Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Wielkopolski Park Narodowy

Dystans całkowity:7305.67 km (w terenie 1147.15 km; 15.70%)
Czas w ruchu:347:33
Średnia prędkość:21.02 km/h
Maksymalna prędkość:56.53 km/h
Suma podjazdów:29734 m
Suma kalorii:25632 kcal
Liczba aktywności:108
Średnio na aktywność:67.65 km i 3h 13m
Więcej statystyk

Pierścień dookoła Poznania

  187.20  09:13
Kończą mi się pomysły na wycieczki. Wczoraj przypomniałem sobie o planie przejechania szlaku rowerowego wokół Poznania, więc wstałem dzisiaj wcześnie. Niepotrzebnie piłem tę kawę, bo zanim się zorientowałem, zaczęła dochodzić godz. 9. Po rozgrzewce ruszyłem na północ, szlakiem łącznikowym do drogi na poligon Biedrusko. (W weekendy przejazd rowerem jest możliwy w godzinach 8–22).
Po prawie 8 km znalazłem się na szlaku, a że poligon był otwarty, to rozpocząłem jazdę wokół Poznania zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Znanymi i nieznanymi drogami dotarłem do Murowanej Gośliny. Za jej centrum musiałem przy kilku słupach spędzić trochę czasu, rozrywając śmieci, które zasłaniały oznakowanie szlaku. Byłoby zdecydowanie łatwiej ze scyzorykiem czy nożyczkami. Może następnym razem będę pamiętał, aby się zabezpieczyć, gdy zechcę ruszyć znakowanym szlakiem. Ograniczałem spoglądanie na mapę w telefonie, żeby mieć lepszą zabawę.
Zielonkę przemierzyłem przeróżnymi drogami – piaszczystymi, zarośniętymi trawą, z wybojami w asfalcie czy po betonowych płytach. W terenie jechało się najwygodniej. Jadąc na południe, miałem pod wiatr, ale i tak przemieszczałem się szybko. Na jednym zjeździe, jedynym, na którym było błoto, minąłem taliba (tak jest, wyglądał jakby się urwał z Afganistanu) ustawiającego kamerkę skierowaną ku szczytowi wzniesienia, z którego zjeżdżałem. Nie potrafiłem tego ogarnąć.
W Kostrzynie po raz pierwszy zgubiłem szlak, który został poprowadzony ulicami jednokierunkowymi. Trafiłem na niego z powrotem, korzystając z mapy w telefonie. Zrobiłem też zakupy, żeby zjeść jakiś obiad i pojechałem dalej, aby czym prędzej pozbyć się wiatru w twarz. W Gądkach znów zgubiłem szlak. Podejrzewam, że projektanci dali wolną rękę w pokonaniu drogi ekspresowej – albo schodkami po kładce, albo pod wiaduktem, odbijając z trasy kilkaset metrów. Wybrałem dłuższą drogę, żeby sprawdzić, czy przypadkiem szlak tamtędy nie wiedzie.
W Kórniku po raz pierwszy natrafiłem na szlak poprowadzony drogą inną niż na mapie. Poleciał drogą dla pieszych i rowerów, tylko że można się tam dostać albo po chodniku (wdrapując się wcześniej na wysoki krawężnik), albo przeskakując przez łańcuchy rozdzielające ulicę od drogi dla pieszych i rowerów. Widok na Jezioro Kórnickie jest jednak warte tej niedorzeczności. Odtąd miałem boczny wiatr.
Przed Rogalinem wydawało mi się, że szlak gdzieś zboczył, bo nie spotkałem ani jednego oznakowania, aż dojechałem pod pałac Raczyńskich. W tym miejscu szlak chyba się zmienił, bo w telefonie miałem wgrany ślad innego rowerzysty, który ten szlak pokonał i ów rowerzysta ominął terenowy odcinek przez Rogaliński Park Krajobrazowy. Niestety zmieniony szlak prowadzi przez park pałacowy, a ten został zamknięty wiosną na czas remontu muzeum. Chociaż wjechałem tam bez fizycznych przeszkód (jedynie znakowanie na drzewach zostało zamalowane), to wyjazd z parku uniemożliwiła mi furta zabezpieczona łańcuchem i kłódką. Na szczęście kawałek obok w ogrodzeniu ktoś zrobił dziurę i nie musiałem przerzucać roweru przez siatkę. Potem musiałem na czuja przedostać się po łąkach. Nie było widocznych dróg czy ścieżek, ale znaki na odległych drzewach mnie poprowadziły we właściwym kierunku. W końcu zobaczyłem słynne dęby rogalińskie. Są takie potężne, ale przykro się robi, patrząc na liczbę martwych okazów.
W Mosinie znów trafiłem na jednokierunkową. Próbowałem znaleźć oznakowanie szlaku, ale bezskutecznie. Dopiero gdy udałem się chodnikiem wzdłuż jednokierunkowej (pod prąd), zobaczyłem oznakowanie szlaku. Bezmyślne rozwiązanie. Ja zasugerowałbym pociągnąć szlak ulicami Poznańską i Hugona Kołłątaja – dla bezpieczeństwa i wygody.
Znanymi drogami terenowymi dotarłem do Stęszewa, a potem jechałem prosto po szlaku bez jakichś większych niespodzianek. To była raczej walka ze zmęczeniem i próba szybkiego zakończenia wycieczki. Zmrok zapadł bardzo szybko, czego się nie spodziewałem. Jesień coraz mniej sprzyja wycieczkom. Na szczęście nie miałem daleko do domu.
Za Sadami szlak przebiega po niedawno wybudowanym wiadukcie nad drogą ekspresową. Wiadukt niestety jest jeszcze zamknięty dla ruchu, a znaki nakazywały mi objazd. Nie miałem na to najmniejszej ochoty, więc pokonałem przeszkody i przedostałem się na drugą stronę. Potem jeszcze kawałek asfaltu, trochę kamienistej drogi, ścieżka od Złotnik przez Morasko, aż dotarłem wymordowany do domu. To chyba za dużo terenu, jak na mnie.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Zielonka, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Jesiennie po Wielkopolskim Parku Narodowym

  52.53  02:27
Jesień w końcu się pokazała albo po prostu to ja jej nie zauważałem. Pojechałem się rozruszać po Wielkopolskim Parku Narodowym. Niestety zmrok złapał mnie szybko, ale nie zrezygnowałem z planu pojechania w stronę Mosiny po szlaku rowerowym, po którym jechałem ostatnio z Konina. Po zmroku w terenie jeździ się tak jakoś inaczej. Przydałby się rower MTB.
Chciałem wrócić do domu przez Wiry, ale ktoś nieudolnie oznaczył leśną drogę na mapie i nie udało mi się jej znaleźć. Skróciłem sobie powrót przez Luboń, ponieważ stamtąd do centrum Poznania prowadzi prosta ulica. No prawie, bo musiałem z niej zjechać przez jakiś remont. Na nieoświetlonej drodze dla pieszych i rowerów nawrzeszczałem na kretyna, w którego prawie się wpakowałem, bo nie miał oświetlenia ani nawet odblasków. Było dzisiaj tak ciepło, że jechałem ubrany w spodenki i koszulkę. Niech takich dni będzie więcej.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Z Konina wzdłuż Warty

  169.55  07:53
Tym razem udało mi się wsiąść do właściwego pociągu. Wydawało mi się, że jest chłodniej niż poprzedniego dnia. Najgorzej było w Koninie, do którego dotarłem po godz. 8. Gdy ruszałem, byłem ubrany tak samo, jak wczoraj, ale marzłem w ręce. Pewnie dlatego, że było tak wcześnie. Po szybkiej kawie w Żabce założyłem rękawice i ruszyłem nad Wartę.
Zastanawiałem się, czy nie pojechać wałami, jednak obecność trawy na drodze mnie zniechęciła. Pojechałem innymi drogami terenowymi, potem asfaltami, aby w końcu wjechać – wydawałoby się – na odludne polne drogi wzdłuż Warty. Co chwila mijałem rybaków lub biwakowiczów. Tych, którzy pojechali tam na rowerach była zaledwie garstka. Gdzieś w połowie drogi musiałem przekroczyć Czarną Strugę, sporej szerokości kanał. Najbliższy most znajdował się jednak prawie 2 km od ujścia do Warty. Na szczęście droga była wyjeżdżona i dużo czasu mi ten manewr nie zajął.
Przez Zagórów skierowałem się na Pyzdry. Nie chciałem jechać asfaltami, więc znalazłem jakieś polne drogi. Jedne lepsze, inne gorsze. Na wałach wiał chłodny wiatr, a gdy jechałem dołem po zawietrznej stronie, to przypiekało słońce na bezchmurnym niebie. Tak niewiele tej pogodzie brakowało do ideału.
Trochę piachu, więcej trawy i dotarłem do Pyzdr. Miasto ładnie się prezentuje z drugiej strony Warty, ale przez ostre słońce nie uchwyciłem tego na zdjęciu. Od Pyzdr był sam asfalt i w sumie nic ciekawego. Raptem kilka wzgórz z ciekawszymi widokami, jednak pod słońce. Żeby dostać się do Nowego Miasta nad Wartą musiałem pokonać odcinek drogi krajowej. Akurat było jakieś zwiększone natężenie ruchu, a pobocza próżno tam szukać. Dalej musiałem dostać się do Śremu przez Książ Wielkopolski. Wiał paskudny wiatr boczny. Nie mogłem się doczekać, aż będzie on mi pomagał, wiejąc w plecy w drodze na północ.
Wiatr mi nie pomógł albo tego nie odczuwałem. Przejechałem za to przez piękne lasy Rogalińskiego Parku Narodowego, za którymi złapał mnie zachód słońca. Nie zrezygnowałem z jazdy po Wielkopolskim Parku Narodowym. Nie było co prawda łatwo, jednak przejechałem szlak w jednym kawałku i prawie bez problemów. Jedynie gdzieś w jakimś lasku wszystkie drzewa wydały mi się takie same i nie mogłem znaleźć pod liśćmi ścieżki, ale chyba intuicyjnie (bo jechałem tamtędy już nie pierwszy raz) pokonałem cały mrok, docierając do lamp ulicznych. Moje oświetlenie już nie radzi sobie w takich warunkach.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Brodnica

  87.20  04:23
Nie miałem pomysłu na wycieczkę. Z początku chciałem kręcić się po przedmieściach Poznania, ale wiedziałem, że nie jest to najlepszy pomysł, dlatego rzuciłem okiem na mapę zaliczonych gmin i obrałem kurs na Brodnicę. Ruszyłem na południe szlakiem R9. Prowadzi on asfaltami i drogami dla rowerów. Te drugie niestety są najczęściej rozlatującymi się chodnikami, po których nie warto jeździć. Odradzam ten szlak.
Nie byłem w najlepszej formie. Już na początku jazdy prawie doszło do kolizji z biegnącym pieszym, który wyskoczył zza rogu budynku. Na szczęście zdążył wyhamować i nie wpadł na mnie. Kolejne zło pojawiło się w Puszczykowie, gdy kierowca tira zepchnął mnie z drogi. Chwilę potem inny kierowca małego dostawczaka prawie powtórzył wyczyn poprzednika, ale za późno zaczął skręcać w prawo i nie udało mu się to. Wiem, że zrobił to z premedytacją, bo po próbie zepchnięcia mnie zjechał na środek drogi. Powinienem zainwestować w jakąś kamerkę i zgłaszać na policję tych wszystkich potencjalnych morderców.
W Brodnicy zobaczyłem tylko kościół. Mają też jakiś pałac, ale dostępny tylko dla mieszkańców, więc nawet go nie oglądałem. Wbrew moim upodobaniom wróciłem do Poznania tą samą drogą. Nie lubię tego robić, ale jakoś nie czułem się na siłach, aby szukać innej drogi. Jak na złość powrót miałem pod wiatr.
Miałem ochotę na odrobinę terenu, dlatego wjechałem do Wielkopolskiego Parku Narodowego. Moją uwagę przykuł znak zakazu wjazdu rowerem na jedną ze ścieżek. Dyrekcja parku widocznie się zdenerwowała na to, że rowerzyści nie patrzą na znaki na drzewach.
Jechałem strasznie wolnym tempem, bo wciąż mam ten felerny łańcuch. Nie mogłem znaleźć wolnej chwili, aby wyczyścić pozostałe dwa łańcuchy i to są skutki. Na szczęście nie minąłem zbyt wielu rowerzystów, żaden z nich także nie wystawił na próbę niczyich nerwów i nie pędził jak tępe ciele. Ostatnie opady deszczu chyba zniechęciły większość osób do wjazdu w teren.
Mieszkam w Poznaniu już kilka miesięcy i zauważyłem, że to miasto bardzo źle wpłynęło na moją cierpliwość i moją tolerancję. Podczas wizyty w Krakowie tydzień temu znacząco irytowali mnie piesi i rowerzyści. Nie odczuwałem tego tak silnie podczas mojego pobytu w Krakowie przez poprzednie 2 lata. Powoli zaczynam się obawiać tego, czy będę potrafił zamieszkać w jakimś normalnym mieście. W takim tempie zdarzeń, jakie przytrafiają mi się w Poznaniu, mogę całkiem zatracić nadzieje pokładane w ludziach. Muszę jak najszybciej wynieść się z tego miasta.

Kategoria Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, Wielkopolski Park Narodowy, terenowe, rowery / Trek

Mosina

  60.08  02:38
Kolejny dzień na rowerze. Tym razem leniwe kręcenie, bo temperatura była wysoka. Wiatr wiał z południa, więc skierowałem się w tamtym kierunku, aby ułatwić sobie powrót. Dzisiaj znów natknąłem się na idiotę na rowerze. Tym razem jechał pod prąd po pasie rowerowym i omijając mnie, prawie wjechał na czołówkę z autem. Co za bezmyślność. Jestem za wymogiem posiadania prawa jazdy do poruszania się rowerem.
Planowałem dojechać do Brodnicy. Ruszyłem jak zwykle Nadwarciańskim Szlakiem Rowerowym, ale że wieczór zbliżał się szybko, to po pewnym czasie zrezygnowałem z niego na rzecz EuroVelo 9. Trasa niestety jest naszpikowana drogami dla rowerów. Jedne są niewygodne asfaltowe, a inne niebezpieczne z kostki brukowej. No, może prawie wszystkie, bo znalazła się jedna taka w Mosinie, co na niej nie trzęsło za mocno. Było to jakieś niedopatrzenie ze strony urzędasów, a zdarza im się to bardzo rzadko.
Ostatecznie zrezygnowałem z mojego pierwotnego planu. Skręciłem na Rogalinek, żeby potem skierować się na Poznań oraz beznadziejne poznańskie drogi dla rowerów. Co za odpychające miasto.
Kategoria Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Terenowo pod Łodzią

  74.23  03:19
Pogoda jest ostatnio dziwna. Niby słońce się pokazuje, a jednak pada. Prognoza informuje o opadzie konwekcyjnym i zawsze, gdy wychodzę po pracy, widzę mokre ulice, ale jeszcze ani razu od kilku dni nie spotkał mnie ten deszcz. Wczoraj w nocy słyszałem za oknem jak padało, dzisiaj obawiałem się deszczu z czarnych chmur za oknem, ale ponieważ nie spadła ani kropla, to szkoda było siedzieć. Spojrzałem na mapę gmin i wybrałem Stęszew za swój cel. Jako że zauważyłem na swojej drodze Łódź, to pomyślałem, aby ta miejscowość była najciekawszym punktem dnia.
Ruszyłem o godz. 16.30, czyli dość późno, ale miałem na sobie jedynie lekką bluzę, bo nie było jakoś strasznie zimno. Wiatr wiał z południa. Jeszcze wczoraj planowałem wsiąść do pociągu i pojechać gdzieś na zachód, a potem wrócić z wiatrem. Miałbym nie lada niespodziankę, gdyby się okazało, że wiatr zmienił przedwcześnie kierunek.
Jechałem szlakiem wzdłuż Warty do Wielkopolskiego Parku Narodowego, aby dostać się do Mosiny. W Poznaniu było odrobinę tłoczno, ale w terenie za miastem mogłem pogonić szybciej. Tak w ogóle, bez sakw jedzie mi się jeszcze lepiej i prędkość 30 km/h nie męczy mnie, jak przed majówką. Nie wiem, czy to zasługa mojej długiej wyprawy, czy kilku dni wolnego od roweru (niestety parking pod moim biurem nie jest zadaszony, dlatego szkoda mi zostawiać rower na pastwę niepogody i dojeżdżałem w tym tygodniu tramwajem).
Jazda tym razem dłużyła mi się niesamowicie. Mam nadzieję, że nie z tego powodu, że po raz któryś już ją pokonywałem i zaczęła mnie nudzić, ale dlatego, że martwiłem się, czy nie zastanie mnie przedwcześnie zmrok. W Mosinie zmieniłem swój plan. Na mapie widziałem jakiś szlak rowerowy, który biegnie obok drogi wojewódzkiej. Jak się okazało, jest to Pierścień dookoła Poznania. Wjechałem nim prawie na Osową Górę. Prawie, bo szczyt znajduje się gdzieś za zakazem wjazdu, a że nie było mi to po drodze, to po prostu minąłem wzniesienie. Nie przeoczyłem jednak wieży widokowej. Wspiąłem się na jej szczyt. Widoki nie są najgorsze, jednak daleko im do tych, do których przywykłem, mieszkając w Legnicy. Szlak niestety omijał Łódź, ale kiedyś może mi się uda do jakiejś Łodzi dojechać.
W końcu dotarłem do Stęszewa, ale przegapiłem Rynek. Może innym razem go zobaczę. Nie traciłem czasu i skierowałem się na północ. Powrót do Poznania po drodze krajowej z początku nie wydawał się rozsądnym wyjściem. Przez całą wieś Dębienko droga była rozdzielona jakimiś krawężnikami, wysepkami i innymi utrudnieniami. Kierowcy jakoś sobie radzili z wyprzedzaniem rowerów, o dziwo nawet zostawiały metr odstępu. Może jest to pomysł na wszystkie drogi? Tylko co w momencie dziurawej krawędzi jezdni? Rowerzysta wtedy wjedzie na środek drogi i ani go wyprzedzić.
Zaraz za tą wsią było już lepiej, bo pojawiło się pobocze. Niestety było zaśmiecone piachem, jakimiś drobnymi śmieciami, no i odłamkami opon (a może i kół), jak to jest po paleniu gumy. Do tego co jakiś czas zwężenie jezdni, bo ktoś wpadł na taki pomysł, aby utrudnić życie rowerzystom.
Przekroczenie węzła drogowego z autostradą nie było specjalnie trudne. Trzy pasy, ja jechałem środkiem środkowego (prawy służy do wjazdu na autostradę bądź zjazdu z niej i wolałem trzymać się od niego z daleka) i czułem się bezpiecznie. W Poznaniu już nie było tak łatwo. Najpierw wjechałem na jakąś drogę dla pieszych i rowerów, która mnie doprowadziła do bezmyślnie oznaczonego miejsca. Znak drogi dla rowerów kierował na trawnik albo raczej na grys w miejscu trawnika. Nie wiem o co drogowcom chodziło. Pojechałem estakadą, chociaż nawet nie wiem, czy to był chodnik czy droga dla rowerów, bo żadnego znaku nie zauważyłem. Na jakimś skrzyżowaniu miałem zabawę na światłach, bo o ile na przejeździe po ulicy udało mi się doczekać zielonego, o tyle na przejeździe przez tory tramwajowe zirytowany przejechałem na czerwonym, bo ile można czekać, skoro żadnego tramwaju nie widać?
Tam, gdzie dopuszczalna prędkość przekraczała 50 km/h, wybierałem szerokie chodniki i chociaż są asfaltowe, to nie polecam. Potem było przeskakiwanie lewa-prawa przez jezdnię, bo drogowcy nie potrafili zrobić ciągłej drogi dla rowerów. Dojechałem tak do ul. Księcia Mieszka I, czyli mojej nieulubionej drogi do domu. Poznań naprawdę mi się nie podoba. To złe miasto.

Kategoria terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Kościan, Grodzisk Wlkp., prawie Nowy Tomyśl

  153.46  06:43
Od wczoraj nie pada i jest nawet ciepło. Pomyślałem, aby wybrać się na dłuższą jazdę po podpoznańskich miastach i miasteczkach.
Pierwszy na liście znalazł się Kościan. Wybrałem piękną nadwarciańską trasę, która spodobała mi się podczas powrotu z Mosiny. Na dzień dobry musiałem zmierzyć się z tępym rowerzystą (bo kto normalny jeździ pod prąd kontrapasem?), który prawie we mnie wjechał na przejeździe przez ulicę. Prawie, bo uciekłem mu spod kół. Nie jestem jednak konfliktowy, a z głupszymi się nie dyskutuje, dlatego nie ochrzaniłem go tak bardzo. Uciekł, przejeżdżając na czerwonym przed tramwajem. Skąd się tacy biorą?
Drogę do Mosiny nawet pamiętałem. Ładnie się mknie, gdy ludzi nie ma, ale gdy się pojawiają, to w grupkach albo na wolnych rowerach. Nie było jednak jakoś tłoczno. Jeszcze jest trochę czasu zanim zacznie się sezon i narzekanie na tłumy.
Miałem tylko przejechać przez Mosinę, ale zatrzymały mnie jej beznadziejne drogi dla rowerów. Nie wiem gdzie się zaczęły, bo przejazd dla rowerów łączy drogę dla rowerów z chodnikiem, ale najwidoczniej tutejsi drogowcy słabo znają polskie prawo. Droga może nie była zła, bo zrobiona z jakiegoś asfaltu, ale przejścia dla pieszych (ewentualnie przejazdy rowerowe) w połączeniu z pionowymi znakami wyglądają jak pomyłki. Przykładowo – niby są wymalowane poziome znaki przejazdu dla rowerów (bez zebry), ale tuż przed przejazdem jest znak końca drogi dla pieszych i rowerów. Bądź tutaj mądry i zrozum intencję drogowców.
Droga dla rowerów skończyła się za Krosnem, jednak kawałek dalej, w Nowinkach, pojawiła się kolejna, ale ta prowadziła po leśnej ścieżce. Krótko, bo nieco ponad kilometr. Przejechałem przez Czempiń, a kawałek za nim skręciłem w leśną drogę. Jeszcze parę wiosek i dotarłem do Kościana. Nie zrobił na mnie jakiegoś dużego wrażenia. Chciałem zrobić zdjęcie tamtejszego kościoła przy Rynku, ale tak go obudowali budynkami, że nie udało mi się.
Wyjazd z miasta był dosyć dziwny. Zrobili tak szeroką drogę dla pieszych i rowerów, że wszystkie auta się nią poruszają. Naprawdę! Znak między tą szeroką drogą dla pieszych i rowerów oraz chodnikiem nie ma żadnej tabliczki zezwalającej na ruch pojazdów mechanicznych. Nie wiem kto zarządza drogami w tym mieście, ale powinien zwrócić uwagę policji na nagminne łamanie przepisów przez kierowców!
Zainteresował mnie znak, który poinformował mnie, że do Nowego Tomyśla mam niecałe 50 km oraz ponad 25 km do Grodziska. Zastanawiałem się czy nie zajechać do obydwu miast. Miałem jeszcze czas do namysłu.
Tuż obok mojej drogi pojawiły się tory. Z wykarczowanymi krzakami wyglądały, jakby ktoś po kilkunastu latach nieużytku chciał przywrócić na nich ruch. Dopiero po kilku kilometrach jazdy dowiedziałem się, że po tej linii poruszają się drezyny. Jedna z nich jechała z kilkunastoma pasażerami. Ciekawe ile potrzeba siły, aby wprawić w ruch taki ciężar.
Do samego Grodziska Wielkopolskiego miałem nudną jazdę po pustej drodze. Jako że zrobiłem się głodny, to zatrzymałem się pod supermarketem. Chciałbym napisać, że w tym mieście nie kradną, jednak nie tym razem. Jak zawsze zostawiłem rower bez przypinania, bo nigdy nie wożę ze sobą na takie wycieczki tak zbędnego wyposażenia. Tym razem jednak bałem się o mój rower, jak nigdy dotąd. Zostałem zaczepiony przez bezdomnego. Taki pijak, niemrawy, ale pokazał mi swoją kosę (wyciągnął ją jednak w dość ślamazarny sposób). Nagadał się, że mogę zostawić rower, że będzie bezpieczny, że tym nożem mógłby siebie pociąć, ale tego nie zrobi (o cokolwiek mu chodziło), no i żebym dał mu 50 groszy. Cóż, taki tani (strzeżony) parking, to czemu by nie? Nie miałem drobnych, więc poszedłem na zakupy. Po powrocie, cóż, pojawiło się kilkanaście rowerów, ale niczego ani nikogo nie ubyło. Mój rower nadal stał, a bezdomny czekał. Dałem mu tę monetę, aby się odczepił, chociaż z tylu rowerów pewnie miał duży utarg. Ostatecznie nie wiem, czy tutaj częściej kradną czy mordują.
Zatrzymałem się na jakimś deptaku, aby zjeść, co kupiłem. Wysłuchałem narzekań hałaśliwych staruszków, którzy narzekali na brak młodzieży, no i ruszyłem w drogę powrotną. Uznałem, że jest za późno, aby jechać jeszcze dalej na zachód. Nowy Tomyśl zostawiłem na inną wyprawę, a sam udałem się w kierunku Opalenicy. Miasto tak się buduje (robią obwodnicę wokół i setkę robót drogowych w centrum), że co chwila stałem na jakichś światłach z ruchem wahadłowym.
Dalsza droga była znów nudna, aż do Dąbrówki, która zwróciła moją uwagę najpierw sloganami typu: "Dąbrówka was wyzwoli", "Dąbrówka was zjednoczy", "Dąbrówka was pojedna". Hasła typowo komunistyczne, ale to nie wszystko. Zorientowałem się, że zaraz za bilbordami z tymi napisami stoją szeregi poczwarnych szeregowych domów, które są tak brzydkie i podobne do siebie, że nawet zdjęcie z góry przeraża. Nie wiem jak ktokolwiek może tutaj mieszkać. Przecież tutaj zgubić się można, jedynie wychodząc przed drzwi własnego domu.
Było ciemno, gdy dotarłem do Poznania. Musiałem sobie poradzić z drogami dla rowerów oraz czerwoną falą na przejazdach rowerowych. Coraz mniej lubię to miasto. Jeszcze musiałem poczekać 5 minut na zielone światło na moim "ulubionym" skrzyżowaniu. Chyba zadziałało machanie. Gdzie składa się skargi na coś takiego? Podobno kielecki inżynier ruchu za tego typu sygnalizację świetlną został podany do sądu.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Śladami małej historii: Kórnik – Mosina

  101.57  04:41
Niemal 5 lat temu wyruszyłem pieszo z Kórnika do Mosiny, aby dostać się na pociąg do Legnicy. Chciałem w ten sposób zaoszczędzić na powrocie przez Poznań. Nie była to jedyna taka podroż, dlatego postaram się przebyć wszystkie, ale tym razem na rowerze.
Pogoda dzisiaj się pogniewała, temperatura wahała się od 11 do 14 °C. Na szczęście bez deszczu, dlatego nawet nie myślałem o siedzeniu w domu. Opracowałem plan dojazdu do Kórnika i wyruszyłem. Na początek musiałem wydostać się z Poznania. Nie wybrałem szlaku obok Malty, bo – jak to w weekend – mogło tam być tłoczno. Jechałem głownie drogami dla rowerów (i pieszych). Na takiej jednej ze starych płyt chodnikowych dojechałem do osiedla Tysiąclecia. Nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że droga skończyła się na schodach, bo za przejściem tramwajowym, które znajduje się kilka metrów wcześniej, jest tylko chodnik parkowy. Wybrałem oczywiście chodnik, bo schody były mi nie po drodze.
Zaraz za parkiem zaczęły się drogi dla rowerów z kretyńsko dużą ilością przejazdów przez ulice. Momentami przestawałem jeździć drogami po lewej stronie ulicy (skoro prawo jest dla mnie tak łaskawe). Wreszcie problemy się skończyły i w Kobylim Polu (zabawna nazwa, we Wrocławiu mają Psie Pole) skręciłem na południowy odcinek szlaku Transwielkopolskiej Trasy Rowerowej. Najpierw dziurawe asfalty, potem ciut lepsze, aż do Tulców, gdzie zjechałem na terenowy Pierścień Dookoła Poznania.
Z początku za podłoże miałem lekkie piaski, ale potem duże błoto. Ktoś nawet zgubił tablicę rejestracyjną auta, tak ciężka miał jazdę. W Gądkach mój szlak przebiegał nad drogą ekspresową. Niby jest tam pochylnia (obok schodów), ale wygląda bardziej jak chodnik aniżeli droga dla pieszych i rowerów – nawet nie ma połączenia z ulicą (wysokie krawężniki). Na szczęście nie miałem daleko do Kórnika.
Miasto ma jakieś drogi dla rowerów, ale zaprojektowane bezmyślnie. Przykładowo droga przy Jeziorze Kórnickim zaczyna się w połowie długości chodnika. Aby dostać się na nią trzeba najpierw wskoczyć na wysoki krawężnik i doprowadzić rower po chodniku albo przeskoczyć łańcuch odgradzający ulicę od pobocza. Co kto lubi.
W centrum miasta trwa przebudowa. Ciekawe czy rozbudowują parking, czy poszerzają ulicę. Ja tylko objechałem Arboretum Kórnickie i odszukałem pola kempingowego, na którym zatrzymałem się w lecie 2009 roku. Stamtąd też zacząłem swoją 18-kilometrową podróż do Mosiny.
Okolica się absolutnie nie zmieniła. Najpierw kręta droga przez las, na której nie da się złapać stopa, bo jest zbyt niebezpiecznie przez brak pobocza (w ogóle bałem się tamtego dnia iść, gdy tylu wariatów nie potrafiło mnie bezpiecznie ominąć). Potem prosta droga z prostytutkami – konkurencja mocno urosła. Rzadko spotykam się z tym fachem. Ciekawe czemu akurat tę drogę oblegają od tylu lat. Do samego Rogalina nie było niczego nowego, co zwróciłoby moją uwagę. No, może poza kilkoma radarami, które niekoniecznie działały.
W Rogalinie zatrzymałem się przy kościele pw. św Marcelina z XVII w., który zawsze mnie intrygował swoim wzornictwem. Wygląda jak jakaś grecka świątynia.
Zaraz obok kościoła znajduje się pałac przekształcony w Muzeum Narodowe. Niestety pół miesiąca temu zamknęli teren wokół pałacu na czas remontu parku, co potrwa do końca tego roku. Zawsze trafiam na remont tego miejsca.
Ponieważ Pierścień Dookoła Poznania znów się pojawił, dlatego z ciekawości chciałem zobaczyć dokąd prowadzi. Ktoś nieumiejętnie oznaczył go na mapie, dlatego gdy zobaczyłem jak bardzo odbiega od mojej drogi, to zawróciłem. Wolałem trzymać się planu. Te okolice obfitują w różnorodne szlaki, więc najpewniej jeszcze się tutaj pojawię. To tylko jakaś godzina drogi z centrum Poznania. Zwłaszcza że pierścień jest na mojej liście szlaków do pokonania.
W Mosinie pojawiła się droga dla pieszych i rowerów, która jest zwykłą, zarastającą trawą ścieżką. Nie musiałem się długo z nią męczyć przez ignorancję drogowców, którzy za przejazdem kolejowym zapomnieli postawić znak kontynuacji drogi dla rowerów. A może tam już drogi nie ma, tylko miejscowi na dziko wyjeździli ścieżkę? Wolałem asfalt – był wygodniejszy.
Po mieście nie jeździłem długo. Nie oczarowało mnie. Zatrzymałem się tylko pod sklepem i zaryzykowałem, zostawiając rower bez zabezpieczenia, którego nawet nie miałem. Po powrocie pojawiło się kilka nowych rowerów i każdy z nich był przypięty "sznurkiem" (linka z marketu, którą można przerwać bądź przeciąć nożem) do stojaka.. Jedynie mój pojazd robił wyjątek i wciąż tam stał. W Mosinie także nie kradną!
Znalazłem się w Wielkopolskim Parku Narodowym. Trzy szlaki z czterech zbacza z głównej drogi wgłąb leśnych ścieżek. Najpierw jechałem zwyczajną drogą leśną, aby po ponad kilometrze znaleźć się nad brzegiem Warty. Wyjeżdżając z zakrętu, spotkałem pewnego pana z psami. Jedno zwierze duże, szło przy nodze, drugie gdzieś latało. Usłyszałem: "Proszę uważać na mojego rottweilera". Patrzę na nieroztropnego yorka, uśmiecham się szeroko i słyszę jeszcze: "Dziękuję ślicznie". Zawsze ostrożnie jeżdżę, gdy zbliżam się do ludzi. Czasem nawet za ostrożnie, bo nie lubię używać dzwonka i jak tacy się rozgadają, to mnie nie słyszą.
Ładna ścieżka. Trzeba uważać na kretynów na rowerach, ale mimo tego jedzie się przyjemnie. Szlak ciągnie się i ciągnie. Jest wzdłuż niego kilka urokliwych miejsc i gdyby nie piesi oraz ruch dwukierunkowy, byłby ładny singletrack.
Tuż za parkiem mój szlak zmienił swój charakter. Z przyjemnego utwardzonego gruntu na piaski. Szczęśliwie jest to krótki, mniej więcej 800-metrowy odcinek, ale jakże wyczerpujący. Zaraz za piachami jest jedna taka mała zmyłka, gdy szlak nieoczekiwanie odbija z wygodnej kostki brukowej na kolejny, ale króciutki singiel nad Wartą.
Nad autostradą przejechałem po drodze dla pieszych i rowerów, ale znów zrobionej z beznamiętnych płyt chodnikowych. Na szczęście szlak znów nie prowadzi długo po tej nawierzchni, więc wjechałem do jakiegoś parku. Kręciło się po nim sporo ludzi mimo nieciepłej pogody.
Pod mostem spotkałem na drodze krajowej spotkałem motocrossowców, na szczęście na postoju, więc nie martwiłem się o przejazd obok nich. Wyjechałem na moście św. Rocha, do którego dojechałem z domu na początku wycieczki. Pomyślałem, aby wrócić inną trasą, więc ruszyłem napotkaną drogą dla rowerów, która skończyła się na przejściu dla pieszych. Tak drętwo. Nie mogłem skręcić w prawo, bo była to jednokierunkowa, więc włączyłem się do ruchu i... dotarłem do skrzyżowania tuż przy moim biurze. Dalej już wiedziałem jak jechać. Kierowałem się tak, jak zwykle wracam z pracy. Ponieważ na liczniku brakowało mi ok. 1 km do pełnych 100, dlatego wjechałem jeszcze do lasu komunalnego przy moim osiedlu i zrobiłem pętlę po nim.
Jak wspomniałem na początku – jest kilka takich dróg w Polsce, które pokonałem pieszo, aby zaoszczędzić. Chronologicznie: pierwsze dwie drogi znajdują się na Pomorzu, kolejną pokonałem dzisiaj (wszystkie trzy były w ramach jednej wyprawy), czwarta prowadzi z Wieliczki przez Mogilany (chciałem złapać stopa do Zakopanego, ale nie wyszło) do Krakowa i ostatnia droga (nie miałem wtedy wyjścia, bo żaden autobus już nie kursował) z Lubina do Legnicy. Istnieje szansa na pokonanie dwóch pierwszych. Czwarta jest znikoma, a piątą objeździłem wielokrotnie, więc zapominam o niej.
Kategoria setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery