Zdecydowałem się wyjechać. Z tego powodu wybrałem prom. Jako jedyny środek transportu nie wymaga pakowania roweru w karton.
Jazda na południe nie była jakoś trudna. Nagoya jak zwykle poczęstowała mnie beznadziejnymi krawężnikami. Po drodze prawie zgubiłem sakwę, bo urwała się guma napinająca zabezpieczenie haka. Do portu dojechałem za wcześnie, bo nie było nikogo z obsługi, więc pojechałem coś zjeść i kupić zapasy na drogę. Po powrocie zastałem olbrzymią kolejkę. Odstałem swoje i kupiłem zarezerwowany wcześniej bilet. Zbliża się okres świąteczny w Japonii i dużo turystów przemieszcza się po kraju. Obsługa niestety bardzo słabo mówiła po angielsku i ciężko było wyciągnąć informacje o procedurach wejścia na pokład. Nie mieli nawet instrukcji w języku angielskim. Jest to o tyle dziwne, że statek, którym miałem płynąć był olbrzymi, a bilety drogie. Z drugiej strony, na pokładzie byłem jedynym obcokrajowcem (przynajmniej nie-Azjatą). Czekała mnie doba na oceanie.