Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / dolnośląskie

Dystans całkowity:17023.78 km (w terenie 2726.76 km; 16.02%)
Czas w ruchu:766:30
Średnia prędkość:18.82 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:155840 m
Suma kalorii:23542 kcal
Liczba aktywności:247
Średnio na aktywność:68.92 km i 3h 43m
Więcej statystyk

Terenami przez PK Chełmy

  112.76  06:15
Wypad wspólny z Jarkiem i Bożeną, których nie widziałem przez ponad 2 miesiące. Jako że są oni miłośnikami terenowej jazdy (Bożena w ogóle ma dość szosy po Norwegii), to dominowały właśnie terenowe drogi. Większość w Parku Krajobrazowym Chełmy.
Obudziłem się z bólem gardła. Jednak sobotni wypad nie wyszedł mi na dobre. Ciepłe śniadanie, kawa i jestem na nogach. Do stałego miejsca spotkań docieram minuta po 11. Nie chciałem się spóźnić, a dotarłem pierwszy. Jarek jako drugi, poinformował mnie o opóźnieniu w wyprawie spowodowanym pracą Bożeny, toteż ruszyliśmy najpierw na przejażdżkę przez Legnickie Pole i Grzybiany, a potem, już wspólnie z Bożeną do Męcinki. Nie miałem dziś tyle sił, co wczoraj, jednak odstawałem jedynie na zjazdach, bo nie lubię zmieniania dętki :)
Z Męcinki podjechaliśmy Górzec szutrami. Byłem ciekaw dokąd prowadzi droga odbijająca od asfaltu na szczycie podjazdu asfaltem i teraz już wiem. Przez Pomocne, Muchów i Lipę dojechaliśmy do Jastrowca, skąd ruszyliśmy szlakami rowerowymi żółtym i czerwonym. Długi podjazd kamienistą drogą, na szczycie wiele kałuż. Jako że ich nie lubię, to mijałem je boczkiem lub miedzą, co sprawiło, że odstawałem od reszty swoimi czystymi spodniami.
Widoki w Gorzanowicach przepiękne! Za Świnami wjechaliśmy na czerwony szlak pieszy, toteż było trochę jazdy, trochę przedzierania się przez kłujące pędy jeżyn i trochę zjazdów. Ten las przypomina mi Jurę Krakowsko-Częstochowską. Ładny szlak, choć pieszy.
Przez Groblę do Kamienicy i stąd zielonym szlakiem pieszym do Siedmicy, gdzie ruszyliśmy żółtym szlakiem rowerowym, który to był ciężki przy zjeździe ze względu na kamieniste podłoże. Dotarliśmy do Jakuszowej, skąd, skręcając w drogę oznaczoną tabliczką "Wąwóz", dotarliśmy do Myśliborza, a dalej terenem do Męcinki. Nim tam dotarliśmy, gwóźdź przeszył oponę Bożeny (co udokumentował Jarek) i chwilę spędziliśmy na wspólnej zmianie dętki. Teraz sobie przypomniałem, że nie zakleiłem dziur w swojej dętce po sobocie, także już się zabieram do tego :)
Kategoria góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Wycieczka nad Odrę

  91.95  04:47
Bez wielkich przygód; dużo lasów, mało ludzi. Taka lekka turystyka przyrodnicza z dominacją flory po nadodrzańskich bezdrożach.
Kolejny leniwy dzień, jednak to dlatego, że nie czułem się najlepiej. Chyba wczorajszy chłodny dzień dał się we znaki. Wyruszyłem po godz. 14, po głębszym namyśle nad moją mapą z przejechanymi szlakami. Postanowiłem pojechać nad Odrę przez Ścinawę i wrócić przez Lubiąż. Na sam początek ładny teren do Miłogostowic, a po chwili jazdy asfaltem wjechałem znów na leśną drogę. Sądziłem, że jest tam zakaz wjazdu, ale się myliłem :D W dodatku przejechałem się kawałek czerwonym szlakiem rowerowym.
Przez Raszówkę, Raszową i Pieszków wjechałem na kolejną drogę terenową. I jeszcze jedna za Niemstowem, gdzie trawa prawie zakrywała skrawek ziemi, po której jeszcze ktoś czasem jeździ. Krótka wizyta w Ścinawie i jadę dalej na Tarchalice. Kolejne lasy, ale tym razem asfaltami, w dodatku pięknymi asfaltami, którymi mało kto się porusza. Dojeżdżam do skrzyżowania i znajduję tam mapę! Jak ja lubię takie ładne mapy (mimo że ta wyblakła). Widzę, że niebieski szlak rowerowy kieruje się do Lubiąża, więc wskakuję na niego i będzie mi on towarzyszył do samego niegdysiejszego miasta.
Szlak dobrze oznaczony, choć kilka razy zgubiłem go. Przydałoby się odkryć oznaczenia na drzewach, które porosła latorośl czy gdy obok wykiełkowały młode drzewka. Jedna uwaga do drogi za Domaszkowem: trzeba się nieźle napracować :) Kamienie jak z Łysicy, tylko mniejszego formatu i bardziej ubite w ziemi. Mimo to, żeby dobrze jechać, nie ślizgać się i nie dawać kamieniom rzucać kołami na prawo i lewo, trzeba mieć dobre opony albo szczęście (ja miałem to drugie, bo ciężko na semi-slickach się jechało).
Tak jadąc, nie zauważyłem, że szlak skręcił (może drzewo wycięli?) i dojechałem nad wartką Odrę, tłumnie odwiedzany odcinek, bowiem zastałem dwóch wędkarzy na nabrzeżu po drugiej stronie i docierając nad wodę, minąłem miejsce po ognisku.
Za Glinianami droga zrobiła się mokra, dużo kałuż i błota. Wydostałem się stamtąd i skończyły się leśne, terenowe drogi. Odtąd był asfalt. Za Lubiążem zgubiłem też niebieski szlak rowerowy. Szkoda, tyle czasu był ze mną :) Na moście na Odrze mijam jeszcze rowerzystę spod Lubina, który urwał tylną przerzutkę (wyglądało to jakby urwał się gwint mocujący ją do ramy) i potrzebował zadzwonić do kogoś, bo jego bateria w telefonie padła.
Na koniec podróży postanawiam pojechać przez Ziemnice, aby nie pchać się na krajówkę. Wychodzi z tego ładne 90 km, choć miałem ochotę zrobić tylko 60. Ale dobrze się jechało, lepiej niż wczoraj. Może dlatego, że był tylko jeden podjazd ;P Było bardzo terenowo i lubię to. Wygodnie się jeździ, oczywiście pomijając kałuże, bo one moczą ubrania, buty oraz baaardzo brudzą rower.
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Bolków)

  99.25  05:27
Coś o nadchodzącej jesieni, leśnych stworzeniach, choć może niekoniecznie często spotykanych, dziurach nie tylko tych na drogach i drogach, które nie zawsze nimi są. Będą też zamki, wieże oraz drogi do nich prowadzące... lub też nie :)
Sobota zaczęła się leniwie i chłodno. Prognoza przewidywała od 12 do 15 °C i raczej w takich porywach się utrzymywała. Tylko ten chłodny wiatr mógł przepaść. Nim się wygramoliłem była godz. 11. Czas zajęło mi szorowanie przednich zębatek i łańcucha. W ogóle nie wierzę, że tyle brudu tam było.
Mój plan? Cóż, nie miałem go. Wczoraj padało cały dzień, toteż myślałem głównie o szosie. Pomyślałem o Bolkowie, który chciałem w czerwcu zobaczyć podczas wizyty w Dobromierzu. Odwiedziłbym przy okazji stare drogi. Tak też ruszyłem, mając na sobie bluzę termalną i długie kolarki. W sumie mogłem jeszcze wziąć lekką bluzę, bo bywało, że marzłem na zjazdach.
Spojrzałem na mapę i ruszyłem. Kierunek: Lipa. Nie miałem ochoty na podjazd pod Górzec i Pomocne, więc wybrałem Chełmiec. Co prawda też są górki, ale mniej męczące. Pod Słupem spotkałem Łukasza, który pędził w stronę Legnicy. Pojechałem przez Muchów i asfaltem przez las do stawów pod Lipą, gdzie grawitacja zrobiła w dętce dziurę typu snake, więc trochę czasu mi upłynęło. Całe 2 miesiące jeździłem po małopolsce bez takich rzeczy, a tu wróciłem do Legnicy i od razu pierwsza wycieczka (no, druga wliczając przyjazd z Wrocławia) z kapciem.
Z Lipy skierowałem się do Jastrowca, gdzie znajduje się pałac. Nie zobaczyłem go w pełnej okazałości. Szkoda, ale może w przyszłości :) Przez Pogwizdów, który też ma długą historię, ale nie zagłębiłem się w nią zbytnio, dotarłem do Świn. Po drodze mój napęd znów zaczął wydawać z siebie dźwięki. Tym razem inne niż przedtem, czyli czyszczenie pomogło. Przynajmniej tak mi się zdawało, ponieważ gdy byłem w połowie drogi z Bolkowa do Legnicy, nowy dźwięk zamienił się w stare trzeszczenie.
W Świnach zrobiłem tylko zdjęcia zamku i pognałem do Bolkowa. Dobrze, że kupiłem wcześniej kilka batonów, bo nie miałem przy sobie ani grosza, a robiłem się głodny. Podjechałem jedynie pod zamek i ruszyłem dalej, a że nie przepadam za jazdą tą samą drogą podczas powrotu, to ruszyłem przez Jeżów, aby wjechać na żółty szlak wodny (czyt.: rowerowy), który doprowadził mnie do Jastrowca, a następnie do Lipy.
Zaczynają się schody. Na mapie na Muchowskim Wzgórzu zauważyłem kolejną wieżę, na której jeszcze nie byłem. Ruszyłem do Nowej Wsi Wielkiej, skąd prowadzi Zamkowa Droga. Niestety droga prawdopodobnie jest zarośnięta, a dodatkowo nieoznaczona, toteż widząc teren prywatny obok tej drogi (nie domyśliłem się, że to ta, bo była bardzo zarośnięta) z zakazem wstępu, ruszyłem dalej, by przedostać się do lasu jakąś łąką. Przejechałem się spory kawałek, nie widząc żadnego śladu poszukiwanego miejsca. Teraz widzę, że wieża znajduje się w innym miejscu niż jej rysunek. Nadal jednak ciekawi mnie dokąd prowadzi Zamkowa Droga :)
Tak jadąc przez las minąłem skrzyżowanie, przez które jechałem nie raz, gdy odwiedzałem Groblę. Dalej zaś spotkałem coś bardzo ciekawego ;) Małe stworzonko, które się mnie nie bało, choć ja z początku przestraszyłem się go. Jest to mały gryf, jeszcze bez upierzenia. Nie zauważyłem jego matki, ale zrobiłem mu zdjęcie :D
Chciałem przejechać się przez Stanisławów, dlatego pojechałem przez Pomocne, gdzie zauważyłem znak A-26 "lotnisko", co mnie zdziwiło. Nieprzerwanie jednak słyszałem warkot. Sądziłem początkowo, że to jakiś ciągnik, bo teraz żniwa trwają. Ruszyłem dalej w drogę i przez krzaki dojrzałem awionetkę, która szykowała się do startu. Szybko popędziłem, by ją jeszcze uchwycić na zdjęciu. Udało mi się! Nie zauważyłem wcześniej, że jest tutaj lotnisko, ale jak teraz patrzę na Mapy Google, to rzeczywiście jest ono już dosyć długo. Dojechałem do Stanisławowa i starą drogą dotarłem do Legnicy. Jeszcze tylko parę kilometrów i będzie setka, więc przejechałem się obok obwodnicy, ale i tak zabrakło pół kilometra :)
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Wrocław – Legnica

  68.43  03:43
Dziś będzie historia z morałem, jako że ci bezczelni rowerzyści mają swój własny świat i nie widzą niczego poza czubkiem własnego nosa :)
W końcu. Obudziłem się jakoś po 8. Na dworzec dotarłem pół godziny po 10. Z małym problemem przy płatności kartą – zabrakło 3 zł na koncie i musiałem zalogować się do banku przez dworcowe, niezabezpieczone Wi-Fi. W pociągu znalazłem swój wagon, rower powiesiłem obok rowerka pewnego pana. Ów rowerek zajął dwa wieszaki, bo pan nie miał pojęcia jak inaczej go zaczepić. W sumie ja też się obawiałem o swój rower, bo tak się strasznie gibał i sądziłem, że wygnie mi obręcz. Po końcu podróży nie zauważyłem zmian. Jedynie uszkodziłem odblask na szprychach, ale póki się trzyma, póty nie będę go ruszał.
Zaplanowałem, że do Legnicy dotrę rowerem. Ruszyłem spod dworca, aby dostać się na Legnicką. Wspomagając swoją podróż mapą z GPS-em, udało mi się. Ostatnim razem jechałem tą drogą w maju, gdy szykowałem trasę na konkurs na Euro w Polsce, ale w pamięci niestety nie utkwiły mi miejsca, w których należy zmienić stronę ulicy, by uniknąć końca drogi dla rowerów. Dotarłem pod stadion, a dalej jakoś na drogę krajową nr 94. Średnia w mieście – 13 km/h. Zacząłem w końcu rozwijać dobrą prędkość na poziomie 25-30 km/h, co było dla mnie czymś niesamowitym, ale myślę, że było to spowodowane ukształtowaniem terenu, który lekko opadał oraz kierunkiem wiatru, który wiał wciąż w plecy.
W Leśnicy jechałem szybkim tempem, póki nie zacząłem doganiać pierwszych rowerzystów na tejże drodze, bo jechałem asfaltowym chodnikiem pieszo-rowerowym. Bardzo ładny i równiutki, na nim mogłem rozwijać takie przyjemne prędkości. Wszystko byłoby pięknie, gdybym nie natrafił na pewną rodzinę. Tatuś jechał daleko na przodzie, a w tyle synek i zaraz za nim mamusia. Zacząłem wyprzedzać tę kobietę, gdy ona ni stąd, ni zowąd zaczęła wykonywać manewr wyprzedzania lub chciała jechać na równi z synkiem na tej jakże wąziutkiej ścieżynce, oddzielonej dodatkowo od jezdni ogranicznikami. Ja odbiłem się od nich, stuknęliśmy się kierownicami na powitanie, pani wykrzyknęła coś o prostytutce i zatrzymała się, a ja pojechałem dalej, by nie blokować drogi innym rowerzystom. O dziwo na moim liczniku pojawiło się 30 km/h – zostałem poczęstowany przez tę próbę zepchnięcia mnie na jezdnię sporą dawką adrenaliny, bo pedałowało mi się naprawdę lekko. Jakie było moje zdziwienie, gdy owa pani mnie dogoniła, a przejechałem raczej spory kawałek od miejsca naszego przywitania. Zaczęła ze mną rozmowę i przeszliśmy od razu na "ty". Pamiętam, że użyła w swojej wypowiedzi takich rzeczowników jak gej i pedał. Ciekaw jestem w ogóle czy wie co one oznaczają. Jest uprzedzona do długowłosych i najpewniej cierpi na homofobię. Ja tylko odparłem pytaniem: "Czy nauczysz się jeździć?" Nie wiem czy moje słowa dały coś do myślenia tej pani, czy może moja prędkość zaczęła ją wykańczać, ale zostałem sam. I morał na dziś: jeśli nie chcesz oberwać, zamknij dziób i naucz się Kodeksu Drogowego.
Do Środy Śląskiej dojechałem relatywnie szybko. Przejechałem się przez miasto, bo było krócej i zjechałem na drogę, którą wybrał dla mnie Google w swoich mapach. A mówiłem sobie, że nie będzie dziś terenu... Do Dębic był ciągle teren. O ile do Proszkowa dojechałem po ładnym gruncie, o tyle dalej już były ohydne kamieniska. Choć przyznam, że wolałem ten teren od tego, co było w centrach mijanych wsi. Dolnoślązacy umiłowali sobie brukowane drogi we wsiach, które mijałem chyba w każdej, przez którą przejechałem na mojej drodze do Legnicy.
Od Rogoźnika zaczęła się licytacja. Jak ja się z niej cieszyłem. Zaczęło się od prostego "Legnica 14" przez "Legnica 7" i "Legnica 6" do "Legnica", który okazał się moim faworytem. Jaką ulgę poczułem, że już prawie jestem w domu, że koniec tych okropnych dróg. Mijając supermarket, wstąpiłem do niego, by mieć coś do jedzenia na kolację i następny dzień. I tak prawie po czterech godzinach jazdy dotarłem do domu po zmroku. Zdaje mi się, że baterie w przedniej lampce wymagają wymiany, a są ze mną od stycznia. Długo :)
I jeszcze słowo o samej jeździe. Miałem ze sobą sakwy na bagażniku (4 i 4,5 kg), a do tego torbę sportową (8 kg) i plecak (3,5 kg). Stąd też dzisiejsze moje zmartwienia, które były obecne przez całą podróż. Od Krakowa, gdzie każde zagłębienie traktowałem jako moja klęska przez złapanie kapcia i nie zdążenie na pociąg po całą drogę, której trasę opisałem. W Krakowie kilka razy naprawdę myślałem, że będzie koniec, ponieważ są tam większe progi i bardziej zadeptane kamienie brukowe. We Wrocławiu zaś jechało się wygodnie. Może nie zawsze, bo bałem się złapać snake'a czy w ogóle nie chciałem, aby dętka nie wytrzymała ciężaru. Najbardziej jednak przeraziło mnie to, gdy wjechałem na terenową drogę. Ale się myliłem, jechało się po niej tak lekko jakby była z gumy ;D Później jednak pojawiła się pierwsza kostka brukowa. Zacząłem przeklinać chwilę, gdy wjechałem na tę drogę. I jeszcze na dokładkę teren po drobnych kamieniach. Dałem radę, ale strasznie się bałem, że będę musiał wymieniać dętkę, a w zapasie mam tylko taką, która ma kilka łatek na sobie. Przy okazji ważenia, dowiedziałem się, że ja w garderobie mam 66,5 kg, a rower z półlitrową wodą, telefonem i bagażnikiem 17 kg. Margines błędu, to jakiś kilogram-półtora.
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, z sakwami, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Rudawski Park Krajobrazowy

  130.26  12:07
Oto dzień, na który czekałem, by urwać się choć na trochę. Dzień zapowiadał się odrobinę deszczowy, ale mimo wszystko tego deszczu nie było. Na sam początek zaspałem i zamiast wyruszyć z rana, zbierało się południe. Dodatkowe marnowanie czasu w kolejkach sklepowych i złapanie gumy przed wyjazdem z domu jeszcze bardziej opóźniły moją wycieczkę. Dziura, najpewniej z poprzedniego dnia, w miarę sprawnie zakleiłem ją i wyruszyłem żwawym tempem na południe.
W ogóle trasę zaplanowałem wieczorem poprzedniego dnia. Wiedziałem tylko, że chcę zobaczyć Rudawy Janowickie. Nawet nie wiedziałem co mnie tam czeka i ile czasu zajmie mi zdobywanie tamtejszych widokowych "wzgórz" (tam są góry, o czym przekonałem się na miejscu).
Na przystanku, gdzie zwykle zbieramy się do wycieczek, czekali Michał z Markiem. Czekali na ludzi z forum, by udać się przed siebie, jednak nikt nie dojechał, więc wyruszyliśmy we trójkę. Oni nie mieli celu, a ja miałem, więc wyruszyliśmy w jednym kierunku. Zostałem uprzedzony o wolnym tempie. Z początku było ono uciążliwe, jednak później przekonałem się, że warto było jechać tak wolno, bo po kilkudziesięciu kilometrach już odczuwałem pokonany dystans. Gdybym jechał własnym tempem, na pewno już umierałbym w połowie drogi. Jak na złość po kilku kilometrach pękła mi dętka w miejscu, gdzie kleiłem dziurę. Tym razem guma do wyrzucenia, bo pęknięcie na szwie jest zbyt rozległe, żeby cokolwiek temu zaradzić.
Aby uprościć sobie drogę, przejechaliśmy przez Stary Jawor. Dalej typową trasą do Lipy i w Kaczorowie rozstaliśmy się. Ja od razu wypatrzyłem przepiękne widoki, których nie dojrzałem początkowo podczas innej wyprawy, gdy jechaliśmy z Jeleniej Góry (konkretnie wracając z Przełęczy Karkonoskiej). Od razu dojrzałem Cycki Bardotki (nie wiem skąd taka durna nazwa, tylko na Wikipedii znalazłem ją). Sądziłem, że Janowice Wielkie będą oddalone bardziej, ale szybko się w nich znalazłem i całkowicie przypadkiem trafiłem na drogę do Rudawskiego Parku Krajobrazowego. Nawet zrobiłem zdjęcie mapy, która tam była, co odrobinę uratowało mnie, gdy sam nie posiadałem żadnej tak dokładnej. Mapy OpenStreetMap nie są zbyt dokładne i nie zawsze im ufam...
Od razu zboczyłem ze ścieżki rowerowej. Przypadek, ale chciałem zobaczyć gdzie wiedzie szlak, którym wyruszyłem. Wiódł do zamku Bolczów. Niestety była to droga niedostępna dla rowerzystów, dlatego musiałem momentami rower wnosić. Szczęście moje, że nie zawróciłem, bowiem miałem już takie myśli. Dotrwałem jednak i moim oczom ukazała się przepiękna ruina zamku :)
Po zejściu z wzniesienia (nie było mowy o zjeździe), ruszyłem szlakiem rowerowym, zatrzymując się na chwilę przy strumieniu, by odrobinę się ochłodzić. Po dotarciu do Przełęczy Karpnickiej, stwierdziłem, że nie omieszkam spróbować podjazdu na górę, którą widziałem z oddali. Piękny Sokolik :) Zdobyłem go wjeżdżając, a na zakrętach wprowadzając rower (przydałby się typowy MTB). O dziwo... na górze są stojaki do parkowania roweru! Coś zaskakującego jak dla mnie. No, ale to nie Karkonoski Park Narodowy, więc tutaj można korzystać z dobrodziejstw przyrody :)
Po skończonym zachwycaniu się widokami, w trasę powrotną zboczyłem na zachód. Tuż przed Bobrowem złapałem jeszcze jedną gumę, za co winą obarczam betonowe rowki w drodze, które nie polubiły mojego roweru. Dwa razy zdejmowałem oponę, bo za pierwszym razem nie zauważyłem, że złapałem snake'a. Taki niefart.
Nadszedł czas powrotu, bowiem zaczęło się ściemniać, a ja wciąż byłem w górach. Wyruszyłem do Janowic, zaczął mi się kończyć zapas wody. Jakież szczęście, gdy w niedzielę po 21 znalazłem sklep, który powinien być zamknięty od kilku godzin. Uzupełniłem zapas wody i ruszyłem dalej, wracając tą samą drogą.
Mijając Myślinów, zaczęły mnie niepokoić błyski. Gdy mijały kilometry, pojawiało się coraz więcej błysków, aż wreszcie zauważyłem, że są to wyładowania. Zbliżała się burza. Uznałem, że nie chcę, by mnie złapała na odludziu, bez schronienia, więc wybrałem drogę przez Męcinkę i Chroślice. Pioruny waliły wszędzie. Bez odgłosów, jedynie błyski. Dosłownie otaczał mnie ich blask. Zaczęło kropić na Nowodworskiej w Legnicy. Gdy tylko zatrzymałem się na przystanku, z którego ruszyliśmy po południu, zaczęła się prawdziwa ulewa. Nie mogłem siedzieć tam całą noc, więc założyłem kurtkę przeciwdeszczową, którą miałem na wszelki wypadek i ruszyłem do domu, kompletnie przemakając.
Uznaję wycieczkę za jedną z lepszych i wartych rozbudowania, gdy tylko wrócę w tamte strony :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, setki i więcej, po zmroku i nocne, ze znajomymi, z sakwami, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Trening przed urodzinami, d. 2

  37.59  01:50
Kolejny dzień rozgrzewki. Mam nadzieję, że jutro dam radę. Dziś krótki dystans z powodu ograniczonego czasu. Tym razem nie zgubiłem się, a przynajmniej nie tak jak wczoraj :)
Nie podoba mi się prognoza pogody na jutro, bo jeszcze rano nie zapowiadało się na deszcz, a teraz wręcz przeciwnie :( Prognoza na dzisiaj była bardzo dokładna – rano padało, a po południu był upał. Co prawda chmury wisiały, ale po przejechaniu połowy trasy na błękicie pozostało tylko kilka chmurek. Mam nadzieję, że nie zmoknę mocno. Ciężko będzie z pociągiem, bo tylko z Legnicy do Jawora jest dojazd, a dalej przez Jaworzynę Śląską. W dodatku nie obsługuje przewozu rowerów... Także mój plan legnie w gruzach. Zobaczymy co ta niedziela przyniesie.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Trening przed urodzinami, d. 1

  43.83  02:00
Pogoda się poprawiła, choć w dzień było strasznie gorąco i duszno, więc wybrałem się na wieczorną przejażdżkę. Tym razem krótki dystans – 40 km, bo ostatnio przesadziłem, wyjeżdżając w tak długą trasę po zbyt długiej przerwie. Wieczorem temperatura była przyjemna, aż chciało się rozruszać mięśnie. Zaplanowana trasa przebyta bez większych przebojów. Jedynie miałem problem z wyjazdem z Legnicy, gdzie zabłądziłem w Krainie Słońca ;D (Ogródki działkowe). Dodatkowo GPS zaczął działać dopiero po wyjeździe z ogródków, więc musiałem dorysować początek śladu. Chyba mogę też ponarzekać na robale, które bombardowały seriami. Okropność.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Deszczowa Środa

  83.20  07:07
Po dłuższej przerwie znalazłem chwilę, aby wyrwać się z domu. Trasę obmyśliłem na szybko, tuż przed wyjazdem, i nie do końca przebiegła zgodnie z planem, jednak nie będę narzekał właśnie na to. W drogę wybrałem się całkowicie bez wiedzy o pogodzie. Widziałem chmury na niebie, ale miałem nadzieję, że to tylko chmury, nie chmury burzowe :) Złudne nadzieje, ale o tym później.
Uważam, że obrałem zbyt długą trasę jak na mnie, bowiem po zakończeniu semestru, zacząłem więcej pracować (ale to do momentu, bo gdy wyjadę do Krakowa, będę pracował w pewnym wymiarze czasu). Łydka nadal mi dokucza, ale już nie tak jak podczas wycieczki na Śnieżkę. Potrzebuję krótszych wypraw, by nie przeciążać się.
W niedzielę planuję pojechać na dłuższą wyprawę do Rudawskiego Parku Krajobrazowego. Wizyta w tych terenach korci mnie już od kilku miesięcy, ale nie wiem nawet co mnie tam spotka, dlatego przydałoby się stworzyć jakąś ładną trasę. Możliwe też, że nie do końca przebędę drogę rowerem, bo nie wiem jak to się odbije na moim zdrowiu po mało ruchliwym czerwcu, więc część trasy przemierzyłbym pociągiem.
Wracając do opisu wycieczki, to planowałem do Środy Śląskiej od dawna pojechać, a właściwie przez nią przejechać w drodze do Wrocławia. I znów ze względu na brak przygotowania nie wiedziałem co tam można zobaczyć. Szkoda, bo oglądałem tam wystawę zdjęć dawnej Środy Śląskiej oraz obecnej i miejsca te wyglądały ładnie.
Jak zwykle pobłądziłem. Przejechałem też niejedną polną drogą, choć nie tylko. Zdarzyły się i pola rzepaku czy zboża, ale więcej o tym na waypointach.
Dojechałem do Chełma! ;D Taką nazwę ma moje miasto rodzinne. Ja jednak byłem w jednej z dwóch dolnośląskich miejscowości o tejże nazwie. Malutka wieś, na mapie oznaczona mniejszą czcionką niż inne miejscowości, z XVII-wiecznym dworem. Przeczekałem tam na starym przystanku początek kapryśnej pogody, która pogarszała się z każdą godziną.
Do domu wróciłem przemoczony. Bluza i dwie kurtki mokre, nie wspominając o jednej parze spodni i butach. Powinienem bardziej uważać na prognozy pogody, a przynajmniej sprawdzać je przed podróżą :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Przejażdżka dla ruchu

  44.33  02:34
W końcu po tygodniu przerwy oderwałem się od ciągłej pracy i wyszedłem się rozruszać. Ciągłe siedzenie przed komputerem dało się we znaki dla mojej kondycji. Już niedługo i pojadę do Krakowa, gdzie będę pracował regularnie, a po pracy znajdę czas na rower (jest też opcja o jeździe między godzinami 4 i 8 rano). Nie będzie mowy o nadgodzinach – przynajmniej rok temu nie było – dlatego tylko bardzo ohydna pogoda może pokrzyżować plany jazdy po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej lub południu Polski :) Jest też opcja Bieszczad, ale to sprawa do przemyślenia. Możliwe jest też, że wezmę udział w pewnym projekcie, ale o tym innym razem, gdy będzie więcej informacji.
Ta przejażdżka umożliwiła mi sprawdzenie kilku rzeczy. Przede wszystkim po Śnieżce wymieniłem klocki w tylnym hamulcu i teraz jest o niebo lepiej. Co prawda nie miałem możliwości sprawdzenia tego w warunkach terenowych, jednak jeżdżąc po zwykłej drodze czuć to, że hamuję :P Nie no, żartuję, wcześniej też mogłem, ale na starych klockach nie było oznaczenia linii zużycia, więc wymieniłem je po starciu nacięć.
Zamieniłem opony tylną z przednią, bowiem różnica wyglądu bieżników była znacząca, a jako że chcę wkrótce zamienić moje semi-slicki na wersję terenową, ale stanie się to dopiero po przebadaniu terenu, po którym będę jeździł. Jeżeli będzie to kawał drogi po asfalcie i niewielkie odcinki terenowe, to nie będzie mi się w najmniejszym stopniu opłacało zakładać czegoś cięższego, bo jestem bardziej typem sakwiarza i lubię jazdę rekreacyjną. To jeszcze do przemyślenia.
Na sugestię Jarka obniżyłem kierownicę, co powinno poprawić aerodynamikę podczas walki z wiatrem. Na razie nie odczułem wielkiej różnicy pod tym względem, moje plecy również, bowiem przechyliłem się bardziej ku przodowi, ale zyskałem dodatkową przestrzeń na mostku, którą już chcę zagospodarować na uchwyt do telefonu, by mieć na oku trasę, a często korzystam z Traseo, więc moje działanie było bardzo przydatne :)
Ostatnio dostałem też dwie nagrody. Jedna od Traseo.pl za konkurs na najlepszą majówkę. Będę mógł zabierać ze sobą świeże jedzenie do pracy prosto z domu ;D A książki przydadzą się podczas długich podróży pociągami. Drugą nagrodą był bon na zakupy w sklepie rowerowym, z którego skorzystałem, kupując parę ciuchów na rower, w tym kurtkę i rękawice, które chyba są o jeden numer za małe. Potrzebuję więcej lekkich ubrań z egzotycznie brzmiącymi nazwami materiałów, by nie musieć czuć się dziwnie wśród profesjonalnie wyglądających kolarzy :)
To tak słowem wstępu, a wycieczka była bardzo spontaniczna, bowiem w żadnym stopniu nie zaplanowana. Po prostu zerknąłem na mapę przed wyruszeniem i zobaczyłem Bukowną, więc wyruszyłem w jej kierunku, błądząc kilka razy po podmokłych terenach. Oj, kiepsko jeździć po deszczu, choć wydaje się, że był tak dawno, gdy jest tak ciepło. Wycieczka udana, wróciłem cały, bez wywrotek, a wysunięta do przodu kierownica wymagała pewnego przyzwyczajenia. W sumie nadal nie jestem do niej przyzwyczajony, ale po ponad trzech tysiącach kilometrów przejechanych z kierownicą o środku ciężkości tuż nad widelcem, to nie ma co się dziwić. Z czasem przyzwyczaję się na nowo :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Śnieżka o poranku

  183.17  17:52
Tak oto, bez potrzeby namawiania, zgodziłem się dołączyć do wycieczki na Śnieżkę. Razem z Bożeną, Jarkiem i Tomkiem wyruszyliśmy w piątek o 23. Tempo dużo wyższe niż podczas wycieczki z poprzedniego tygodnia, dlatego ja już zacząłem wysiadać podczas podjazdu na Kapellę i od tej pory grupa musiała na mnie co jakiś czas czekać. Liczę, że nie są źli :) Moja kondycja jeszcze jest daleko za ich wytrzymałością. Teraz całe wakacje będę jeździł po okolicach Krakowa, więc postaram się choć trochę wyrobić mięśni.
Wracając do wycieczki – bardzo piękna i udana. Nikt nas nie zatrzymał, gdy nielegalnie jeździliśmy po Parku Narodowym. Wywróciłem się tylko dwa razy, z czego tylko raz rozcinając sobie kolano. Jak na złość plastry nie chciały się kleić do moich włochatych nóg. Trzeba wykombinować coś innego. Bylebym nie musiał taszczyć dodatkowej taśmy i nożyczek...
Do Karpacza wjechaliśmy o 3 rano, a o 5:45 dotarłem (jako ostatni, rzecz jasna) do celu. Podjazd okropny, absolutnie nie na rower, więc nie dziwię się, że istnieje zakaz. Napaleńcy zaczęliby jeździć nie po bruku, a bokiem, odkrywając brutalnie glebę i pozbawiając ją roślinności. Jechałem 4 km/h, ale już pojazd pod samą Śnieżkę przebyłem pieszo. Z braku sił i zbyt dużego nachylenia kamienistej ścieżki (szybciej szedłem niż jechałem).
Na szczycie zauważyłem bufet podczas mojego obsesyjnego robienia zdjęć, a robiłem seriami, byle szybko, gdyż przemarzałem od porywistego wiatru. W bufecie wypiliśmy ciepłe napoje i, po kontakcie ze znajomymi, wyruszyliśmy z powrotem.
Przyjemnie się pędzi z górki, ale asfaltem. By uniknąć nieprzyjemnego spotkania, przyszedł pomysł zjazdu czarnym szlakiem, na którym to zaliczyłem dwie wywrotki, na szczęście bez faceplantów. Na Kapelli wyczekiwał nas Olek i ponieważ Bożena chciała pobić swój rekord ponad 200 km jednego dnia, obraliśmy kurs na terenową trasę przez Komarno, Wojcieszów Górny do Lipy. Musiałem uruchomić mój zmysł tropienia oraz intuicję, by pojechać prosto za grupą. Mimo to ktoś źle narysował symbol żółtego szlaku i zaliczyłem dodatkowy podjazd pod kamieniołom w Wojcieszowie.
Za Muchowem wjechaliśmy na kolejny szlak, gdzie spotkaliśmy znajomych znajomych ;d Dalej już starymi ścieżkami. Miałem nadzieję na 200 km, ale nie udało się, a już nie miałem siły pedałować dalej, więc wróciłem do domu, by się wywrócić i przespać :)
Zdjęcia na bikelogu Bożeny
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, ze znajomymi, za granicą, terenowe, kraje / Polska, kraje / Czechy, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery