Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

kraje / Polska

Dystans całkowity:117064.00 km (w terenie 10667.16 km; 9.11%)
Czas w ruchu:4739:13
Średnia prędkość:19.81 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:556047 m
Maks. tętno maksymalne:165 (84 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:219415 kcal
Liczba aktywności:1636
Średnio na aktywność:71.56 km i 3h 16m
Więcej statystyk

Podstępna marszruta

  67.92  04:26
Poranek powitał nas zachmurzeniem i dużą rosą. Było chłodno, a słońce – po chwilowym przejaśnieniu – szybko schowało się za gęstymi chmurami. Do tego drogę na północ utrudniał wiatr. Nareszcie trafiliśmy na pierwsze kaszubskie chaty. Jedna nawet była w trakcie budowy i wyglądała nieswojo w kolorystyce świeżego drewna.
Rano zauważyłem niskie ciśnienie w kole roweru Ani. Po kilku kilometrach jazdy powietrze znów uciekło. Trzeba było się zatrzymać i rozwiązać problem. Z antyprzebiciowej opony wyciągnąłem drucik, który przebił dętkę. Było szkoda czasu na klejenie, więc założyliśmy nową dętkę, która też przyniosła nie lada kłopot. Wentyl był uszkodzony, więc okleiłem go taśmą i zabezpieczyłem nićmi, co pomogło, bo ciśnienie pozostało na swoim poziomie, ale myślę, że łatając starą dętkę, zaoszczędzilibyśmy więcej czasu.
Kaszubska Marszruta, którą jechaliśmy, była dzisiaj fatalna. Powstały cztery szlaki. Podążaliśmy po ostatnim, czarnym, który przebiegał po drogach lokalnych i leśnych. O ile asfalt był znośny, o tyle w lasach zdawało się, że więcej pchaliśmy rowery po piachach niż jechaliśmy. W końcu zeszliśmy ze szlaku, ale to niewiele dało, bo okoliczne drogi były rozjeżdżone i pełne sypkiego piasku. Przedostanie się po tych paru kilometrach zajęło strasznie dużo czasu.
Zatrzymaliśmy się na obiad w Swornegaciach. Robiło się późno, więc przeplanowaliśmy resztę drogi, minimalizując dystans po drogach terenowych. Zrezygnowaliśmy ze szlaku przez Park Narodowy Bory Tucholskie. I tak mijając wjazd na ten szlak, widzieliśmy fałdy piachu leżące na drodze. Z pewnością zaoszczędziliśmy sobie trudu i czasu.
Kontynuowaliśmy jazdę marszrutą i tym razem odcinki leśne były przyjaźniejsze. Zdarzyło się kilka razy ugrząźć, ale to było nic w porównaniu z wcześniejszą katorgą. Odwiedziliśmy pierwsze miejscowości z tablicami w dwóch językach: polskim i kaszubskim. Przejechaliśmy też przez olbrzymi obszar zdewastowany w 2017 roku przez nawałnicę. Pustynia rozciągała się niemal po horyzont.
W Rytlu zaczęło kropić. Całe szczęście niedługo. Słońce znikło za horyzontem, gdy dotarliśmy na pole namiotowe. Tym razem wszystko było na swoim miejscu. Mogliśmy się umyć, a nawet zaparzyć gorącej herbaty.
Kategoria ze znajomymi, z sakwami, terenowe, Polska / pomorskie, pod namiotem, kraje / Polska, wyprawy / Kaszuby 2021, rowery / Fuji

Na Kaszëbë

  57.92  03:55
Po weekendowych mikrowyprawach z Anią przyszła pora na dłuższy plan. Wszystko skrupulatnie zaplanowaliśmy i prawie (jak się później okazało) dopięliśmy na ostatni guzik, aby ograniczyć liczbę problemów na trasie. Za cel obraliśmy Kaszuby. Pogoda zapowiadała się bardzo dobra.
Rano stawiliśmy się na dworcu, by wsiąść do pociągu InterCity. Pierwsza niespodzianka to brak przedziału dla rowerów – trzeba było je umieścić w ostatnim wagonie. Już dawno tak nie podróżowałem. Po drobnym problemie z panem, który nie chciał nas wpuścić, bo ustawił na miejscu dla rowerów kamerę (interweniowała konduktorka) mogliśmy jechać do Piły. Tam kolejna niespodzianka: pociąg regionalny był opóźniony. Okazało się, że zderzył się z autem. Całe szczęście mógł jechać, choć bujało.
W końcu dotarliśmy na miejsce startu. Zaplanowaliśmy zacząć koło Człuchowa. Było jednocześnie wietrznie, pochmurno i słonecznie. Ruszyliśmy spokojnie, zaliczając kawałek polnej drogi, potem różnej jakości dróg dla rowerów, wliczając kawałek z niebezpiecznymi barierkami.
Zamek w Człuchowie już z daleka kusił swoją wysoką wieżą. Zatrzymaliśmy się pod nim i weszliśmy na sam szczyt. Widoki nie wyróżniały się niczym szczególnym. Bilet wstępu pozwalał na zwiedzenie również eksponatów muzealnych i dziedzińca zamku. Ograniczyliśmy się tylko do dziedzińca. Potem szybki objazd rynku zalanego betonem i ruszaliśmy dalej.
Droga do Chojnic wydała mi się znajoma. Tak, jechałem nią podczas zimowej wyprawy. Wtedy jeszcze nie było wszystkich dróg dla rowerów, chociaż przy Człuchowie nic się nie zmieniło – drogi dla kaskaderów stoją w najlepsze.
Chojnice miały dziwny układ dróg dla kaskaderów, ale doprowadziły nas one na rynek. Zrobiliśmy sobie krótki objazd, bo mamy w planach powrót do tego miasta, i zatrzymaliśmy się na obiedzie. Na przedmieściach chcieliśmy ominąć główną drogę, co odbiło się na wygodzie jazdy, gdy musieliśmy niepotrzebnie pokonać górkę i parę piaszczystych dróg. W Charzykowach już sobie odpuściliśmy objazdy. Tam rozpoczęła się Kaszubska Marszruta. Jest to sieć szlaków o utwardzonej nawierzchni, które biegną głównie wzdłuż dróg. Była kostka, był asfalt, ale najwięcej jechało się po szutrowej nawierzchni, więc mało przyjemna okolica dla szosowców – mijaliśmy dużo zakazów wjazdu rowerem.
Marszruta wiodła lasami. Nawet kawałek przebiegał przez Park Narodowy Bory Tucholskie. Ścieżka wyglądała pięknie w świetle słońca wędrującego nisko nad horyzontem. Do tego mijaliśmy mnóstwo wrzosów, przejechaliśmy przez intrygująco nazwaną miejscowość Małe Swornegacie. W końcu zjechaliśmy z mniej i bardziej wygodnych ścieżek na drogi lokalne, by dostać się do celu. Ten okazał się polem biwakowym pozbawionym jakichkolwiek udogodnień. Tuż obok znajdowało się kolejne pole namiotowe. Niestety zostało niedawno otwarte i było tak samo półdzikie, jak to spod Starego Sącza. Wyjątkowo były toalety, które zadecydowały o zmianie planu. Pierwszy raz w Polsce widziałem toaletę kompostową (wcześniej było to w Japonii). Rosa mocno uprzykrzała rozbijanie obozu.
Kategoria ze znajomymi, z sakwami, terenowe, Polska / pomorskie, pod namiotem, kraje / Polska, wyprawy / Kaszuby 2021, rowery / Fuji

Sierpień 2021 (GT)

  20.24 
Krótkie przejazdy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / GT

Sierpień 2021 (Fuji)

  82.54 
Krótkie przejazdy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Fuji

Wybrakowana Trasa Pojezierzy Zachodnich

  85.29  04:59
Było chłodno. Nie padało, gdy ruszałem. Dopiero po paru kilometrach pojawił się mokry asfalt, a im dalej, tym więcej kałuż. Na szczęście coś mnie ominęło.
Kontynuowałem jazdę Trasą Pojezierzy Zachodnich. Szlak przestał biec po dawnej linii kolejowej. Poprowadził kawałek po dziurawych asfaltach, by skręcić w teren. No, prawie, bo wzdłuż polnej drogi biegł świeży asfalt. Zero znaków, nawet terenu budowy, ale z planów wynikało, że to mój szlak. Całkiem wygodny, choć pagórkowaty, bo nie biegł po dawnej linii kolejowej.
Jechałem długo lokalnymi drogami i prawie do Myśliborza nie spotkałem nikogo. Niedzielny poranek. Tuż przed Myśliborzem skusiłem się na odcinek szlaku oznaczony jako propozycja. Biegł po nasypie innej linii kolejowej niż ta z wczoraj. Torowisko rozebrano i została mocno zarośnięta droga, która potem zmieniła się w błotnisty dojazd do pola. Po dojechaniu do asfaltu rezygnowałem z dalszej eksploracji.
Skusiła mnie obwodnica Myśliborza, którą wybudowali w miejscu dawnej linii kolejowej. Liczyłem, że zjadę do centrum na jakimś skrzyżowaniu, ale skutecznie mnie odciągnęli brakiem skrzyżowań. Wróciłem na szlak, chociaż co oni w tym Myśliborzu odwalili? Szlak kończył się przy kawałku obwodnicy oddanym do użytku. Dalej był zakaz, więc wjechałem na obwodnicę, a za nią nie zrobili żadnego połączenia z drogą dla rowerów. Musiałem przejść po grząskiej ziemi, na której posiali trawę, i ominąć barierki. Co za bezmyślność drogowców. Trzeba albo złamać zakaz wjazdu, albo jechać po pasie zieleni.
Słońce zaczęło prześwitywać przez chmury i temperatura podskoczyła. Szlak biegł dalej, aż do drogi ekspresowej. Tam nie zrobili żadnego tunelu. Był za to objazd przez wioski. Po drugiej stronie szlak nie był ukończony, więc wjechałem na ruchliwą wojewódzką, ale o szerokim poboczu. W Sulimierzu szlak znów wrócił, by urwać się po paru kilometrach. Całe szczęście nie było żadnego zakazu, a na tamtym odcinku już rozpoczęto prace. Pojawił się tłuczeń pod nową drogę, a w niektórych miejscach nawierzchnia została ujeżdżona. Jechało się całkiem dobrze i po śladach widziałem, że nie byłem tam jedyny.
Na odcinku do Barlinka na szlaku wrócił asfalt, który – pomijając drogi w miastach – biegł bez żadnych objazdów do samego Choszczna. W Barlinku pokręciłem się trochę, obszedłem szlak wzdłuż dawnych murów miejskich, zjadłem i ruszyłem w dalszą drogę, przekraczając 53. równoleżnik północny.
Pełczyce były tym pechowym miastem, w którym zaczęło padać. Musiałem ograniczyć zwiedzanie i sprężyć się z dojazdem do celu. Temperatura spadła i w dodatku zaczęło wiać. Założyłem coś od deszczu i mozolnie jechałem dalej. Kawałek szlaku przed Choszcznem był nieukończony. Asfalt już był, tylko brakowało znaków, więc pewnie szybko skończą. Dalej jednak trasa jest gotowa dopiero za Ińskiem, więc pewnie sobie poczekam, aż uzupełnią braki.
Dostałem się na stację w Choszcznie. Akurat zaczęło mocniej lać. Od ostatniej wizyty niewiele się zmieniła. Całe szczęście do pociągu miałem tylko kilkanaście minut. Było nawet miejsce na rower, ale tak absurdalnie zorganizowane, że nie da się wyciągnąć rowerów w innej kolejności, niż zostały wprowadzone.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, Polska / zachodniopomorskie, terenowe, rowery / Fuji

Most na Trasie Pojezierzy Zachodnich

  127.01  06:31
Zauważyłem, że na Trasie Pojezierzy Zachodnich otwarto kolejne odcinki. Nie mogłem wytrzymać i zaplanowałem je zobaczyć. Z początku chciałem wystartować z Choszczna, dokąd wybudowano najwięcej odcinków szlaku, ale nie podobał mi się kierunek wiatru i zacząłem kombinować. Ostatecznie i tak wiało ciągle w twarz. Zdecydowałem się na Gorzów Wielkopolski, co nie było najtrafniejszą decyzją, ale wszystko po kolei.
W Gorzowie znalazłem się dopiero koło południa. Od razu ruszyłem na zachód. Dopiero wtedy zorientowałem się, że kiedyś jechałem tamtędy. Dzisiaj wybrałem Gorzów tylko dlatego, aby sprawdzić (tę samą) drogę dla rowerów biegnącą do Kostrzyna. Co za niefortunny początek.
W Witnicy przespacerowałem się po Parku Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji, i ruszyłem leśnymi drogami ku dzisiejszemu celowi. Z początku planowałem kierować się do Kostrzyna, ale jechałbym po własnym śladzie. Wolałem skrócić sobie drogę. W ten sposób wypatrzyłem wrzosy. Właściwie trudno było je przegapić, gdy pokrywało całe runo leśne.
Szybko uciekłem z Dębna, bo był jakiś zlot hałaśliwych maszyn. Potem jeszcze złapali mnie w jednej z wiosek, ale zjechałem w teren i dzięki temu nie straciłem słuchu. Wyjechałem z tej drogi tuż koło znajomego kościółka. Ale ten świat mały.
Mieszkowice to bardzo ładne miasteczko. Ma mury obronne i ładną, choć sypiącą się architekturę. Pokręciłbym się tam dłużej, gdybym miał więcej czasu. Zostały mi ostatnie proste, aby dostać się do Odry. Tylko temperatura zaczęła spadać.
Most w Siekierkach został ukończony. Przynajmniej pierwszy, ale będę miał powód, aby tam wrócić, gdy skończą most nad samą Odrą. Zrobiłem tylko kilka zdjęć. Zostałbym tam dużo dłużej, bo przyroda wokół mostu była dość żywa, ale gonił mnie czas. Pozostało mi pojechać po własnym śladzie do Trzcińska-Zdroju. Droga nie zmieniła się od lutego. No, zrobiło się zieleniej. Złapał mnie zmierzch i wszędzie wokół latało mnóstwo nietoperzy. Chyba nawet jeden na mnie wpadł.
W Trzcińsku zrobiłem szybkie zakupy, zjadłem i po zmroku, po niedawno ukończonym odcinku szlaku, dotarłem do agroturystyki. Nie najgorsze miejsce na nocleg w trasie. Mam obawy o pogodę nazajutrz. Może mocniej popadać. Aczkolwiek dzisiaj też miało padać i nic z tego nie wyszło.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubuskie, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, dojazd pociągiem, po dawnej linii kolejowej, mikrowyprawa, rowery / Fuji

Pod Poznaniem, część 37

  34.27  01:30
Dzisiaj też było chłodno, więc ubrałem się cieplej. Niestety mocniej wiało. Przejechałem się kawałek pod Poznaniem, kawałek po Poznaniu i wróciłem do domu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Po Poznaniu, część 46

  31.48  01:29
Było chłodno po wczorajszym deszczu. Chciałem pojechać gdzieś za miasto, ale wziąłem za cienką bluzę i gdy temperatura zaczęła spadać, wróciłem do domu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Pochmurny WPN

  56.64  02:51
Mimo pochmurnej aury i groźby deszczu pojechałem z aparatem zapolować na kaczki. Dawno mnie nie było na Trzcielińskim Bagnie, więc tam ruszyłem. Tym razem teren był całkiem znośny, bo pojechałem na gravelu. Na miejscu było kilku hałaśliwych ignorantów, ale z wieży widokowej upatrzyłem sporo gęsi, dwa żurawie i dwie czaple, pewnie też kilka kaczek maskowało się tam. Niespiesznie skierowałem się ku domowi. Wybrałem dłuższą drogę po szlaku (prawie) dookoła Poznania, aby przejechać się przez Wielkopolski Park Narodowy. Drogi były koszmarnie zniszczone przez blachosmrody. Ciekawe, jak jeździłoby się tam na fatbike'u.
Kategoria Wielkopolski Park Narodowy, terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Fuji

Sieraków: wiadukty

  111.00  05:21
Ruszyłem rano na dworzec w nadziei na złapanie pociągu. Była mgła, ale jechało się całkiem przyjemnie. Od paru lat zakup biletu na rower w biletomacie jest niemożliwy. Zwyczajnie po każdej takiej próbie biegłem do pociągu, by tam przepłacić. Dzisiaj kupiłem tylko bilet osobowy z planem dokupienia biletu na rower w pociągu, jak mi kiedyś poradzono. W składzie było 6 miejsc na rowery, z czego tylko 3 zajęte (wliczając mój). Z biletem konduktor miał drobny kłopot, bo – jak się okazało – wybrał bilet na przewóz bagażu, do którego dolicza się opłatę dodatkową, której chciałem w końcu uniknąć. Udało się to skorygować, ale pojawił się kolejny problem – opóźnienia. We Wronkach znalazłem się 45 minut po planowym przyjeździe. W końcu mogłem rozpocząć podróż.
Z początku planowałem dojechać gdzieś dalej do serca Puszczy Noteckiej, aby schronić się przed wiatrem, ale zabrałem kolarzówkę, więc musiałem kombinować. Ostatecznie wiatr okazał się nie przeszkadzać mocno, a może nawet wiał z innego kierunku niż prognozowano. Zrobiło się za to gorąco, więc bluza stała się zbędna. Obrana przeze mnie droga też nie była do końca utwardzona i zaliczyłem pierwszą tego dnia dawkę piachu oraz tarki.
W Sierakowie byłem niedawno. Wtedy zauważyłem wiadukty dawnej linii kolejowej. Po powrocie odnalazłem wiadukty w Chrzypsku Małym oraz w Nojewie. Chciałem zobaczyć je z bliska i stąd powstał pomysł na wycieczkę. Jechałem wzdłuż linii nr 368, biegnącej z Szamotuł do Międzychodu. Zobaczyłem kilka mniejszych mostów i wiaduktów. Odbiłem na chwilę w Łężeczkach, żeby zobaczyć punkt widokowy, a potem dojechałem do najładniejszego wiaduktu na trasie, a właściwie ażurowego mostu nad Oszczenicą. Nawet wdrapałem się na górę, żeby rzucić okiem na stan torów. Mam nadzieję, że kiedyś zrobią użytek z tej nieczynnej już linii (po cichu dopinguję, żeby powstała tam trasa rowerowa).
Wiadukt w Nojewie wyglądał tak jakoś zwyczajnie w porównaniu do pozostałych, które dzisiaj widziałem. Zaraz za nim znajdowała się rybna restauracja. Droga, ale byłem tak głodny, że nie mogłem wybrzydzać. Na koniec zajrzałem jeszcze na stację kolejową, na której prawdopodobnie powstaje muzeum.
Pozostał powrót do Poznania. Nie chciałem jechać przez Szamotuły, bo zaraz mi się znudzą, tak często przez nie przejeżdżam. Wybrałem Kaźmierz, potem kawałek drogi wzdłuż krajówki i końcówkę standardowo z Przeźmierowa.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, terenowe, Puszcza Notecka, dojazd pociągiem, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery