Planowałem pokonać tę trasę już od kilku tygodni i w końcu udało się zrobić to w całości, choć nie do końca po kolei. Chciałem przejechać ją odwrotnie do ruchu wskazówek zegara, ponieważ uznałem, że w tym kierunku jest lepiej oznaczona. Nie obyło się bez kosztownej omyłki czy wątpliwości na trasie. Postaram się szczegółowo opisać jak spędziłem dzisiejszy dzień.
Skorzystałem z mapki dostępnej w internecie (jest niedokładna) oraz ogólnego opisu przebiegu trasy. Szlak jest pieszym szlakiem żółtym podzielonym na 5 odcinków. Można go pokonać na rowerze, choć od powstania trasy niektóre odcinki zarosły roślinnością. Nie wiem gdzie szlak ma swój początek. Jedne źródła podają stację PKP w Jaśkowicach Legnickich, inne, że jest to stacja PKP Pawłowice Małe. Jazdę zacząłem od najbliższego miejsca od mojego domu, czyli od Lipiec. Podczas podróży nie zauważyłem żadnego fizycznego początku szlaku (żółta kropka z białą obwódką).
Wygląda na to, że zacząłem od najtrudniejszego odcinka, bo najwięcej na nim terenu. Na początek zjechałem ze szlaku, bo znak na drzewie już prawie znikł. Gdy się zorientowałem i spojrzałem na GPS, to zawróciłem i dostrzegłem starą, nieuczęszczaną od kilku lat, zarośniętą drogę. Spróbowałem się przez nią przedrzeć, ale miejscami trzeba było szukać obejścia. Na szczęście nie trwało to długo i dotarłem do drogi, którą w styczniu wydostałem się z Lasku Złotoryjskiego.
Do Czerwonego Kościoła dostałem się drogą sprzed dwóch dni, a dalej spod kościoła terenem do kolejnego asfaltu. Tutaj bez mapy nie wiadomo czy w prawo, czy w lewo. Dopiero kilkadziesiąt metrów dalej na drzewku znalazłem znak.
Przez Szymanowice i Smokowice dojechałem do wiaduktu nad autostradą. Moje zawierzenie mapie dostępnej w internecie poskutkowało temu, że nie spojrzałem na znak na drzewie i dojechałem do Dunina asfaltem. Całą drogę jednak nie pasowało mi to, że brakowało jakiegokolwiek oznaczenia szlaku. Dopiero pod muzeum odnalazłem żółte piktogramy, ale nie pasowało mi, że idą inną drogą. Zamiast jechać w kierunku Janowic Dużych pojechałem na zachód i trafiłem na zarośnięte trawą wały nad Kaczawą (niewygodne do jazdy). Dotarłem nimi do autostrady i niestety szlak się urwał. Dojechałem do drogi asfaltowej. Teraz wiem czemu wcześniej nie widziałem tutaj drogi – służby drogowe usypały górę ziemi, aby zablokować przejazd. Powodem była najpewniej zbyt duża ilość śmieci tam zalegających. Mimo wszystko zrobiłem jeszcze małe kółeczko, żeby przejechać się szlakiem i znów trafiłem na zarośla, witając się z dziką różą... A szlak się urwał, więc jeśli jechałbym prawidłowo, to nie wiedziałbym którędy udać się dalej. Nie chciałem wracać tym wałem, żeby przejechać cały szlak w jednym kierunku ze względu na nierówne podłoże. Nie chciałem też ponownie jechać asfaltem i sądziłem, że wybierając drogę terenową na wprost, dojadę do Dunina. Myliłem się i dojechałem do Janowic Dużych, a ponieważ chciałem zdobyć cały szlak, to wróciłem się do Dunina. Droga wygodna, choć na pewnym jej odcinku wysypywali drobny żwir, więc jechało się trochę jak po piachu.
Droga do Warmątowic Sienkiewiczowskich czytelna, jednak już na szlaku do Koiszkowa napotkałem przeszkodę w postaci terenu prywatnego. Ktoś wymyślił sobie, że skoro posiadł teren tamtejszego stawu, to może też przywłaszczyć sobie drogę dojazdową do pól uprawnych. Na szczęście nikt nie miał do mnie pretensji, że tamtędy przejeżdżam.
Przed Raczkową trafiłem na kolejną zarastającą drogę. Dla odmiany droga do Gniewomierza była wygodna. Tuż przed tą wsią miałem problem, bo szlak wskazywał drogę prosto, a tam był znak zakazu ruchu. Zdecydowałem, że zignoruję znak i okazało się, iż jest za nim drewniany most, co wyjaśniało ograniczenie. Ponieważ przez Gniewomierz jeszcze nie przejeżdżałem, to postanowiłem zobaczyć zabytkowy kościół.
Wygodną drogą terenową dotarłem do Koskowic, żeby wjechać w coraz bardziej zarośnięty teren. W końcu jechałem po polu, bo droga tonęła w bagnach. Jeszcze miałem problem na skrzyżowaniu z kierunkiem jazdy i po paru chwilach robiłem podjazd. Gdyby nie pewne dziewczę podziwiające widoki, to nie dowiedziałbym się, że minąłem kawał jeziora.
Rozpocząłem odcinki asfaltowe przez Rosochatą, Jaśkowice Legnickie do Kunic, gdzie prawie przegapiłbym skręt (słabe oznaczenie szlaku). Jednak ponieważ pamiętałem tamtą drogę i wiedziałem, że jest tam zakaz ruchu z wyłączeniem rowerów, to skręciłem, zapominając, że jadę po szlaku pieszym, więc niekoniecznie musiała trasa przebiegać tędy. Trafiłem dobrze, a nawet wjechałem dzięki temu na ścieżkę pieszo-rowerową. Dalej przez Szczytniki Małe i Bieniowice do Szczytnik nad Kaczawą, gdzie zaczęły się drogi leśne.
Dojechałem do Raszowy Małej, gdzie czekała mnie kolejna niespodzianka – teren prywatny z bonusem. Tabliczki ostrzegawcze przed psami, a tuż po wjeździe do lasu psia buda. Dobrze, że atrapa, ale właściciel terenu obok musiał się nieźle wycwanić, żeby odstraszyć turystów. Psów tam oczywiście być nie może, bo to nieogrodzony teren leśny z dziką zwierzyną.
Lasami przez Raszówkę do Głuchowic, a stamtąd drogą rolniczą do Grzymalina. Tutaj oznakowania były coraz rzadsze i nie wiedziałem czy jadę dobrze, czy powinienem zawracać i szukać zagubionego szlaku. Na szczęście jechałem dobrze całą drogę, aż wjechałem w kolejną, ostatnią już drogę terenową do Miłkowic. Już powoli byłem zmęczony i chciałem być w domu, ale zostały do pokonania Jezierzany, Ulesie i droga krajowa. Szybko to zleciało.
Szlak dobrze oznaczony, choć przydałoby się go odświeżyć. Większość miejsc już widziałem, ale część dróg przebyłem po raz pierwszy. Opłacało się, bo widoki miejscami piękne jak na region równinny. Kolejnym szlakiem będzie czerwony wokół Lubina.