odrobinę przedzierania się przez krzaki po zarośniętej drodze i jestem za Czerwonym Kościołem. Droga zapomniana, bo coraz węższa, zarośnięta trawą, a wiadukt przykryty bardzo dobrym kawałkiem asfaltu. Aż żal, że leży tam taki samiusieńki.
Jadę dalej i ze zdjęć satelitarnych wyznaczyłem trasę po polach, ale widziałem też drogę w las. Zaryzykowałem, wjeżdżając w nią, i dotarłem do Gierałtowca, a stąd do Łukaszowa. Jakie było moje zawiedzenie, gdy dotarłem do końca wsi. Miałem nadzieję, że wyłożyli asfalt na drodze do Zagrodna, a tam tablica z zakazem poruszania się bez zgody właściciela. Byłem niegrzeczny i zignorowałem ten kawałek blachy. I tak na wyjeździe nie zauważyłem drugiego takiego zakazu, więc teraz jest to jednokierunkowa :P A i właściciela raczej nie było, bo choć teren jest monitorowany (na pewno?), to przejechałem bez większego echa.
Wjechałem na drogę wojewódzką i dziwiłem się, że mam wiatr w plecy, bo miało wiać z południowo-południowego wschodu. Prognoza pogody nie była trafna niestety. Ale za to nie poczułem nawet podjazdu za Olszanicą. Poczułem zaś zjazd, po którym pędziło się bardzo wygodnie – nie dość ze z wiatrem i z górki, to po równiutkim asfalcie. Aż szkoda było opuszczać tamte okolice.
Co rusz zauważam jak znikają nieużywane tory, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu były w pełnej świetności. Szkoda, bo niektóre leżały na malowniczych trasach, po których można było puszczać drezyny. No ale skoro PKP brakuje żelaza do budowy stołków, to kto ich zatrzyma?
Warta Bolesławiecka nie zachwyciła mnie, a nawet sprawiła wrażenie nieprzyjaznej. Przy kościele upatrzyłem sobie złoty szlak rowerowy, którego kawałek chciałem zdobyć. Jechałem jednak zbyt krótko i nie trafiłem na ów szlak, więc po drogach osiedlowych dotarłem do właściwej trasy na Tomaszów Bolesławiecki. Wiatr już zaczął strasznie przeszkadzać, choć jechałem na północ. Zobaczyłem ponownie Grodziec, który mi uciekł w Olszanicy. Z bliska był bardziej okazały, ale słońce przeszkadzało w uwiecznieniu widoku.
Drogą krajową nr 94 jechało się źle, a jeszcze jak były podjazdy, to prędkość jeszcze bardziej spadała. Dlaczego na tym odcinku jest tak mało lasów? Pierwszy był kilka kilometrów przed Chojnowem. Pierwszy i ostatni.
Zatrzymał mnie na kilka minut ruch wahadłowy przed wiaduktem nad torowiskiem. Zakaz ruchu pieszych – ciekawe którędy mają się dostać dalej. A jak zobaczyłem wieżę w parku w Chojnowie, to nie wierzyłem, że jestem już tak blisko domu. Ale aby się tam dostać, musiałem pomyśleć którędy. Zaplanowałem pojechać przez Goliszów, ale że wiatr miałem w twarz, to było mi już obojętne którędy pojadę i nie zjeżdżałem z krajówki. Od Chojnowa jakoś lepiej się jechało, ale może to dlatego, że miałem w większości z górki.
W Legnicy, na zakończenie wycieczki, spotkałem Jarka. Poinformował mnie o planowanej wycieczce szlakiem Doliny Bobru. 122 km, no proszę :D
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Grobla na wspak

  88.84  05:06
Wyczekiwany dzień nadszedł – pogoda idealna na wycieczkę rowerową. Umawiając się wcześniej ze znajomymi, ruszyliśmy w kierunku Myśliborza. Ekipa była spora, bo Łukasz, Bożena, Jarek, Olek, Marek i Ania. Do tego jeszcze czwórka osób z forum i piąta dołączyła za Przybyłowicami.
Wolnym tempem dojechaliśmy do baru w Myśliborzu. Odpoczęliśmy i zebraliśmy ekipę na dalszą jazdę, bo Marek, Łukasz i dwójka z forum odłączyli się od nas ze względu na sprzęt lub kondycję.
Jak rozmawiałem o dzisiejszej trasie, to dostałem informację, że będą jedynie asfalt i szutry. Jakie było moje zdziwienie, gdy wjechaliśmy w mokry teren. Ja z moimi błotnikami, które powoli zapychało błoto. Zaczęliśmy podjazd pod Bazaltową Górę, później zjazd i przejście przez mały strumyk. Ja za Jarkiem i w górę, żeby wyrzucić balast z butów. Nie wiem jak poradziła sobie reszta, ale Bożena miała mały problem i potrzebowała pomocnej ręki. Udało się bez niepotrzebnej kąpieli :)
Kolejny podjazd był pod Radogost, tylko inną drogą, bo po bezdrożu i dosyć stromym wzniesieniu. Chwilę odpoczęliśmy, obejrzeliśmy piękne widoki z wieży i ruszyliśmy dalej po błocie i kamienistych drogach. W rezerwacie Nad Groblą przyjemna i sucha ścieżka, a od Siedmicy jakoś jechałem tak na przodzie, że musiałem często czekać na resztę. Chyba miałem za dużo energii :D
Czemu właściwie Grobla na wspak? To nie był mój pierwszy raz na tej trasie, ale za to pierwszy w tę stronę. W maju zeszłego roku przemierzyłem te drogi czterokrotnie. Raz ze znajomymi i trzy razy, aby nagrać ślad i wiedzieć którędy jechaliśmy – trzy razy, bo telefon miał problemy.
Szybkim tempem (nawet 50 km/h) dotarliśmy do Myśliborza, gdzie czekał na nas Łukasz z setką na liczniku, co przy naszych czterdziestu kilometrach było imponujące. Jeszcze na chwilę przyjechały Monika z Izą, ale nie dołączyły do naszego powrotu. Drogę zaś wybrała Ania. Piękna droga, zwłaszcza w Pomocnem.
Myślałem, że już koniec błota na dziś, ale nic bardziej mylnego – za Stanisławowem mieliśmy terenowy zjazd przez las i po polu. Dobrze, że słońce wysuszyło glebę, bo byłoby baaardzo źle. Starałem się od czasu do czasu zrobić jakieś zdjęcia. Nawet w Auchan znalazłem minisakwę. Nie pasuje do mojej ramy, ale spróbuję coś z tym zrobić.
Powrót znanymi ścieżkami, tylko w Winnicy zrobiliśmy sobie terenowy skrót, żeby ominąć podjazd po bruku. A później już tylko z górki i nawet tempo się zwiększyło. Część odłączyła się na skrzyżowaniu, a ja, Bożena, Łukasz i Jarek pojechaliśmy na myjnię. Miło popatrzeć na czysty rower.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Test nowego napędu

  41.59  01:43
Zaszedłem rano do Worbike'a zapytać o dostępność czasową serwisantów. Po pół godziny rower trafił w ich ręce, ja tylko powiedziałem co do czego i pospieszyłem na uczelnię. Kilka godzin później miałem gotowy rower. Przeszedłem z wolnobiegu na kasetę (11-28), wymienione zostały: tylne koło, korba, łańcuch oraz kółka tylnej przerzutki. Choć wydałem sporo, to jestem zadowolony, ponieważ wszystko chodzi płynnie jak nowe :D Musiałem jedynie obrócić jedno z kółek w przerzutce, bo łańcuch ocierał o wózek, ale myślę, że robota została zrobiona dobrze.
Wyszedłem wypróbować rower na dłuższym dystansie i z powodu wiatru zachodniego skierowałem się na Chojnów. Miała to być tylko maleńka pętla przez Miłkowice i Studnicę, ale się zagapiłem i byłem już w Niedźwiedzicach nim zauważyłem, że się rozpędziłem. Uznałem, że już dokończę trasę przez Chojnów.
Powrót po zmroku, a w dodatku wiatr wynikający z oporów powietrza wiał jakby z boku albo tylko mi się wydawało. Na prostych i z górki mknąłem jak wczoraj, więc nawet ładna średnia wyszła jak na moje możliwości :P
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Pętla przez Słup

  53.89  02:22
Ach, tak to już jest. We wtorek dopadło mnie słodkie lenistwo po dwóch z rzędu dniach dłuższej jazdy i nie wyszedłem na rower. Wczoraj, mimo szczerych chęci na wycieczkę wieczorną, zaczęło padać i tak dopiero dzisiaj mogłem sobie pozwolić na krótką wycieczkę pod Legnicą. W sumie nie była taka krótka, bo nie mogłem się powstrzymać :D
Wybrałem za cel Słup, bo wiatr wiał z południa. Uznałem, że jakoś przecierpię jazdę w kierunku gór. W sumie nie było tak źle. Ponad 20 km/h na prostych wyciągałem.
Koło zalewu odbiłem do wsi, bo chciałem zbadać jedną drogę, którą jeszcze nie jechałem. Zdziwiłem się, gdy wyjechałem na betonowe płyty, którymi zwykle podjeżdżamy grupą w drodze do Męcinki. Może innym razem będę miał więcej szczęścia.
Zatrzymałem się przed drogą powiatową, żeby namyślić się dokąd jechać dalej. Przyszło mi do głowy Pomocne przez Górzec, a później Chełmiec szutrami również przez Górzec. W Męcince już się rozmyśliłem i uderzyłem na Jawor, z którego chciałem wrócić przez Legnickie Pole do domu. Moje niezdecydowanie wynikało ze złego stanu napędu rowerowego. Łańcuch dzisiaj zaczął strasznie przeskakiwać, a jego apogeum przypadało na drogę od Słupa aż do domu. Najgorzej było na podjazdach i jeździe poniżej 20 km/h... Myślę, że w najbliższych dniach zaciągnę maszynę do serwisu. Przejechałem prawie 10 tys. km i nie stosowałem się do żadnych porad ratunkowych odnośnie prawidłowej konserwacji łańcucha. Chcę spróbować metody trzech łańcuchów, aby utrzymać napęd w sprawności przez dłuższy okres. Brakuje mi tylko małego warsztatu, w którym mógłbym dłubać przy rowerze nie zważając na brak wentylacji czy brudzące się przedmioty w mieszkaniu.
W Jaworze zgubiłem się, przez co okrążyłem całe miasto nim trafiłem na drogę do Godziszowa. A ja myślałem, że już znam to miasto. Może to zmierzch mi namieszał w głowie? Bądź co bądź jechałem dalej, a ponieważ miałem już z wiatrem, to na liczniku nie schodziłem poniżej trójki z przodu prędkościomierza (pomijając podjazdy, rzecz jasna).
Zamiast Gniewomierza wybrałem Księginice. Prace nad elektrownią wiatrową prą do przodu. Jeden słup już stoi, a wiatrak leży pod nim, czekając aż go usadowią na miejscu. Olbrzymie ma ramiona, fascynujące :D
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Chocianów)

  91.15  04:36
Znów ze względu na kierunek wiatru (tym razem południowo-wschodni) miałem do wyboru dwa miasta – Jaworzynę Śląską i Chocianów. Ponieważ wczorajsza wycieczka mnie wymęczyła, to byłem skłonny wsiąść do pociągu i dojechać do Jaworzyny Śląskiej. Uznałem jednak, że nie chce mi się czyścić roweru i wybrałem przeciwny kierunek.
Zaplanowałem najpierw dostać się do Chocianowa z wiatrem w plecy, a później lasami wrócić do domu. Oczywiście leśne drogi są wciąż pokryte śniegiem i błotem, ale wyjścia nie miałem, bo nie przepadam za wiatrem.
Tuż przed wyjściem skontaktowała się ze mną koleżanka. Postanowiła również wyjść na rower, a że mój plan przebiegał obok jej okolic, to zmieniłem trasę wycieczki, aby przejechać kilka kilometrów w towarzystwie. Obliczając, że do Jaroszówki będę miał 20 km, umówiliśmy się tam na godzinę później.
Na początku zabłądziłem w Legnicy. I tak zamiast dojechać do Działkowej, to nie chciało mi się wjeżdżać na skrzyżowanie i dojechałem do celu okrężną drogą. Ponieważ było z wiatrem, to jechało mi się nawet szybko aż do Ulesia, w którym miałem wjechać na nieznaną mi drogę. Trasę do Chocianowa wyznaczyłem z Google Maps, a te pokierowały mnie nawet dobrze, tylko ja zamiast skręcić w lewo, to skręciłem w prawo. Jak już się zorientowałem, że nie jadę po szlaku, to próbowałem improwizować. Zakończyło się to jazdą po błocie i widoku jak na zdjęciu niżej. Musiałem zawrócić (pod wiatr) i zrobić dłuższą drogę. Jechałem jak szalony, bo na liczniku miałem 27-32 km/h. Do Jaroszówki dojechałem spóźniony, ale ze średnią 24 km/h. Już dawno takiej średniej nie miałem :D
Wolnym tempem przejechaliśmy się od sklepu do sklepu, podziwiając zbliżającą się wiosnę. Ruszyłem w kierunku mojego celu, zatrzymując się jeszcze na chwilę pod kościołem pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Rokitkach, bo jakoś mnie zachwycił od strony południowej. Niestety z placu przed świątynią nie było już widać tego, co z daleka, a nie miałem ochoty wracać się, żeby zrobić zdjęcie.
Mijając jeszcze jednostkę wojskową w Borach Dolnośląskich, dotarłem na miejsce. Jest tam pałac, który znajduje się na terenie prywatnym i możliwe, że kiedyś zostanie odnowiony. Póki co porządku pilnuje tam pies, który pozwolił mi, abym zrobił zdjęcie. Zerknąłem jeszcze na tabliczkę informacyjną w tamtejszym parku i dowiedziałem się, że miasto ma 2 zabytki. Poza wspomnianym pałacem jest jeszcze kościół na rynku, który też zobaczyłem. Odpocząłem na ławce, nabrałem sił i ruszyłem w dalszą drogę. Najpierw asfaltem w kierunku Lubina, a później drogą pożarową po śniegu, błocie i kałużach. Jak tylko wydostałem się z lasu, to zaczęła się męcząca jazda pod wiatr. Już sam nie wiem co jest gorsze – czy błoto, czy wiatr :D
Dojeżdżam do kolejnej drogi, tym razem bez śniegu. Wita mnie nabity na pal zdechły lis. Chyba ktoś nie lubi przejezdnych. No ale nikt nie wyskoczył ze strzelbą, to nie było źle. Dojechałem do leśnej czwórki, której część pokonałem wczoraj. W Bolanowie zobaczyłem dwa Rosomaki. Ciekawe kto trzyma na podwórzu takie maszyny.
Przejechałem drogę leśną nie poznając skrzyżowania z wczoraj. Śnieg szybko topnieje. Z jednej strony dobrze, bo mniej będzie rowerem rzucać, ale z drugiej źle, bo jest grząsko.
Jeszcze zaliczyłem teren za Raszówką i aż do Pawic. Na liczniku dobijało 90 km. Nie wziąłem ze sobą oświetlenia, więc bałem się nie zdążyć przed zmierzchem do domu. Gdyby nie to, wtedy może nawet dokręciłbym do setki.
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, ze znajomymi, rowery / Trek

Pętla przez Chojnów

  70.52  03:53
Słońce wyjrzało zza chmur. Kolejny dzień przecierania nowych szlaków, tym razem skierowałem się do Chojnowa. Zakończyli tam rewitalizację rynku, toteż chciałem zerknąć jak to wygląda. Obrałem ten kierunek oczywiście z powodu północno-zachodniego wiatru. Najpierw przedrzeć się pod wiatr między drzewami, a później z wiatrem wrócić do Legnicy.
Ruszyłem jak zwykle terenem na północ. Droga coraz bardziej przejezdna, tylko momentami nadal podmokły grunt i ciężej się jedzie. Pomyślałem, żeby nie wjeżdżać na drogę pożarową nr 11, tylko pojechać drogą, którą chyba jeszcze nie jechałem. Jestem przekonany, że w Dobrzejowie wyjeżdżałem z oczyszczalni Osadnik II, ale jak i kiedy ja się tam znalazłem, to nie mam bladego pojęcia.
O ile droga na zachód była przejezdna, to już na północ – gdy wjechałem do lasu – zaczęło się błoto śniegowe. A do tego kałuże, przez które przemoczyłem jeden but. Dobrze przynajmniej, że wziąłem cieplejsze buty, bo wróciłbym szybko do domu...
Dojechałem do drogi pożarowej nr 10, ale pomyślałem, że skoro Google już wybrało dla mnie taką trasę, to pojadę dalej. Niestety znów po śniegu. Dziesiątką przejechało więcej aut, toteż droga była bardziej atrakcyjna, ale ja się uparłem. Nie wiem co mnie tak ciągnie do błotnych kąpieli.
Przez Raszówkę i krajową trójkę dotarłem do drogi pożarowej nr 4. Sądziłem, że będzie bardziej przejezdna, ale najczęściej jechało się po czymś takim, co widać na zdjęciu niżej. Przebolałem całą jazdę, ale ze średniej 22 km/h (przy wyjeździe z Legnicy) zrobiło się marne 17. Uradowany, że dotarłem do miejscowości Lisiec zapomniałem, że mam jechać prosto. To tylko dodatkowy kilometr, ale ja już powoli czułem się zmęczony i myślałem wtedy, że wolałbym walkę z wiatrem od tego białego błota...
Dojechałem w końcu do Chojnowa – prosto na Rynek, żeby usiąść i odetchnąć. Niestety zabrałem ze sobą tylko jeden baton, który został mi z ostatniej wycieczki i nie najadłem się za bardzo. Trzeba będzie zaopatrzyć się w jakieś pieniądze następnym razem jeśli znów zapomnę o prowiancie.
Z Chojnowa wyjechałem niewłaściwą drogą, bo nie spojrzałem na mapę, tylko jechałem prosto. Nie przyszło mi do głowy, że na Legnickiej skręciłem i już nie kierowałem się na południe. Dopiero zauważywszy drogę kierującą się nazbyt na zachód, sprawdziłem czy jestem na właściwym szlaku. Skorygowałem kurs na południe. Niestety prognoza pogody się nie sprawdziła, bo wiatr zamiast wiać mi w plecy, to wiał w twarz i tak do Łukaszowa. Tak przy okazji zauważyłem, że sukcesywnie są demontowane nieczynne torowiska. Szkoda, że tak niechlujnie i zostawiają tory wtopione w asfalt na przejazdach.
Skończyła mi się woda, byłem coraz bardziej głodny, momentami czułem się jakbym odpływał... Planowałem przejechać przez Wilczyce i Szymanowice, ale w tej sytuacji wolałem jak najszybciej znaleźć się w domu przy talerzu pożywnego jedzenia. Pojechałem więc drogą powiatową, zatrzymując się kilka razy na odpoczynek. To nie do końca była udana wyprawa.
Podsumowując moją wczorajszą wizytę na MTT we Wrocławiu, to obłowiłem się w 34 mapy, 46 różnorakich przewodników i informatorów oraz kilkadziesiąt innych biuletynów, kart informacyjnych, reklam. Większość z nich jest dla mnie bardzo cenna. Szkoda, że nie pojawiły się przedstawicielstwa województw pomorskiego i lubuskiego, bo nie mogę dostać w księgarniach mapy tego pierwszego. W każdym razie impreza udana, może w przyszłym roku odwiedzę targi również dla autografu kogoś znanego :D
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Malczyce)

  60.14  02:51
Koniec obijania się. Zimy ostatnie podrygi, ale nikogo to nie przeraża, bo dobry kolarz po prostu jeździ :P Przez święta odpocząłem, ciut się rozleniwiłem, ale to nie było przeszkodą do tego, żeby w wolnej chwili wyjść na rower.
Ponieważ moja mapa za bardzo skupia się w małej odległości od Legnicy, to postanowiłem odwiedzić dziś Malczyce i sprawdzić tamtejszą przeprawę rzeczną, ale o tym później.
Zgodnie z prognozą pogody wybrałem się pod wiatr przez Ziemnice. W Grzybianach niestety nie skręciłem we właściwą drogę, bo sądziłem, że jadę dobrze i przez to musiałem nadrobić jakieś 2 km, a w dodatku straciłem trochę czasu jadąc prawie 4 km terenem. Na szczęście nie było aż tak dużo błota, żebym musiał teraz siedzieć i pucować mój rower.
Temperatura przez cały dzień wahała się wokół trzech stopni Celsjusza. Optymalnie jak dla mnie, zwłaszcza, że włożyłem cieplejsze buty, bo nie chciałem w trakcie zawrócić. Narzekać mogłem jedynie na postoje, bo po nich robiło się zimno.
Przed podróżą zainstalowałem w telefonie aplikację Traseo, dzięki czemu miałem podgląd na swoją pozycję na mapie i nie raz mnie to uratowało przed zbłądzeniem. Możliwe, że gdybym miał tylko papierową mapę, to też poradziłbym sobie, ale skoro można sobie ułatwić życie, to po co przedłużać podróż?
Z Wągrodna do Lasowic miał być teren. Choć od kilku lat znajduje się tam asfalt (nie jest on już w najlepszej kondycji), to mapy OSM.org czy Demartu wskazują na drogę gruntową. Zdecydowanie brakuje jakiegoś scentralizowanego systemu informacji publicznej, który umożliwiłby wgląd w takie dane.
Jeszcze przedostać się przez drogę krajową i jestem w Malczycach. Nie wiem gdzie się zaczęły, bo nie minąłem żadnego znaku drogowego, ale szybko do nich dojechałem. Raptem 30 km miałem na liczniku pod tamtejszą cerkwią. Z tablic informacyjnych dowiedziałem się paru rzeczy o Malczycach. Między innymi tego, że jest tam stocznia. Obejrzałem też trasę Rowerowego Szlaku Odry, a przynajmniej regionalnego odcinka tej trasy, i tak sobie myślę, że ja tym szlakiem od strony wschodniej Odry jechałem. Co prawda nie jest to wygodna droga i potrzebny jest porządny MTB, ale chyba skuszę się, aby przejechać chociaż ten regionalny odcinek :)
Ruszyłem na północ... Niestety przez brak widocznego słońca nie była to północ, więc zawróciłem i, zauważywszy drogowskaz "Stocznia", zjechałem na drogę terenową i mijając mostek na Średzkiej Wodzie dojechałem do stoczni. Mimo że nie było żadnego zakazu wstępu, to zawróciłem. Nawet dobrze, bo i tak był to ślepy zaułek. Wróciłem drogą, która wiodła pod górę i wyjechałem pod cerkwią. Dopadłem tam jeszcze jedną tablicę informacyjną o tej budowli i architekcie Hansie Poelzigu.
Zatrzymałem się jeszcze przy przeprawie promowej, do której zmierzałem już na początku, gdy kierowałem się na północ. Przeprawa jest niestety nieczynna od czasu przeprawy pewnego cyrku, który kilkadziesiąt lat temu jechał z lub do Wołowa. Podczas przeprawy barka zatonęła, a wraz z nią ptaki z tego cyrku. Dziwne, że nie mogę znaleźć tych informacji w internecie, który jest podobno skarbnicą wiedzy. Zdaje się więc, że trzeba nierzadko samemu odwiedzać pewne miejsca, żeby móc przeczytać o rzeczach, które są dla świata nieznane.
Po zrobieniu zdjęć zacząłem szybko się stamtąd ewakuować, ponieważ przestraszyłem się dwóch młodzieniaszków, którzy szli w moim kierunku. Udawałem, że ich nie widzę, ale wiedziałem, że z moim nadwyrężonym napędem nie mógłbym uciekać. Dużo strachu o nic, bo tylko mnie minęli, witając się i pytając czy nie chcę telefonu za 30 zł :D
Powrót szedł mi leniwie. Czułem, że jestem wyczerpany, choć droga była prawie płaska. Martwiłem się o stan nawierzchni drogi przed Szczedrzykowicami, jednak chyba dawno tamtędy jechałem, bo droga jest w porządku. A może pomyliłem ją po prostu z drogą wiodącą z Jaśkowic Legnickich do Kunic? Ta jest bowiem mocno nadwyrężona. Do tego stopnia, że pewne odcinki oblali asfaltem na nowo. Szkoda tylko, że wycinają stamtąd przydrożne krzaki. Było to dobre schronienie od wiatru. No ale bezpieczeństwo ważniejsze – nigdy nie wiadomo z którego krzaka mogła wyskoczyć dziczyzna.
Trwają Międzynarodowe Targi Turystyczne we Wrocławiu. Uznałem, że pojawię się w ich drugim dniu. Jedynie sobotni program mnie przyciągnął, więc plan na jutrzejszy dzień już mam :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Przez błoto i lód

  34.91  02:04
Myślę, że to byłoby tyle w temacie wycieczek w teren. Dopóki nie będzie ciepło, dopóty jazda po takich drogach nie będzie przyjemna – dla mnie.
Wybrałem się jak zwykle pojeździć po osłoniętych od wiatru drogach, a jest to możliwe wyłącznie w lasach na północ od Legnicy. Temperatura na moim komputerze rowerowym wahała się od 1,5 do 3 °C, wiatr wiał mroźny, a słońce zanurzało drogi w błotnistej mazi, która wciągała rower jak bagno.
Postanowiłem, że dzisiaj sprawdzę drogę pożarową nr 10, więc dojechałem do niej, choć w lesie drogi są pokryte lodem i trzeba było uważać, żeby nie stracić równowagi. Dzisiaj miałem szczęście nie doświadczyć poślizgu.
Dojechałem do krajowej trójki, przedostałem się przez nią pośród pędzących blachosmrodów (podoba mi się to słowo – nie podoba mi się smród) i pojechałem po kilkucentymetrowej warstwie nieubitego śniegu. W końcu, po minięciu kilku rozwidleń, skręciłem za ciągnącym się śladem kół i znalazłem się w Głuchowicach, choć jeszcze o tym nie wiedząc. Chyba podczas jesiennej wizyty w tych lasach tędy się przedzierałem. Na tamten czas droga była bardzo piaszczysta, teraz przejezdna zmarzlina. Tak przy okazji to jest odcinek żółtego szlaku dookoła Legnicy. Mapka dostępna w internecie jest więc niedopracowana.
Jazda tą drogą była najcięższą z całego dnia. Połowę drogi do krajówki przeszedłem. Chyba energia ze mnie wyparowała. Nie mogłem zrzucić biegu, bo zamarzła najmniejsza zębatka suportu, a na skuwanie lodu nie miałem ochoty.
Po drugiej stronie trójki doszedł czerwony szlak rowerowy, ale skupiałem się bardziej na omijaniu lodu niż na drzewach i znaki gdzieś odbiły po drodze. Jak dojechałem do skrzyżowania dróg pożarowych nr 10 i 11, to nie wierzyłem, że nie zorientowałem się o przejechaniu tej samej drogi drugi raz. Chyba zmęczenie mi to utrudniło.
Przejechałem przez Miłogostowice, żeby odrobinę urozmaicić trasę, a później jeszcze wskoczyłem na drogę pożarową nr 6, ale że było dużo śniegu, to szybko wydostałem się z lasu. Musiałem pozbyć się trochę lodu, bo małe kółko tylnej przerzutki już się nie kręciło. Od razu lżej :D Jeszcze parę kilometrów walki z wiatrem i ulicznym smrodem, i jestem w domu.
Włożyłem dzisiaj moje stare zimowe buty i było mi w nich po prostu ciepło! Dlaczego ja częściej w nich nie jeździłem? Będę pamiętał podczas kolejnej zimy, żeby zamienić przewiewne espedeki na bardziej szczelne zimówki.
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery