Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:59366.68 km (w terenie 5119.33 km; 8.62%)
Czas w ruchu:3074:56
Średnia prędkość:19.06 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:401328 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:446
Średnio na aktywność:133.11 km i 6h 59m
Więcej statystyk

Deszcz, wiatr, zmrok i co jeszcze?

  103.16  06:11
Przebudziłem się w nocy kilka razy. Słyszałem deszcz za oknem. W dawnej klasie przekształconej na miejsce noclegowe nie byłem sam. Coś przespacerowało się przez całą długość pomieszczenia. Słyszałem stukot łapek z pazurkami spokojnie idącego stworzenia. Byłem zbyt leniwy, żeby sprawdzić co to było. Nie hałasowało później, więc wróciłem do spania.
Rano były 3–4 °C. Gdy się zbierałem, deszcz odrobinę ustał, ale znów zaczęło padać, gdy już jechałem. Czekał mnie mokry zjazd. W rowerze zaczęło coś dziwnie trzeszczeć, jak przy układających się szprychach po centrowaniu. Sprawdziłem wszystkie szprychy i trzymały się. Miałem zagadkę na resztę podróży. Piękny początek dnia.
Deszcz po kilku kilometrach zamienił się w grad albo śnieg z deszczem. W każdym razie, nie mogłem jechać, bo tak boleśnie zacinało po twarzy. Schowałem się pod przypadkowym dachem, założyłem dodatkową bluzę, bo było mi zimno i ponieważ przemokły mi rękawice, musiałem założyć nowe, które całe szczęście kupiłem 2 dni wcześniej. Przeczekałem pod tym skrawkiem zadaszenia wystarczająco długo, że deszcz ustał. Kolejnym problemem było śniadanie. Nie mogłem trafić na żaden sklep przez kilkadziesiąt kilometrów. Dopiero w południe dotarłem do pierwszego miasta i zjadłem ciepły posiłek.
Ciężko się jechało. Deszcz ustał, ale pojawił się wiatr w twarz. Poruszałem się bocznymi uliczkami, żeby jakoś się schować przed nim i przed autami na głównej drodze. Zatrzymywałem się rzadko, żeby nie tracić czasu, choć widokowi ośnieżonych gór nie mogłem się oprzeć. Gdy zmieniłem kierunek na północny, wiatr ustał, ale zapadł zmrok. Na szczęście były to ostatnie przeciwności losu na drodze do hostelu. A zatrzymałem się w bardzo rowerowym miejscu, bo nawet mieli warsztat. Szkoda, że nie znalazłem przyczyny stukania w rowerze, bo może bym ją usunął.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Tokushima, Japonia / Ehime, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Czy dłuższa droga będzie lepsza?

  117.36  07:18
Kierowałem się dalej na zachód. Właściciel hostelu zasugerował mi, abym nie jechał główną drogą, tylko wybrał wybrzeże. Skorzystałem z rady i pojechałem nad Morze Wewnętrzne (Seto Naikai).
Przejazd przez Himeji nie był łatwy, zwłaszcza gdy się wpakowałem do tunelu w środku miasta. Albo gdy mnie zatrzymał brak drogi przez tory. Ostatecznie pojechałem tak, jak chciałem – dostałem się na kręte drogi nadbrzeża. Było dużo podjazdów i zjazdów, ale aut też nie brakowało. Miałem wrażenie, że na dwójce, którą ominąłem miałbym chociaż chodnik, a tak jechałem razem z pojazdami.
Dlaczego się tego obawiam? Według statystyk Japończycy są jednymi z najgorszych kierowców na świecie. Mimo że nie byłem świadkiem żadnego wypadku, to niejednokrotnie ktoś wymusił na mnie pierwszeństwo czy wyminął mnie niebezpiecznie. Kierunkowskaz najczęściej widzę po wykonanym manewrze, a zaparkowane auto spotkałem już chyba w każdym możliwym miejscu. Do tego naczytałem się wielu historii i wolałem być uważny.
Jazda wzdłuż wybrzeża może i była urozmaicona widokami, ale zabrała mi strasznie dużo czasu. Byłem gdzieś w połowie drogi, gdy zaszło słońce. Temperatura spadła do 5 °C. Zapowiadała się ciężka noc. Wróciłem do planu sprzed podróży i wjechałem na główną drogę do Okayamy. Nie miałem jednak tak prosto, bo nocleg odnalazłem w następnym mieście, więc jeszcze nabijając 20 km, dotarłem do Kurashiki. Nawet ładne miasteczko z historyczną zabudową. Po zmroku ciekawie by się je zwiedzało, ale nie w tak niskiej temperaturze. Odnalazłem swój hostel i zatrzymałem się w ciepłym pokoju.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hyōgo, Japonia / Okayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Mgła na górze, upał na dole

  102.32  05:57
Ruszam w dalszą drogę. Na zewnątrz była gęsta mgła. John powiedział, że tak jest prawie każdego poranka. Góry przynoszą wiele niespodzianek, ale codziennie zaczynać jazdę we mgle na pewno nie chciałbym. Chociaż marzy mi się zamieszkać gdzieś blisko gór.
Czekała mnie nieco dłuższa droga w dół do miasta Kōriyama. W połowie zrobiło się tak upalnie, że musiałem zrzucić z siebie większość ubrań. Potem już miałem prosto przed siebie. Chociaż tak prosto nie było, bo próbowałem omijać ruchliwe drogi i wjeżdżałem na boczne i wiejskie dróżki różnej jakości i nachyłu. Przynajmniej nie było aut.
W mieście Shirakawa zatrzymałem się pod zamkiem. Wstęp był bezpłatny. Niestety widok z wieży rozciągał się na niewielki dystans. Chciałem się tam zatrzymać, ale Takeguchi, którego poznałem pół roku temu był zajęty pracą. Musiałem pojechać dalej i w ten sposób dotarłem do domków kempingowych.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W kierunku Tōkyō

  100.73  05:39
Zbliża się jesień, więc pora rozpocząć kolejną przygodę. Tak właściwie planowałem wyruszyć wraz z pojawieniem się złotych liści na drzewach, ale dowiedziałem się o pewnym wydarzeniu w Tōkyō, na którym chciałem się pojawić. Ruszyłem powoli w kierunku metropolii.
Zwlekałem ze startem 2 dni ze względu na deszczową pogodę. W końcu się rozpogodziło i wystartowałem. Dzisiejsza droga była relatywnie prosta. Miałem się spotkać z Couchsurferem w Nihonmatsu, więc po spakowaniu wszystkiego co miałem (nie planowałem wracać do Sendai) ruszyłem na południe. Początki zawsze są trudne, bo trzeba się przyzwyczaić do dodatkowego balastu, ale na szczęście utrzymałem balans i przyczepka nie telepała się. Kolejne kilometry leciały, aż dotarłem do rzeki Abukuma-gawa, do której wpada Shiroishi-gawa. Ruszyłem więc znanymi mi już wałami rzecznymi w kierunku miasta Shiroishi.
W sumie nie mam o czym opowiadać, bo prawie się nie zatrzymywałem. Zmierzch złapał mnie na podjeździe między Shiroishi i Fukushimą. W odległej części Fukushimy słyszałem znane mi dźwięki, bo trwał tydzień festiwalowy, ale jego obszar nie był mi po drodze, więc nie zbaczałem z kursu, aby zdążyć na czas.
Do Nihonmatsu miałem kilka dróg, a ponieważ byłem w kontakcie z Johnem, moim gospodarzem, informowałem go o mojej pozycji. Tak się złożyło, że John wyjechał mi na przeciw autem i spotkaliśmy się w połowie drogi, akurat na skrzyżowaniu zamkniętym przez policję. John mówił po japońsku, więc dowiedział się o co chodzi. Byliśmy gdzieś na południu Fukushimy. A może był to już Nihonmatsu? W każdym razie, z wielkim łutem szczęścia trafiliśmy na festiwal. Był to najpiękniejszy festiwal, jaki do tej pory widziałem w Japonii. Kilkanaście powozów obwieszonych latarniami, w których wykorzystuje się świeczki, a nie jakieś tam żarówki. Ludzie w pogodnych nastrojach, niejeden z promilami we krwi, wszyscy się świetnie bawili. Spędziliśmy chyba godzinę, podziwiając tę tradycję, która trwa od kilkuset lat. To było naprawdę coś.
Po tym wszystkim John zabrał mój rower do samochodu, a następnie pojechaliśmy do jego mieszkania w górach. Tam czekało na nas jeszcze dwóch Szwajcarów, bo dom Johna jest otwarty dla turystów. Wieczór spędziliśmy na wymianie doświadczenia turystycznego i kulturowego. Zamieszkałbym tak w Japonii. Tylko co ja bym tu robił?
Przed wyjazdem dostrzegłem kilka niepokojących rzeczy w rowerze. W tylnej zębatce ubyło dwóch zębów, chociaż napęd i tak niebawem będzie trzeba wymienić. Do tego w tylnej obręczy zauważyłem pęknięcia wokół nypli. To już jest poważniejszy problem. No i w końcu wymieniłem klocki. Niestety nie udało mi się samemu tego zrobić i o wymianę dwóch poprosiłem serwis rowerowy. Sami mieli z tym kłopot, bo śruby się zapiekły. Ale wszystko się udało, skasowali mnie na 1000 jenów i byłem krok do przodu ze sprawnym rowerem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

To nie góra Zaō

  126.55  06:51
Nie mogłem odpuścić. Po tym jak znalazłem drogę na szczyt Zaō, chciałem zrealizować plan do końca i wspiąć się na górę, zobaczyć jezioro i porobić parę zdjęć do albumu.
Mając już pewne doświadczenie na drogach pod Sendai, wybrałem najlepszą trasę. Było bardzo słonecznie, więc chciałem zrobić jak najmniej podjazdów. Ruch na drogach był momentami spory, ale właściwy podjazd już dało się znieść.
Tym razem pojechałem właściwą drogą prosto w kierunku szczytu. Pojawiła się niespodzianka, bo wraz z wysokością liście na drzewach i krzewach przybierały coraz śmielej jesienne barwy. Nie mogę się doczekać prawdziwej jesieni.
W końcu, po kilku godzinach jazdy dotarłem na parking, gdzie zostawiłem rower i ruszyłem na szczyt. Szlak był prosty. Dużo schodów, sporo widoków, kilku turystów i w końcu szczyt, ponad 1700 m n.p.m. Na nim kilkadziesiąt osób i niestety to nie był koniec. Za szczytem dojrzałem jeszcze kilkaset innych turystów. Było też jezioro wulkaniczne Okama oraz szlak (a właściwie nieskończenie wiele wydeptanych dróg) do szczytu Zaō, bo jak się okazało, Zaō to nazwa łańcucha górskiego, a najwyższa góra – Kumano-dake – leżała dalej na północ. Nawet zacząłem iść w tym kierunku, ale ostatecznie zrezygnowałem. Zrobiło się chłodno, a słońce przepadło za chmurami. Przerwałem misję i zawróciłem. Nie byłem w tym zamyśle sam, bo turystów, nie wiedzieć kiedy, mocno ubyło.
Droga na parking dłużyła się. Słońce przepadło, więc widoki były mniej kolorowe. 40 minut później byłem przy rowerze. Został mi długi zjazd, na który nie do końca byłem przygotowany. Klocki hamulcowe wymagały wymiany, a ja o tym oczywiście zapomniałem. Miałem więc dodatkowy powód, aby się nie rozpędzać. I tak było zimno, więc ręce drętwiały nie tylko od zaciskania klamek hamulcowych.
Na rozstaju dróg zdecydowałem pojechać nieco inaczej, żeby sobie urozmaicić podróż powrotną. Wybrałem starą drogę, która doprowadziła mnie do cywilizacji. Zapadł też zmrok, więc czekała mnie długa droga w świetle gwiazd i reflektorów aut. Zimno trzymało długo, póki nie zjechałem z gór do większych zabudowań miasta. Końcówkę podróży lekko zmodyfikowałem, żeby ograniczyć podjazdy, bo byłem już trochę zmęczony tą całą wspinaczką.

Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Upał w Sakacie

  100.79  05:10
Rano Miki, u którego się zatrzymałem, zabrał mnie na przejażdżkę po mieście. Pokazał mi swoje rodzinne miasto i kilka miejsc wartych odwiedzenia. Po powrocie do domu zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem w drogę. Było gorąco jak diabli.
Pojechałem najpierw do centrum, żeby przespacerować się po miejscach, które pokazał mi Miki. Nic mi się nie chciało przez ten upał.
Bardzo powolnym tempem ruszyłem w kierunku kolejnego miasta. Znalazłem puste drogi, którymi jechało się bardzo przyjemnie. Wokół pracowały kombajny. Wyglądały zabawnie, bo były wielkości japońskich aut. Ale to zrozumiałe, gdy przez pół roku pole ryżowe znajduje się pod wodą i wymaga lekkiego sprzętu do zbioru plonów.
Pojawiło się trochę nieznacznych podjazdów. Niestety jedyna droga zwęziła się, a ruch stał się nadzwyczaj wzmożony. Cóż, może dlatego, że to jedyna droga. W każdym razie, z powodu leniwego poranka złapało mnie późne popołudnie. Słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi w połowie mojej drogi. Przynajmniej widok był efektowny. Złota godzina w Japonii bywa tak samo piękna, jak na Islandii.
Zapadł zmrok i zrobiło się chłodniej. Narzekałem za dnia na upał, a teraz musiałem szukać bluzy. Później w sumie nic się nie działo. Do samego hotelu dojechałem po spokojnych drogach i chodnikach.
Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wybrzeżem do Sakaty

  109.91  05:42
Chciałem dzisiaj pojechać w głąb lądu, ale napisałem do Couchsurfera, który pół roku temu zaproponował mi nocleg, tylko w tamtym czasie moje plany się pozmieniały i nie skorzystałem z okazji. Zaprosił mnie ponownie, więc ruszyłem wybrzeżem do Sakaty.
Obudziła mnie właścicielka noclegu. Dobijała się drzwiami i oknami. Okazało się, że przyniosła śniadanie. Miły gest, choć nie byłem przygotowany. Dobrze, że nie kupiłem czegoś poprzedniego dnia. Zjadłem, spakowałem się i ruszyłem w kierunku zamku, który był oddalony o spacerowy dystans. Z zamku zostały tylko bramy (o ile to nie repliki). Zrobiłem sobie krótki spacer kulturoznawczy i pojechałem w kierunku południa.
Droga nie była jakoś ciekawa. Sporo aut, kilka podjazdów. Widoki nie były najlepsze, bo morze zasłaniały wydmy, drzewa i różne falochrony. Radość dawały stacje drogowe Michi-no-Eki, na których można było dostać lokalne produkty, japońskie łakocie czy pamiątki. Zatrzymałem się na każdej ze spotkanych i zawsze coś mi musiało wpaść w oko. Przynajmniej nie narzekałem na głód.
Dzień szybko się skończył. Zmrok dopadł mnie na wiele kilometrów przed celem, ale dojechałem zgodnie z przewidywaną godziną. Miki, człowiek z wielkim doświadczeniem, który przyjął dziesiątki osób pod swój dach, przywitał mnie wraz ze swoim uczniem. Zjedliśmy wspólnie kolację i porozmawialiśmy na różne tematy. Wieczór zleciał strasznie szybko.

Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Akita, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Hachinohe

  112.80  06:00
Znów zebrałem się wcześnie rano. Akurat kończyłem śniadanie pod lokalnym konbini, gdy rozległ się sygnał alarmowy. Korea Północna znów wystrzeliła rakietę. Japończycy chyba już do tego przywykli, bo nikt się specjalnie tym nie przejął. Na razie, bo jeśli dojdzie do eksplozji rakiety nad terenami zamieszkałymi albo do testów broni jądrowej, które doprowadzą do skażenia większego niż elektrownia Fukushima, wtedy skończą się słowne potyczki.
Jechałem głównie drogą nr 4. Czasem udawało się po ulicy, gdy aut było mniej, chociaż najczęściej lądowałem na chodnikach, które były różnej jakości. W jakiejś wiosce trafiłem na podobny festiwal, co poprzedniego dnia w Morioce, ale tylko przyjrzałem się mu z daleka, bo gonił mnie czas.
W Ninohe miałem szczęście zobaczyć występ młodzieży z okazji innego festiwalu. Jako jedyny obcokrajowiec zwróciłem swoją uwagę i jeden z uczestników przedstawienia wymienił ze mną kilka zdań. Kilka ulic dalej trafiłem na karawan, ale nietypowy, bo znalazły się na nim wielkie penisy wyrzeźbione z drewna. Z efektami specjalnymi w postaci pary buchającej ze szczytu jednej z rzeźb. Sądząc po dekoracjach, jest to coś związanego z religią szintoistyczną.
Do Hachinohe dojechałem po zmroku. Temperatura spadła do 15 °C, ale na rowerze jest zawsze cieplej. Do ustalonego miejsca dojechałem w ostatniej chwili, chociaż i tak musiałem chwilę poczekać na Ryosaku, który był moim dzisiejszym gospodarzem. Zabrał mnie na wycieczkę autem po mieście, a potem poszliśmy zjeść lokalne specjały. Znalezienie parkingu nie było łatwe.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Iwate, Japonia / Aomori, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Shiroishi-jō

  118.19  06:03
Kolejny upalny dzień na japońskich drogach. W okolicy Sendai jest niewiele zamków, więc żeby się dostać do najbliższego potrzebowałem całego dnia. Zamek Shiroishi-jō był moim dzisiejszym celem.
Jadąc po ulicach Sendai, natrafiłem na rozwieszone lampiony. Okazało się, że to z okazji jakiegoś festiwalu w pobliskim chramie. Wielka brama torii zapraszała do środka, więc wszedłem na chwilę i przypomniało mi się, że już raz odwiedziłem ten chram – Ōsaki Hachiman-gū, ale wtedy wjechałem od północy. Festiwal zaczynał się najprawdopodobniej wieczorem, bo stragany z jedzeniem dopiero były rozstawiane.
Wyjechałem z miasta i trafiłem na drogi, które znałem z niejednej wyprawy. Okolice Sendai powoli przestają zaskakiwać. Góra Zaō, którą miałem na oku, dzisiaj również była okryta chmurami, więc ponowna wspinaczka na nią odpadała. Miałem bliziutko do miasta Shiroishi, więc szybko dojechałem na miejsce i odnalazłem zamek, kierując się znakami turystycznymi.
Wydawało mi się, że muszę kupić bilet w automacie, ale nie działała opcja najdroższa, czyli standardowo bilet indywidualny dla dorosłego. Kupiłem więc tańszy z nadzieją, że mi to wybaczą. Gdy wszedłem za mury, a potem dostałem się na wieżę zamkową, wszystko się wyjaśniło. Nie musiałem kupować biletu, aby zobaczyć zamek. W środku trwało jakieś wydarzenie i dwa piętra zostały zamknięte. Stąd pewnie niemożliwość kupienia całego biletu. Widok ze szczytu nie był jakiś specjalny, a wnętrza były puste (jak w większości japońskich zamków), więc trochę żałowałem wydanych pieniędzy.
Niestety zbliżał się wieczór, więc musiałem szybko wracać. Zaplanowałem ruszyć z biegiem rzeki w kierunku oceanu. Mimo to trafiłem na kilka pagórków. Na wałach przeciwpowodziowych wjechałem na kilka ślepych dróg. Pamiętam, jak wiosną jechałem długą drogą z Ogawary w kierunku ujścia rzeki. Tym razem znalazłem się po złej stronie rzeki i narobiłem sobie kłopotów z błądzeniem. Potem jakoś przedostałem się na drugą stronę i nadrobiłem kawał drogi do Sendai, pokonując trasę w dużej mierze tymi samymi drogami, co wtedy. Do domu dotarłem późno i byłem wykończony. Nie było mowy o żadnych festiwalach.

Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Miyato-jima

  102.07  05:25
Właśnie mijają 2 lata, gdy wyruszyłem do Japonii po raz pierwszy. Jak ten czas leci, bo zaraz będzie 5 miesięcy, jak przyleciałem do tego kraju. Dzisiejsza wycieczka miała być o wiele dłuższa, ale na szczęście się powstrzymałem i skróciłem ją w momencie, gdy zacząłem jechać dalej przed siebie.
Początek był krótki. Pojechałem najszybszą drogą do Matsushimy, skąd drogami o mniejszym natężeniu ruchu wjechałem na wyspę Miyato-jima. Nie chciałem zwiedzać wszystkiego, toteż ograniczyłem się do głównej drogi. Mogłem co prawda odwiedzić jeszcze kilka mniejszych wysp, ale do nich można dostać się tylko promem (lub prywatną łodzią). Kierowcy w tej części Japonii nie są uprzejmi, bo jeżdżą „na gazetę”, zupełnie jak w Polsce. A ruch jest tam tak duży, że czasem trzeba czekać kilka minut, aby zobaczyć auto.
Wracając do przyjemności, spotkała mnie jedna nieprzyjemność, gdy nie zważając na mokrą nawierzchnię na nadbrzeżu, jechałem przed siebie. Wyjaśniła się zagadka wody, bo w momencie przejazdu po mokrym betonie, fala oceaniczna zlała mnie zimną wodą. Najbardziej martwiłem się o elektronikę, bo mój aparat nie jest wodoodporny, ale nic się mu nie stało. Rowerowi się nieco oberwało solą, a i ja zostałem w połowie mokry. Zostało tylko nieprzyjemne uczucie soli na skórze, gdy wyschłem.
Po skończeniu z wyspą, zacząłem jechać na północ, aby dostać się do mostu, a dalej do półwyspu, który znajdował się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Całe szczęście przyszedłem po rozum do głowy i zrezygnowałem z prawdopodobnego noclegu w hotelu. Pojechałem w kierunku Ōsato, aby poznać nowe rejony.
Miałem dzisiaj szczęście zobaczyć złotą godzinę, podczas której słońce świecące znad horyzontu nadaje otoczeniu złotą barwę i dzięki temu wszystko jest po prostu piękne. Jest to też najlepszy czas, aby robić zdjęcia, bo wtedy zawsze się udają (no, chyba że komuś nie wychodzi ujmowanie kompozycji, jak mnie). Przez to całe słońce wydłużyłem wycieczkę i pojechałem aż do miasteczka Taiwa, skąd – już po zachodzie słońca – ruszyłem na południe do domu.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery