Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

z sakwami

Dystans całkowity:60182.52 km (w terenie 3343.61 km; 5.56%)
Czas w ruchu:3531:50
Średnia prędkość:16.85 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:452454 m
Maks. tętno maksymalne:125 (63 %)
Maks. tętno średnie:158 (80 %)
Suma kalorii:60871 kcal
Liczba aktywności:693
Średnio na aktywność:86.84 km i 5h 08m
Więcej statystyk

Warta warta wyprawy

  239.69  13:12
Skoro plan był, to czemu by go nie wykonać? Warta czekała na mnie, a ja nie po to spędziłem noc na dziko, żeby tak sobie zawrócić. Spakowałem manatki i pojechałem dalej, znów w stronę słońca.
Tej nocy nie spędziłem najlepiej. Kawał drogi za Poznaniem zorientowałem się, że nie zabrałem materaca. Miałem nikłą nadzieję, że uda mi się pożyczyć karimatę na kempingu, ale ponieważ wylądowałem na szczerym polu, to nie było co szukać wygód. Wsunąłem się w nowy śpiwór marki Fjord Nansen o temperaturze komfortu 1 °C i poczułem, że jest mi strasznie ciepło. Martwiłem się, że przez to nie zasnę, ale problem się rozwiązał po jakiejś godzinie, bo zacząłem odczuwać zimno. Ubrania, które rozłożyłem pod śpiworem dały odrobinę izolacji, ale i tak mną telepało. Wydawało mi się, że nie spałem tej nocy. Rano jednak opaska Xiaomi Mi Band, której używam od pół roku do monitorowania snu pokazała, że spałem 10 godzin (nie wiem tylko, czy uwzględniła zmianę czasu), ale z kilkoma przebudzeniami. Teraz będę o tyle mądry, że sprawię sobie karimatę, aby się tak nie męczyć. Nie znam jedynie temperatury, jaka panowała w nocy, bo mój nowy licznik nie umie zapamiętać skrajnych wartości.
Spakowałem się, choć wszystko było pokryte rosą oraz ziemią, na której się rozbiłem (nie udało mi się trafić na łąkę). Pojechałem do zamku Czartoryskich, bo zauważyłem go wczoraj na mapie. Zakaz jazdy rowerem po parku okalającym zabytek trochę mnie zniechęcił, więc przespacerowałem się tylko chwilę i poszukałem ławki, aby zjeść śniadanie. Wyznaczyłem drogę do Warty i pojechałem. Wzdłuż krajowej dwunastki drogi dla rowerów ciągną się niemiłosiernie. W Kaliszu zatrzymałem się tylko na kawę i podczas przeprawy przez rzekę wpadłem w pułapkę tamtejszych inżynierów. Przy drodze stoi zakaz wjazdu rowerem, obok ciągnie się jakaś droga dla rowerów, która kończy się na rzece. Na most wjechać się da, ale po starej, nieprzystosowanej do ruchu rowerowego (serpentyna na „kilkanaście” zakrętów) pochylni. Po drugiej stronie musiałem po czymś podobnym (jeszcze więcej zakrętów) zjechać. To jeszcze nic, bo dalej jest kolejna rzeka i tam droga dla rowerów też kończy się na korycie rzecznym. Trzeba wciągnąć rower na kolejny most, ale tym razem... po schodach. Dla wprawy trzeba go jeszcze znieść. Dalej było ciut lepiej. Gdy się wydostałem z podłych dróg (czyt.: dziur) dla rowerów, do Opatówka pojechałem po szerokim poboczu. Za miastem już nie było tak dobrze, ale na szczęście ruch dzisiaj nie przytłaczał.
Do miasta Warty dojechałem po południu. Późno, ale udało się. Chciałem wybrać się nad rzekę Wartę, jednak dopiero teraz zorientowałem się, że to kilka dodatkowych kilometrów. Zrezygnowałem z tego pomysłu i pojechałem – w końcu z wiatrem – w kierunku domu.
Zachód słońca złapał mnie za Stawiszynem, ale znów – puste drogi pozwalały mi jechać środkiem, więc położyłem się na lemondce i od czasu do czasu zerkałem na lusterko, czy coś nie jedzie. Aha, bo kilka tygodni temu zamontowałem na kasku lusterko Zéfal Z-Eye. Na początku trudno było się do niego przyzwyczaić, ale jest bardzo przydatne (no chyba że ghost rider wyjedzie na ulicę nocą). Do tego ludzie stają się bardziej ciekawscy.
Początkowy plan przekroczenia Prosny w Choczy znów zmieniłem i pojechałem do samych Gizałek. Dalej Żerków, Nowe Miasto. Na krajowej 11 był większy ruch, dlatego jak najszybciej z niej zjechałem. Niestety na źle oznaczone drogi, które miały być z asfaltu, a były drogami polnymi. W Środzie Wielkopolskiej chciałem napić się herbaty, ale nie mieli gorącej wody. Przegryzłem coś i wychodząc ze sklepu, zauważyłem, że właśnie go zamknęli, a ja byłem ostatnim klientem. Pierwszy raz trafiłem na Orlen, który nie jest czynny całą dobę. A może powodem jest poniedziałek wielkanocny? Nie ma to jak święta w podróży.
Miałem już niedaleko do domu, ale w połowie drogi, jaka mi pozostała ze Środy, zmienił się wiatr – na przeciwny. A myślałem, że będę pierwszy. Nie było jednak najgorzej i w domu zameldowałem się gdzieś o godz. 2 czasu letniego. Bateria w telefonie wyczerpała się po cichu przed centrum w Poznaniu, ale dorysowałem ślad, żeby jak zawsze mieć wszystko udokumentowane. Może kiedyś uda mi się zrealizować plan stworzenia mapy wszystkich moich śladów. Ciekawe, jak by to wyglądało.
Ach, takiej wycieczki właśnie było mi potrzeba.
Kategoria Polska / łódzkie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, rowery / Trek, dojazd pociągiem

Kiedy jest pora na namiot?

  122.88  06:15
Na taką pogodę czekałem od dawna. Wiatr z północnego-zachodu wyciągnął mnie w kierunku Warty, miasta nad Wartą. Zapakowałem sakwy i popędziłem w kierunku słońca.
Z tymi sakwami nie było tak prosto. Po raz pierwszy założyłem na bagażnik zakupione niedawno Crosso. Trochę się nagimnastykowałem, ale zamontowałem je. Jestem zawiedziony, że mają taki krótki naciągacz dolnego haka. Ciężko je założyć, a jeszcze ciężej zdjąć.
Spotkałem wczoraj rowerzystę, gdy wracałem do domu. Zaintrygował mnie napis z datą oraz kilometrami na jego bagażniku. Pomyślałem, że to obcokrajowiec, ale nie – to Polak. Od 2006 roku podróżuje po Europie, zwiedził prawie wszystkie kraje poza Białorusią. Przebył ponad 120 tys. km, ale to nie dystans się dla niego liczy. Każdego dnia przejeżdża niewielkie odcinki, żeby niczego nie przegapić. Żyje z grania na instrumencie i bardzo mu zazdroszczę umiejętności. Gdyby ktoś go szukał, to na pewno ma dużą szansę w Hiszpanii, ponieważ planuje on tam kiedyś zamieszkać.
Jako pierwszy punkt dzisiejszej wyprawy obrałem kościół w Krzesinach, drugi w Polsce, obok świątyni Wang, kościół w stylu norweskim. Tyle razy przejeżdżałem obok i nawet nie wiedziałem, że on tak blisko stoi. Jedyny drewniany kościół w Poznaniu. Pomyśleć, że kiedyś robiłem zdjęcie każdemu napotkanemu kościołowi. Teraz nie zawsze mi się chce wyciągać aparat i budowla musi zwrócić moją uwagę, bo coraz częściej widzę zwyczajne kopie. Za dużo się naoglądałem.
Spotkałem dzisiaj kilku kolarzy, a właściwie samych buców. Dwie dziewczyny w Borówcu były tak rozgadane, że nie widziały korka, który się za nimi ciągnął. Potem minąłem je w Zaniemyślu, ale leciało z ich ust więcej bluzgów niż zrozumiałych słów. I ani jednej reakcji w moim kierunku. Co to się dzieje z tymi ludźmi?
W Kórniku przejechałem się nad nowe molo na jeziorze i pobawiłem się nowym aparatem. Potem była nuda. Zjadłem obiad w Nowym Mieście nad Wartą, trafiłem na znajome drogi. Moim kolejnym celem stała się droga przez las, którą przypadkiem oznaczyłem na mojej ściennej mapie Wielkopolski jako przebytą. Zaczynała się za Tarcami i nie było jej na mapie OpenStreetMap, więc na leśnych rozstajach dróg nie byłem pewny, czy zmierzam w dobrym kierunku. Dalej miałem przedostać się przez rzekę Prosnę w Choczy, ale wyliczyłem sobie, że nie uda mi się znaleźć noclegu. Znalazłem camping w Gołuchowie i tam też ruszyłem. Zachód słońca złapał mnie w Pleszewie, a do celu dotarłem chwilę po zapadnięciu zmroku. Gdy znalazłem miejsce, facet za bramą oznajmił, że camping jest zamknięty i nie kwapił się, aby mi pomóc, bo podobno o pierwszej w nocy ktoś tam przyjedzie, żeby zamknąć wszystko na klucz. Po co w ogóle stróż w zamkniętym obiekcie? Byłem zły i zacząłem rozglądać się za miejscem na obóz. W lesie próżno go szukać, więc wyjechałem na ubocze w nadziei na kawałek łąki. Dojrzałem stertę bel prasowanej słomy i schroniłem się za nią, aby nie było mnie widać od drogi. Rozbicie namiotu trochę mi zajęło, tak samo zdjęcie sakw z bagażnika, ale rozłożyłem się, zjadłem kolację i poszedłem spać.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, rowery / Trek

Śladami małej historii: Podborsko – Białogard

  66.52  03:21
Planując dzisiejszą trasę, przypomniałem sobie o podróży z 2009. Jechałem wtedy opóźnionym pociągiem do Białogardu. W Podborsku mieliśmy postój, a ja, sądząc, że to już moja stacja, wysiadłem. Dzisiaj miałem możliwość przejechać drogę, którą wtedy przeszedłem. Był to ciąg dalszy podróży pod Poznaniem.
Szwedzki stół w moim hotelu był bardzo ubogi i pierwszy raz nie znalazła się na nim jajecznica. Pod rowerem schowanym w pomieszczeniu gospodarczym zastałem wielką plamę zaschłego błota z solą, a przed hotelem kolejnego podczas tej podróży zaciekawionego człowieka. Termometr wskazywał nie więcej niż -14 °C. Mój nos z tego zimna boli mnie od kilku dni, jakbym tarł go papierem ściernym podczas kataru. Cieszę się, że to ostatni dzień podróży. Nie dałbym rady dłużej. Nie jestem morsem.
Dostałem się na początek do Grzmiącej, gdzie ogrzałem się w sklepie. Potem szukałem ciepła w terenie, a przy okazji ominąłem odcinek drogi, który przyniósłby sporo zimnego wiatru. Słońce na bezchmurnym niebie rozgrzewało licznik nawet do -8 °C. W cieniu było to zawsze o 4 stopnie mniej. Kolejny przystanek w Tychowie. Najpierw w markecie o ołowianych ścianach, a później na stacji benzynowej, gdzie udało mi się sprawdzić rozkład pociągów. Miałem 2 godziny na pokonanie jednogodzinnej drogi. Ruch na drogach nie był przytłaczający. Jeszcze gdyby tak kierowcy korzystali z całej szerokości nawierzchni, wtedy mógłbym poruszać się bliżej prawej krawędzi. A tak – nie chciałem wpaść w poślizg na zalegającym śniegu czy dziurę pod nim, więc jechałem po czarnej nawierzchni.
Przez całą moją podróż widziałem mnóstwo niemieckich tablic rejestracyjnych. Subiektywnie określiłbym 20% ruchu wykonanego przez auta z Niemiec. Najdziwniejsze było to, że znaczna większość tych kierowców jechała gorzej od Polaków. Polskie mandaty są naprawdę tak niskie? W Niemczech nigdy nie spotkałem się z taką arogancją. A może to polaczki się dorobili i teraz cwaniakują. Widać, że pieniądze im szczęścia nie dają, więc szukają „rozrywki”.
Z tych kilku kilometrów pokonanych przed laty niewiele mi w głowie utkwiło. W Białogardzie ciężko było trafić do dworca. Ale gdy już trafiłem, zostałem tam do przyjazdu pociągu, wykorzystując każdą odrobinę ciepła. Zjadłem też na dworcu. Kebab jest zawsze w porządku. Pierwszy raz od dawna dotarłem do celu przed zmrokiem. To też pierwsza w tym roku wycieczka poniżej 100 km. Szkoda, że pociąg pokonuje tę trasę w 4 godziny. Czytał ktoś książkę Winstona Grooma pt. Forrest Gump? Polecam w oryginale.
Przez ostatnich 5 dni nabrałem sporo doświadczenia w jeździe w niskiej temperaturze. W sumie nabierałem doświadczenia przez kilka ostatnich zim, dzięki czemu tym razem byłem dużo lepiej przygotowany. Wiem, że ciepłe ubranie to tylko połowa sukcesu. Trzeba się też dobrze odżywiać, aby organizm mógł prawidłowo gospodarować ciepłem, a w razie problemów należy przycisnąć w pedały i rozruszać się, żeby znów poczuć ciepło w członkach. Należy też uważać na zdradziecki wiatr. Mogłem w sumie wsiąść do pociągu i wystartować z Warszawy, ale wtedy nie miałbym tych przygód, co teraz. O śniegu nic więcej nie napiszę, bo go prawie nie było. Zimy sprzed lat powoli przechodzą w zapomnienie. Ale dzięki temu można dłużej jeździć na rowerze!

Kategoria z sakwami, Polska / zachodniopomorskie, kraje / Polska, rowery / Trek, wyprawy / Zimowa 2015/2016

Do miejsc białych

  131.44  06:39
Za oknem było biało. Na szczęście śnieg tylko prószył, więc nie utrudniał jazdy. Śniadanie podali w formie szwedzkiego stołu. Mogę spokojnie polecić Przystanek Tleń jako dobre miejsce na wypoczynek. A dla rowerów mają pomieszczenie zwane rowerownią.
Było jeszcze chłodniej niż wczorajszego poranka, bo poniżej -9 °C. Na niebie pełno chmur, zero ciepłych promieni słonecznych i śnieg sypiący leniwie z nieba. Czułem zmęczenie i droga nie szła mi szybko. W dodatku wiatr dziwnie się zmieniał i od czasu do czasu przeszkadzał. Zmarznięty, w końcu dotarłem do Tucholi, ogrzałem się na stacji benzynowej, rozważyłem warianty zakończenia dzisiejszego dnia i ruszyłem dalej. W międzyczasie zniknęły chmury, a nawet temperatura wzrosła do -8 °C.
Nie polecam wjeżdżać do Chojnic od strony Tucholi. Bynajmniej nie rowerem. Ciekawe, jakby tak zrobili ten cały rollercoaster na ulicy. Co powiedzieliby kierowcy? Popaprańcy biorą się za budowanie dróg i później tylko się irytuję. Przeklęte miasto.
Na drogach pojawiła się sól. Tylko po co? Śniegu przecież nie było w tamtym rejonie. Za Człuchowem zapadł zmierzch. Zaczynało mi brakować czasu. Jechałem ile sił w nogach. Pomagało to na zamarzające palce, które przy -12 °C coraz gorzej sobie radziły w rękawicach narciarskich. Mój pomysł na dzisiejszy wieczór to dotrzeć na pociąg ze Szczecinka do domu. Miałem dość temperatury spadającej z dnia na dzień. Chciałem odpocząć przed pracą w nowym roku. Nie udało się. Na dworzec spóźniłem się kwadrans. Pociągu już nie było, choć liczyłem na opóźnienie. Pozostawał plan b – nocleg w Szczecinku. Miasto przywitało mnie grubszą warstwą śniegu oraz tysiącem znaków zakazu wjazdu rowerem. Jakości dróg dla rowerów pod śniegiem nie komentuję, ale wysokie krawężniki i przejścia dla pieszych zamiast przejazdów dla rowerów to bezmyślne kopiowanie idiotycznych rozwiązań z innych miast. Jedno mnie zaskoczyło – zamknęli niektóre ulice dla ruchu rowerowego, przekształcając metrowej szerokości chodnik w drogę dla pieszych i rowerów. Co w tym niezwykłego? Ano to, że w każdej chwili rowerzysta może wpaść na osobę wychodzącą z jednej z kilkudziesięciu kamienic. Brawa dla idiotów.
Wypatrzyłem na mapie Szkolne Schronisko Młodzieżowe. Gdy je w końcu znalazłem, okazało się zamknięte na 3 dni. Właśnie teraz. Kręciłem się jeszcze po okolicy, gdy ktoś z dobrym sercem mnie zaczepił. Próbował mi pomóc i wskazał kilka miejsc, w tym najbliższy hotel. Przynajmniej nie marzłem długo.

Kategoria z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, Polska / zachodniopomorskie, Polska / pomorskie, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, rowery / Trek, wyprawy / Zimowa 2015/2016

Inny początek sezonu

  146.74  08:08
Moje wczorajsze wyjście na pokaz sztucznych ogni skończyło się mocnym snem. Było sporo czasu, więc położyłem się i zdrzemnąłem, i wstałem grubo po północy. Strata może była, bo bardzo chciałem zobaczyć nadejście nowego roku znad Wisły, skoro już byłem w Toruniu, ale przynajmniej wyspałem się, więc pełen energii mogłem ruszać dalej.
Miałem dość kierunku wschodniego, więc obiecałem sobie, że Golub-Dobrzyń będzie ostatnim takim miastem na wschodzie. Wyjechałem wcześnie w poszukiwaniu śniadania. Dzisiaj nawet McDonald's był zamknięty, więc ruszyłem do Orlenu. Spotkałem tam po raz drugi pana, który nocował w tym samym miejscu, co ja. Facet lubi dużo mówić.
Wydostać się z Torunia nie było łatwo. Wzdłuż mojej drogi ciągnęły się zakazy i drogi dla rowerów. Przeklinałem drogowców za brak znaków. Tam trzeba znać na pamięć rowerową sieć drogową, aby można było dokądkolwiek pojechać. Kierowcy mają setki informacji, a my? Zakaz wjazdu na te dobrze oznaczone drogi. Głupcy.
Droga dziwnie mi się dłużyła. Do Golubia-Dobrzynia dojechałem po południu. Zainteresował mnie zamek widoczny z kilku kilometrów od miasta. Gdybym tak miał więcej czasu, to zobaczyłbym jego wnętrza, o ile ktokolwiek by mnie do nich wpuścił w Nowy Rok. Drogi były dzisiaj takie puste. Jakby prawie wszyscy stali się nieżywi. Cóż, po sylwestrze można to wziąć na serio.
Kierunek na północ już był łatwiejszy. Wiatr albo pomagał, albo wiał z boku. Temperatura rano była podobna do wczorajszej – w dzień nawet -4 °C, ale im bliżej wieczora, tym szybciej zmierzała do -10 °C. Zmierzch złapał mnie w Radzyniu Chełmińskim. W Grudziądzu już nie wytrzymywałem zimna i niestety pierwszy na drodze znalazł się McDonald's. Ustaliłem cel mojej dzisiejszej podróży i po próbie znalezienia grudziądzkiego Starego Miasta (w sumie udało mi się, ale było tak zimno, że nie zauważyłem tego), ruszyłem dalej na zachód, do Tlenia. Najpierw dostałem się do Warlubia, żeby dalej pojechać prosto po drodze wojewódzkiej. Kilkanaście kilometrów lasu ciągnęło się w nieskończoność. Temperatura spadła do -11,4 °C, a przynajmniej tyle widziałem po raz ostatni, bo licznik zdołał zamarznąć i się wyłączyć. Do hotelu udało mi się dotrzeć przed jego zamknięciem, choć na kolację było za późno. Dostałem pokój w motywie chińskim. Ciekawy chwyt marketingowy. Aż chciałoby się tu wrócić i zobaczyć pozostałe kraje.
I jeszcze tradycyjnie podsumowanie minionego roku. Odrobinę inne, bo zwykłem zaczynać sezon 4 stycznia.
To był naprawdę udany sezon. Udało mi się pobić poprzedni roczny rekord o półtora tysiąca kilometrów, mimo że w planach miałem kontynuowanie studiów. Nic z tego nie wyszło, a moje uzależnienie od roweru przybrało na wadze. Zdecydowanie zacząłem robić wyprawy dystansowe, bo średnia długość wycieczki w tym roku to 118 km. Co ciekawe, suma dystansu dojazdów do pracy (a także dojazdów do dworca, bo wszak wiele wypraw odbyło się z udziałem pociągów) to nieco ponad 4 tysiące kilometrów. W teren wjechałem o ⅓ rzadziej niż w sezonach poprzednich. Wykonałem tylko jedną poważną wyprawę – urodzinową w Bieszczady. No, może dwie, ale druga właśnie trwa rozdarta między dwa sezony. W górach byłem jeszcze 2 razy – w Sudetach – przed urodzinami Bożeny oraz spontanicznie po ziemi kłodzkiej. Kilka razy kierowałem się też nad morze, z czego tylko raz sukcesywnie. Najdłuższa wyprawa miała zaledwie 240 km. Dzięki temu, że zacząłem pracę w innej firmie i mogę chować rower pod dachem, to najdłuższa ciągłość jazdy na rowerze wyniosła 56 dni (gdyby nie dwa leniwe dni w listopadzie, mogły to być 94 dni pomiędzy dwoma nierowerowymi urlopami). To chyba tyle o roku 2015, a co w 2016? Mam pewien odważny plan, ale czy się ziści, o tym się przekonam za parę miesięcy.

Kategoria setki i więcej, po zmroku i nocne, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, z sakwami, rowery / Trek, wyprawy / Zimowa 2015/2016

Spędzić sylwestra daleko

  104.64  05:59
Poranek wyszedł całkiem nieźle. W pensjonacie napełniłem termos gorącą herbatą, wyruszyłem po godz. 8. Tylko temperatura -8 °C nie napawała optymizmem. Liczyłem, że to się poprawi.
Postanowiłem na początek dnia przekroczyć Wisłę. Między mostami w Toruniu i Włocławku dostrzegłem przeprawę promową. Zjadłem więc śniadanie w jedynej otwartej restauracji, czyli McDonald'sie (raz na kilka lat nie zaszkodzi) i pojechałem... pod wiatr. Niestety nie ma prostej drogi do Aleksandrowa Kujawskiego, który był na mojej liście miast przejazdowych. Musiałem zacisnąć zęby i przeć przed siebie. Niska średnia i duże zmęczenie nie dodawały mi otuchy. Dojechałem tuż przed południem, a potem w Ciechocinku znalazłem smażalnię ryb. Zjadłem filet z sandacza i wypiłem grzańca na bazie... bezalkoholowego piwa. Tego mi było trzeba. Zagrzany i pełny energii mogłem kontynuować mój szalony plan. Przynajmniej temperatura wzrosła do -2 °C.
Skierowałem się na południe. Wiatr o dziwo nie dokuczał tak mocno. Trafiłem na Nadwiślański Szlak Rowerowy. Bardzo przypomina Green Velo na wschodzie Polski. Dlaczego? W obu przypadkach specjalnie wybudowano infrastrukturę drogową. Lub przekształcono istniejącą, co trafiło się mnie. Nie mogłem jednak narzekać, bo w tym wypadku kostka Bauma była wielokroć wygodniejsza od starego asfaltu.
Ostatni w tym roku prom z Nieszawy odpłynął w listopadzie. Mój plan powoli się sypał. Najpierw trudna droga pod wiatr, teraz to. Zawróciłem na Aleksandrów Kujawski. Chciałem przedostać się przez Wisłę w najbliższym mieście – w Toruniu. Moją uwagę przykuła droga krajowa wzdłuż autostrady A1. Ruch nie był duży, duże było pobocze. Dystans też był znacznie mniejszy aniżeli miałbym kombinować w Aleksandrowie. Niestety zmierzch mnie złapał na rogatkach Torunia. Pora była młoda, ale do następnego celu – Grudziądza – było o wiele kilometrów za dużo. Przy obecnym stanie moich sił nie dojechałbym, a nie miałem ochoty na spędzanie tego sylwestra w miejscowości, o której nigdy nie słyszałem. Toruń okazał się strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza z przepięknym widokiem na miasto znad Wisły.
Po drodze zajrzałem do campingu i dostałem namiar na lokalne miejsca noclegowe. Udałem się szybko do Starego Miasta, żeby kupić pierniki. Jakże się zawiodłem kartką informującą o zamknięciu sklepu firmowego Toruńskich Pierników aż na 3 godziny przed moim przyjazdem. Najgorsze że jutro będzie zamknięte przez cały dzień. Moja trzecia wizyta w tym mieście i pierwsza bez słodkich zakupów. Pozostało mi znaleźć nocleg. Wybór padł na najlepszą lokalizację – po drugiej stronie Wisły. Miałem to szczęście, że znalazłem wolny pokój po pierwszym telefonie. Pewnie usytuowanie Domu Sportowca w odosobnionym miejscu wpływa na jego niską popularność. Po drodze trafiłem na nabrzeże po stronie Starówki, na którym trwały przygotowania pirotechników. Coś przeczuwałem, że czeka mnie ciekawy pokaz z drugiego brzegu. To był dobry wybór, choć po tym męczącym dniu raczej nie było mowy o porządnym śnie.

Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, wyprawy / Zimowa 2015/2016, rowery / Trek

Zimowa wyprawa

  123.39  07:02
Miałem wielkie plany na minione święta. Niestety coś mi zaszkodziło i musiałem ułożyć sobie wszystko inaczej. Wczoraj wróciłem z rodzinnych stron i dzisiaj mogłem wyruszyć w podróż. Daleko, rowerem i bez planu.
Pakowanie zajęło mi pół poranka. Potem jeszcze zmiana łańcucha i w drogę. Dzisiaj w końcu przyszedł przymrozek. W słońcu na bezchmurnym niebie 0 °C, ale w cieniu nawet -2 °C. Szkoda tylko, że wiało z południowego-wschodu. Nie chciałem jechać do Szczecina, bo miałem 5 dni wolnego. Wybrałem trudniejszy kierunek – północny-wschód. Wiatr mocno mi przeszkadzał. Na początek dałem się skusić drodze dla rowerów nad Wartą, którą zauważyłem podczas ostatniej wycieczki. Zwłaszcza że wzdłuż głównej ulicy strasznie śmierdziało spalinami. Ścieżka wygodna, bo nowa, a i zobaczyłem Poznań od innej strony. Gdy wyjeżdżałem z miasta, wszystkie sygnalizacje świetlne zostały wyłączone i na większości ślamazarnie zaczęła pojawiać się policja. Pobocza drogi do Gniezna są coraz bardziej zaśmiecone. W dodatku ruch był niespotykanie duży. Później zacząłem to tłumaczyć pogrzebem w Lednicy, ale nic się nie zmieniło, gdy minąłem zjazd do Pól Lednickich. Zatrzymałem się na Orlenie, żeby wypić kawę i napełnić termos herbatą, bo nie zdążyłem tego zrobić w domu. W międzyczasie zmieniłem rękawice rowerowe na narciarskie. Jakie one ciepłe! Miałem na sobie też zimowe buty, które kupiłem wiosną po przecenie. Wysoka cholewa nie była dobrym pomysłem, ale buty spisują się na medal. Założyłem też drugie spodnie, bo jedna warstwa nie dawała rady. Zima już nie jest mi straszna.
Nie mogłem trafić na czynny bar, a mijało coraz więcej czasu od mojego śniadania. Temperatura spadła do -5 °C, co odczułem na dłoniach, które przemarzły, mimo że siedziały w ciepłych rękawicach. Tłumaczyłem sobie, że to przez głód. Ostatecznie wylądowałem na kebabie w Gnieźnie. Zapadł zmierzch, gdy skończyłem jeść. Ze znaków drogowych wywnioskowałem, że czeka mnie długa droga. A jak jeszcze pomyślałem o wzmożonym ruchu, to odechciewało się wszystkiego. Spróbowałem najpierw lokalnymi drogami, a gdy dojechałem do krajówki, miałem dwa wyjścia – albo wjechać na nią, albo dalej lokalnymi. Jako że nie było ruchu, wybrałem krótszą trasę i pojechałem krajową piętnastką. Błąd, ponieważ ruch był, tylko wahadłowy. W dodatku brakowało pobocza. Świetnie. Szczęśliwie droga krajowa szybko mi poszła i dojechałem do Mogilna. Dalej mogłem dobrać się do dróg lokalnych. Ciut inaczej niż ostatnio, ponieważ chciałem dotrzeć jak najszybciej do Inowrocławia. Dalej nie dałbym rady. Za późno wyruszyłem. Trochę szkoda, że przyszedł mróz. Chciałem zobaczyć działające tężnie.
Kilka kilometrów od Inowrocławia zaczepili mnie panowie, zaciekawieni rowerzystą o tak późnej porze. Wtedy zorientowałem się, że jest po godz. 20, a ja jeszcze nie miałem noclegu. Moja średnia od kilku godzin wynosiła ok. 16 km/h. Nie wiem, czy to po świętach, czy przez zbyt małą ilość paliwa. Na pewno wiatr miał w tym swój udział. W mieście zrobiłem zakupy na kolację i zacząłem szukać czegokolwiek. Hostelów tutaj nie ma, a wszystkie hotele zaczynały się od trzech gwiazdek. Były też dziesiątki will, pensjonatów i dworków. Zatrzymałem się w czymś Księżycowym. Ciekawa nazwa, bo i właściciel niedaleko mieszka, więc mogłem o późnej godzinie dostać pokój. Prognoza pogody się zmieniła. Zapowiadają śnieg w Poznaniu. Nie będzie dobrze.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, z sakwami, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po zmroku i nocne, wyprawy / Zimowa 2015/2016, rowery / Trek

Byłoby daleko na zachód

  187.60  09:32
Późny przyjazd do miasta wiązał się z krótkim snem. Albo późną pobudką. Mnie przytrafiło się to drugie. Lepiej zresztą dać odpocząć mięśniom niż męczyć się cały dzień. Choć z drugiej strony ostatnio często zdarza mi się zaspać. Nie wróży to dobrze.
Z Gorzowa udało mi się wyjechać po drodze dla pieszych i rowerów z kostki. Jednak to, co ujrzałem dalej – w Barlinecko-Gorzowskim Parku Krajobrazowym – przeszło moje wszelkie oczekiwania. Kilkanaście kilometrów drogi otoczonej złotymi drzewami. Tyle szczęścia. Myślałem, że tak pięknie może być tylko w górach. Nie mogłem się nacieszyć tymi widokami. Żeby jednak nie marnować czasu na postoje co minutę, zdjęcia robiłem w trakcie jazdy. Gdybym tak miał kamerę na kasku.
Rozważałem, jak zaliczyć dodatkowe gminy, nie zużywając zbyt dużo czasu. Niestety przekombinowałem swój plan i trafiłem na niewygodne oraz bardzo niewygodne drogi. Osłodziłem sobie tę niewygodę pod jabłonią. Wyglądało na to, że kiedyś był tam sad, ale po domostwach pozostały jedynie nieliczne ślady.
Dotarłem do Myśliborza. Tego miasta, które zawsze pojawiało się na pierwszych miejscach w wynikach wyszukiwarki, gdy chciałem się czegoś dowiedzieć o dolnośląskim Myśliborzu. Przypomniałem sobie, że wszystko było zamknięte z powodu święta, więc zatrzymałem się na stacji benzynowej. Tam zjadłem i wylosowałem figurkę R2-D2, robota z Gwiezdnych Wojen. Wszędzie jest szaleństwo na punkcje tej serii, więc Orlen wprowadził zdrapki, pod którymi można wylosować zabawki oraz jakieś większe nagrody.
Jazda nie szła mi najlepiej. Opadałem z sił, więc gdy dojechałem do Witnicy, zrezygnowałem z dalszego planu. Byłoby daleko na zachód, aż po kraniec Polski, ale istniała obawa, że nie zdążę na pociąg powrotny. Ruszyłem więc krajówką na północ i gdzieś przed zjazdem z niej wróciłem do mojego planu dostania się do Stargardu Szczecińskiego. Zmrok zapadł w połowie drogi krajowej, więc nieplanowane piaszczyste drogi terenowe były bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem. Zwłaszcza z sakwami. Czas strasznie się dłużył, a droga ani trochę nie była ciekawa. Mgły zaczynały coraz bardziej dokuczać, a gdy dotarłem na północ jeziora Miedwie, mgła była tak gęsta, że momentami nie widziałem drogi pod kołami. Do dworca dotarłem na pół godziny przed odjazdem pociągu. Wagon był prawie pusty. Tylko jeden wieszak na rowery został zajęty. Przeze mnie.
Kategoria Polska / zachodniopomorskie, Polska / lubuskie, kraje / Polska, z sakwami, terenowe, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Rowerowy październik

  163.81  07:27
Zaspałem po raz kolejny. Moja wyprawa w góry, aby zobaczyć złotą jesień powoli staje się tylko marzeniem. Nie chciałem jednak bezczynnie siedzieć przez cały dzień. Zmusiłem siebie do wyjścia i to na więcej niż jeden dzień.
Wybrałem zachód. Sprzyjał mi wiatr, sprzyjała pogoda. Miałem kilka gmin na oku i punkt Polski wysunięty najdalej na zachód. Nogi pełne roboty. Aparat pod ręką, sakwy na bagażnik i w drogę. Zacząłem dosyć szybko. Dostałem się na krajową 94, aby z wiatrem i minimalną liczbą świateł oddalić się od Poznania jak najszybciej. Było bardzo ciepło, nawet 14 °C. Szybko się zgrzałem.
Jutro Wszystkich Świętych, więc ludzie masowo przypominają sobie o odwiedzeniu grobów. Stąd też pod wszystkimi cmentarzami było bardzo niebezpiecznie. Wydawało się jakby każdy stracił głowę. Tylko czy warto? Niektórym to naprawdę spieszno do grobu.
Lokalnymi drogami dojechałem do Lwówka, gdzie złapał mnie zmierzch. Chciałem kombinować coś ze spokojnymi trasami, ale droga krajowa okazała się najlepszym wyborem, aby przemieścić się szybko i bezpiecznie. Przynajmniej dopóki nie pojawiły się zakazy wjazdu rowerem. Po drodze zatrzymałem się w barze rybnym. Tym samym, co rok temu. Temperatura w międzyczasie spadła do 8 °C.
W mijanych miastach pojawiało się coraz więcej dzieci z reklamówkami. Ta zagraniczna zabawa coraz mocniej się u nas zadomawia. Ale tak dziwnie odwiedzać obcych ludzi i żebrać o słodycze. W dodatku od tego się zaczyna uzależnienie od cukru.
Za Trzcielem wyjechałem po raz trzeci na tę samą drogę z betonowych płyt. Po prostu świetnie. Kawałek dalej, gdy był już asfalt i minęła godzina 19, nagle niebo stało się jasne jak o poranku. Wydawało mi się, że mdleję. Nie wiem, jakie to uczucie, bo nigdy tego nie doświadczyłem, ale taka była pierwsza myśl. Dopiero po chwili spojrzałem w prawo i zobaczyłem powód rozbłysku. Meteoryt właśnie kończył spalać się w atmosferze ziemskiej. Wyglądało to zjawiskowo, aczkolwiek zacząłem mieć obawy oraz najdziwniejsze myśli, jakie mi tylko przychodziły do głowy. Oczekiwałem nawet kolejnych efektów specjalnych, ale niczego się nie doczekałem.
Mgły zaczynały się robić coraz gęstsze, a temperatura obniżyła się do 2 °C albo i niżej. A ja wpadłem w teren. Jak zwykle nie był planowany, ale ktoś musiał się nieźle bawić, rysując na mapie nieprawidłowy rodzaj dróg. W Skwierzynie pani na stacji benzynowej powiedziała, że mam jeszcze 25 km do Gorzowa. Wyszło więcej, choć miałem wręcz przeciwne wrażenie. Objechałem miasto w poszukiwaniu noclegu. Było późno, więc nie miałem dużego wyboru. Nie udało mi się połączyć z internetem, więc pozostało mi odszukać noclegi w Maps.me. Ciężko w tym mieście o tani nocleg. Zatrzymałem się w hoteliku dworcowym.
Właśnie przejechałem 31. dzień z rzędu (a nawet więcej, gdy wliczyć 2 tygodnie września) na rowerze. To chyba najbardziej rowerowy miesiąc w moim życiu.

Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, mikrowyprawa, rowery / Trek

Prawie morze o zmroku

  159.07  08:00
Po niezbyt udanej nocy pod namiotem kontynuowałem cel zobaczenia morza jesienią. Nie liczyłem na nic więcej, choć mój plan biegł hen, hen (bynajmniej nie przez morze). Nie wyszło mi to najlepiej, a dlaczego? O tym dalej.
Nocą w namiocie było 8,3 °C. Komfort śpiwora to 5 °C, ale czułem się oszukany, bo nie czułem ciepła. Noc spędziłem niespecjalnie dobrze. Nie wiem, jak długo spałem. Chciałem wstać po godz. 4, ale było zbyt zimno, więc przeleżałem i przespałem jeszcze kilka godzin. Rano w namiocie było prawie sucho. Jedyne krople na wewnętrznej powłoce były przy nogach. Reszta oczywiście na całym tropiku. Nie było możliwości suszenia ze względu na bardzo silną rosę. Spakowałem się i w końcu, tuż przed godz. 9, wyruszyłem.
Szybko zatrzymałem się, żeby zjeść śniadanie i ogrzać się. Na ławce, na skwerze, siedząc w słońcu, wsunąłem kilka kanapek. Zdjąłem z siebie kilka niepotrzebnych ubrań i ślamazarnie pojechałem dalej. Nie czułem się na siłach. Nie widziałem dzisiaj siebie nad morzem. Nie przed zmrokiem.
Chciałem przy okazji zagarnąć jak najwięcej gmin, aby na mojej mapie Polski było bardziej zielono (kolor szary oznacza, że nie zaszczyciłem jakiegoś miejsca swoją obecnością). Zamiast po prostej, jechałem zygzakiem. Od miasta do miasta, od wsi do wsi. W niektóre rejony zajechałem z rozpędu. Głód dopadł mnie tuż przed Chociwlem i nawet trafiłem na obiecującą restaurację chińską. Szkoda tylko, że była zamknięta. Ostatnio staram się wspierać lokalne biznesy, ale skoro nie każdy chce. Pozostał mi sklep.
Bardzo podobała mi się nieużywana droga leśna o nawierzchni asfaltowej. Prawie nieużywana, bo spotkałem na niej dwóch miejscowych na rowerach. Zaraz dalej był Nowogard. Coś mi podpowiadało, że byłem w nim, ale może po prostu odwiedziłem zbyt wiele miejscowości i zaczynają one być do siebie podobne. Nowogard jednak będzie mi się kojarzył z pogardą wobec rowerzystów. Jedyne znaki to zakaz wjazdu rowerem w losowych miejscach wzdłuż mojej drogi, kilka przejazdów rowerowych przez ulicę i tyle. Byłem zmuszony do jazdy po chodniku, bo ja już znam tych idiotów w blachosmrodach. Zakaz wjazdu rowerem oraz rowerzysta za tym znakiem działają na niektórych jak płachta na byka. Lepiej więc trzymać się jak najdalej, mimo że boli skakanie po wysokich krawężnikach.
Wskoczyłem potem w teren. Nie był to dobry pomysł, zważając na coraz późniejszą godzinę. Zachód słońca złapał mnie już za Golczewem, na 20 km przed Kamieniem Pomorskim. Gdy dojechałem do tego drugiego miasta, było kompletnie ciemno. Gdzie nie spojrzeć – remont lub reorganizacja ruchu. Objechałem pół miasta, przespacerowałem się po molo, kupiłem coś do jedzenia i pojechałem na pociąg. Mój plan z początku był taki, aby dojechać nad samo morze, a potem linią brzegową przez Kołobrzeg do Białogardu, a na koniec pociągiem do domu. W Drawnie wiedziałem, że to niemożliwe, więc przeplanowałem podróż, aby przez Dziwnów dotrzeć do Międzyzdrojów albo chociaż najkrótszą drogą do Wolina. Nie dało rady. Do pociągu miałem pół godziny, więc zostałem w Kamieniu Pomorskim. Przejechałem pociągiem regionalnym do Wysokiej Kamieńskiej, a potem pozostał TLK do Poznania. Ledwo do niego wsiadłem, bo raz – nie zmieścił się cały na peronie, a dwa – miał przechyloną połowę wagonów w taki sposób, że do drzwi znajdowały się na wysokości mojej głowy. Słyszałem gwizdek, ludzie coś do mnie krzyczeli, a ja zawróciłem i szybko wpakowałem się do pierwszych drzwi. Z sakwami było ciężko, więc odrobinę potłuczony, ale dostałem się do środka i – jak się okazało – znalazłem się w wagonie z wieszakami dla rowerów. Nie miałem sił zdejmować rzeczy z mojej maszyny, więc poczekałem na konduktora, rower zostawiłem oparty o ściankę i poszedłem do mojego wagonu się zdrzemnąć. Do domu dotarłem po północy, aczkolwiek dużo wcześniej niż tydzień temu. Mam nadzieję, że kolejna podróż nad morze okaże się sukcesem.

Kategoria Polska / zachodniopomorskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, z sakwami, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery