Było podobnie jak wczoraj. Kropiło jak z cieknącego kranu. Z tą jednak różnicą, że ulewa dopadła mnie w połowie dystansu, gdy jechałem przez góry.
Przejechałem przez Maibarę, w której byłem już kilka razy, ale tym razem po raz pierwszy pokonałem wzniesienie w kierunku wschodnim. Tak dziwnie było oglądać znane ulice od ich końca. Chowałem się pod mostami, wiaduktami, a czasem z braku schronienia nawet pod drzewami, aby przeczekać silniejsze przejściowe deszcze.
Czasem mnie bierze na sentymenty (miewam jakieś déjà vu) i dzisiejszy deszcz przypomniał mi o deszczowej końcówce podróży po Islandii. Wtedy jednak powietrze nie było takie wilgotne i jechało się dużo przyjemniej.
Wydłużyłem dystans, aby odwiedzić kolejną stację drogową (Michi-no-Eki). Znalazłem tanie melony (prawie połowę tańsze niż w supermarkecie), więc wziąłem – jednego, bo były ciężkie. Jako prezent, bo dzisiaj gościli mnie Pola i Nora, których odwiedziłem już kilka razy podczas moich podróży po Japonii.