Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:61323.98 km (w terenie 5379.79 km; 8.77%)
Czas w ruchu:3181:59
Średnia prędkość:19.03 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:413759 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:462
Średnio na aktywność:132.74 km i 6h 58m
Więcej statystyk

Takikawa-shi

  117.12  05:51
Dzień zaczął się pochmurnie i leniwie, mimo że miałem przed sobą większy dystans. Było zdecydowanie cieplej niż wczoraj. Pewnie przez brak wiatru, choć opory powietrza i tak mnie spowalniały.
Droga wzdłuż wybrzeża nie różniła się niczym od tego, co było przez ostatnie 2 dni. No, może na horyzoncie pojawiła się ośnieżona góra, którą tak próbowałem sfotografować, że tylko straciłem cenny czas na ślepych uliczkach. Ale widok był niczego sobie. Niczym ten z zeszłego tygodnia.
Trafiłem na kilka stacji drogowych Michi-no-Eki. Na jednej z nich znalazłem kaszę gryczaną. Pierwszy raz w Japonii. To jak ze śmietaną czy z białym serem, których po dziś dzień nie znalazłem. Co prawda makaron soba jest wytwarzany właśnie z mąki gryczanej, ale dostać całe ziarna to cud. Co więcej, była to kasza niepalona, czyli moja ulubiona. Nie mogłem się doczekać, aby ją spróbować.
Za miastem Rumoi czekał mnie lekki podjazd. Byłem przygotowany na wielką górę, a okazało się, że to zaledwie 100 m n.p.m. Potem tylko jazda na południe. Od czasu do czasu kropiło, ale nic strasznego. Wiatr tylko się zruszył i było ciężko, bo wiało z południa. Mimo to dojechałem do domu gościnnego zgodnie z planem.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Przylądek Sōya

  150.28  07:42
Co to się dzisiaj wydarzyło to ja nie wiem. Obudziło mnie słońce. Zjadłem hotelowe śniadanie, a był nim sowity bufet i gdy wróciłem do pokoju, zaniepokoił mnie hałas za oknem. Miałem tam, co prawda, strumień z kaskadą, ale dźwięk był głośniejszy. Lał deszcz. Odczekałem trochę i ruszyłem w słońcu. Niestety za zakrętem zaczęło znowu padać. Po kilku minutach przestało i znowu zaczęło. Czułem się jakbym biegał po hotelu i, nie pomijając żadnego pokoju, wskakiwał pod zimny prysznic w każdym z nich. Po pewnym czasie zaczęło to być nudne i irytujące.
Miałem do wyboru kilka dróg. Mogłem pojechać wzdłuż wybrzeża, ale obawiałem się wiatru i ruszyłem przez góry. Całe szczęście niewielkie. Przy okazji po raz kolejny musiałem załatać dętkę w tylnym kole. Powoli kończą mi się łatki, a od dwóch tygodni nie widziałem ani jednego sklepu rowerowego.
Dostałem się do miasta na wybrzeżu. Po drodze widziałem kolejną dawkę opuszczonych domostw, ale także kilka wciąż funkcjonujących gospodarstw wypełnionych zwierzętami hodowlanymi. W ogóle na całej wyspie można poczuć swojskie klimaty, bo obornik jest wszędzie. Przynajmniej poza miastami.
Jak dobrze, że na początku wybrałem góry. Droga wzdłuż wybrzeża była ciężka. Wiał silny wiatr z zachodu. Czasem pojawiały się ściany drzew, to mogłem chwilę odetchnąć. Jakieś 20 km przed celem wyszło słońce i wreszcie deszcz przestał się ze mną bawić. Do tego zrobiło się tak pięknie. Jak na Islandii.
Dostałem się do punktu Japonii wysuniętego najdalej na północ – przylądku Sōya. Słyszałem, że jest to popularny cel dla turystów rowerowych, ale nie spotkałem tam żadnego z nich. Może przyjechałem za późno? Mimo to spotkałem aroganckich turystów, którzy mieli problemy ze zrobieniem jednego zdjęcia i robili ich kilkaset. Całe szczęście udało mi się trafić w moment czystego widoku.
Szybko się zabrałem w dalszą drogę, bo miałem już spory dystans w nogach, a przede mną był jeszcze kawałek. Znów przypomniała mi się Islandia za sprawą lekkiej mgły, chmur, braku słońca. Taki ponury klimat, niczym podczas białej nocy. Wiatr ustał, więc sprawnie dotarłem do centrum Wakkanai, zatrzymując się w prywatnej kwaterze.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Park Narodowy Daisetsuzan

  119.08  06:15
To zdecydowanie nie był mój dzień. Ruszyłem po 7, bo miałem przed sobą długą drogę prawie cały czas pod górę. Już od rana temperatura dochodziła do 30 °C, a potem i przekraczała tę wartość. Do tego znowu miałem dziurę w dętce w przyczepce, ale tylko dopompowałem powietrza, aby nie tracić czasu. W sumie straciłem go trochę, gdy zorientowałem się, że jechałem w złym kierunku. Na domiar złego tylna przerzutka zaczęła ocierać o szprychy. Hak wyglądał w porządku. Tak jakby linka się poluzowała, ale nie miałem racjonalnego wytłumaczenia, jak do tego mogłoby dojść.
Droga nie była mocno stroma, więc byłem zaskoczony sprawną jazdą. Upał dawał się we znaki, a pobocza dróg były pozbawione drzew dających cień. Kilkadziesiąt kilometrów wspinaczki doprowadziło mnie do długiego tunelu. Temperatura spadła drastycznie. Niestety nie cieszyłem się tym długo. Za tunelem był zjazd do wioski. Całe szczęście, że tam była, bo zużyłem całą wodę, a po drodze nie znalazłem ani jednego automatu z napojami. Mijałem same opuszczone domy. Pomyśleć, że kiedyś żyło tam tylu ludzi.
Kupiłem kilka butelek na zapas (automaty wydają napoje od 0,4 do 0,6 litra). Pozostało kilkanaście kilometrów znowu w górę. Poziome znaki na jezdni wskazujące możliwość jazdy rowerem mnie zaskoczyły, ale potem okazało się, że prowadziły do krótkiej drogi dla rowerów, która uciekła nieco od głównej drogi i postawili znaki ostrzegające przed niedźwiedziami. Wciąż nie spotkałem żadnego, ale na końcu drogi trafiłem na przepiękne widoki. Strome zbocza wąwozu, zupełnie jak w Dolinie Prądnika, tylko zamiast wapieni – bazalt. Trochę jak Organy Wielisławskie czy Małe Organy Myśliborskie, ale w dużo większej skali. Z takimi widokami dojechałem do wioski Sōunkyō, której nazwa jest jednocześnie nazwą wąwozu, który z kolei znajduje się w największym parku narodowym w Japonii. Tuż przed hostelem para Polaków na rowerach zauważyła moją flagę przyczepioną do przyczepki, więc mnie zatrzymali i chwilę pogadaliśmy. Tak rzadko mam okazję pogadać z Polakami w cztery oczy. Oni pokierowali się na kemping (też chciałbym tak), a ja do mojego hostelu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Podprefektura Ochock

  109.18  05:24
Hokkaidō jest olbrzymią prefekturą (odpowiednik województwa w Polsce), dlatego została ona podzielona na podprefektury. Z powodu bliskości Morza Ochockiego, nazwa podprefektury, w której się znalazłem, została kilka lat temu zmieniona na podprefekturę Ochock albo raczej Ohōtsuku z japońskiego, a po angielsku Okhotsk, co jest widoczne na wszystkich zromanizowanych znakach.
Dzień rozpoczął się ciepło, ale pochmurnie. Wyjeżdżając z miasta, natrafiłem na drogę dla rowerów. Nie mogłem znaleźć miasta, do którego prowadziła, ale szczęśliwym trafem była mi po drodze i przejechałem prawie całą jej długość. Jak się okazało, droga została wybudowana na miejscu dawnej kolei. Dodatkowy plus za zerowy ruch.
To w sumie tyle z ciekawych rzeczy. Po nocnym deszczu pozostało dużo kałuż. Przed południem wyszło na chwilę słońce, ale na krótko. Nie było za dużo widoków. W przeciwieństwie do reszty Japonii, na Hokkaidō lata mnóstwo robaków – zupełnie jak w Polsce, więc trzeba często strzepywać wiercących się gapowiczów. Godzinę przed dojazdem do hotelu temperatura mocno spadła i martwiłem się, że zacznie lać, ale do końca dnia było sucho.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Kto pierwszy na drugą stronę wyspy?

  127.66  06:45
Islandzka pogoda nie ustaje. Chmury kłębiły się na niebie, tworząc piękne scenerie. Wstałem wcześnie rano, bo czekała mnie bardzo długa droga do celu. Było chłodno i bardzo wietrznie. Liczyłem na wczorajszy wiatr z zachodu, ale się przeliczyłem, bo zaczęło wiać ze wschodu, czyli bardzo nie na rękę.
Wydostałem się z miasta, ale droga była słaba, więc pojechałem nieco dalej, aby dostać się na wały przeciwpowodziowe. Droga nie była w najlepszym stanie, ale przynajmniej miałem ją tylko dla siebie. Gdyby jeszcze ten wiatr się zmienił.
Chcąc skrócić sobie pokręconą drogę, ruszyłem na wzgórza. Wygodny asfalt się skończył i wjechałem na szuter. Rower szosowy dawał radę za wyjątkiem stromych górek. Las stawał się coraz bujniejszy, a w pewnym miejscu wjechałem w strefę... dla cykad. Słyszałem z daleka ich odgłosy, a gdy przekroczyłem tę granicę, ich dźwięki towarzyszyły mi nieprzerwanie jeszcze przez kilka godzin. Jednak najbardziej mnie przerażało to, że słyszałem tylko cykady. Była to przeraźliwa „cisza”, bo wtedy zorientowałem się, że mogę nie być sam. Nie chodziło o ludzi, a o niedźwiedzie. Nie spotkałem żywej duszy od wjazdu do lasu, więc byłem odrobinę przerażony.
W końcu natrafiłem na bramę w środku lasu. Otworzyłem ją i za zakrętem znalazłem drogę asfaltową. Za sobą zaś informację ostrzegającą o niedźwiedziach. Żaden mnie nie zjadł, więc – jak to mówią – głupi ma szczęście.
Droga wzdłuż wybrzeża na początku przypominała te z Islandii. Było po prostu przepięknie. Szkoda tylko, że wiało. No, ale udało mi się sprawnie dojechać do miasta. W sumie wjechałem do niego na 50 km przed znalezieniem się w centrum, ale to szczegół. Po drodze spotkałem pierwszych na Hokkaidō rowerzystów z sakwami. Byli to również pierwsi spotkani sakwiarze w Japonii przez kilka ostatnich miesięcy. Przejazd przez miasto był trudny. Nierówne chodniki, duży ruch na ulicach i światła zmieniające się za szybko. Chyba z godzinę mi zeszło na przejechaniu przez zabudowania do mojego hotelu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Japońskie specjały z telewizji

  140.14  07:02
To prawdopodobnie ostatnia wycieczka w tym miesiącu. W przyszłym tygodniu lecę z plecakiem na tydzień do Korei, a potem mam zaplanowaną ciekawą wyprawę po Japonii. Dzisiaj dzień był nieznośnie upalny, ale nie powstrzymało mnie to przed ruszeniem do miasteczka, które zostało przedstawione niedawno w reportażu w lokalnej telewizji.
Ruszyłem o 9 i w południe, po przebyciu 60 km, byłem na miejscu. Ruch był średni, więc pozwalałem sobie na jazdę po drogach zamiast po chodnikach. Mój pierwszy cel był niepozorny. Nieznajomość japońskiego z pewnością nie pomagała, ale był to jedyny budynek z parkingiem w okolicy, więc musiała to być właściwa restauracja. Menu też było po japońsku, choć przygotowali też plakat ze zdjęciami, więc pokazałem palcem i dostałem zestaw trzech makaronów soba. Niestety nie pomyślałem o tym, że było wiele rodzajów do wyboru i kucharz wybrał za mnie. Chciałem bowiem spróbować makaronu soba o smaku cytrynowym, a dostałem: tradycyjny, z ziarnami sezamu i trzeciego smaku nie rozgryzłem. Gdy płaciłem za obiad, właściciel podśmiechiwał się, że musiałem być głodny, bo zjadłem porcję dla dwóch osób. W telewizji reporter zamówił to samo danie!
Kolejny sklep znajdował się nieopodal. Wzdłuż ulicy stało wiele lokali usługowych i w jednym z nich mieścił się sklep z wyrobami cukierniczymi, a dokładnie z mochi, a jeszcze dokładniej z daifuku. Mochi jest ciastem ryżowym o ciekawej konsystencji (podobno nie każdy za tym przepada). Z kolei daifuku jest ciastkiem mochi z nadzieniem. Chyba najczęściej spotykana jest pasta (określana również jako dżem) anko wytwarzana z fasoli azuki. Miałem ochotę wypróbować pełen talerz z wszystkimi rodzajami, jak pokazali w telewizji, ale cena ok. 50 zł mnie zniechęciła. Wziąłem kilka różnych rodzajów, wliczając daifuku nadziewane truskawkami czy pastą zunda, która z kolei jest specjałem w Sendai. Wytwarzana z młodych ziaren soi, które można jeść również jako przekąskę zwaną edamame. Tak, Japończycy wiedzą dużo o jedzeniu, więc myślę, że wystarczy tych nazw.
Drogę powrotną oczywiście wybrałem inną dla urozmaicenia widoków. W miasteczku Ōsaki trafiłem na jakąś historyczną dzielnicę, ale pogubiłem się i odwiedziłem wyłącznie park stróżowany przez, jak mniemam, lokalną postać historyczną. Dalej, no cóż, nic ciekawego. Słońce rzuciło blask na góry, dzięki czemu miałem piękne widoki późnym popołudniem. Jakoś tak wyszło, że odwiedziłem Miyatoko po raz trzeci. I tyle, wróciłem do domu przed zmrokiem.
Kategoria kraje / Japonia, setki i więcej, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

W japońskiej niezgodzie z przyrodą

  127.58  06:19
Nastał piękny, choć upalny poranek. Zdecydowałem, że dokończę plan z poprzedniego dnia i objadę Półwysep Oshika. Wydawało mi się, że będzie to lekka i przyjemna wycieczka, ale okazało się coś zupełnie innego.
Podjazdy towarzyszyły mi od początku. Najpierw były lekkie górki z widoczkami na zatoki. Przejechałem przez wiele przysiółków, które zostały zmyte z powierzchni ziemi podczas tsunami przed siedmiu laty. Wały przeciwpowodziowe wciąż były w budowie, wiele ulic na mapie zdezaktualizowało się, po niejednym domie pozostały puste działki, które zdążyły pokryć się roślinnością. Mimo tej tragedii widziałem wiele nowych budynków. Brak lądu pod zabudowę mieszkalną jest w Japonii problemem, dlatego odważniejsi wracają na swoje.
Na południu półwyspu wjechałem na wysokość ponad 200 m n.p.m. Tym samym zacząłem mozolny powrót do domu. Centralna część półwyspu była górzysta, więc zmieniły się krajobrazy. Zabudowania zniknęły i natura zaczęła dominować w pełni. Gdyby tylko pozbyć się ludzi, byłoby idealnie. Niestety tamten odcinek drogi był wykorzystywany przez idiotów na motocyklach, którzy ze zmodyfikowanymi tłumikami jeździli jeden za drugim jak na jakiejś paradzie. Zamiast jechać spokojnie denerwowałem się. Irytowała mnie bezsilność.
Za ostatnią, najwyższą górą był bardzo długi i stromy zjazd, który sprowadził mnie prawie do centrum miasta Ishinomaki. Jako że spędziłem pół dnia na półwyspie, byłem bardzo głodny. Zatrzymałem się na szybki obiad w supermarkecie. Pozostała prosta droga do domu. Zmrok złapał mnie jeszcze przed Matsushimą. Potem już tylko jazda nocą. Temperatura spadła do przyjemnego poziomu, więc jechało się dobrze.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, za granicą, Japonia / Miyagi, mikrowyprawa, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Aizu-Wakamatsu

  124.14  06:09
Słońce przesłaniała warstwa chmur, ale temperatura nie była niska. Do południa zdążyła wyrównać się z wczorajszą.
Na początek musiałem zjechać w dół, co nie było cieszące, bo zaraz rozpoczynał się podjazd. Pierwszą atrakcją okazały się bramki przed płatną drogą. Nie widziałem znaku drogi ekspresowej ani zakazu wjazdu rowerem, ale nie ciekawiła mnie wysokość opłaty, toteż zjechałem na chodnik, który mnie poprowadził w różne miejsca. Najpierw do niewielkiej kaskady. Potem minąłem kładkę dla pieszych, ciasny tunel (pomyśleć, że kiedyś przejeżdżały przez niego auta) i znalazłem koniec drogi. To sobie pojechałem. Wspiąłem się do punktu widokowego, aby spojrzeć na przyczynę blokady, bo na mapie biegła dalej. Okazało się, że skarpa, po której prowadziła droga, osunęła się. Nie było więc mowy nawet o próbie kontynuowania. Zawróciłem do kładki i tutaj, po raz kolejny, był plus dla zestawu rower plus przyczepka. Do kładki prowadziły schody, więc najpierw zniosłem przyczepkę, a potem rower, i od razu mogłem jechać.
Znalazłem się w dzielnicy Nikkō, która bardziej przypominała wymarłe miasteczko. Wzdłuż rzeki stały kilkunastopiętrowe hotele. W kilku widziałem światła, więc może nawet były czynne. Gorące źródła, które się tam znajdowały musiały w dawnych czasach przyciągać tysiące ludzi. Na postojach widziałem na starych zdjęciach dziesiątki uśmiechniętych twarzy. Może po prostu przyjechałem nie w porę?
Przejechałem obok tamy tworzącej jezioro Ikari-ko. Trwały prace nad budową elektrowni wodnej. Prawdopodobnie z tego powodu spuszczono całą wodę z jeziora. Wyglądało to dziwnie, niczym po katastrofie ekologicznej. Przez środek jeziora płynęła rzeka, która wydrążyła w mule głębokie koryto. Ciekawe jak taka ilość materiału ma wpływ na stan rzeki poniżej tamy.
W końcu wjechałem na szczyt góry stojącej na mojej drodze i został długi zjazd. Próbowałem znaleźć drogę, którą jechałem rok wcześniej (jak ten czas leci), ale wtedy trochę kombinowałem, aby uciec od aut. Dzisiaj miałem mniej szczęścia, bo ruch był dużo większy. Może to dzięki porze dnia, bo o zmierzchu zaczęło być luźniej. Dotarłem do miasta Aizu-Wakamatsu, rzuciłem okiem na słabo oświetlony zamek, który chodził po mojej głowie podczas poprzedniej wizyty w mieście, i zatrzymałem się w hotelu.
Kategoria za granicą, z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Fukushima, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Wokół Fuji

  107.56  05:20
Nadarzyła się okazja, aby wczorajszy pomysł wcielić w życie. Miało przelotnie popadać, ale co tam. Przelotnie. Było pochmurno, ale co tam. Nie padało. Ubrałem lekką bluzę, spodenki i w drogę.
Ulice zdążyły lekko przeschnąć, temperatura na poziomie 10 °C, ruch na drogach jak na co dzień. Pojechałem zgodnie z ruchem wskazówek zegara, bo chciałem możliwie uprościć trasę, a że już większość podjazdów znałem, wiedziałem czego się spodziewać.
Do jeziora Yamanaka-ko wiodła wąska droga. Śnieg wciąż zalegał na chodnikach i na części jezdni, więc było bardzo ciasno. Niektórzy kierowcy mocno ryzykowali. W sumie tak jak ja, choć nie miałem wyboru. Jedyna droga na południe dla rowerzystów, a oni mieli jeszcze alternatywę w postaci wygodnej autostrady. Biedaki.
Pojawił się krótki podjazd. Uciekłem na boczną drogę, która prowadziła przez las. Temperatura spadła i zrobiło się mroźnie, choć termometry na ulicach pokazywały 5 °C. Wjechałem na szczyt, włączając się do ruchu na głównej drodze. Do pokonania było sporo zakrętów. Zaskakująco droga była sucha, a to dzięki soli. Jednak w Japonii też ją stosują.
Droga w dół nie przyniosła zbyt wielu widoków. Wyszło za to słońce, a Fuji-san, który był wcześniej okryty grubą warstwą chmur, zaczął się pokazywać kawałek po kawałku. Znalazłem też kilka kwitnących drzew, tylko nigdy nie wiem czy to wciąż śliwa czy już wiśnia. Przy tak dużej różnorodności odmian, nigdy tego nie wiem. Japończycy zapytani o różnicę zawsze powtarzają, że gałęzie śliwy rosną w górę, a gałęzie wiśni opadają swobodnie, tylko że taki podział nie działa.
Temperatura zdążyła urosnąć do ponad 15 °C, a ja kierowałem się na przełęcz między górami Fuji i Ashitaka (choć ta nazwa bardziej kojarzy mi się z imieniem bohatera filmu animowanego, dzięki któremu zainteresowałem się Japonią). Dodatkowy podjazd, który mogłem ominąć, ale wtedy zszedłbym na wysokość dużo poniżej 500 m n.p.m., więc byłbym na tym bardziej stratny.
Natknąłem się na pole wulkaniczne pokryte suchą trawą. Ciekawe czemu nie wykorzystują tego. Mogliby rozszerzyć miasta o tak duży obszar. Chyba że to teren parku narodowego. Tylko co on miałby na celu chronić?
Przedostałem się przez przełęcz. Chciałem być jak najmniej stratny z wysokością, więc szukałem dróg prowadzących jak najbliżej Fuji. Udało mi się nawet zobaczyć panoramę na zatokę. Prawie jakbym był na Fuji. A może się tak wspiąć na szczyt?
Dotarłem do drogi sprzed dwóch dni. Śnieg w dużej mierze zdążył stopnieć. Zapomniałem dodać, że drogi wokół wulkanu są tragiczne. Rodem z Polski. Wszystko przez śnieg, ale też zaniedbanie, bo liczba dróg w Japonii jest na tyle pokaźna, że naprawy kosztują bardzo dużo i cięcie kosztów prowadzi do takich sytuacji, że drogi po remoncie (albo raczej łataniu) szybko się rozsypują. Przynajmniej takie mam odczucie, jak podróżuję po tej Japonii.
Ostatni podjazd był dość nudny, choć pojawiło się kilka problemów. Pierwszym był brak przystanku. Zapomniałem zjeść obiad i zacząłem opadać z sił. Im wyżej, tym ciężej się jechało, chociaż nie miałem ze sobą bagażu. Kolejny problem to temperatura, która z wysokością spadała drastycznie. Na szczycie termometr w liczniku pokazał 3 °C, choć było na pewno niżej, bo to urządzenie wolno przyswaja zmiany temperatury. Myślałem też, że lunie, bo na niebie zebrały się ciemne chmury, które częściowo nawet zasłoniły wulkan, a z nieba co jakiś czas spadały krople deszczu. Całe szczęście tylko postraszyło.
Pozostał mi krótki zjazd. Temperatura w pewnym momencie podskoczyła do 6 °C. Wiatr, który cały dzień wiał z południa, a potem z zachodu zaczął mnie lekko popychać. Mimo to opory powietrza nieprzyjemnie mroziły. Udało mi się wrócić do hostelu przed zmierzchem, a Fuji-san pokazał się w pełni na czystym niebie. A mówi się, że ta góra ukazuje się bez chmur zaledwie kilka dni w roku. No chyba że mowa o pełnym dniu.
Kategoria za granicą, setki i więcej, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Shizuoka, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Jak dojechać do Shizuoki?

  128.82  07:23
Kolejny dzień jazdy po drodze do szczęścia. Znów bez przygód, chociaż przynajmniej temperatura podskoczyła o kilka stopni. W dzień na termometrze było nawet 19 °C.
Początek podróży był przepełniony pagórkami. Tuż przed Hamamatsu rozpoznałem drogi, którymi w zeszłym roku jechałem w drugą stronę. Chyba niewiele się zmieniło. Potem ruszyłem po prostej, aż znalazła się przede mną góra. Nie była wymagająca, ale zadziwiająco auta wybierały moją drogę od bezpłatnej ekspresówki. Chyba nigdy nie zrozumiem kierowców.
Na szczycie góry spotkałem motocyklistę, który specjalnie zawrócił, gdy mnie zauważył. Zatrzymał mnie, aby zamienić parę zdań. Powiedział, że dalej jest płasko. Ucieszyłem się, choć nie na długo.
Prefektura Shizuoka znana jest z produkcji zielonej herbaty. Niektóre wzgórza są pokryte krzewami herbacianymi po sam horyzont. Zmierzch złapał mnie szybko, a wokół miałem tylko widoki na zabudowę miejską, więc nie widziałem tyle herbaty, co ostatnim razem. Przynajmniej było cieplej niż wczoraj (12 °C), więc nie zatrzymywałem się, aby się cieplej ubrać, a jechałem w lekkiej bluzie i spodenkach.
Tak jadąc przed siebie, uznałem, że nie chcę jechać przez kolejną górę, która stała tuż przed celem. Postanowiłem ją ominąć i pojechać tunelem. Jak bardzo się zdziwiłem, gdy zobaczyłem zakaz wjazdu rowerem. Pozostały tylko dwie opcje: pierwsza droga górska, z której zrezygnowałem oraz kręta, prowadząca wzdłuż wybrzeża. Wybrałem tę najbliższą – krętą. Nie obyło się bez podjazdów, ale w pewnym momencie poznałem okolice. Jechałem tą samą drogą do Hamamatsu. Ostatecznie okazało się, że gdybym nie szukał łatwizny, nie tylko skróciłbym sobie drogę, ale też miałbym mniejszą górę do przejechania. Czasami nie warto kombinować. Pozostało tylko dostać się do hotelu. Znowu zatrzymałem się blisko zamku.
Kategoria za granicą, z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Aichi, Japonia / Shizuoka, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery