Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

na trzech kółkach

Dystans całkowity:12316.70 km (w terenie 14.33 km; 0.12%)
Czas w ruchu:694:01
Średnia prędkość:17.75 km/h
Maksymalna prędkość:60.43 km/h
Suma podjazdów:84734 m
Liczba aktywności:167
Średnio na aktywność:73.75 km i 4h 09m
Więcej statystyk

Deszcz, wiatr, zmrok i co jeszcze?

  103.16  06:11
Przebudziłem się w nocy kilka razy. Słyszałem deszcz za oknem. W dawnej klasie przekształconej na miejsce noclegowe nie byłem sam. Coś przespacerowało się przez całą długość pomieszczenia. Słyszałem stukot łapek z pazurkami spokojnie idącego stworzenia. Byłem zbyt leniwy, żeby sprawdzić co to było. Nie hałasowało później, więc wróciłem do spania.
Rano były 3–4 °C. Gdy się zbierałem, deszcz odrobinę ustał, ale znów zaczęło padać, gdy już jechałem. Czekał mnie mokry zjazd. W rowerze zaczęło coś dziwnie trzeszczeć, jak przy układających się szprychach po centrowaniu. Sprawdziłem wszystkie szprychy i trzymały się. Miałem zagadkę na resztę podróży. Piękny początek dnia.
Deszcz po kilku kilometrach zamienił się w grad albo śnieg z deszczem. W każdym razie, nie mogłem jechać, bo tak boleśnie zacinało po twarzy. Schowałem się pod przypadkowym dachem, założyłem dodatkową bluzę, bo było mi zimno i ponieważ przemokły mi rękawice, musiałem założyć nowe, które całe szczęście kupiłem 2 dni wcześniej. Przeczekałem pod tym skrawkiem zadaszenia wystarczająco długo, że deszcz ustał. Kolejnym problemem było śniadanie. Nie mogłem trafić na żaden sklep przez kilkadziesiąt kilometrów. Dopiero w południe dotarłem do pierwszego miasta i zjadłem ciepły posiłek.
Ciężko się jechało. Deszcz ustał, ale pojawił się wiatr w twarz. Poruszałem się bocznymi uliczkami, żeby jakoś się schować przed nim i przed autami na głównej drodze. Zatrzymywałem się rzadko, żeby nie tracić czasu, choć widokowi ośnieżonych gór nie mogłem się oprzeć. Gdy zmieniłem kierunek na północny, wiatr ustał, ale zapadł zmrok. Na szczęście były to ostatnie przeciwności losu na drodze do hostelu. A zatrzymałem się w bardzo rowerowym miejscu, bo nawet mieli warsztat. Szkoda, że nie znalazłem przyczyny stukania w rowerze, bo może bym ją usunął.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Tokushima, Japonia / Ehime, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W starej szkole

  83.23  05:00
Zapowiadał się ciepły dzień. Wiatr, który siał strach przez ostatnie 2 dni zniknął i mogłem spokojnie ruszyć na zachód po kolejne przygody.
Za dużo się dzisiaj nie działo. Wybierałem głównie boczne drogi przy polach ryżowych, w miastach boczne uliczki, aż w końcu, nie mając wyboru, wjechałem na jedyną drogę, na której było tylko odrobinę mniej aut niż zwykle. Szybko mi jednak zleciał czas i skręciłem najpierw w głąb wyspy, a potem na jeszcze bardziej boczne drogi, bardziej strome.
Moje miejsce noclegowe na dzisiaj nie było tak łatwo odnaleźć, bo wskazówki były po japońsku, ale nie było zbyt wielu zabudowań w okolicy, więc na chybił-trafił znalazłem właściwe miejsce. Okazało się, że to budynek szkoły, który jeszcze kilkanaście lat temu edukował dzieci. Obecnie dawna szkoła przeżywa renesans, bo powstała tam kawiarnia, hostel i kilka innych usług. Z charakteru szkoły pozostało niewiele, więc klimatu jakoś szczególnie nie czuć. Na klatce schodowej zachowało się za to kilka zdjęć, nawet sprzed kilkudziesięciu lat.
Przez wiele kilometrów próbowałem znaleźć coś do jedzenia, ale nie było ani sklepu, ani restauracji. Dojechałem więc głodny do celu. Kawiarnię prawie zamykali, ale uratowali mnie, oferując pizzę i kawę z menu. Zapłaciłem tyle samo, co za nocleg, a wydałem na niego nie za dużo, bo warunki w hostelu były spartańskie. Brak pryszniców i spanie na podłodze w dawnej klasie we własnym śpiworze. Dobrze, że miałem go ze sobą. Można się było cieszyć górską ciszą. Było 6 °C na zewnątrz, a w środku piecyk gazowy dawał radę tylko podwoić wartość tej temperatury.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Tokushima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Serpentyna w deszczu

  64.93  03:47
Zapowiadał się zwykły dzień na wyspie Shikoku. Załatwiłem z rana wszystkie formalności na poczcie i w banku (mój pobyt w Japonii związany jest z posiadaniem karty zamieszkania, a tym samym z płaceniem pewnych podatków) i ruszyłem lokalnymi drogami na wschód.
Niewiele się działo, aż dojechałem do wybrzeża. Tam zaczęło kropić. Nic strasznego, ale założyłem ubrania przeciwdeszczowe i zacząłem podjazd. Zaplanowałem pojechać drogą nr 1, która miała setki zakrętów i przekonała mnie do swojej niesamowitości. Nie zawiodłem się, bo było łagodnie i pięknie. Co skarpa zatrzymywałem się mimo drogi wąskiej na półtora auta. Ale ruchu nie było, więc nie martwiłem się. Na samym szczycie jeszcze znalazłem taras widokowy, ale wtedy to już całkiem zaczęło padać i musiałem ruszać dalej. Miałem z górki. Problem z tym, że w deszczu i bałem się wpaść w poślizg. Powolnym tempem zjechałem do miasteczka Itano, gdzie zatrzymałem się w domu gościnnym państwa Sanae. Dostałem piękny i przestronny pokój w stylu japońskim, aczkolwiek nie było tam ciepło przez specyficzną architekturę budynku (wchodzi się garażem i brakuje drzwi między nim i obszarem mieszkalnym, ale pewnie latem jest tam bajka).
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Kagawa, Japonia / Tokushima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wyspa Shikoku

  33.48  02:12
Zanim ruszyłem w dalszą drogę, pokręciłem się po historycznej części miasta Kurashiki. Poranne słońce dodatkowo nadało blasku tamtemu miejscu. Szkoda, że czas mnie gonił, bo chciałem spróbować dostać się na prom.
Jak najbardziej bocznymi drogami dostałem się do miasta Tamano. Skusiła mnie droga z 360-stopniowym zakrętem, więc przejechałem przez górę i trochę się zawiodłem brakiem ciekawego widoku. Pewnie z lotu ptaka wygląda to efektowniej. Ochłonąłem i wróciłem do mojego planu – dojechałem do portu i zacząłem szukać miejsca, skąd odpływał prom. Na informacji pokierowali mnie na zasadzie „o tam”. Jakoś znalazłem „o tam”, upewniając się dwukrotnie: raz kasjera, który pomógł mi wybrać bilet z biletomatu i drugi raz kontrolera przed promem. Rower został przez marynarzy zabezpieczony, a ja udałem się na taras widokowy. Prawie bym zapomniał dodać, że zdążyłem na prom na 5 minut przed jego wyruszeniem.
Po godzinie znalazłem się w Takamatsu. Zarezerwowałem nocleg i ruszyłem odkrywać miasto. Pierwszy był oczywiście zamek, a właściwie jego ruiny. Przeszedłem całą trasę spacerową, a jest bardzo dużo do zobaczenia, co widać na zdjęciach. Zjadłem coś i nadal miałem duży zapas czasu przed zameldowaniem się w domu gościnnym. Pojechałem więc do kolejnego najczęściej odwiedzanego miejsca w mieście – ogrodu.
Ritsurin-kōen – dosłownie: kasztanowy ogród – ma prawie 400 lat. Przed wejściem zaczepili mnie wolontariusze, którzy zauważyli moją flagę. Pani, której imienia nie zapamiętałem, zaproponowała mi oprowadzenie po parku. Pochwaliła się tym, że odwiedziła kiedyś Polskę. Pokazała mi ścieżki i opowiedziała o parku w taki sposób, że nigdy nie wpadłbym na to, aby na niektóre rzeczy w dany sposób spojrzeć. Piękny park, choć spóźniłem się na jego jesienną szatę, którą zdążył częściowo zrzucić.
Po godzinie zwiedzania, gdy zrobiło się już dość zimno, nadszedł czas odwiedzenia mojego miejsca noclegowego. Trafiłem tam bez większych problemów i spędziłem wieczór na spisywaniu moich wypraw, bo zrobiłem trochę zaległości nie tylko w publikacji, ale również w opisywaniu wycieczek. Im dłużej zwlekam, tym bardziej lakoniczne opisy wypraw pozostają, a i pewnie wiele ciekawych momentów zdążyło mi wylecieć z głowy zanim je zanotowałem.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Okayama, Japonia / Kagawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Czy dłuższa droga będzie lepsza?

  117.36  07:18
Kierowałem się dalej na zachód. Właściciel hostelu zasugerował mi, abym nie jechał główną drogą, tylko wybrał wybrzeże. Skorzystałem z rady i pojechałem nad Morze Wewnętrzne (Seto Naikai).
Przejazd przez Himeji nie był łatwy, zwłaszcza gdy się wpakowałem do tunelu w środku miasta. Albo gdy mnie zatrzymał brak drogi przez tory. Ostatecznie pojechałem tak, jak chciałem – dostałem się na kręte drogi nadbrzeża. Było dużo podjazdów i zjazdów, ale aut też nie brakowało. Miałem wrażenie, że na dwójce, którą ominąłem miałbym chociaż chodnik, a tak jechałem razem z pojazdami.
Dlaczego się tego obawiam? Według statystyk Japończycy są jednymi z najgorszych kierowców na świecie. Mimo że nie byłem świadkiem żadnego wypadku, to niejednokrotnie ktoś wymusił na mnie pierwszeństwo czy wyminął mnie niebezpiecznie. Kierunkowskaz najczęściej widzę po wykonanym manewrze, a zaparkowane auto spotkałem już chyba w każdym możliwym miejscu. Do tego naczytałem się wielu historii i wolałem być uważny.
Jazda wzdłuż wybrzeża może i była urozmaicona widokami, ale zabrała mi strasznie dużo czasu. Byłem gdzieś w połowie drogi, gdy zaszło słońce. Temperatura spadła do 5 °C. Zapowiadała się ciężka noc. Wróciłem do planu sprzed podróży i wjechałem na główną drogę do Okayamy. Nie miałem jednak tak prosto, bo nocleg odnalazłem w następnym mieście, więc jeszcze nabijając 20 km, dotarłem do Kurashiki. Nawet ładne miasteczko z historyczną zabudową. Po zmroku ciekawie by się je zwiedzało, ale nie w tak niskiej temperaturze. Odnalazłem swój hostel i zatrzymałem się w ciepłym pokoju.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hyōgo, Japonia / Okayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Himeji

  59.07  03:27
Nie mogło zabraknąć wizyty w mieście z zamkiem uważanym za najpiękniejszy w Japonii. Po niebie płynęły groźne chmury, gdy zaczynałem swoją podróż. To tylko poprawiło estetykę gór skąpanych w promieniach słońca przeciskającego się przez obłoki. Jesień się niby kończy, ale wciąż można dostrzec jej piękno.
Jak zawsze, wybierałem boczne drogi, aby jechać po wygodniejszym asfalcie zamiast uciekać na chodniki. Raz nawet trafiła się droga dla rowerów wytyczona wzdłuż rzeki, ale ani nie biegła po prostej do Himeji, ani nie była specjalnie równa. Przejechałem się tylko jej kawałkiem.
Całe szczęście z tych ciężkich chmur nic złego nie wyszło. Dojechałem do miasta i od razu dostałem się pod zamek. Nie mogłem znaleźć miejsca parkingowego, więc skierowałem się do hostelu. Szybko załatwiłem formalności i pobiegłem do zamku.
No dobrze, poszedłem, ale widziałem przed sobą ludzi biegnących do niego. Po co, skoro gdy doszedłem, bramy wciąż były otwarte? W każdym razie, już zamykali. Miałem godzinę na zwiedzanie.
Trasa była jednokierunkowa, taka na godzinę, więc w sam raz, choć strażnicy mówili, abym się pospieszył. Nie wiedziałem, że wieżę zamkową zamykali pół godziny przed zamknięciem całego zamku. Przez megafony było słychać przypominacze po japońsku i po angielsku. Spokojnie gramoliłem się piętro po piętrze na samą górę, starając się nacieszyć widokami wnętrza tej niesamowitej budowli. A z okien rozciągały się widoki na „płonące” miasto. Zachód słońca był dzisiaj wyjątkowo piękny. Chmury przepadły i wszystko zostało skąpane w czerwieni. Nawet zamek, z którego wyszedłem i sfotografowałem na dziedzińcu. Kilka minut później było po wszystkim. Zrobiło się zimno i wróciłem do hostelu.

Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hyōgo, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Ruszam na zachód

  78.13  04:32
Przedwczoraj robiłem za fotografa, więc kilka zdjęć z tej okazji trafiło do mojej galerii, a wczoraj przez cały dzień padało i nie udało mi się wybrać w pożegnalną wycieczkę po Kyōto. Dzisiaj wyruszyłem na zachód, aby uciec przed zimą. Do kolekcji dorzucam jeszcze kilka zdjęć z wizyty (pociągiem) w Kyōto, gdy zatrzymałem się w Ōsace.
Dzień był pochmurny, ale ciepły. Po miesiącu jazdy na lekko musiałem znowu robić to samo i powoli uczyć się jazdy z ciężkim bagażem. Zaplanowałem trochę gór, aby nie pchać się ponownie do Kōbe. Jechało się całkiem lekko, choć po kilkudziesięciu kilometrach w oddali dojrzałem deszcz, który próbował mnie dopaść. Całe szczęście tylko chwilę pokropiło i nie musiałem nawet zakładać przeciwdeszczowych ubrań.
W mieście Sasayama kusił mnie zamek, ale rozmyśliłem się, gdy zobaczyłem cennik. Słońce pokazało się na koniec dnia, ale akurat w najpiękniejszym momencie, czyli złotej godzinie. Szkoda tylko, że tak mało miałem obiektów do fotografowania.
Dojechałem do domu gościnnego w mieście Tanba. Przywitała mnie właścicielka ze swoją córką. Zaskoczyło mnie to, że nastolatka mówiła bardzo dobrym angielskim. Porównując ze starszymi od niej Japończykami było to dość intrygujące. Czyżby program nauczania w japońskich szkołach się zmienił?

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hyōgo, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Z Kyōto do Kyōto

  30.19  02:19
Znaleźć mieszkanie w Kyōto w trakcie sezonu turystycznego nie jest łatwo, dlatego, gdy kilka miesięcy temu rezerwowałem miesięczny nocleg, zrobiłem to w dwóch lokalizacjach. Dzisiaj przyszła pora przeprowadzki.
Dzień zapowiadał się jak co dzień, słoneczny, odrobinę wietrzny z kilkoma chmurami na niebie. Chcąc zmniejszyć liczbę podjazdów, wybrałem drogę na około i pojechałem na południe po wałach rzecznych. Zapomniałem tylko o drobnej rzeczy – o blokadach dla skuterów, które jednocześnie blokują sakwy na rowerze. Ileż musiałem się namęczyć, aby pokonać te wszystkie przeszkody, a w nagrodę zadrapałem sobie nogę zębatką w korbie.
Pojechałem do centrum, żeby wstąpić na pocztę. Spadł przelotny deszcz, a w oddali widziałem dużo grubsze chmury. Na szczęście nie dotarły do mnie, więc spokojnie pojechałem do Tō-ji. Zostawiłem rower na parkingu wskazanym przez strażnika i poszedłem obejść świątynię. Wejście na płatny teren sobie darowałem, bo cena 1000 jenów to przesada. Zrobiłem kilka zdjęć i ruszyłem w dalszą drogę.
Trafiłem do parku Umekōji-kōen, gdzie znalazłem na mapie pobliską atrakcję. Pojechałem więc zobaczyć zabytkowe ulice. O dziwo spotkałem tam tylko mieszkańców. Potem ruszyłem powoli w kierunku kolejnego domu gościnnego. Zauważyłem przy okazji chram Kitano Tenman-gū, który odwiedziłem 2 lata temu i którego nie mogłem znaleźć latem. Trafiłem tam na kolejkę do ogrodu, który zostawiłem sobie na kolejną okazję.
Dojechałem na miejsce. Tym razem miałem całe mieszkanie dla siebie. Wszystko ładnie opisane, a obsługa bardzo szybko rozwiązała wszystkie problemy, które się pojawiły.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Na przedmieściach Kyōto

  66.99  03:37
Ostatnia prosta, żeby znaleźć się w Kyōto. Wybrałem lokalne drogi przy jeziorze Biwa-ko. Był słoneczny dzień, choć temperatura bardzo jesienna.
W sumie nie mam o czym opowiadać. Chciałem się szybko dostać do miasta, aby pojechać na jakąś wycieczkę po okolicy. W jakiś sposób droga do Ōtsu, który graniczy z Kyōto poszła mi bardzo wolno. Częściowo pojechałem po własnym śladzie z lata. Niewiele się zmieniło z tego, co zapamiętałem.
W Ōtsu miałem do podjechania górę (nie pierwszy raz). Ruch na szczęście pozwolił mi na jazdę po ulicy, bo jak patrzyłem na chodnik, to aż źle mi się robiło. Tyle tam nierówności. Przejazd po przedmieściach Kyōto poszedł mi zaskakująco szybko. Do domu gościnnego dotarłem na umówiony czas, choć gospodarz był bardzo dziwny. Mówił wolno i robił z igły widły, tłumacząc każdy detal funkcjonowania jego domu. Zdołałem przez to tylko obejść okolicę bez zwiedzania jej na rowerze, gdy w końcu mnie wypuścił.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Kyōto, Japonia / Shiga, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W kierunku Kyōto

  67.19  04:13
Nie mogło zabraknąć Kyōto w moich planach. Do Japonii dotarł kolejny tajfun, który szedł tak ślamazarnie, że zajęło mu to kilka dni, w ciągu których nie mogłem się ruszyć przez opady deszczu. No dobrze, wybrałem się na kilka spacerów, ale gdy wracałem mokry, to się odechciewało wszystkiego.
Dzisiaj miałem do pokonania krótki odcinek. Uciekając od większego ruchu, dojechałem do miasta Ōgaki, gdzie trafiłem na ładnie wyglądającą przestrzeń, która doprowadziła mnie do zamku. Nawet nie wiedziałem o jego istnieniu, a wstęp kosztował tyle, co dwa kawałki sushi. Widoki nie zawracały w głowie, ale makiety dawnej Japonii już przyciągnęły moją uwagę.
Po pokonaniu jedynego podjazdu dotarłem do Maibary. Trafiłem na te same drogi, co latem i mogłem dzięki temu zrobić kilka zdjęć z jesienią w tle dla porównania.
Gdy znalazłem się w Hikone, powoli zaczynało zmierzchać, więc nie wchodziłem do zamku. Zostawiłem go sobie na kolejny dzień. Pojechałem prosto do hotelu, z którym miałem drobny kłopot, bo oznaczyli go w złym miejscu na mapie. Ostatecznie wypatrzyłem go w bocznej uliczce bez potrzeby pytania kogokolwiek.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Aichi, Japonia / Gifu, Japonia / Shiga, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery