Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Wielkopolski Park Narodowy

Dystans całkowity:7477.06 km (w terenie 1226.10 km; 16.40%)
Czas w ruchu:356:38
Średnia prędkość:20.97 km/h
Maksymalna prędkość:56.53 km/h
Suma podjazdów:30512 m
Suma kalorii:25632 kcal
Liczba aktywności:112
Średnio na aktywność:66.76 km i 3h 11m
Więcej statystyk

Kościan, Grodzisk Wlkp., prawie Nowy Tomyśl

  153.46  06:43
Od wczoraj nie pada i jest nawet ciepło. Pomyślałem, aby wybrać się na dłuższą jazdę po podpoznańskich miastach i miasteczkach.
Pierwszy na liście znalazł się Kościan. Wybrałem piękną nadwarciańską trasę, która spodobała mi się podczas powrotu z Mosiny. Na dzień dobry musiałem zmierzyć się z tępym rowerzystą (bo kto normalny jeździ pod prąd kontrapasem?), który prawie we mnie wjechał na przejeździe przez ulicę. Prawie, bo uciekłem mu spod kół. Nie jestem jednak konfliktowy, a z głupszymi się nie dyskutuje, dlatego nie ochrzaniłem go tak bardzo. Uciekł, przejeżdżając na czerwonym przed tramwajem. Skąd się tacy biorą?
Drogę do Mosiny nawet pamiętałem. Ładnie się mknie, gdy ludzi nie ma, ale gdy się pojawiają, to w grupkach albo na wolnych rowerach. Nie było jednak jakoś tłoczno. Jeszcze jest trochę czasu zanim zacznie się sezon i narzekanie na tłumy.
Miałem tylko przejechać przez Mosinę, ale zatrzymały mnie jej beznadziejne drogi dla rowerów. Nie wiem gdzie się zaczęły, bo przejazd dla rowerów łączy drogę dla rowerów z chodnikiem, ale najwidoczniej tutejsi drogowcy słabo znają polskie prawo. Droga może nie była zła, bo zrobiona z jakiegoś asfaltu, ale przejścia dla pieszych (ewentualnie przejazdy rowerowe) w połączeniu z pionowymi znakami wyglądają jak pomyłki. Przykładowo – niby są wymalowane poziome znaki przejazdu dla rowerów (bez zebry), ale tuż przed przejazdem jest znak końca drogi dla pieszych i rowerów. Bądź tutaj mądry i zrozum intencję drogowców.
Droga dla rowerów skończyła się za Krosnem, jednak kawałek dalej, w Nowinkach, pojawiła się kolejna, ale ta prowadziła po leśnej ścieżce. Krótko, bo nieco ponad kilometr. Przejechałem przez Czempiń, a kawałek za nim skręciłem w leśną drogę. Jeszcze parę wiosek i dotarłem do Kościana. Nie zrobił na mnie jakiegoś dużego wrażenia. Chciałem zrobić zdjęcie tamtejszego kościoła przy Rynku, ale tak go obudowali budynkami, że nie udało mi się.
Wyjazd z miasta był dosyć dziwny. Zrobili tak szeroką drogę dla pieszych i rowerów, że wszystkie auta się nią poruszają. Naprawdę! Znak między tą szeroką drogą dla pieszych i rowerów oraz chodnikiem nie ma żadnej tabliczki zezwalającej na ruch pojazdów mechanicznych. Nie wiem kto zarządza drogami w tym mieście, ale powinien zwrócić uwagę policji na nagminne łamanie przepisów przez kierowców!
Zainteresował mnie znak, który poinformował mnie, że do Nowego Tomyśla mam niecałe 50 km oraz ponad 25 km do Grodziska. Zastanawiałem się czy nie zajechać do obydwu miast. Miałem jeszcze czas do namysłu.
Tuż obok mojej drogi pojawiły się tory. Z wykarczowanymi krzakami wyglądały, jakby ktoś po kilkunastu latach nieużytku chciał przywrócić na nich ruch. Dopiero po kilku kilometrach jazdy dowiedziałem się, że po tej linii poruszają się drezyny. Jedna z nich jechała z kilkunastoma pasażerami. Ciekawe ile potrzeba siły, aby wprawić w ruch taki ciężar.
Do samego Grodziska Wielkopolskiego miałem nudną jazdę po pustej drodze. Jako że zrobiłem się głodny, to zatrzymałem się pod supermarketem. Chciałbym napisać, że w tym mieście nie kradną, jednak nie tym razem. Jak zawsze zostawiłem rower bez przypinania, bo nigdy nie wożę ze sobą na takie wycieczki tak zbędnego wyposażenia. Tym razem jednak bałem się o mój rower, jak nigdy dotąd. Zostałem zaczepiony przez bezdomnego. Taki pijak, niemrawy, ale pokazał mi swoją kosę (wyciągnął ją jednak w dość ślamazarny sposób). Nagadał się, że mogę zostawić rower, że będzie bezpieczny, że tym nożem mógłby siebie pociąć, ale tego nie zrobi (o cokolwiek mu chodziło), no i żebym dał mu 50 groszy. Cóż, taki tani (strzeżony) parking, to czemu by nie? Nie miałem drobnych, więc poszedłem na zakupy. Po powrocie, cóż, pojawiło się kilkanaście rowerów, ale niczego ani nikogo nie ubyło. Mój rower nadal stał, a bezdomny czekał. Dałem mu tę monetę, aby się odczepił, chociaż z tylu rowerów pewnie miał duży utarg. Ostatecznie nie wiem, czy tutaj częściej kradną czy mordują.
Zatrzymałem się na jakimś deptaku, aby zjeść, co kupiłem. Wysłuchałem narzekań hałaśliwych staruszków, którzy narzekali na brak młodzieży, no i ruszyłem w drogę powrotną. Uznałem, że jest za późno, aby jechać jeszcze dalej na zachód. Nowy Tomyśl zostawiłem na inną wyprawę, a sam udałem się w kierunku Opalenicy. Miasto tak się buduje (robią obwodnicę wokół i setkę robót drogowych w centrum), że co chwila stałem na jakichś światłach z ruchem wahadłowym.
Dalsza droga była znów nudna, aż do Dąbrówki, która zwróciła moją uwagę najpierw sloganami typu: "Dąbrówka was wyzwoli", "Dąbrówka was zjednoczy", "Dąbrówka was pojedna". Hasła typowo komunistyczne, ale to nie wszystko. Zorientowałem się, że zaraz za bilbordami z tymi napisami stoją szeregi poczwarnych szeregowych domów, które są tak brzydkie i podobne do siebie, że nawet zdjęcie z góry przeraża. Nie wiem jak ktokolwiek może tutaj mieszkać. Przecież tutaj zgubić się można, jedynie wychodząc przed drzwi własnego domu.
Było ciemno, gdy dotarłem do Poznania. Musiałem sobie poradzić z drogami dla rowerów oraz czerwoną falą na przejazdach rowerowych. Coraz mniej lubię to miasto. Jeszcze musiałem poczekać 5 minut na zielone światło na moim "ulubionym" skrzyżowaniu. Chyba zadziałało machanie. Gdzie składa się skargi na coś takiego? Podobno kielecki inżynier ruchu za tego typu sygnalizację świetlną został podany do sądu.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Śladami małej historii: Kórnik – Mosina

  101.57  04:41
Niemal 5 lat temu wyruszyłem pieszo z Kórnika do Mosiny, aby dostać się na pociąg do Legnicy. Chciałem w ten sposób zaoszczędzić na powrocie przez Poznań. Nie była to jedyna taka podroż, dlatego postaram się przebyć wszystkie, ale tym razem na rowerze.
Pogoda dzisiaj się pogniewała, temperatura wahała się od 11 do 14 °C. Na szczęście bez deszczu, dlatego nawet nie myślałem o siedzeniu w domu. Opracowałem plan dojazdu do Kórnika i wyruszyłem. Na początek musiałem wydostać się z Poznania. Nie wybrałem szlaku obok Malty, bo – jak to w weekend – mogło tam być tłoczno. Jechałem głownie drogami dla rowerów (i pieszych). Na takiej jednej ze starych płyt chodnikowych dojechałem do osiedla Tysiąclecia. Nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że droga skończyła się na schodach, bo za przejściem tramwajowym, które znajduje się kilka metrów wcześniej, jest tylko chodnik parkowy. Wybrałem oczywiście chodnik, bo schody były mi nie po drodze.
Zaraz za parkiem zaczęły się drogi dla rowerów z kretyńsko dużą ilością przejazdów przez ulice. Momentami przestawałem jeździć drogami po lewej stronie ulicy (skoro prawo jest dla mnie tak łaskawe). Wreszcie problemy się skończyły i w Kobylim Polu (zabawna nazwa, we Wrocławiu mają Psie Pole) skręciłem na południowy odcinek szlaku Transwielkopolskiej Trasy Rowerowej. Najpierw dziurawe asfalty, potem ciut lepsze, aż do Tulców, gdzie zjechałem na terenowy Pierścień Dookoła Poznania.
Z początku za podłoże miałem lekkie piaski, ale potem duże błoto. Ktoś nawet zgubił tablicę rejestracyjną auta, tak ciężka miał jazdę. W Gądkach mój szlak przebiegał nad drogą ekspresową. Niby jest tam pochylnia (obok schodów), ale wygląda bardziej jak chodnik aniżeli droga dla pieszych i rowerów – nawet nie ma połączenia z ulicą (wysokie krawężniki). Na szczęście nie miałem daleko do Kórnika.
Miasto ma jakieś drogi dla rowerów, ale zaprojektowane bezmyślnie. Przykładowo droga przy Jeziorze Kórnickim zaczyna się w połowie długości chodnika. Aby dostać się na nią trzeba najpierw wskoczyć na wysoki krawężnik i doprowadzić rower po chodniku albo przeskoczyć łańcuch odgradzający ulicę od pobocza. Co kto lubi.
W centrum miasta trwa przebudowa. Ciekawe czy rozbudowują parking, czy poszerzają ulicę. Ja tylko objechałem Arboretum Kórnickie i odszukałem pola kempingowego, na którym zatrzymałem się w lecie 2009 roku. Stamtąd też zacząłem swoją 18-kilometrową podróż do Mosiny.
Okolica się absolutnie nie zmieniła. Najpierw kręta droga przez las, na której nie da się złapać stopa, bo jest zbyt niebezpiecznie przez brak pobocza (w ogóle bałem się tamtego dnia iść, gdy tylu wariatów nie potrafiło mnie bezpiecznie ominąć). Potem prosta droga z prostytutkami – konkurencja mocno urosła. Rzadko spotykam się z tym fachem. Ciekawe czemu akurat tę drogę oblegają od tylu lat. Do samego Rogalina nie było niczego nowego, co zwróciłoby moją uwagę. No, może poza kilkoma radarami, które niekoniecznie działały.
W Rogalinie zatrzymałem się przy kościele pw. św Marcelina z XVII w., który zawsze mnie intrygował swoim wzornictwem. Wygląda jak jakaś grecka świątynia.
Zaraz obok kościoła znajduje się pałac przekształcony w Muzeum Narodowe. Niestety pół miesiąca temu zamknęli teren wokół pałacu na czas remontu parku, co potrwa do końca tego roku. Zawsze trafiam na remont tego miejsca.
Ponieważ Pierścień Dookoła Poznania znów się pojawił, dlatego z ciekawości chciałem zobaczyć dokąd prowadzi. Ktoś nieumiejętnie oznaczył go na mapie, dlatego gdy zobaczyłem jak bardzo odbiega od mojej drogi, to zawróciłem. Wolałem trzymać się planu. Te okolice obfitują w różnorodne szlaki, więc najpewniej jeszcze się tutaj pojawię. To tylko jakaś godzina drogi z centrum Poznania. Zwłaszcza że pierścień jest na mojej liście szlaków do pokonania.
W Mosinie pojawiła się droga dla pieszych i rowerów, która jest zwykłą, zarastającą trawą ścieżką. Nie musiałem się długo z nią męczyć przez ignorancję drogowców, którzy za przejazdem kolejowym zapomnieli postawić znak kontynuacji drogi dla rowerów. A może tam już drogi nie ma, tylko miejscowi na dziko wyjeździli ścieżkę? Wolałem asfalt – był wygodniejszy.
Po mieście nie jeździłem długo. Nie oczarowało mnie. Zatrzymałem się tylko pod sklepem i zaryzykowałem, zostawiając rower bez zabezpieczenia, którego nawet nie miałem. Po powrocie pojawiło się kilka nowych rowerów i każdy z nich był przypięty "sznurkiem" (linka z marketu, którą można przerwać bądź przeciąć nożem) do stojaka.. Jedynie mój pojazd robił wyjątek i wciąż tam stał. W Mosinie także nie kradną!
Znalazłem się w Wielkopolskim Parku Narodowym. Trzy szlaki z czterech zbacza z głównej drogi wgłąb leśnych ścieżek. Najpierw jechałem zwyczajną drogą leśną, aby po ponad kilometrze znaleźć się nad brzegiem Warty. Wyjeżdżając z zakrętu, spotkałem pewnego pana z psami. Jedno zwierze duże, szło przy nodze, drugie gdzieś latało. Usłyszałem: "Proszę uważać na mojego rottweilera". Patrzę na nieroztropnego yorka, uśmiecham się szeroko i słyszę jeszcze: "Dziękuję ślicznie". Zawsze ostrożnie jeżdżę, gdy zbliżam się do ludzi. Czasem nawet za ostrożnie, bo nie lubię używać dzwonka i jak tacy się rozgadają, to mnie nie słyszą.
Ładna ścieżka. Trzeba uważać na kretynów na rowerach, ale mimo tego jedzie się przyjemnie. Szlak ciągnie się i ciągnie. Jest wzdłuż niego kilka urokliwych miejsc i gdyby nie piesi oraz ruch dwukierunkowy, byłby ładny singletrack.
Tuż za parkiem mój szlak zmienił swój charakter. Z przyjemnego utwardzonego gruntu na piaski. Szczęśliwie jest to krótki, mniej więcej 800-metrowy odcinek, ale jakże wyczerpujący. Zaraz za piachami jest jedna taka mała zmyłka, gdy szlak nieoczekiwanie odbija z wygodnej kostki brukowej na kolejny, ale króciutki singiel nad Wartą.
Nad autostradą przejechałem po drodze dla pieszych i rowerów, ale znów zrobionej z beznamiętnych płyt chodnikowych. Na szczęście szlak znów nie prowadzi długo po tej nawierzchni, więc wjechałem do jakiegoś parku. Kręciło się po nim sporo ludzi mimo nieciepłej pogody.
Pod mostem spotkałem na drodze krajowej spotkałem motocrossowców, na szczęście na postoju, więc nie martwiłem się o przejazd obok nich. Wyjechałem na moście św. Rocha, do którego dojechałem z domu na początku wycieczki. Pomyślałem, aby wrócić inną trasą, więc ruszyłem napotkaną drogą dla rowerów, która skończyła się na przejściu dla pieszych. Tak drętwo. Nie mogłem skręcić w prawo, bo była to jednokierunkowa, więc włączyłem się do ruchu i... dotarłem do skrzyżowania tuż przy moim biurze. Dalej już wiedziałem jak jechać. Kierowałem się tak, jak zwykle wracam z pracy. Ponieważ na liczniku brakowało mi ok. 1 km do pełnych 100, dlatego wjechałem jeszcze do lasu komunalnego przy moim osiedlu i zrobiłem pętlę po nim.
Jak wspomniałem na początku – jest kilka takich dróg w Polsce, które pokonałem pieszo, aby zaoszczędzić. Chronologicznie: pierwsze dwie drogi znajdują się na Pomorzu, kolejną pokonałem dzisiaj (wszystkie trzy były w ramach jednej wyprawy), czwarta prowadzi z Wieliczki przez Mogilany (chciałem złapać stopa do Zakopanego, ale nie wyszło) do Krakowa i ostatnia droga (nie miałem wtedy wyjścia, bo żaden autobus już nie kursował) z Lubina do Legnicy. Istnieje szansa na pokonanie dwóch pierwszych. Czwarta jest znikoma, a piątą objeździłem wielokrotnie, więc zapominam o niej.
Kategoria setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery