Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:59366.68 km (w terenie 5119.33 km; 8.62%)
Czas w ruchu:3074:56
Średnia prędkość:19.06 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:401328 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:446
Średnio na aktywność:133.11 km i 6h 59m
Więcej statystyk

Yama-dera

  104.49  05:11
Wstałem wcześnie, bo miałem trochę planów na dzisiaj i kawałek drogi do przejechania. Było bardzo pochmurnie. Temperatura mogłaby być w porządku, gdyby nie wysoka wilgotność powietrza.
Na początek wybrałem się do zamku, a właściwie jego murów. Niestety nawet brama nie była oryginalna. Planowana jest dalsza odbudowa mająca na celu przywrócenie kompleksu do stanu z okresu Edo.
Potem było długo, długo nic, aż dojechałem do Yamadery, dzielnicy Yamagaty. Znajduje się tam świątynia o tej samej nazwie. Yama oznacza górę, a dera – świątynię, czyli świątynia na górze. Żeby się tam dostać, musiałem najpierw gdzieś zaparkować. Objechałem całe zabudowania i nic, wszystko dla aut. Zostawiłem rower pod dworcem kolejowym i poszedłem za turystami. Droga jest usłana tysiącem stopni w górę, ale co kilka metrów można się zatrzymać, aby odpocząć pod jedną z tysiąca kapliczek (około, bo nie liczyłem). Na górze odpocząłem, zrobiłem kilka fotografii i wróciłem na dół. Jesienią na pewno jest tam pięknie, chociaż dzień też trafił mi się nie najgorszy.
Zacząłem długi podjazd, który miał mnie szybko przeprowadzić na drugą stronę masywu górskiego. Nie zrobił tego jednak. Już wąski początek drogi i brak ruchu powinny były zwrócić moją uwagę. Po kilku kilometrach jazdy w górę trafiłem na całkowity zakaz wstępu. Droga piękna, wyremontowana, ale nie ważyłem się łamać przepisów. Zawróciłem.
Miałem tylko jedno wyjście. Stara krajówka wzdłuż drogi ekspresowej. Ta pierwsza biegła serpentyną w górę, druga – tunelem przez górę. Na szczęście byłem na lekko, więc jechało się łatwo i przyjemnie. Ruch był minimalny. Minęło mnie więcej motocyklów niż aut. Ze szczytu rozciągał się widok na doliny po jednej i po drugiej stronie. Zjazd serpentyną po nieznajomych drogach nie był trudny, chociaż na zakrętach obawiałem się spotkać kierowców. Do Sendai droga była dosyć nudna. Dużo aut, wąskie drogi, ponura aura, zmęczenie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, Japonia / Yamagata, mikrowyprawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Góra Zaō

  113.00  06:18
Wczoraj wybrałem się na ostatni tego lata pokaz sztucznych ogni, a dzisiaj wyruszyłem na długą wycieczkę. Aki zaproponowała mi odwiedziny wulkanu Zaō oraz „pobliskiej” świątyni. Trochę to nie wyszło, ale wszystko od początku.
Dzień zapowiadał się upalnie. Leniwie wyszedłem i niespiesznie pojechałem na południe, żeby wydostać się z miasta. Słońce piekło skwarem, a kilometry powoli wskakiwały na licznik. Trafiłem na kilka dróg, które kojarzyłem z kwietnia, i kilka, których nie znałem. No cóż, za mało miałem okazji do jazdy poza miasto.
Gdy znalazłem się w miasteczku Zaō, dojrzałem mój cel. Nie cieszyłem się za bardzo, bo szczyt był spowity gęstymi chmurami. Mimo to kontynuowałem jazdę w jego kierunku. Duża liczba aut na drodze nie bawiła, ale dodałem sobie trochę zabawy później, gdy pojechałem złą drogą. Najpierw zadziwił mnie mały ruch, a po dojechaniu do zabudowań, gdy skręciłem na drogę, która prowadziła mnie na mapie, ruch był prawie żaden. Widziałem dziesiątki znaków, które wyglądały jak te, które mnie zawsze ostrzegały przed ślepą uliczką. Mimo to jechałem dalej, bo tych kilka aut, które mnie minęło, musiało dokądś zmierzać.
Dojechałem do momentu, gdy droga... zaczęła zmierzać w dół. Niestety ten cały trud wspinaczki musiałem powtórzyć. No, może nie cały, bo kilkaset metrów, ale i tak czekało mnie trochę więcej drogi w górę. Gdy znalazłem się na krajowej dwunastce, którą powinienem był jechać od samego początku, wrócił ruch, ale już mniejszy i zazwyczaj auta jechały grupami.
Krajobraz zmieniał się nieustannie. Na wysokości 1000 m n.p.m. szata roślinna zmieniła się z wysokich drzew na krzewy i trawy, a gdzieniegdzie między zielenią widoczne były skały wulkaniczne. 300 metrów wyżej wjechałem w mgłę albo w chmury, bo widoczność zaczęła się pogarszać i temperatura spadła o 10 stopni.
Minąłem kilka atrakcji, takich jak świątynia buddyjska czy widok na skalisty stok górski, który przypominał niejeden z Islandii. Była nawet toaleta z wodą (ale wyjątkowo z ostrzeżeniem, że nie była niezdatna do picia). W końcu dojechałem do miejsca, gdzie zaczynała się... droga ekspresowa. Tak, aby wjechać na szczyt trzeba zapłacić. Są bowiem dwie możliwości wstępu na szczyt – płatną drogą oraz kolejką linową (też płatną). Możliwe, że da się wejść jakimś szlakiem, ale nie mogłem znaleźć tego, który widziałem na widoku satelitarnym przed wyjazdem. Przez mgłę i tak było już ciemno i zimno (temperatura spadła do 10 °C), więc nie było mowy o zwiedzaniu. Pocieszeniem był wjazd na 1600 m n.p.m. Chyba najwyższy punkt, na jaki wjechałem w Japonii do tej pory. Aż złapałem zadyszkę przez rozrzedzone powietrze.
Nie chciałem wracać tą samą drogą do domu, więc skierowałem się do Yamagaty po drugiej stronie góry. Jechałem bardzo wolno, bo nie przemyślałem dzisiejszego wyjazdu i temperatura odczuwalna wynosiła ok. 5 °C. Do tego zapomniałem wymienić baterię w latarce i jechałem, świecąc oczami. Mniej więcej po setnym zakręcie tej długiej serpentyny zrobiło się cieplej i przestałem się telepać z zimna. Dłonie miałem już drętwe od trzymania hamulców.
Znalazłem sklep, a byłem wtedy strasznie głodny. Zmieniłem plany, bo bez światła i ciepłych ubrań nie zajechałbym daleko. Odszukałem najtańszy nocleg w mieście i zostałem tam na noc z nadzieją, że następny dzień będzie pogodny.
Do kolekcji dorzucam jeszcze parę zdjęć z wczorajszego pokazu.

Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, Japonia / Yamagata, mikrowyprawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Gujō Hachiman-jō

  138.88  06:53
Gujō miałem w planach już 2 miesiące temu, ale wtedy wypadło na Gero. Dzisiaj sprzyjała pogoda i miałem blisko, dlatego wybrałem się na dłuższą wycieczkę w góry.
Z tą sprzyjającą pogodą to nie do końca dobre określenie. Nie padało, ale termometr w cieniu pokazywał 38 °C, a w słońcu nawet 49. Jazda w cieniu była obowiązkowa. Dlatego na północ pojechałem w cieniu drogi ekspresowej (z jakiegoś powodu większość dróg ekspresowych w Japonii znajduje się kilkadziesiąt metrów nad ziemią). Chciałem ochłodzić się również w tunelu, ale okazało się, że jest zakaz wjazdu rowerem. Musiałem objechać górę i wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że poruszałem się po drogach, które dwa dni wcześniej widziałem ze szczytu zamku.
Dotarłem do doliny. Wzdłuż rzeki Hida-gawa biegły dwie drogi. Jedna była zatłoczona, druga stara, zapomniana, ale wciąż przejezdna. Wybrałem oczywiście tę drugą. Jako bonus dostałem mnóstwo cienia. W jednym miejscu nawet natrafiłem na grupę makaków. Po raz pierwszy widziałem je na wolności, ale były bardzo nieśmiałe i nie pozwoliły się uchwycić na zdjęciu.
Dotarłem do Gujō, spotkałem trochę obcokrajowców, spróbowałem dojechać do zamku. Po raz kolejny znajdował się na górze, ale tym razem możliwy był dojazd drogą. Niestety organizacja ruchu została tak zrobiona, że musiałem zostawić rower na parkingu i przejść się. Podjechałbym pod zamek, gdybym tylko skręcił w odpowiednim momencie. Nie chciałem jechać pod prąd, bo było za wąsko, a zawracać też nie miałem ochoty, bo byłem w połowie podjazdu. Widoki nie były jakieś powalające, a i cena za wstęp wyższa niż w Gifu. Do tego zbliżał się wieczór, więc zrezygnowałem z odwiedzin zamku. Zjechałem do centrum miasteczka, przejechałem się po reprezentatywnych ulicach i zatrzymałem w restauracji, żeby zjeść węgorza na ryżu (unadon), wakacyjny przysmak w Japonii.
Do domu chciałem pojechać nieco dłuższą drogą przez miasteczko Yamagata, ale zapomniałem wziąć ze sobą tylne światło, a i z przodu bateria była na wyczerpaniu, więc nie mogłem tracić czasu. Pojechałem tą samą drogą, wybierając dla uatrakcyjnienia podróży drogę po drugiej stronie rzeki. Ruch dziwnym trafem znikł, więc miałem znów drogę tylko dla siebie. Dopiero po zmroku zaczęły się kłopoty. Dojechałem do zabudowań. Nie przy wszystkich ulicach stały lampy, a światła reflektorów oślepiały mnie, więc musiałem często jechać bardzo wolno po chodnikach, żeby nie wpaść na krawężnik lub na poprzeczną nierówność. Jakoś się udało i dotarłem do domu w jednym kawałku i bez mandatu. Zresztą rowerzystów bez świateł jeździ tutaj tylu, co w Polsce.

Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Aichi, Japonia / Gifu, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Park Narodowy Ise-Shima

  106.18  05:59
Dzień rozpoczął się upałem. Wygląda na to, że japońskie lato się zaczęło. Pory deszczowej w tym roku jakoś tak nie było. Już kilka osób mówiło mi, że z roku na rok pora deszczowa robi się coraz dziwniejsza. Klimat na świecie się zmienia na naszych oczach.
Chociaż mogłem pojechać do Ise po „prostej” (z paroma górami), to jednak chciałem zobaczyć więcej i dlatego wybrałem się dookoła Parku Narodowego Ise-Shima. Tunele były oczywiście najlepszą atrakcją ze względu na przyjemną temperaturę, jaka w nich panowała.
Słoneczny dzień odbierał urok dzisiejszej wycieczce. Do Shimy prawie się nie zatrzymywałem. No, chyba że nie mogłem wytrzymać i potrzebowałem cienia. Potem wpadłem na pomysł, żeby szybko pojechać na południowo-wschodni kraniec półwyspu. Ale nie dalej, bo z mapy znalezionej poprzedniego wieczora dowiedziałem się, że nie ma żadnych oznaczonych atrakcji w tamtym rejonie. Można spróbować pojechać gdzieś dalej o wschodzie lub o zachodzie słońca, aby uchwycić piękne kolory i krajobrazy, ale ja nie miałem takich możliwości.
Ruch na drogach był strasznie duży. Było to o tyle dziwne, że to jest kraniec Japonii, a mimo to aut było pełno niczym w Kyōto lub w Ōsace. Dojechałem do punktu widokowego na brzegu oceanu, odpocząłem w cieniu i pojechałem na północ. Znalazłem kilka bocznych dróg, żeby uniknąć jazdy wśród aut i jeden wał przeciwpowodziowy wzdłuż plaży pełnej surferów. Przypadkiem trafiłem na drogę dla rowerów w środku lasu, ale taką dziwną, bo i tak jeździły po niej auta.
Wieczór zbliżał się szybkimi krokami. Chcąc skrócić sobie drogę, wybrałem Drogę Perłową. Wyglądała niczym te autostrady po środku niczego, które spotkałem już kilka razy w Japonii. Tym razem miałem szczęście i mogłem na nią wjechać. Było nawet ładnie, a przede wszystkim dużo drzew i cienia. Wieczór zastał mnie w miasteczku Toba, a noc w Ise. Miałem niewielki dystans do pokonania do celu, którym było miejsce spotkania z kolejnym Couchsurferem. Niespodzianką okazało się to, że umówiliśmy się w środku festiwalu z pokazem sztucznych ogni, które są organizowane w Japonii z okazji nadejścia lata. Czyli to już oficjalne otwarcie upałów. Chociaż ja różnicy nie zauważyłem żadnej, bo pory deszczowej prawie nie było.
Martwiłem się, że coś pójdzie nie tak, ale Abhi przyjechał pickupem. Udało mu się uprosić policjanta, żeby mógł zabrać mnie na pakę, bo nie było miejsca do zatrzymania. A potem pojechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów dalej do jego domu. Abhi jest 60-letnim Francuzem, który przez całe swoje życie podróżował w jakimś celu. Mieszkał w wielu miejscach na świecie, ale nigdy nie podróżował dla rozrywki. Zawsze miał cel. W Japonii zapragnął otworzyć miejsce dla podróżników, którzy mieliby się gdzie zatrzymać. Jego spirytystyczne podejście do życia było bardzo fascynujące.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Minami-Ise

  116.36  06:44
Dzisiejsza trasa była odrobinę szalona, bo musiałem dostać się w kilka godzin do oddalonego o 100 km miasteczka. Oczywiście nie wszystko szło tak, jakbym sobie tego życzył.
Już od rana były problemy, bo znów miałem kapcia w przednim kole. Ale tylko dopompowałem powietrza i tyle ze mnie. Potem musiałem co 10 km powtarzać procedurę, ale to nic w porównaniu z resztą problemów. Długim tunelem przedostałem się do miasta Owase, skąd miałem dalej jechać wzdłuż wybrzeża. Niebo pokrywały deszczowe chmury i nawet przez kilkanaście minut popadało. Pojechałem jednak zgodnie z planem i skończyłem na ślepej drodze, która istniała tylko na mapie. Może gdybym rozumiał japoński, to wiedziałbym co mówią znaki drogowe. W każdym razie, musiałem się odrobinę zawrócić i na skrzyżowaniu pojechać drogą pod górę. Nic to jednak nie dało, bo na kolejnym skrzyżowaniu zrobiłem szybki spacer orientacyjny i docierałem tylko do kończących się dróg. Ostatecznie wybrałem drogę, która doprowadziła mnie z powrotem do miasta. Minąłem przy tym setki drzew z pomarańczami.
Chcąc skrócić sobie drogę, wybrałem jakiś stary asfalt, który miał być zakończony tunelem. Z początku było nieźle, ale już w momencie, gdy droga zmieniła nawierzchnię na żwirową powinienem był zawrócić. Mimo to uparcie jechałem pod górę, aż trafiłem na blokadę, a za blokadą... urwany most. Nijak nie mogłem się przedostać, więc cały wysiłek poszedł na marne. Musiałem zawrócić po raz kolejny i w końcu wjechać na drogę krajową, gdzie ruch samochodowy informował mnie, że tamtędy ta się pojechać. Miałbym niespodziankę, gdyby tunel okazał się zamknięty dla rowerów, ale na szczęście tak nie było.
Potem już nie miałem zbyt wielu przygód. Ot, kilka tuneli, w tym jeden z zakazem wjazdu rowerem, w innym tunelu wpadłem w poślizg, bo jechałem zbyt blisko lewej krawędzi. Zadziałał system antywypadkowy i odczepiła się przyczepka. W jeszcze innym tunelu było tak brudno, że całe nogi miałem czarne, nie wspominając o rowerze i sakwach. A po wyjechaniu z jeszcze innego tunelu przebiłem przednią oponę tak, że już nie działała metoda dopompowania co 10 km. Musiałem wymienić dętkę.
Dojechałem do mojego celu. Oczywiście spóźniony przez dzisiejsze problemy orientacyjne oraz techniczne. Pensjonat przeznaczony dla kobiet, ale właścicielka zrobiła wyjątek. Pewnie dlatego, że nie było gości – miałem po raz kolejny cały budynek tylko dla siebie. Takie proste życie wiedzie się na wsi.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, terenowe, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Trochę deszczu i ulewa

  113.41  06:35
Kolejny dzień podróży wokół półwyspu Kii. Jego dużym plusem jest znikomy ruch. Cała droga raz na kilka minut jest tylko moja. Na dzisiaj zaplanowałem dłuższy odcinek, ale szło mi strasznie wolno po tak długiej przerwie od roweru. Przynajmniej pogoda była pobłażliwa... z rana.
Wyjeżdżając z Wakayamy, dostrzegłem na zboczu świątynię na wysokich fundamentach. Musiałem się tam zatrzymać, a i bilet miał przystępną cenę. Nie to, co w Kyōto. Wdrapałem się na szczyt placu świątynnego i okazało się, że w pawilonie, który zwrócił moją uwagę, stoi złoty posąg Buddy. Wstęp na taras widokowy był dodatkowo płatny, ale już wiedziałem, że widoki nie powalają, więc nie wchodziłem tam. Świątynia jest popularna dzięki temu, że kwiaty wiśni zaczynają tam kwitnąć dużo wcześniej niż w okolicy.
Prognoza pogody zapowiadała grzmoty i tak też było. Ciężkie chmury przesuwały się po niebie, dając o sobie znać od czasu do czasu, grzmiąc w oddali. Jednak po pewnym czasie zaczęło padać. Lekki deszcz orzeźwiał na tyle, że nie zakładałem kurtki. Po co zresztą, jak było gorąco? Czasami nie wiedziałem, czy po twarzy płynęły krople słonego deszczu czy potu.
Deszcz ustał. Do wieczora jechało się przyjemnie, póki znów nie zaczęło padać. Padało już bez końca. Dojechałem do Shirahamy. Myślałem, że będę spóźniony, ale Mitsy, u której miałem się zatrzymać, wracała autem i spotkała mnie po drodze. Nie musiałem więc jechać w umówione miejsce. Ruszyłem za nią do domu. Poznałem jej rodzinę, zjedliśmy wspólnie kolację. Mitsy spędziła kilka lat w Stanach i Kanadzie, więc jej angielski był na wysokim poziomie. Odwiedziła łącznie 23 kraje i stwierdziła, że pomysł Staniego, którego poznałem wczoraj, jest szalony.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kōya-san

  118.31  05:58
Pomysł na tę wycieczkę podrzucił mi pewien Couchsurfer z Wakayamy. Jako że zatrzymałem się u Nikity na 2 dni, to wybrałem się na lekko do rekomendowanej miejscowości.
Wpierw musiałem się dostać do miasta Iwade, skąd miał się rozpocząć właściwy podjazd. Pojechałem szlakiem R-1, który wczoraj zgubiłem. Jak się okazało, szlak R-1 biegł z jednej strony rzeki, a R-2 z drugiej. Zabrakło normalnych znaków, bo te na jezdni prowadziły objazdem do przejścia dla pieszych, coby rowerzysta nie pomyślał o przejechaniu skrzyżowania jak normalny uczestnik ruchu.
Wzdłuż rzeki jechało się bardzo przyjemnie, ale musiałem zacząć podjazd. Po szybkim uzupełnieniu zapasów na drogę ruszyłem do góry. Ruch był niewielki, wręcz znikomy jak na Japonię, a wszak droga krajowa ma numer 3. Plan dzisiejszej podróży wytyczyłem dzięki serwisowi gpsies.com, który czasem jest pomocny, gdy trzeba wybrać drogę o najwygodniejszym profilu wysokości. Tym razem ktoś zaszalał, bo pokierowali mnie na boczną drogę. Wyglądała na niezamieszkaną, nawet ostrzeżenia o niedźwiedziach utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Nagle pojawiły się domy. Niektóre wciąż zamieszkałe, co można poznać po zaparkowanych autach. Szkoda tylko, że droga się skończyła. Próbowałem kilku starych szlaków, ale im głębiej w las, tym były bardziej nieprzejezdne. Aż w końcu wjechałem na jakieś wzniesienie, a po drugiej stronie – raptem parę metrów w dole – dojrzałem drogę. Tylko problemem była prywatna działka. Po długiej chwili wahania i sprawdzeniu alternatyw zszedłem. Nie zauważyłem nikogo, więc może moja obecność pozostała tam niezauważona. Pojawił się problem, a właściwie przykrość, bo droga poleciała w dół. Na darmo cały wysiłek, gdy mogłem jechać dalej drogą krajową.
Dalsza jazda w górę była nawet prosta (zwłaszcza patrząc na ten niepotrzebny podjazd). Sporo zakrętów, trochę cienia, niewiele aut, kilka robót drogowych, dwa tunele i brama. W końcu, na wysokości prawie 900 m n.p.m. ujrzałem pierwszy element kompleksu. Kōya-san składa się z 52 świątyń buddyjskich według przewodnika. Znalezienie parkingu dla roweru jest niezwykle trudne, bo w górach nie ma turystyki rowerowej według Japończyków. Zaparkowałem w ustronnym miejscu i ruszyłem na podbój tej wioski. Obejrzałem zaledwie kilka świątyń, ale najbardziej ciekawił mnie cmentarz. Największy w Japonii, na którym na nagrobki mogą sobie obecnie pozwolić wyłącznie najbogatsi. Oczywiście zaciekawiła mnie najstarsza część cmentarza, gdzie nagrobki mają najwięcej uroku.
Spędziłem aż 4 godziny na zwiedzaniu i pora powrotu była niełatwa. Zjadłem przed wyruszeniem. Droga w dół wiodła przez wiele zakrętów. Musiałem często hamować. Raz z powodu krętych dróg, a dwa – korków. W dół jechałem nie tylko ja, ale też dziesiątki aut, a żeby za nimi pojechać, trzeba było włączyć się do ruchu o prędkości 30 km/h. Najbardziej szkoda klocków hamulcowych. Dla urozmaicenia widoków do doliny zjechałem inną drogą. Wzdłuż rzeki obrałem szlak R-1. Jechałem bez zmartwień, aż do skrzyżowania, na którym podjąłem wczoraj złą decyzję. Chciałem zjechać do najbliższego konbini, aby wysłać wiadomość mojemu gospodarzowi, że się spóźnię godzinę, ale po drodze złapałem kapcia. W innym miejscu niż wczoraj, więc musiałem jedynie załatać dziurę i dodać pół godziny do spóźnienia. Naprawdę zaczyna mnie martwić ta opona. Przejechałem na niej tak niewiele, a tak szybko zaczęła łapać kapcie. Gdybym tak miał sponsora wyprawy, może nie byłoby tylu zmartwień.
Po uporaniu się z dziurą wróciłem na szlak R-1, którym jechałem rano. Zbliżał się zmrok, więc trochę przycisnąłem w pedały i dobiłem prędkości zjazdowej z Kōya-san. Najgorzej jest dostać się z tej drogi na ulice. Znalazłem jakieś schody ukryte za barierkami i wróciłem do Nikity, trafiając na tę samą drogę, którą jechaliśmy wczoraj spod dworca.

Kategoria za granicą, kraje / Japonia, setki i więcej, po zmroku i nocne, góry i dużo podjazdów, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Hikone

  154.96  07:30
Miasto Hikone planowałem od dwóch tygodni i w końcu nadarzyła się okazja, aby tam pojechać. Do tego pogoda zrobiła się idealna, bo temperatura spadła do 23 °C. Tak dobrych warunków do jazdy już dawno nie było.
Dostałem się na początek do Ōtsu. Wjechałem na drogi dla rowerów i prawie nie musiałem z nich zjeżdżać. Były tak wygodne (chociaż do ideału było im daleko), że pojechałem wzdłuż jeziora Biwa-ko. Ruch na drodze był o dziwo duży, a i ludzi nad jeziorem wypoczywało sporo, chociaż jaki to wypoczynek, gdy kilka metrów za plecami taki hałas. Japończycy chyba się przyzwyczaili do tego.
Byłoby idealnie, gdyby nie wiatr od jeziora. Momentami jechało się bardzo ciężko i wolno, a momentami przyjemnie, bo jadąc wzdłuż brzegu jeziora miałem mnóstwo zakrętów. Szkoda, że to wydłużało moją podróż. Minąłem setki kolarzy, a sklepy mieszczące się przy jeziorze miały stojaki do powieszenia roweru za siodło. Coś niespotykanego.
Do Hikone dotarłem późno. Cena za wstęp do zamku mnie przeraziła, bo był to najdroższy bilet, jaki kiedykolwiek widziałem w Japonii. Zrezygnowałem ze zwiedzania, a i tak pewnie nie wszedłbym, bo najprawdopodobniej zamykali.
Powrót do Kyōto zrobiłem sobie prostszy. Wybierałem z początku boczne drogi, ale chodniki też nie były najgorsze, gdy bocznych dróg zabrakło w zasięgu wzroku. A od Ōtsu już musiałem wjechać na tę samą drogę, którą jechałem rano. Planowałem pojechać przez górę na południu, ale byłem zbyt zmęczony, no i zapanował zmrok, więc bez widoków ze szczytu nie czułbym frajdy.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, Japonia / Shiga, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Nad Morzem Japońskim

  125.93  05:55
Dzisiaj miałem do pokonania kawał drogi. Słońce lekko zelżało za sprawą mgły, ale nadal czuć zbliżające się lato. Plan na początek dnia to jazda wzdłuż wybrzeża. Dużo zapachów gwarantowanych.
Załadowałem sakwę spod siodła – do której bagażnik urwał się kilka dni temu – na przyczepce. Martwiłem się o balans, ale w ogóle nie odczułem różnicy. Przyszedł jednak kolejny problem. Poczułem luz w korbie, a potem jeszcze usłyszałem piszczenie. Z początku wydawało mi się, że to jakiś ptak, potem że ktoś podrzucił mi szczura do torby, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że winne są albo pedały, albo kółka tylnej przerzutki. Nie mając pomysłu jak rozwiązać problem, nie marnowałem czasu na postoje.
Jazda wzdłuż wybrzeża była bardzo przyjemna. Lekka mgiełka przesłaniająca horyzont nie pozwalała dojrzeć reszty Japonii, ale skały przybrzeżne, tunele, wioski i inne takie przynosiły wiele atrakcji. Ruch na drodze był bardzo mały. Pół na pół: auta i motocykliści, a i paru rowerzystów się znalazło.
Gdy dojechałem do miasta Tsuruga, było późno i zrezygnowałem ze zwiedzania. Skierowałem się najprostszą drogą z jak najmniejszą liczbą podjazdów. Chociaż i tak musiałem pojechać wzdłuż rzeki. Trochę z autami, trochę sam; dotarłem do tunelu. Zakaz wjazdu rowerem, zakaz ruchu pieszych, szerokość nieco ponad 2 metry, ruch wahadłowy i brak objazdu. No dobrze, była jeszcze opcja drogi ekspresowej, ale to też zły pomysł. Wjechałem więc do tunelu za autami i nie zdążyłem. Musiałem wcisnąć się w jedno z wgłębień w ścianie na telefon awaryjny. Pierwszy kierowca zwolnił tak, że prawie się zatrzymał. Pewnie myślał, że mam kłopoty. Nie miałem i udało mi się stamtąd uciec bez kolejnych komplikacji. Nikt też mnie nie ścigał za złamanie przepisów.
Dalej to już tylko w dół do Maibary. Co ciekawe, trafiłem na jakiś odcinek szlaku rowerowego i nawierzchnia chodnika zmieniła się w wygodniejszą, a krawężniki były dużo niższe niż zwykle. Szkoda, że takie rzeczy są rzadkością w Japonii (prawie 2 miesiące nieustannej podróży pozwalają mi wyciągnąć takie wnioski).
W końcu dotarłem z półgodzinnym poślizgiem do rodziny poznanej przez Couchsurfing. Spędziłem przyjemny wieczór w miłym towarzystwie. Najbardziej zapamiętam 2-letnią córkę. Tak spokojnego i uroczego dziecka nigdy nie spotkałem. Japończycy uczą swoje dzieci samodzielności od wczesnych lat, więc kilkuletnie dziecko idące samo do szkoły to nic nadzwyczajnego.
Kategoria na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukui, Japonia / Shiga, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zamek Maruoka

  114.77  06:06
Tego upalnego dnia musiałem się tylko dostać do Fukui. Zarzuciłem torbę na plecy, resztę zapakowałem na rower ruszyłem na południe.
Jazda nie była przyjemna, bo na niebie nie było ani jednej chmury. Z tego powodu rzadko się zatrzymywałem i mało fotografowałem. Trafiałem na drogi o mniejszym lub zerowym ruchu, aż dojechałem do jakichś wzniesień, które pokonałem po zatłoczonej drodze krajowej, aby potem zjechać do Sakai, gdzie chciałem zobaczyć upatrzony wcześniej zamek.
W Japonii częstym zjawiskiem jest łączenie się wsi i małych miasteczek w większe jednostki. Ten los spotkał miasteczko Maruoka, które zostało włączone do Sakai. Pozostały nazwy, takie jak zamek Maruoka. Ów zamek pochodzi z XVI wieku i do naszych czasów zachowała się główna wieża. Nie ma tam jednak niczego specjalnego. Za dużo zamków obejrzałem. Pozostało nasycić się klimatem i ruszyć w dalszą drogę.
W tej części Japonii uprawia się nie tylko ryż, ale jakiś rodzaj zboża. Co region, to jakaś niespodzianka. Muszę poznać całą Japonię. Tymczasem pojechałem w kierunku centrum Fukui, ale nawet nie wiem po co, bo nie miałem żadnego planu zwiedzania. Tak tylko się przejechałem i ruszyłem w kierunku Morza Japońskiego, bo tam czekał na mnie dom gościnny. Dotarłem tam po zmroku. Jak ja dawno jeździłem o takiej porze. A po upalnym dniu taki wieczorny chłód był zbawienny. 60-letni dom, w którym się zatrzymałem ma jeszcze starszy ołtarz buddyjski – stworzony przed trzystu laty. Zdobiony, z wieloma detalami, bardzo cenny; nie tylko materialnie. Od właściciela dowiedziałem się, że w Japonii ludzie modlą się każdego dnia o świcie i wiele domów ma przeznaczone do tego specjalne miejsce, ale tak cennego ołtarzu nie spodziewałem się zobaczyć.

Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, setki i więcej, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, Japonia / Ishikawa, Japonia / Fukui, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery