Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:61323.98 km (w terenie 5379.79 km; 8.77%)
Czas w ruchu:3181:59
Średnia prędkość:19.03 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:413759 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:462
Średnio na aktywność:132.74 km i 6h 58m
Więcej statystyk

Ile schodów jest w Japonii?

  106.85  06:37
Czasem, aby zażyć przyjemności, trzeba trochę pocierpieć. Dzisiejszym cierpieniem była bezprzygodna podróż na wschód.
Dzień był chłodny, choć termometr pokazał nawet 17 °C po południu.
Po opuszczeniu kwatery zauważyłem kapcia w trzecim kole. Dziura była tak mała, że znalezienie jej zajęło mi trochę czasu. Potem zjadłem śniadanie w supermarkecie, w którym skorzystałem z darmowej mikrofalówki i w końcu ruszyłem w drogę. Dojechałem do krajowej jedynki, ale pomyślałem, że droga obok będzie lepsza. Ehe! Krajowa 23 była jeszcze szersza (po dwa pasy w każdym kierunku) i jeszcze bardziej zatłoczona (tir na tirze, prawie dosłownie). Ja to się wpakowałem. Nie było wyboru, musiałem jechać chodnikami.
Trafiło się kilkanaście mostów oraz nieco więcej kładek dla pieszych nad większymi skrzyżowaniami. Każdy most i prawie każda kładka miały schody. W japońskim wykonaniu, każde schody zawierały podjazd dla rowerów, aby można było wepchnąć rower, idąc po schodach. Całe szczęście, stromizna nie była duża, więc pozwalałem sobie na zjazd z takich miejsc na rowerze (mimo znaków sugerujących prowadzenie roweru).
Zapadł zmierzch, potem zmrok, pojawił się nieodczuwalny podjazd, a za nim miasto Toyohashi. Centrum przywitało mnie podświetlonym zamkiem, więc pojechałem bliżej, żeby zrobić zdjęcie. Ale mnie nabrali, bo elewacja była oświetlona tylko od reprezentatywnej strony budowli. Na szczęście dało się zejść pod zamek stojący nad rzeką i dzięki temu zrobiłem jakieś pamiątkowe zdjęcie. Potem dojechałem do hotelu i padłem z nóg. Było późno i zimno. Termometr pokazywał 6 °C.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Aichi, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Stara stolica

  105.23  05:18
Przemilczę temperaturę, bo robi się to nudne. Jestem na Tajwanie, kraju leżącym na zwrotniku Raka, więc sam się wpakowałem w to piekło. Na dzisiaj miałem zaplanowany Tainan, starą stolicę Tajwanu, więc kontynuowałem swoją podróż na północ.
Droga do miasta nie była specjalnie ciekawa. Dopiero Tainan przyniósł sporo atrakcji. Próbowałem znaleźć jakiś punkt informacji, ale nie udało mi się. Na szczęście przy ważniejszych obiektach stały skrócone plany okolicy z zaznaczonymi miejscami wartymi odwiedzenia. Wybrałem kilka, kilka ominąłem, bo np. pojawiły się dopiero na planach przy kolejnych atrakcjach.
Zobaczyłem sporo świątyń, jakieś stare mury, kilka kolejnych świątyń, uliczki spacerowe (chociaż skuterzyści się tym nie przejmowali i pakowali ile ogranicznik dawał). Atrakcje jednak wymagały opłaty za wejście, ale to dobrze, bo oszczędzałem na czasie i pieniądzach.
Skusiłem się, aby pojechać w kierunku morza dla jeszcze dwóch atrakcji, które przyciągały tłumy. Okazały się płatne, więc je również ominąłem. Zjadłem obiad w restauracji, zamawiając jedzenie po obrazkach. Nie jestem pewien co zjadłem, ale przestałem być głodny. Pozostało mi pojechać dalej na północ, gdzie umówiłem się z Jasonem.
Drogi były różne, od głównych poczynając, przez lokalne bez sygnalizacji świetlnych i na wałach rzecznych kończąc. Na kilka kilometrów przed dystryktem Xinying, który był moim celem, trafiłem na remont mostu. Objazd okazał się na tyle trudny, że zboczyłem z niego i kręcąc się między polami uprawnymi, straciłem dużo więcej czasu niż gdybym trzymał się objazdu. Ostatecznie dostałem się pod wskazany adres o zmierzchu.
Ze znajomością angielskiego u Tajwańczyków jest nieco lepiej niż u Japończyków. Mimo wszystko, ustalenie adresu spotkania z osobą poznaną na couchsurfing.com nie było proste. Nie mogąc skorzystać z dostępu do internetu (wszędzie wymagają podania numeru telefonu, a żaden z moich nie działa na Tajwanie), błądziłem na oślep... i znalazłem numer domu, który był w innym miejscu niż wskazały mi mapy. W ten sposób spotkałem się z Jasonem. Rozdzieliliśmy się na chwilę, dzięki czemu odwiedziłem nocny market, a potem trzeba było zmienić lokalizację, ale o tym w następnym wpisie.
Kategoria na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Upał, ulewa i przylądek Hedo

  113.66  05:21
Dzisiaj pogoda dopiero zaszalała. Słońce świeciło od samego rana. Było wręcz nieznośnie. Ruszyłem zgodnie z planem w kierunku przylądka Hedo. Raptem 40 km, co przy prostej drodze i wietrze w plecy wydawało się krótką trasą. Do tego spotkałem kilkunastu kolarzy (jeden nawet się przywitał). Chyba zaczęli sezon.
Dotarłem do przylądka. Temperatura przekraczała 28 °C. Po drodze nie było sklepów, ale sytuację ratowały automaty z zimnymi napojami. Przynajmniej dopóki ma się odpowiednią gotówkę, bo po kilku takich zakupach ostatecznie zabrakło mi drobnych.
Przylądek Hedo był bardzo malowniczy. Zdobiły go wulkaniczne skały, wysokie klify i białe plaże o turkusowej wodzie. Niestety upał dawał się we znaki, więc nie zostałem tam długo i ruszyłem dalej. Zaplanowałem powrót wzdłuż wschodniego wybrzeża. Łatwo nie było, bo w tamtej części podjazdy się nie kończyły. Minąłem dziesiątki malowniczych plaż, setki kwitnących drzew wiśni, kolejną bazę wojskową. W międzyczasie chmury znad horyzontu przesłoniły całe niebo. Spadło kilka kropel, ale bez szaleństwa. Dopiero na 3 godziny po pierwszym prognozowanym opadzie zaczęło się i to z grubej rury, bo ulewa była tak silna, że drzewo, pod którym się schowałem, przestało dawać radę. Ruszyłem więc i przemokłem do suchej nitki. Ulewa przeszła, potem przyszła kolejna i tak całą drogę powrotną. Ale tylko 2 godziny w deszczu, więc nie było tak źle. Zwłaszcza że temperatura spadła do przyjemnego poziomu, więc ten prysznic okazał się zbawienny. Opaliłem się jeszcze mocniej niż wczoraj.
Kategoria góry i dużo podjazdów, za granicą, setki i więcej, kraje / Japonia, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Okinawa, ostatni element planu

  137.32  07:37
Byłem przekonany, że mój prom jest dzisiaj, ale pomyliłbym się, bo pływa co drugi dzień. Całe szczęście upewniłem się i wczoraj o 4 rano byłem na nogach, aby wieczorem znaleźć się na Okinawie. Dzisiaj, mimo deszczowej pogody, postanowiłem zrealizować pierwszy plan wycieczki.
Przybyłem na wyspę wieczorem i co zwróciło moją uwagę to głośni i jeszcze bardziej nieuważni Japończycy niż to było w Tōkyō czy Ōsace. Planowałem przybyć na Okinawę już w grudniu i opuścić wyspę wraz z festiwalem kwitnienia wiśni, ale trochę się to przeciągnęło. Ostatecznie ostatni element planu mojego pobytu w Japonii został osiągnięty. Nie planuję zostać tutaj na długo, więc jakoś wytrzymam niedogodności.
Dzisiaj do mojego planu włączyłem oglądanie sakury i pojechałem w 3 miejsca z listy miejsc wyznaczonych na miejsca festiwalowe na Okinawie. W dwóch pierwszych miejscach kwiaty dopiero rozwijały pąki, więc festiwal był zaplanowany nieco później, ale trzecie miejsce, znajdujące się na jednej górze, właśnie przygotowywało się do zakończenia festiwalu i w sumie dzisiaj był ostatni dzień. Wspiąłem się na szczyt, mijając kilkadziesiąt obór (wygląda na to, że wieprzowina i wołowina to przysmaki Okinawiańczyków) i dojechałem do miejsca, gdzie rozkładano scenę i stragany z jedzeniem. Zapowiadała się wieczorna impreza.
Nie zostałem tam długo i ruszyłem w dalszą drogę. Trochę dorobiłem sobie kilometrów do dystansu dziennego, jadąc na wschód. Nic jednak nie zwróciło mojej uwagi. Było jakieś święte miejsce, ale tabliczki informujące o kasach biletowych zniechęciły mnie i pojechałem dalej.
Miałem od czasu do czasu wątpliwości, czy aby dobrym wyjściem jest wykonać cały plan, bo miałem już 50 km w nogach, a była to połowa dystansu zaplanowanego na ten dzień. Ubrałem się dość lekko. Chłodny wiatr i przelotne opady deszczu próbowały przekonać mnie do zmiany decyzji. Dojechałem do ruin zamku Katsuren-jō, wspiąłem się na szczyt, a stamtąd zobaczyłem mój cel – wyspę położoną daleko na horyzoncie. To dodatkowo mnie podłamało, ale pomyślałem, że spróbuję pojechać jeszcze kawałek, skoro już dojechałem tak daleko.
Znaki drogowe trochę mnie podnosiły na duchu swoimi kilometrażami. Dojechałem do wybrzeża, z którego po mierzei biegła droga na pierwszą wyspę. Do przeciwności losu dołączył boczny wiatr, który wiał tak mocno, że aż dziwnie się jechało na przechylonym rowerze. Doliczając deszcz albo bryzę, jazda była bardzo nieprzyjemna, ale jakoś to przetrwałem i dostałem się na wyspę Henza-jima. Potem kolejno na Miyagi-jima i Ikei-jima. Po drodze widziałem dziesiątki krypt grobowych, których nie spotykałem nigdzie indziej w Japonii. Zajmują dużo więcej miejsca niż tradycyjne nagrobki i najwięcej znalazłem ich na wyspie Miyagi-jima.
Na wyspie Ikei-jima trafiłem na nieczynną plżę. Prawdopodobnie zima nie przyciąga turystów. Planowałem dojechać na północny kraniec wyspy, ale zdecydowałem, że to mój limit i ruszyłem w drogę powrotną, mając jeszcze trochę czasu przed zmrokiem. Całe szczęście słońce na Okinawie zachodzi później. Chciałem objechać również wyspę Hamahiga-jima, tylko poranna wycieczka mi w tym przeszkodziła.
Powrót okazał się wyjątkowo przyjemny, bo wiatr wiał często w plecy, dzięki czemu dodatkowo mogłem wykorzystać czas przed zmierzchem. Byłem bardzo głodny i dopiero gdy zrobiło się czarno, zatrzymałem się w restauracji, żeby zjeść miskę tuńczyka z ryżem. A potem, już próbując uciec przed autami (jak ich tutaj strasznie dużo; a ja martwiłem się o ruch na wyspie Amami), wróciłem do hostelu, w którym zatrzymałem się na kilka dni. Szkoda tylko, że prognoza pogody przewiduje tyle deszczu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Od zmroku do zmroku po wyspie

  157.69  09:41
Była 5 rano, gdy znalazłem się na wyspie Amami-ōshima. Panował zmrok, ale nie przeszkadzało mi to. Pojechałem do domu gościnnego zostawić bagaż (właściciele zapraszali mimo tak wczesnej godziny), a potem rozpocząłem swój plan.
Zaskakująca była temperatura, która dochodziła do 18 °C. Pojechałem na początek drogą krajową wzdłuż wyspy, bo o tak wczesnej porze było pusto. W powietrzu czułem wilgoć, a gdy się przejaśniło, zaskoczyła mnie otaczająca zieleń. Prawdę mówiąc, nie rozważałem tej opcji, ale znalazłem się na tropikalnej wyspie.
Chciałem zobaczyć wschód słońca, jednak mogłem tylko pomarzyć. Całe niebo pokrywały chmury. Zauważyłem za to kwitnące drzewa śliwy. Wygląda na to, że już wkrótce zaczną kwitnąć wiśnie. Jak ten czas szybko leci, raptem 9 miesięcy temu podziwiałem kwitnienie sakury w Sendai. No ale to inny klimat, stąd wyższa temperatura i inny okres zakwitu.
Gdy dojechałem na południe wyspy, wyszło słońce i zrobiło się gorąco, ale spadło też kilka kropel deszczu. Prognoza pogody przewidywała słoneczny dzień, chociaż niebo pełne chmur trochę temu przeczyło. Mając całą niedzielę, chciałem zobaczyć jak najwięcej na południu wyspy, ale po którymś podjeździe ostatecznie zawróciłem. Zjadłem obiad i pojechałem na północ, aby odkryć nowe drogi.
Na tej małej wysepce (mimo że to siódma wyspa Japonii pod względem wielkości) jest przynajmniej setka tuneli. Prawie wszystkie mają szeroki chodnik, czasem nawet 3-metrowy. Zaledwie dwa spotkane tunele nie miały żadnego pobocza. Z pewnością ułatwiają życie, zwłaszcza mnie. A jak posłuchać rzężenia aut na podjazdach to im też służą. W kilku miejscach przydałoby się kilka kolejnych skrótów przez góry, bo na wielu podjazdach nie było widoków i tylko spowalniały podróż. Widziałem też jeden tunel w budowie. Za kilkadziesiąt lat pewnie będzie można przejechać wokół wyspy bez niepotrzebnych podjazdów.
Rozpadało się. Zatrzymałem się chyba w starej szkole, a na wyspie jest ich zadziwiająco dużo. Tylko jeszcze nie miałem okazji spotkać żadnego dziecka. Podziwiając kwiaty kolejnej śliwy i jedząc kanapki, czekałem na przejaśnienie. Pół godziny później deszcz zelżał i ruszyłem. Niestety na podjeździe znów zaczęło lać. Nie miałem się gdzie schować, więc nie zatrzymywałem się. Trafiłem na kilka zadaszeń, więc przeczekiwałem momenty, gdy deszcz się nasilał, ale ogólnie temperatura spadła jedynie do 15 °C, jechało się nie najgorzej, nawet z butami pełnymi wody. Żałowałem tylko, że nie miałem zbyt wielu okazji do zrobienia zdjęć, bo było wiele pięknych widoków, ale wyciąganie aparatu w deszczu to dość głupi pomysł.
Deszcz nie ustawał, wkrótce zapadł zmierzch, a ja nie mogłem się doczekać powrotu do suchego miejsca. Odliczałem kolejne kilometry. Nawet znalazłem tunel, którego nie było na mapie i dzięki temu oszczędziłem sobie ostatni podjazd. U celu deszcz był tak silny, że dostałem ostrzeżenie z aplikacji wczesnego ostrzegania. Prognoza pogody na najbliższe dni przewiduje ciągłe deszcze. A w mojej głowie zrodziło się tyle planów. Myślałem też, że będzie to moja rekordowa trasa po Japonii. Cóż, była, ale raptem kilka kilometrów więcej niż wycieczka do Hikone.
Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Kagoshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kawa pod górą

  111.62  07:06
Pożegnałem się z Ai i Osamu dzień wcześniej ze względu na niekorzystną prognozę pogody. Chciałem najpierw przedostać się przez góry, a potem to już co los przyniesie.
Dzień zaczął się tak samo jak wczoraj i tak samo założyłem zbyt ciepłe ubrania. Początek podróży był w miarę prosty. Podjazd zaczął się po kilku kilometrach. Droga o zmiennej szerokości przeprowadziła mnie przez tunel i sprowadziła na dół. Znalazłem się niżej niż w punkcie startowym, a przede mną stał tysięcznik. Już wiedziałem, że to nie był mój dzień.
Byłem głodny, bo od śniadania minęło trochę czasu. Objazd po wsi Shība nie przyniósł rezultatów. Poszedłem zobaczyć miejscowy chram i przy (prawdopodobnie) muzeum zostałem zaczepiony przez panią. Jakoś się dogadaliśmy, że jestem głodny i szukam restauracji, więc zaproponowała mi makaron soba. Przy okazji koleżanki z pobliskich sklepików z pamiątkami przyszły dowiedzieć się skąd jestem i dokąd jadę. Dostałem nawet mapę wsi, chociaż nie było mi dane niczego zwiedzać. Na pewno ciekawie byłoby zamieszkać na takiej wsi, gdzie każdy każdego zna.
Ruszając w dalszą drogę, dostałem jeszcze kilka słodyczy na czarną godzinę. Ledwo zacząłem podjazd, a znowu mnie zatrzymali. Tym razem Japończyk w średnim wieku był ciekawy mojego roweru. Zaproponował mi kawę w warsztacie kilkaset metrów w dół. Zostawiłem rower, żeby nie robić podjazdu jeszcze raz i skorzystałem z zaproszenia, wsiadając do jego pickupa. Okazało się, że on również był rowerzystą i przygotowywał się do maratonu. Powiedział, że na szczyt można dostać się w kilkadziesiąt minut, choć przy moim tempie ten czas wydłużał się sporo. Pokazał mi swój karbonowy sprzęt, mapę z drogą, którą obrałem, pogadaliśmy, wypiliśmy kawę i odwiózł mnie do mojego roweru. Wróciłem do mozolnej wspinaczki.
Na szczyt dotarłem o zmierzchu. Było tak ciężko, że często się zatrzymywałem. To był jednak początek, bo na zjeździe hamulce aż syczały. Nie mogłem się rozpędzać ze względu na krętą drogę i skały spadające ze stoku. Na dole panowały ciemności i w ogóle było tak cicho, brakowało ruchu na całym odcinku od Shīby. Czasem się bałem, że coś wyskoczy na drogę.
Rozgrzałem się pod automatem z napojami. Jak dobrze, że one są wszędzie. No, prawie wszędzie, bo dopiero w terenie zamieszkałym znalazłem pierwszy z nich. Potem zaczęła się kolejna droga w górę. Tym razem inna, bo nachylenie zmieniało się często. Czasem stawałem przed ścianą, którą mogłem pokonać tylko pchając rower. Drugi szczyt nie osiągnął tysiąca metrów, ale i tak dał mi w kość.
Pozostało zjechać z gór, co oczywiście nie było proste z powodu dziesiątek zakrętów i zmroku, a droga była w bardzo złym stanie. Stoczyłem się powoli i w pierwszych światłach dostrzegłem, że było 5 °C. Na szczycie odczuwalna była zdecydowanie poniżej zera.
Cała ta walka z górami zajęła mi tyle czasu, że zacząłem się obawiać o mój nocleg. Zameldowanie kończyło się o godz. 22, a ja wciąż miałem wiele kilometrów do miasta. Dałem z siebie wszystko pomimo zmęczenia. Na miejsce dotarłem na kwadrans przed 22 i nie zastałem nikogo. Pisanie wiadomości do obsługi hostelu nie przyniosło rezultatu, więc wypełniłem formularz rejestracyjny i wybrałem łóżko w pokoju. Tej nocy byłem jedynym gościem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Kumamoto, Japonia / Miyazaki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Deszcz, wiatr, zmrok i co jeszcze?

  103.16  06:11
Przebudziłem się w nocy kilka razy. Słyszałem deszcz za oknem. W dawnej klasie przekształconej na miejsce noclegowe nie byłem sam. Coś przespacerowało się przez całą długość pomieszczenia. Słyszałem stukot łapek z pazurkami spokojnie idącego stworzenia. Byłem zbyt leniwy, żeby sprawdzić co to było. Nie hałasowało później, więc wróciłem do spania.
Rano były 3–4 °C. Gdy się zbierałem, deszcz odrobinę ustał, ale znów zaczęło padać, gdy już jechałem. Czekał mnie mokry zjazd. W rowerze zaczęło coś dziwnie trzeszczeć, jak przy układających się szprychach po centrowaniu. Sprawdziłem wszystkie szprychy i trzymały się. Miałem zagadkę na resztę podróży. Piękny początek dnia.
Deszcz po kilku kilometrach zamienił się w grad albo śnieg z deszczem. W każdym razie, nie mogłem jechać, bo tak boleśnie zacinało po twarzy. Schowałem się pod przypadkowym dachem, założyłem dodatkową bluzę, bo było mi zimno i ponieważ przemokły mi rękawice, musiałem założyć nowe, które całe szczęście kupiłem 2 dni wcześniej. Przeczekałem pod tym skrawkiem zadaszenia wystarczająco długo, że deszcz ustał. Kolejnym problemem było śniadanie. Nie mogłem trafić na żaden sklep przez kilkadziesiąt kilometrów. Dopiero w południe dotarłem do pierwszego miasta i zjadłem ciepły posiłek.
Ciężko się jechało. Deszcz ustał, ale pojawił się wiatr w twarz. Poruszałem się bocznymi uliczkami, żeby jakoś się schować przed nim i przed autami na głównej drodze. Zatrzymywałem się rzadko, żeby nie tracić czasu, choć widokowi ośnieżonych gór nie mogłem się oprzeć. Gdy zmieniłem kierunek na północny, wiatr ustał, ale zapadł zmrok. Na szczęście były to ostatnie przeciwności losu na drodze do hostelu. A zatrzymałem się w bardzo rowerowym miejscu, bo nawet mieli warsztat. Szkoda, że nie znalazłem przyczyny stukania w rowerze, bo może bym ją usunął.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Tokushima, Japonia / Ehime, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Czy dłuższa droga będzie lepsza?

  117.36  07:18
Kierowałem się dalej na zachód. Właściciel hostelu zasugerował mi, abym nie jechał główną drogą, tylko wybrał wybrzeże. Skorzystałem z rady i pojechałem nad Morze Wewnętrzne (Seto Naikai).
Przejazd przez Himeji nie był łatwy, zwłaszcza gdy się wpakowałem do tunelu w środku miasta. Albo gdy mnie zatrzymał brak drogi przez tory. Ostatecznie pojechałem tak, jak chciałem – dostałem się na kręte drogi nadbrzeża. Było dużo podjazdów i zjazdów, ale aut też nie brakowało. Miałem wrażenie, że na dwójce, którą ominąłem miałbym chociaż chodnik, a tak jechałem razem z pojazdami.
Dlaczego się tego obawiam? Według statystyk Japończycy są jednymi z najgorszych kierowców na świecie. Mimo że nie byłem świadkiem żadnego wypadku, to niejednokrotnie ktoś wymusił na mnie pierwszeństwo czy wyminął mnie niebezpiecznie. Kierunkowskaz najczęściej widzę po wykonanym manewrze, a zaparkowane auto spotkałem już chyba w każdym możliwym miejscu. Do tego naczytałem się wielu historii i wolałem być uważny.
Jazda wzdłuż wybrzeża może i była urozmaicona widokami, ale zabrała mi strasznie dużo czasu. Byłem gdzieś w połowie drogi, gdy zaszło słońce. Temperatura spadła do 5 °C. Zapowiadała się ciężka noc. Wróciłem do planu sprzed podróży i wjechałem na główną drogę do Okayamy. Nie miałem jednak tak prosto, bo nocleg odnalazłem w następnym mieście, więc jeszcze nabijając 20 km, dotarłem do Kurashiki. Nawet ładne miasteczko z historyczną zabudową. Po zmroku ciekawie by się je zwiedzało, ale nie w tak niskiej temperaturze. Odnalazłem swój hostel i zatrzymałem się w ciepłym pokoju.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hyōgo, Japonia / Okayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Mgła na górze, upał na dole

  102.32  05:57
Ruszam w dalszą drogę. Na zewnątrz była gęsta mgła. John powiedział, że tak jest prawie każdego poranka. Góry przynoszą wiele niespodzianek, ale codziennie zaczynać jazdę we mgle na pewno nie chciałbym. Chociaż marzy mi się zamieszkać gdzieś blisko gór.
Czekała mnie nieco dłuższa droga w dół do miasta Kōriyama. W połowie zrobiło się tak upalnie, że musiałem zrzucić z siebie większość ubrań. Potem już miałem prosto przed siebie. Chociaż tak prosto nie było, bo próbowałem omijać ruchliwe drogi i wjeżdżałem na boczne i wiejskie dróżki różnej jakości i nachyłu. Przynajmniej nie było aut.
W mieście Shirakawa zatrzymałem się pod zamkiem. Wstęp był bezpłatny. Niestety widok z wieży rozciągał się na niewielki dystans. Chciałem się tam zatrzymać, ale Takeguchi, którego poznałem pół roku temu był zajęty pracą. Musiałem pojechać dalej i w ten sposób dotarłem do domków kempingowych.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W kierunku Tōkyō

  100.73  05:39
Zbliża się jesień, więc pora rozpocząć kolejną przygodę. Tak właściwie planowałem wyruszyć wraz z pojawieniem się złotych liści na drzewach, ale dowiedziałem się o pewnym wydarzeniu w Tōkyō, na którym chciałem się pojawić. Ruszyłem powoli w kierunku metropolii.
Zwlekałem ze startem 2 dni ze względu na deszczową pogodę. W końcu się rozpogodziło i wystartowałem. Dzisiejsza droga była relatywnie prosta. Miałem się spotkać z Couchsurferem w Nihonmatsu, więc po spakowaniu wszystkiego co miałem (nie planowałem wracać do Sendai) ruszyłem na południe. Początki zawsze są trudne, bo trzeba się przyzwyczaić do dodatkowego balastu, ale na szczęście utrzymałem balans i przyczepka nie telepała się. Kolejne kilometry leciały, aż dotarłem do rzeki Abukuma-gawa, do której wpada Shiroishi-gawa. Ruszyłem więc znanymi mi już wałami rzecznymi w kierunku miasta Shiroishi.
W sumie nie mam o czym opowiadać, bo prawie się nie zatrzymywałem. Zmierzch złapał mnie na podjeździe między Shiroishi i Fukushimą. W odległej części Fukushimy słyszałem znane mi dźwięki, bo trwał tydzień festiwalowy, ale jego obszar nie był mi po drodze, więc nie zbaczałem z kursu, aby zdążyć na czas.
Do Nihonmatsu miałem kilka dróg, a ponieważ byłem w kontakcie z Johnem, moim gospodarzem, informowałem go o mojej pozycji. Tak się złożyło, że John wyjechał mi na przeciw autem i spotkaliśmy się w połowie drogi, akurat na skrzyżowaniu zamkniętym przez policję. John mówił po japońsku, więc dowiedział się o co chodzi. Byliśmy gdzieś na południu Fukushimy. A może był to już Nihonmatsu? W każdym razie, z wielkim łutem szczęścia trafiliśmy na festiwal. Był to najpiękniejszy festiwal, jaki do tej pory widziałem w Japonii. Kilkanaście powozów obwieszonych latarniami, w których wykorzystuje się świeczki, a nie jakieś tam żarówki. Ludzie w pogodnych nastrojach, niejeden z promilami we krwi, wszyscy się świetnie bawili. Spędziliśmy chyba godzinę, podziwiając tę tradycję, która trwa od kilkuset lat. To było naprawdę coś.
Po tym wszystkim John zabrał mój rower do samochodu, a następnie pojechaliśmy do jego mieszkania w górach. Tam czekało na nas jeszcze dwóch Szwajcarów, bo dom Johna jest otwarty dla turystów. Wieczór spędziliśmy na wymianie doświadczenia turystycznego i kulturowego. Zamieszkałbym tak w Japonii. Tylko co ja bym tu robił?
Przed wyjazdem dostrzegłem kilka niepokojących rzeczy w rowerze. W tylnej zębatce ubyło dwóch zębów, chociaż napęd i tak niebawem będzie trzeba wymienić. Do tego w tylnej obręczy zauważyłem pęknięcia wokół nypli. To już jest poważniejszy problem. No i w końcu wymieniłem klocki. Niestety nie udało mi się samemu tego zrobić i o wymianę dwóch poprosiłem serwis rowerowy. Sami mieli z tym kłopot, bo śruby się zapiekły. Ale wszystko się udało, skasowali mnie na 1000 jenów i byłem krok do przodu ze sprawnym rowerem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery