Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / lubelskie

Dystans całkowity:9460.43 km (w terenie 1059.97 km; 11.20%)
Czas w ruchu:478:36
Średnia prędkość:19.77 km/h
Maksymalna prędkość:58.00 km/h
Suma podjazdów:41208 m
Suma kalorii:9227 kcal
Liczba aktywności:124
Średnio na aktywność:76.29 km i 3h 51m
Więcej statystyk

Zagubiony w lesie, przemoczony w ulewie

  105.77  06:21
Padało w nocy. Poranek był chłodny. Od czasu do czasu pokropiło, ale bez szału. Kontynuowałem jazdę szlakiem Green Velo.
Lasy pod Józefowem wyglądały niczym z Puszczy Noteckiej. Jak ona za mną chodzi. Nie zdołałem jej odwiedzić przed urlopem i oto efekt. Potem było bez większych rewelacji. Utrzymywała się duża mgła, aż wrzuciłem na siebie kurtkę, bo zrobiło się chłodno.
Zacząłem skracać sobie drogę, gdy szlak leciał gdzieś w bok. Czasem to wychodziło, czasem nie. W Południoworoztoczańskim Parku Krajobrazowym dałem się zwieść łatwemu skrótowi przez lasy. Z początku wszystko szło zgodnie z planem – drogi zaznaczone na mapie istniały w rzeczywistości, ale im głębiej w las, tym ich istnienie stawało się coraz większą fikcją. Czasem zostawiałem rower i ruszałem w poszukiwaniu brakującej drogi i poza nieprzeniknionymi kniejami tylko jeden bunkier sugerował, że gdzieś w okolicy mogła kiedyś być droga. Sam bunkier jest jednym z kilku w tych lasach i prawdopodobnie wchodzi w skład bunkrów linii Mołotowa.
„Skrót” nie tylko wydłużył moją podróż, ale też ponownie zabłocił rower. Nie tak mocno, jak wczoraj, jednak łańcuch trzeszczał.
Dojechałem do wiosek przy granicy z Ukrainą. Nieodłącznym elementem tych stron są cerkwie, a im miejscowość mniejsza, tym ma ciekawszą architekturę. Nie zdołałem jednak sfotografować wszystkich, bo gdy po ostatnim zdjęciu skryłem się pod wiatą, aby obmyślić plan, zaczęło lać. Mój plan musiał stać się bardzo krótki. Opad przyszedł za wcześnie albo to ja za często się zatrzymywałem. Niewątpliwie obrane przeze mnie skróty również dołożyły swoją cegiełkę. Zostało mi kilkanaście kilometrów do hotelu. Myślałem, że dam radę, ale ulewa się wzmogła i cały przemokłem. Dojechałem na miejsce ostatkiem sił. W hotelowej restauracji oferowali szarlotkę, która osłodziła mi dzisiejsze niewygody.
Kategoria z sakwami, terenowe, setki i więcej, Polska / podkarpackie, Polska / lubelskie, kraje / Polska, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Green Velo – błotny powrót

  114.38  07:04
3 miesiące po dojechaniu do półmetku szlaku Green Velo powracam na jego ścieżki. Miałem zapakować się w 4 sakwy, ale zmieściłem się w dwóch. Tym razem ruszałem bez sprzętu biwakowego z planem nocowania w agroturystykach.
Prognoza pogody na najbliższe dni nie wyglądała na sprzyjającą. Jak się później okazało, nie sprawdzała się najlepiej. Mżyło, gdy ruszałem. Dotarłem do Chełma i wjechałem na koszmarne drogi dla kaskaderów poprzecinane przejściami dla pieszych. Za miastem już było wygodniej. Nawet wydostałem się spod chmury i mżawkę widziałem już tylko za sobą na horyzoncie.
Terenowy odcinek przez las do Krasnegostawu to pomyłka. Drogę rozjeździł ciężki sprzęt od wycinki drzew. Do tego widziałem tabliczki zakazu wstępu, ale nie zrobili objazdu, więc pojechałem przez całe to błoto. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to było nic w porównaniu z odcinkiem za Krasnymstawem. Szlak biegł tym razem po polnej drodze, która wyglądała jak przeorana. Nie miałem ochoty nią jechać, więc wybrałem objazd drogą, która budziła we mnie większe zaufanie. Z początku. Im dalej nią jechałem, tym bardziej zaczynałem się zastanawiać, czy nie popełniłem błędu. Momentami zrzucało mnie z siodła, a czasem musiałem pchać rower, któremu od ilości błota blokowały się koła. Kilka razy wydłubywałem to błoto. Wciąż myślałem o zawróceniu, ale grzebałbym się po tych wszystkich błotnych kałużach, a potem powracał sam szlak, który kompletnie zniechęcał do wjazdu.
W końcu wydostałem się na asfalt. Miałem dość terenu na dzisiaj. Łańcuch wyglądał jakby był nasmarowany błotem, sakwy oblepione, rower oblepiony, buty oblepione. Co mogłem, to usunąłem, a resztę zaplanowałem wyczyścić na myjni. Tylko gdzie jej szukać? Przejechałem kilka wiosek, dojechałem do Szczebrzeszyna i poddałem się. Rower za mocno piszczał. Błoto zdążyło zaschnąć, więc spędziłem przynajmniej pół godziny na zdrapywaniu co grubszych warstw. Pewnie z 2 kilo tego usunąłem, a nadal była to połowa sukcesu do czystego roweru. Pomyśleć, że latem tak się cieszyłem, że lubelski odcinek Green Velo to sam asfalt.
Przez chwilę pokropiło, ale nic poważnego. Zmierzch zaczął łapać mnie w Zwierzyńcu. Przez to błoto mój rower zwolnił. Szkoda, bo Roztoczański Park Narodowy o zmierzchu wyglądał przepięknie, a co dopiero zobaczyłbym za dnia. Potem nawet wjechałem na szlak przez ów park. Droga leśna, ale pokryta dobrej jakości szutrem. Mgła o zmierzchu dodawała atrakcyjności pustej drodze biegnącej przez leśną knieję.
Dotarłem do gospodarstwa agroturystycznego. Przed prognozowanym deszczem. Chciałbym wrócić do tego parku. Dzisiaj było w nim przepięknie. Jedno z urokliwszych miejsc na szlaku Green Velo.
Kategoria z sakwami, terenowe, setki i więcej, Polska / lubelskie, kraje / Polska, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Zamek w Krupem

  63.43  03:27
Miałem zaliczać kolejne gminy (jakby mi było mało po wyprawie), ale na popołudnie zapowiadali deszcz, a w domu miały czekać na mnie smaczne rzeczy. W moich informatorach turystycznych, których zebrałem tony na targach turystycznych, znalazłem informację o pobliskim zamku. Brzmiało jak dobry plan.
Niebo było całkowicie zachmurzone, ale mimo to było gorąco i parno. Ruszyłem najpierw wioskami do Rejowca, potem wojewódzką do Krupego. Zamek to kompletna ruina, zniszczony jeszcze podczas potopu szwedzkiego, nigdy nie odzyskał dawnego blasku. Obok stoi dwór Jana Michała Reja (praprawnuka znanego poety i założyciela Rejowca), niestety niszczeje w rękach prywatnych.
Na powrót wybrałem drogi przez kolejne wioski. Słońce zaczęło przedzierać się przez chmury i podnosić temperaturę. Na chwilę trafiłem na szlak Green Velo na południe od Chełma. Musiałem jeszcze pojechać do miasta, żeby kupić bilety na powrót do Poznania, bo mój urlop dobiega końca. Niestety, likwidacja kas dworcowych postępuje nieubłaganie i niczego nie załatwiłem. Pozostaje mi kupić bilet w pociągu.
Z nieba zniknęło słońce, temperatura spadła, ale deszcz spadł dopiero kilka godzin po moim powrocie do domu. A mogłem spędzić więcej czasu na zwiedzaniu.
Kategoria Polska / lubelskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Wierzbica, Sawin

  34.46  01:40
Wybrałem się na wieczorną przejażdżkę po okolicy. Chciałem zobaczyć nową drogę dla rowerów, którą wybudowali wzdłuż wojewódzkiej. Szkoda, że nie zrobili tego 20 lat temu, gdy musiałem poboczem chodzić do szkoły. W okolicy pojawiło się mnóstwo nowych domów. Kiedyś były zaledwie 3 skupiska zabudowań, a teraz budynki ciągną się wzdłuż drogi niemal bez przerwy.
Było nadal gorąco, ale wiał przyjemny wiatr. Pojechałem najpierw w kierunku Wierzbicy, a potem wymyśliłem, że zrobię pętlę przez Sawin. W drodze na południe chyba zmienił się wiatr, bo miałem nadzieję, że będzie mnie pchał, a tylko przeszkadzał.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, rowery / Trek

Półmetek Green Velo

  64.06  03:58
Moja podróż szlakiem Green Velo dobiega końca. Prawdziwy półmetek trasy jest w Mokranach Starych, na północ od Terespola, ale ponieważ urodziłem się w Chełmie, toteż był to mój cel na bieżący urlop i nie odbiegał zanadto od realnej połowy szlaku.
Ostatnia noc w namiocie była najmniej przyjemna. Przyszło okropne ochłodzenie i momentami telepałem się z zimna. Dopiero nad ranem mogłem się wyspać, gdy temperatura się podniosła, ale ostatecznie obudziło mnie słońce, które tę temperaturę podniosło aż zanadto.
Ruszyłem leniwie, kupując w pobliskim sklepie cebularz (specjał z Lubelszczyzny) i parę czereśni, bo niczego lepszego do jedzenia nie mieli. Drogi były czasem lepsze, czasem gorsze, ale zawsze asfaltowe (ewentualnie kostka na drogach dla rowerów).
Przejechałem przez Sobibór i nie poznałem tego miejsca. Postawili jakiegoś klocka, zabrali wszystkie znaki i weź się domyśl, że to miejsce pamięci. Kiedyś nawet był tam pomnik, tablice informacyjne, a teraz? Bez sensu.
Wyjechałem z lasów i z nieba zaczął się lać upał. Czasem pojawiały się silniejsze podmuchy wiatru, które dawały odrobinę ochłody, jednocześnie spowalniając mnie, więc jechałem mozolnie. Tuż przed Chełmem nadeszły ciemne chmury. Mój wczorajszy pomysł, aby przejechać dodatkowe kilometry był związany z zapowiadanym na popołudnie deszczem. Jakoś nie paliłem się do tego, żeby zmoknąć.
Koniec. Zjechałem ze szlaku, aby dostać się do domu. Na ostatnich kilometrach chwilę pokropiło, ale tyle, co nic. Prognoza się nie sprawdziła. Dotarłem do domu i mogłem odpocząć po dwóch tygodniach jazdy. Przejechałem niemal 1600 km, z czego ponad 1200 km od wjazdu na szlak Green Velo. Niektóre miejsca były piękne i ciekawe, niektóre irytujące przez zniszczone drogi albo lejący się z nieba żar. Trasa raczej na wiosnę bądź jesień, ale dla tych z dobrymi rowerami i o mocnych nerwach. Ewentualnie można wybrać sobie kilka ciekawszych miejsc na szlaku i zwiedzać okolice. Ja ledwo wytrwałem połowę, ale potrzebuję się zresetować i pewnie dam szansę południowej części.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / lubelskie, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Asfaltowa Lubelszczyzna

  135.55  07:40
Padało pewnie jeszcze kilka godzin. Poszedłem spać w deszczu. Poranek był pochmurny i chłodny. Zjadłem w ośrodkowym barze i ruszyłem dalej, na południe po szlaku Green Velo. Wczoraj nie zwróciłem uwagi, pewnie przez upał, że to szlak boczny o numerze 206. Główny zatem nie biegnie przez województwo mazowieckie, a jednocześnie jest nieprzejezdny przez nieczynną przeprawę promową.
Spotkałem Marcina, rowerzystę, który zaplanował w 3 tygodnie pokonać cały szlak. Grafik miał napięty, ale tempo podobne do mojego, więc przejechaliśmy wspólnie kilkadziesiąt kilometrów, wymieniając doświadczenie. W międzyczasie wyszło słońce. Wiatr nam sprzyjał, bo wiało z północnego-zachodu. Marcin musiał wyrobić dzienną normę, więc rozdzieliliśmy się, gdy szlak skręcił.
W Terespolu zatrzymałem się na obiedzie. W znalezionej restauracji oferowali tylko kuchnię polską, więc moja nadzieja na coś regionalnego przepadła.
Kontynuowałem podróż na południe. Lubelszczyzna zaskoczyła mnie brakiem dróg terenowych na szlaku. Co prawda, kostka czy dziurawy asfalt wciąż pojawiały się, ale przynajmniej nie musiałem się męczyć, jak wczoraj.
Trafiłem na odcinek lasu, który wyglądał jak po wojnie. Setki połamanych lub powyrywanych drzew otaczały drogę. Tam musiała przejść olbrzymia tragedia.
Na niebie pojawiły się ciemne chmury. Zaczęło wiać z boku. Mimo to zmieniłem plan. Miałem szukać miejsca na namiot przez brak czegokolwiek w okolicy, ale zdecydowałem się pojechać kilkadziesiąt kilometrów dalej na kemping. Przede mną było ponad 20 kilometrów asfaltowej drogi dla rowerów (w większości wygodnej). We Włodawie niestety zmieniła się w drogi dla kaskaderów z kostki Bauma. Minąłem też dużo niepotrzebnych zakazów wjazdu rowerem. Bareja byłby dumny.
Zrobiło się chłodniej. Dotarłem na pole namiotowe przed zachodem słońca i poczułem, że zmarzły mi ręce. Do tego komary mnie pogryzły, gdy rozbijałem obóz. Chyba miałem szczęście, bo trafiłem do innego miejsca niż zamierzałem. Przyjrzałem się cennikowi drugiego kempingu i wygląda na to, że zapłaciłbym za nocleg dwukrotnie więcej niż na najdroższym miejscu noclegowym do tej pory. Dziwię się, że znajdują się tacy, co płacą takie ceny.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / lubelskie, Polska / mazowieckie, setki i więcej, z sakwami, ze znajomymi, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Deszczowy Chełm

  21.67  01:30
Wybrałem się dzisiaj do miasta, żeby kupić bilety. Za kilka dni jedziemy do Poznania, bo już się dopytują kiedy wracam do pracy w biurze. Dołączyła do mnie Aki, więc powoli pojechaliśmy bocznymi drogami. W mieście niestety zaczęło padać, więc schroniliśmy się w kilku miejscach i przemieszczaliśmy, gdy padało lżej, ale niestety do końca dnia towarzyszył nam deszcz. Wróciliśmy przemoczeni.
Mój telefon, który przemókł w Japonii podczas deszczowej wycieczki, był nie do naprawienia. Dałem go do diagnozy i jak zaczęli wymieniać, co trzeba naprawić, rozmyśliłem się. Zdecydowałem się wymienić cegłę na nowy kawałek działającej elektroniki. Chrońcie swoje urządzenia. Nie bądźcie tak nierozważni, jak ja.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, ze znajomymi, rowery / GT

Po polsku

  6.40  00:35
Zapakowałem rower w karton, aby wysłać go kurierem do Tōkyō, a sam wsiadłem do autobusu. Na lotnisku okazało się, że przekroczyłem wagę bagażu o 3 kg. Niestety kosztowało mnie to, ale zaledwie ok. 40 zł. Po 18 godzinach lotu znalazłem się w Warszawie. Odwiedziłem rodzinę przed powrotem do Poznania.
Właściwie to razem ze mną przyleciała Aki. Pokazałem jej miejsca, w których się wychowywałem i dzisiaj wypadło na miejscowość, do której chodziłem do szkoły. Mocno się pozmieniało. Mam wrażenie, że kiedyś było więcej drzew.

Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, ze znajomymi, rowery / GT

To jeszcze z Puław do Lublina

  50.51  02:16
Dzisiejsza wycieczka jakoś tak wyszła. Miałem pojechać tylko na dworzec, bo w prognozie był deszcz, ale skusiłem się na Lublin.
Ulice były mokre, jednak nie padało. Nawet mimo temperatury bliskiej zeru było ciepło. Wszystko dzięki wiatrowi z zachodu, który mnie pchał do Lublina.
Tuż przed Lublinem zaczął padać śnieg z deszczem. Do tego cały Lublin był przesiąknięty słoną wodą. Miałem dość takiej jazdy. Wodę czułem w butach i w pampersie, i szkoda mi było roweru, więc nawet nie planowałem dalszej jazdy. Ruszyłem prosto na dworzec. Niby takie rowerowe miasto na nie trafiłem nawet na jedną drogę dla rowerów.
Część moich ubrań pokrywała nawet kilkumilimetrowa warstwa błota. Najgorzej ucierpiały od soli buty oraz napęd. Co mnie podkusiło do tej wycieczki? Muszę rozważniej podchodzić do moich tras. Miałem oszczędzać kolarzówkę.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, mikrowyprawa, rowery / GT

Zmrożony na pół

  457.17  22:20
Miałem więcej nie jeździć po nocy, ale to jest silniejsze ode mnie. 2 lata temu spróbowałem pobić mój rekord i wrzucić piątkę na przód trzycyfrowego dystansu. Wtedy przerwał mi deszcz. Wybrałem się więc po raz drugi w tę jeszcze bardziej szaloną podróż. Przez pół Polski zimą.
Mozolnie zebrałem się, spakowałem bardzo lekko do plecaka, wziąłem szosę i punkt 11 pojechałem. Niebo bezchmurne, wiatr z południa, niezbyt silny, na termometrze utrzymywały sie 2 °C. Moim pierwszym głównym celem był Kalisz. Prawie godzinę zajęło mi wydostanie się z Poznania. Mapa tego miasta w mojej głowie robi się coraz bardziej skomplikowana. Przydałoby się w końcu zmienić miejsce zamieszkania.
Kawałek przed Środą Wielkopolską trafiłem na betonową ścieżkę. Wciąż w trakcie wykańczania, ale widać, że znaleźli się testerzy, którzy przejechali się po wciąż płynnym betonie. Po pewnym czasie pojawiły się i znaki drogi dla pieszych i rowerów. Jest odrobinę wygodniej niż po dziurawym asfalcie, chociaż przez wspomnianego testera i fachowość inżynierów kładących beton nawierzchnia jest po prostu słaba.
Ledwo wyjechałem z domu, a łańcuch zaczął skrzypieć. Nie wyobrażałem sobie smarować go co 50 km. Smar Greenline to pomyłka. Dobrze, że wziąłem mój niezawodny Shimano. Dojechałem do Pleszewa, gdzie złapał mnie zmrok. Trafiłem na Rynek, wokół którego – jak w cyrku – krążyły autka. Wyglądało to przekomicznie. Godziny szczytu w miasteczkach potrafią zaskoczyć.
Przejechałem kawałek drogami lokalnymi i wyjechałem na krajową 12. Całe szczęście wzdłuż niej ciągnie się droga dla rowerów. Uznałem, że ruch jest zbyt duży, aby się do niego włączyć. Za Kaliszem też znalazłem w polu coś, co przypominało drogę dla rowerów. Asfaltowa nawierzchnia, ale oszroniona, że trochę strach. Nie było jednak ślisko, więc na pewien czas miałem idealną alternatywę. Potem zaczęło zalatywać kostką Bauma, ale to nic w porównaniu do wody z solą na ulicy. Dojechałem do Sieradza, skąd już mniejszymi drogami znalazłem się w Łasku, aby po chwili jechać do Piotrkowa Trybunalskiego. Temperatura spadała nawet do -5 °C. Ruch był jednak znikomy, dominowały oczywiście tiry. Przysypiałem od czasu do czasu i musiałem się wtedy zatrzymać i rozgrzać zziębnięte palce. Gorąca herbata z termosu nie była wtedy najlepszym pomysłem, bo rozszerza naczynia krwionośne, prowadząc tym samym do większej utraty ciepła, ale mrożonej wody też nie mogłem pić. Z czasem wpadłem na pomysł wymieszania ich razem i to było dobre rozwiązanie.
Tę noc wykorzystałem strasznie nieefektywnie. Już w Piotrkowie zastał mnie poranek. Nie czułem zmęczenia, a zimno. Gdyby nie grudzień (wszak pierwszy dzień zimy), mógłbym tak wiele. Co ciekawe, najdłuższą noc w roku skróciłem dzięki jeździe ku wschodowi. Na śniadanie zatrzymałem się w barze, których pełno wzdłuż dróg krajowych. Podwójna jajecznica i mogłem jechać dalej. Ruch zdążył wrócić do normy.
Temperatura o poranku wynosiła od -2 °C w słońcu do -4 w cieniu, a za dnia nawet 2 °C. Skierowałem się na Tomaszów Mazowiecki, aby potem po mniej ruchliwej drodze krajowej nr 48 zjechać na Radom. Tam złapał mnie zmierzch. Martwiłem się o dalszą podróż, bo do celu już nie dojechałbym. Pomyślałem, aby pojechać tylko do Lublina, a dalej wybrać pociąg albo nocleg. Po raz pierwszy zostałem otrąbiony i to z jakiegoś widzimisię. Wydaje mi się, że chciał mnie zepchnąć do rowu, bo nawet wyprzedził mnie niebezpiecznie. Jakiś początkujący kierowca tira.
Wyjechałem z Radomia i przeraziłem się ruchem. Na szczęście znalazłem idealną drogę tuż obok. Równa, pusta, do tego oświetlona. Czego chcieć więcej? No, chyba wyższej temperatury. Noc była cieplejsza od wczorajszej, bo tylko -3 °C, jednak pojawiła się mgła i nawet rękawice narciarskie nie dawały rady. Na szczęście, gdy już myślałem, że mi palce odmarzną, trafiłem na bar. Ogrzałem się i zjadłem zawijasa nadwiślańskiego, który wydawał mi się daniem regionalnym.
Była 21. Nie było mowy o dostaniu się do Lublina. Znów musiałem przerwać jazdę w Puławach. Jakieś pechowe to miasteczko. Następnym razem muszę trzymać się od niego z daleka. Obdzwoniłem lokalne miejsca noclegowe i pojechałem do hotelu. Jutro ma padać śnieg. Takiej ilości zanieczyszczeń już dawno nie nawdychałem się. Mój nos to kopalnia węgla.

Kategoria Polska / mazowieckie, Polska / łódzkie, kraje / Polska, Polska / lubelskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, mikrowyprawa, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery