Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

na trzech kółkach

Dystans całkowity:12316.70 km (w terenie 14.33 km; 0.12%)
Czas w ruchu:694:01
Średnia prędkość:17.75 km/h
Maksymalna prędkość:60.43 km/h
Suma podjazdów:84734 m
Liczba aktywności:167
Średnio na aktywność:73.75 km i 4h 09m
Więcej statystyk

Na japońskiej poczcie

  66.17  04:11
Z wolna ruszyłem w dalszą drogę. Słońce podniosło temperaturę wysoko, jak na porę zimową. Chciałem wysłać do Polski kilka rzeczy, które nazbierały się od czasu, gdy opuściłem Sendai. Poprzednia paczka, wysłana budżetową metodą, dotarła po dwóch miesiącach – w całości, choć bałem się, że przepadła. Tym razem miałem do wysłania ciut mniej rzeczy, więc zaplanowałem nadać przesyłkę jako list. Naszukałem się poczty kawał drogi, aż w końcu znalazłem mały budynek. W środku nikt nie mówił po angielsku, więc wspomagając się elektronicznym tłumaczem, wypełniłem wszystkie formalności i ponad pół godziny później byłem wolny. Straszne, że to tyle czasu zabiera.
Akcja z pocztą, a wcześniej jeszcze z przygotowaniem przesyłki zabrała mi za dużo czasu. Mimo to po drodze wstąpiłem do sklepu sportowego, żeby kupić odtłuszczacz, bo tylny hamulec zaczął ciężko pracować. Popsikałem go, ale może chciałem zbyt szybkich efektów, bo nic się właściwie nie zmieniło.
W mieście Ōmura trafiłem na park, w którym znajdował się zamek, ale gdy spojrzałem jak czas mi uciekał, zrezygnowałem ze zwiedzania czegokolwiek. To jest właśnie minus posiadania pracy. I w sumie najbliższego noclegu znalezionego w miejscu oddalonym o wiele kilometrów.
Złapał mnie zmierzch, ale za to jaki, bo zachodzące słońce było przepiękne. Pozostał do pokonania górski odcinek i dotarłem do miasta Ureshino, w którym znaleźć można mnóstwo gorących źródeł. Było ich tak dużo, że na ulicach udostępniono darmowe gorące źródła dla stóp. Mimo panującej niskiej temperatury, widziałem wielu ludzi moczących stopy w gorącej wodzie. Na noc zatrzymałem się w ryokanie. Miał być hostel, ale recepcjonistka zaproponowała mi prywatny pokój, który był urządzony w stylu japońskim. Do tego w budynku był onsen, więc miałem Japonię pełną gębą. Ok, może brakowało wyżywienia, ale z noclegu byłem zadowolony.

Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Nagasaki, Japonia / Saga, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Nagasaki

  72.50  04:32
Dzień rozpoczął się słonecznie. Ruszyłem na południe i już po kilkunastu minutach jazdy zostałem zatrzymany przez Japończyka, który musiał mnie zauważyć z auta. Zaproponował mi kawę, ale byłem trochę oszołomiony, bo nie mówił po angielsku i nie wiedziałem co mogę mu zaoferować w zamian. Starałem się mu powiedzieć skąd jestem, dokąd jadę, ale widać, że nie chciał mnie zatrzymywać i na rozstaniu czułem się nieswojo. Trochę mi będzie brakować tej bezinteresowności po powrocie do Polski.
Droga na południe robiła się trochę nieznośna ze względu na słońce świecące w twarz. Spotkałem trójkę kolarzy, którzy najpierw mnie minęli, mówiąc coś po japońsku, a potem znowu się spotkaliśmy przed wielkim mostem. Wymieniliśmy parę zdań po japońsku. Skąd jestem, dokąd zmierzam, ile mam lat (oni byli po pięćdziesiątce). To chyba pierwszy raz, gdy zaczepili mnie kolarze. Ruszyliśmy w dalszą drogę, każdy swoim tempem. Ja oczywiście tym wolniejszym.
Minąłem jeszcze więcej zabudowań w stylu europejskim. Nawet trafiłem na wioskę holenderską, ale czas mnie gonił do pracy, więc nie zatrzymywałem się na podziwianie czegoś nowego w Japonii. Trudno, zawsze mogę tam wrócić.
Zrobiłem się głodny i chciałem coś zjeść. Tereny, przez które jechałem były dosyć wyludnione, toteż ciężko o jakiś sklep z jedzeniem. Akurat trafiłem na bilbord prowadzący do sieci konbini i gdy po określonym kilometrażu zobaczyłem budynek w stanie surowym, odrobinę się sfrustrowałem, ale okazało się, że się lekko pomylili i za dwoma zakrętami znalazłem to, czego szukałem. Zjadłem, wypełniłem kartki świąteczne do rodziny i znajomych (trochę późno, ale liczy się gest) i znów byłem w trasie.
Znalazłem się w Nagasaki. Wybrałem to miasto z uwagi na jego przykrą historię. Przypadkiem trafiłem do Parku Hipocentrum (Park Pokoju przegapiłem, choć był ulicę wcześniej), więc zatrzymałem się na odrobinę refleksji. Potem dojechałem do hostelu poleconego w internecie przez innego rowerzystę. Co ciekawe, mogłem wnieść rower do pokoju socjalnego, bo w pobliżu nie było parkingu.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Nagasaki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Rozbierali zamek na moich oczach

  54.16  03:25
Pojechałem w kierunku zamku, ale zrobiło się nieciekawie. Na szczycie wzgórza zamkowego pracowały dźwigi. Nie mogłem na to patrzeć i zawróciłem. Tak właściwie to deszcz mnie zawrócił, a dźwigi w sumie nie wiem co tam podnosiły. Nie chciałem tracić czasu, bo deszczowa pogoda sprawia, że jadę jeszcze wolniej.
Deszcz zamienił się w przejściową mżawkę, która jednak dręczyła mnie przez cały dzień. Z początku było łatwo – wzdłuż rzeki pod lekką górkę, za którą znajdowało się miasto Imari. Tam zobaczyłem trochę architektury europejskiej oraz różnorodne pomniki wzdłuż ulic. Trochę porcelany, trochę figurek. Takie muzeum ciągnące się przez całe miasto. Za miastem zrobiło się trudniej, bo pod większą górkę. Ponad pół kilometra w pionie. Ale widoki to były piękne. Zdecydowanie opłacało się, choć gdybym pojechał tamtędy jakieś 7 miesięcy wcześniej, zobaczyłbym tarasy ryżowe wypełnione wodą. Czyli jeszcze piękniejszy widok. Z drugiej strony, klimat podzwrotnikowy to raczej nie jest przyjemna pora do podróży w tych rejonach. Jak sobie przypomnę letnie upały, to aż się odechciewa podróżowania.
Dotarłem na szczyt, gdzie temperaturze trochę spadło. Po drugiej stronie tunelu został tylko długi zjazd. Przed nim jeszcze ukazał się widok na zatokę i znalazłem się w centrum Sasebo. Dojechałem do jednego z najdroższych hoteli mojej podróży, ale nie miałem dużego wyboru w tym rejonie. Pokój – choć typowo kompaktowy – był wyjątkowo inny od wszystkich, w których do tej pory się zatrzymywałem. Na podłodze były maty tatami, a zamiast łóżka leżał futon. Brakowało tylko krzesła do wygodnej pracy.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Saga, Japonia / Nagasaki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Fukuoka

  67.23  04:19
Zaczęło się przymrozkiem. Założyłem lekkie ubrania w nadziei, że się polepszy, ale zacząłem przemarzać i narzuciłem na siebie dodatkową warstwę, która towarzyszyła mi do końca dnia.
Pojechałem pokręcić się po centrum Fukuoki. Od wjazdu na wyspę Kyūshū widuję dużo budynków w stylu europejskim. Może po prostu nie zauważałem ich wcześniej, ale to ciekawe, że one powstały. Wszak trzęsienia ziemi w Japonii wymagają solidnej konstrukcji budynków.
Było zbyt dużo ludzi na ulicach, więc skierowałem się dalej – do zamku. Właściwie do ruin, bo z budowli zostały tylko okazałe fundamenty. Z początku czułem się niepewnie, bo zauważyłem bramkę z opłatą, a wszedłem od tyłu, ale okazało się, że opłata jest wymagana przy nocnym wejściu. Na obszarze wewnętrznych murów ustawili pokaźnych rozmiarów obiekty przypominające jaja. Prawdopodobnie elementy iluminacji. Nie mogłem jednak zostać, aby obejrzeć pokaz. Przejechałem się po parku znajdującym się nieopodal i ruszyłem w dalszą drogę na zachód.
Jechało się całkiem przyjemnie. Wzdłuż wybrzeża było przepięknie, zwłaszcza późnym popołudniem. Martwiły mnie ciemne chmury idące ze wschodu, więc starałem się jechać jak najszybciej. Widziałem nawet deszcz w oddali, ale nie zdołał mnie dopaść. Przed wieczorem dojechałem do Karatsu. Skierowałem się najpierw do zamku, ale był już zamknięty, więc obszedłem się smakiem i pojechałem do mieszkania znalezionego na Airbnb. Całkowite przeciwieństwo tego, w którym spędziłem poprzednią noc. Dodatkowo jestem bardzo zadowolony ze zrobionych dzisiaj zdjęć.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Fukuoka, Japonia / Saga, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Podwodny świat bez okien

  75.66  05:36
Zapowiadał się pochmurny dzień, ale to nie wszystko. Gdy tylko zjechałem ze wzgórza, na którym stał hostel, zaczęło kropić. Miałem w planie zwiedzić miasto Shimonoseki, w którym się znajdowałem, ale skończyło się na zwiedzaniu okolicy wejścia do podziemi.
Moja podróż po wyspie Honshū dobiegła końca. Dzisiaj zmierzałem na Kyūshū, ale nie promem czy mostem, a prawie kilometrowym tunelem położonym pod wodą. Wejście jest darmowe, jedynie rowerzyści muszą zapłacić symboliczne 20 jenów (ok. 60 groszy). Potem tylko windą w dół (na szczęście rower z przyczepką zmieścił się bez kombinowania) i kilkunastominutowym spacerkiem można było znaleźć się na trzeciej co do wielkości wyspie Japonii. Widoki w tunelu zastępowały rysunki ryb i roślin morskich. Było też słychać auta jadące autostradą położoną pod tunelem dla pieszych.
Miasto Kitakyūshū, albo raczej jego obrzeża – tam zacząłem swoją podróż po wyspie Kyūshū. Wcześniejsza mżawka przerodziła się w lekki deszcz, który zaczął nasilać się z każdą minutą. Założyłem odzież przeciwdeszczową i po kilku kilometrach jazdy deszcz ustał. No i po co to padało?
Droga do miasta Fukuoka nie była specjalnie ciekawa. Dużo zabudowań, jedna góra i jazda po zmroku. Dojechałem do mieszkania znalezionego na Airbnb, ale było to jedno z najobskurniejszych, w jakim do tej pory wylądowałem. Brakowało wszystkiego, pościel nie była zmieniana od dawna, a za nieszczęsnymi oknami znajdowała się ruchliwa droga. Na szczęście zatrzymałem się tam tylko na jedną noc.
Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Yamaguchi, Japonia / Fukuoka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Spóźniłem się na jesień?

  77.76  04:22
Dzisiaj zrobiło się nieco cieplej. Kontynuowałem swoją podróż na zachód, choć brakowało mi jednej rzeczy – jesieni. Nagle przestałem ją dostrzegać. Momentami robiło się tak szaro jak w listopadzie w Polsce. Miałem nadzieję, że po opuszczeniu Kyōto uda mi się złapać jeszcze trochę kolorów na południu. Widocznie źle myślałem.
Jechałem trochę głównymi drogami, trochę bocznymi. Kilka razy z rozpędu źle pojechałem, ale liczba dróg pozwalała na szybką korektę trasy. Dodatkowo wzdłuż głównych tras istnieją drogi osiedlowe, więc dzieci jadące do szkoły czy wracające z niej dają wskazówki, którędy najlepiej jest jechać. Jest to bardzo praktyczne dla obcego, który nie zna nowego rejonu. Szkoda tylko, że dzieciaki nie jeżdżą tamtymi trasami przez cały dzień, bo wtedy miałbym wskazówki w każdej części kraju.
Ostatnie kilometry pokonałem wzdłuż wybrzeża, jadąc trochę po drogach, trochę po wałach przeciwpowodziowych. Było duże zachmurzenie i obawiałem się deszczu, więc jechałem jak najszybciej do celu. Góry skąpane w wieczornym słońcu zatrzymały mnie kilka razy, ale dojechałem do miasta Shimonoseki. Zostało tylko wspiąć się na zbocze góry i byłem w hostelu młodzieżowym. W hostelach sieci Hosteling International spędziłem prawie cały mój pobyt w Japonii 2 lata temu. Również tym razem nie zawiodłem się, bo przestronne i nowoczesne wnętrze zostało urządzone w zgodzie z duchem japońskiej architektury.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Yamaguchi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Znalazł się dawca

  42.53  02:43
Dzisiaj bardzo krótko. Nie dlatego, że miałem rozwalony napęd, ale dlatego, że znalezienie noclegu graniczyło z cudem. Musiałem zarezerwować dość drogi hotel w sąsiednim mieście. Dzięki temu miałem szansę odwiedzić więcej serwisów rowerowych.
Na początek pojechałem do sklepu z rowerami sportowymi w mieście, obok którego zatrzymałem się. Używając elektronicznego tłumacza, dowiedziałem się, że nie mają części, ale można sprowadzić. Trwa to tydzień, którego nie miałem. Zapytałem, czy można sprowadzić tę część do innego punktu, ale tak zaawansowany to naród nie jest i dostajesz część do miejsca, w którym zamawiasz. Zły pojechałem dalej.
Nie mam dalej o czym pisać, bo jechałem przez dziwne tereny. Wokół same śmierdzące kominy pokrywające horyzont. Gdy dojechałem do Hōfu, gdzie miałem się zatrzymać, skierowałem się oczywiście do filii tego samego sklepu, co odwiedzonego rano. Tam wszystko jakby wiedzieli, nie zadawali pytań, nie wyjaśniali za dużo. Zaczęli mierzyć, patrzeć w komputer i rozkręcać korbę. Z tego wszystkiego wyszło, że mieli inny rower z taką samą korbą, więc dokonali mechanicznej transplantacji. Gdyby nie fakt, że tamten rower był 20–30 razy droższy od wymienianego elementu, zdecydowanie wybrałbym zmianę roweru. Po godzinie miałem sprawny pojazd, którym przejechałem zaledwie kilometr, gdy... dojechałem do hotelu. No, to tyle na dzisiaj.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Yamaguchi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Rozsypałem się w połowie drogi

  83.46  05:06
Rano było wciąż chłodno, gdy ruszałem. Szare niebo nie wróżyło niczego dobrego. Spakowałem się i ruszyłem dalej na zachód. Problemy z noclegiem czas zacząć, ale może o tym w kolejnym odcinku. Dzisiaj będzie o innych tarapatach.
Wyjechałem z Hiroshimy inną drogą niż wczoraj, bo chciałem poruszać się trochę więcej po ulicy niż po chodnikach. Trochę jednak przekombinowałem, bo tuż przy wyspie bogów, którą odwiedziłem wczoraj, znalazłem się na ślepej uliczce. Chciałem ominąć zakaz wjazdu rowerem oraz objazd dla rowerzystów, który prowadził przez kładkę nad ulicą. Nie miałem zamiaru wpychać roweru na górę, więc jechałem prosto przed siebie, gdy zorientowałem się, że moja droga kończy się na półwyspie. Znalazłem jakiś wiadukt, ale kierowca autobusu coś zaczął gestykulować, że jadę złą drogą i zawróciłem. Tak sobie jednak pomyślałem, że co będę zawracał nie wiadomo ile i wróciłem do tamtego wiaduktu, wspiąłem się na niego dużo prościej niż na kładkę i znalazłem się dokładnie tam, gdzie chciałem, czyli na drodze dalej na zachód. Kompletnie nie wiem, co tamten kierowca chciał mi przekazać, ale wydaje mi się, że nie zrozumieliśmy się po prostu.
Wracając do jazdy, nie była łatwa, bo główna droga przepełniła się ciężarówkami i kilka razy miałem kłopot, żeby przedostać się na chodnik po drugiej stronie drogi. Niestety w Japonii też jest ten problem, że pewne chodniki zostały zbudowane odcinkami po przeciwnych stronach dróg. Ratowałem się czasem, uciekając na drogi osiedlowe, ale bywa i tak, że osiedla mają tylko jeden wjazd. No i co zrobisz? Trzeba zawracać.
Tak sobie jadę, a tu nagle coś trach! Jakby łańcuch spadł na inną zębatkę. No to kręcę korbą, aż zaskoczy. Jadę jeszcze kawałek, normalnie, a tu znienacka korbę zablokowało. Noo – myślę sobie – łańcuch się zawinął wokół zębatki. Zsiadam, oglądam, a tam wszystko równo. Co jest? Głowię się, głowię i patrzę na wałek korby, że tak nierówno. Patrzę bliżej, a tam kulka z łożyska przylepiona do elementu korby. Pięknie, tego mi właśnie brakowało. Szybko wyszukałem najbliższy serwis rowerowy i ruszyłem. Kilka kilometrów, to zrobiłem sobie hulajnogę z roweru. Nieco szybciej niż na piechotę, a już nie liczyłem na to, że w obecnym stanie uda się coś z tej korby poskładać.
Doczłapałem do jakiejś budki. Starszy człowiek, tylko po japońsku, ale pokazałem palcem. On na to, że nie, że to dalej trzeba do kolejnego punktu. Potoczyłem się dalej, kilka kilometrów tylko i znowu budka z paroma starszymi Japończykami. Tym razem pokazali na mapie dokąd jechać. Właściwie to dalej hulać na pół rowerze. Tam już bardziej sportowy sprzęt, ale pan mnie odesłał na drugą stronę ulicy. Dobrze, że nie dalej. Serwisant popatrzył, popsikał smarowidłem i powiedział, że jest dobrze. Korba znów zaczęła się kręcić. Łamaną angielszczyzną powiedział, że nie ma części, bo trzeba cały mechanizm korbowy wymienić. Miałem pecha, ale z tym magicznym smarem wydawało się, że można jechać. Więc wsiadłem na rower, jeszcze kilka razy coś trzasnęło, ale mogłem jechać. Uff, miałem nadzieję, że rower nie rozwali się kompletnie dalej, bo przede mną był odcinek nie dość, że górski, to jeszcze bez zabudowań. No to się wkopałem.
Jechałem bardzo wolno, bo każde szarpnięcie powodowało zgrzyt w korbie. Każdy podjazd musiałem płynnym ruchem zdobyć. Zapadł zmrok, temperatura spadła do 3 °C, choć za dnia było nawet 10. Spóźniłem się do pracy, więc gdy dojechałem do mieszkania znalezionego na AirBnb, musiałem zostać dłużej przy komputerze. Życie nomady nie jest takie proste.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, z sakwami, za granicą, Japonia / Hiroshima, Japonia / Yamaguchi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W drodze do Hiroshimy

  93.97  06:04
Wczoraj jakoś mi się udało dostać do hostelu na zboczu góry, ale ruszenie w dalszą drogę nie było już tak kolorowe. Najpierw musiałem wnieść rower i bagaż po schodach na górę, gdzie zaczynała się droga. Udało mi się, ale za bardzo kombinowałem z dalszą jazdą i – próbując pojechać na skróty – dojechałem do schodów. Z początku miały pochylnię, po której staczałem rower, ale potem nie zostało nic poza stopniami do pokonania. Zakręt po zakręcie i jakoś udało mi się znieść cały ten majdan. Zużyłem bardzo dużo energii. Czułem, że nie będzie to lekki dzień.
Pojechałem najpierw wzdłuż wybrzeża, a potem trochę po górach. Nie zdążyłem skończyć podjazdu, gdy zaczęło padać. Zaczęło lekko, ale na zjeździe lunęło. Schowałem się pod przydrożnymi bambusami, bo było pod nimi sucho. Po kilkunastu minutach przestało padać, więc dokończyłem zjazd. Przejechałem jeszcze kilka kilometrów, gdy znowu zaczęło lać. Schowałem się pod wiaduktem i telepiąc się z zimna, wrzuciłem na siebie jeszcze jedną warstwę pod kurtkę i długie spodnie na nogi. Padało długo i gęsto. Z mojego pierwotnego planu jazdy wzdłuż wybrzeża przez miasto Kure nie zostało nic. Pojechałem drogą krótszą, choć podejrzewam, że równie górzystą. Deszcz ustał wieczorem, choć było nadal zimno. Ślamazarnie toczyłem się do Hiroshimy. Wyczerpany dojechałem o godz. 20 do kolejnego hostelu. Musiałem odpocząć.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, z sakwami, za granicą, Japonia / Hiroshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Shimanami Kaidō

  95.00  05:39
Ciągle słyszałem o pewnym szlaku, który łączył ze sobą 8 wysp japońskich. Nie miałem w planach wizyty na Shikoku, czyli wyspie, na której spędziłem ostatni tydzień, ale gdy już zaplanowałem tę wizytę, miałem na celu przejazd szlakiem Shimanami Kaidō.
Shimanami Kaidō jest trasą samochodową, ale podczas budowy mostów łączących wyspy pomyślano o rowerzystach. Powstała wydzielona infrastruktura dla pieszych i rowerzystów, a także dla skuterów. W ten sposób każdy uczestnik ruchu może swobodnie poruszać się między głównymi wyspami – Shikoku oraz Honshū. No, może prawie, ale o tym za moment.
Jak zwykle dałem się sfotografować właścicielowi hostelu. Nie tylko ze względu na to, że jeżdżę na trzech kołach, ale również dlatego, że robię to w grudniu. Przez chmury przeciskało się słońce, ale i tak założyłem nogawki i bluzę. Za pierwszy punkt dnia wybrałem zamek. Nie miałem jednak ochoty wchodzić do środka, bo wiedziałem czego się spodziewać. Na płaskim terenie nie było dużo do zobaczenia z wieży, a wnętrza pewnie też nie były wypełnione niczym ciekawym. Obszedłem tylko dziedziniec i wróciłem do jazdy.
Już dojazd do pierwszego mostu był zdumiewający. Zaczęło się od typowego szlaku, czyli znakach na jezdni, które prowadziły rowerzystów standardową trasą przez 70 km od miasta Imabari do miasta Onomichi. Każdy most jest wyniesiony kilkadziesiąt metrów nad poziom wody, dlatego trzeba było jakoś się tam dostać. Zostały w tym celu wytyczone łagodne podjazdy, które wydłużały dystans, ale upraszczały podjazd, więc trasę mogą pokonać całe rodziny na rowerach, a nawet ja z moimi ciężkimi sakwami. Spotkałem setki kolarzy. Zarówno amatorów na kolarzówkach, jak i miejscowych na góralach i mieszczuchach.
Wracając do podjazdu. Gdy grunt się skończył, pojawił się ślimak. Wydzielony ślimak dla rowerów. Byłem pod wrażeniem, bo do tej pory tylko słyszałem o nim, a dzisiaj mogłem po nim wjechać na szczyt mostu Kurushima-Kaikyō. Ów most chwali się jako najdłuższy na świecie ciąg mostów podwieszanych. Miał prawie 2 kilometry, ale myślałem, że istnieją dłuższe mosty. Chyba że kategoria robi różnicę. W każdym razie, wydawało się, że droga 80 metrów nad wodą nie ma końca. A może to duża liczba przystanków dawała takie wrażenie?
Dojechałem na drugą wyspę, zaczynając od Shikoku. Jeszcze w hostelu dostałem rządową mapę z trasami rowerowymi i atrakcjami. Skusiłem się, żeby pojechać trasą eksploratora, która prowadziła wybrzeżem (trasa rekomendowana poleciała środkiem wyspy). W sumie za dużo nie zwiedziłem. Odechciało mi się eksplorowania na pierwszym podjeździe, który wycisnął ze mnie dużo energii. Zacząłem rozglądać się za jedzeniem. Nie trafiłem na nic na tamtej wyspie, więc zacząłem podjazd do mostu na wyspę trzecią. Każdy most czymś się od siebie różnił, więc miałem dodatkową atrakcję, gdyby znudziło mi się patrzenie na wodę. Żartuję, widoki też były piękne.
Na trzeciej wyspie trafiłem na postój Michi-no-Eki. Kupiłem niewielkie bento, lokalne słodycze i mandarynki, których niska cena mnie zaskoczyła. Zjadłem i ruszyłem dalej, ubrany w kolejną kurtkę. Zachmurzenie się zwiększyło i zaczęło mocniej wiać, a ja trząść się z zimna. Z tego powodu całkowicie zrezygnowałem z dalszej eksploracji wysp i po przedostaniu się na wyspę czwartą nie zatrzymałem się w sanktuarium cyklistów, jak nazwano postój zlokalizowany w połowie szlaku. Widziałem go z góry i nie chciało mi się zawracać. Miałem jeszcze nadzieję, że będą jakieś schody na dół, ale nic z tego. Przegapiłem to miejsce. Na moście tymczasem przekroczyłem półmetek i granicę prefektur Ehime i Hiroshima.
Zatrzymałem się na piątej wyspie na przystanku wśród hektarów drzew cytrusowych. Aż zapragnąłem spróbować owoców, które kupiłem. Trochę się obawiałem, że ktoś posądzi mnie o kradzież, bo mogłem sięgnąć ręką po pomarańczę czy yuzu. No ale kupiłem mandarynki, a jak okiem sięgnąć nie widziałem ich na drzewach. Nikt też nie zwrócił uwagi na mnie, więc zjadłem dwa owoce i pojechałem dalej.
Trafiłem na większą liczbę zabudowań na wyspie. Również miejscowych rowerzystów było więcej, więc gdy jechali grupkami, nie byłem zbyt zadowolony, bo ciężko takich wyminąć. A jak już się wyminie, to postój na zdjęcie kończy się potrzebą ponownego wyprzedzania całej wesołej gromady. Znalazłem też jakąś ciekawą świątynię – Kōsan-ji. Była bardzo kolorowa, ale bilet wstępu kosztował majątek. Darowałem sobie zwiedzanie, bo i czas jakoś tak uciekał. Miałem przed sobą jeszcze 3 mosty.
Przed wjazdem na most na szóstą wyspę pojawiło się słońce, więc udało mi się złapać jeszcze kilka ładniejszych ujęć na fotografiach. Potem miałem trochę gór do pokonania, na których znów znalazłem kwitnące drzewa wiśni. Tak dojechałem do mostu szóstego. Ten był inny niż wszystkie. Droga dla rowerów, pieszych i skuterów biegła pod mostem. Widok przez kraty był dość smutny, więc szybko znalazłem się na siódmej wyspie.
Zabudowania rozciągały się po horyzont. Pojechałem rekomendowaną trasą prawie do końca. Prawie, bo to był koniec szlaku dedykowanego rowerzystom. Dalej był stary most, przy budowie którego nikt nie pomyślał o rowerzystach. Rekomendowaną trasą do przedostania się na wyspę ósmą był płatny prom. Ja nie chciałem wydawać pieniędzy, więc za wszelką cenę chciałem sprawdzić warunki na moście. Od jednej strony był koszmar, bo korek ciągnął się na kilka kilometrów i nie było pobocza. Na mapie znalazłem drogę nieco okrężną, ale dojechałem do mostu. Tam niespodzianka, bo miejsca wystarczyło tyle, że auta mogły mnie wyprzedzić bez szczególnych trudności. A na dodatek most zaczął „płonąć”. Czerwone słońce wyjrzało zza chmur, pochłaniając wszystko swoim czerwonym światłem. Szkoda, że nie miałem się gdzie zatrzymać, bo wyglądało to nieziemsko.
Dojechałem do Honshū, największej wyspy Japonii. Pozostała już tylko jedna trudność logistyczna. Dostać się do hostelu na wzgórzu. Problem był taki, że prowadziło do niego 360 stopni. Po wymianie wielu wiadomości z właścicielem, udało mi się znaleźć rozwiązanie i przejazd okrężną drogą przez chram, który znajduje się na szczycie góry. Było ciężko, ale metr za metrem i dojechałem... sam nie wiem dokąd. Była bramka z poborem opłat. Zawróciłem więc i zrobiłem objazd, trafiając do niewłaściwego hotelu. Znów podjazd i w końcu dojechałem maksymalnie blisko, jak tylko mogłem rowerem. Resztę pokonałem na własnych nogach, mając do hostelu tylko kilkadziesiąt stopni, ale bagaż i rower zniosłem w dwóch turach. Uff, to był wyczerpujący dzień.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Ehime, Japonia / Hiroshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery