Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / dolnośląskie

Dystans całkowity:17389.03 km (w terenie 2809.92 km; 16.16%)
Czas w ruchu:790:39
Średnia prędkość:18.70 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:162437 m
Suma kalorii:23542 kcal
Liczba aktywności:254
Średnio na aktywność:68.46 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Ognisko

  44.30  02:22
W piątek zostałem poinformowany o ognisku. Z powodu pogody nie byłem pewien kiedy wykonam mój plan wycieczki w góry i nie wiedziałem czy się pokażę, jednak wszystko poszło zgodnie z oczekiwaniami. Umówiliśmy się na 10:30 na wspólny wyjazd. Bożena pisze do mnie z pytaniem czy jadę na ognisko. Ponieważ mogłem się chwilę spóźnić, to zapytała mnie czy pojedziemy razem. Dodała, że spóźni się godzinę. No cóż, to tylko godzina. Chyba całego drewna nie wypalą, więc zgodziłem się. Po godzinie jadę na skrzyżowanie i czekam. Piszę SMS z pytaniem gdzie jest. W końcu w południe dzwoni do mnie, że dopiero wyjeżdża, a ponieważ jest mi zimno, to proponuje, żebym wyruszył w jej stronę. Tym sposobem spotykamy się w Bartoszowie. Bożena po wieczorze panieńskim swojej kuzynki (chyba dobrze pamiętam?) jest ciut zmęczona i przeprasza mnie, że będziemy jechać wolno. Jest mi to w sumie na rękę, bo jestem zmęczony po wczorajszym wyjeździe, ale robi się zimno, dlatego planuję dojechać do skrzyżowania i się przebrać. Pech, bo na skrzyżowaniu łapię gumę w przedniej dętce (pierwsza guma z przodu i pierwsza guma spowodowana ciałem obcym w ogóle). Ponieważ nie był to snake, to badam oponę rękoma, bo nie widzę niczego. Tym sposobem rozcinam sobie palec w sposób, jak kroi się szyneczkę naostrzonym nożem (smacznego). Cóż, oponę warto wymienić, bo szkło miało 2-3 mm długości, a mimo to przebiło się. Zauważyłem też pęknięcia w bieżniku, więc to dodatkowy powód, aby pokombinować przy rowerze. Błotników w sumie nie używam już od kilku miesięcy, więc zmieszczą się tam i szersze oponki :)
Po dłuższej walce, ruszam dalej. Bożena pojechała swoim tempem parę chwil temu, a ja miałem ją dogonić. Tempo, to miała niezłe, bo się zmęczyłem, gdy ją złapałem w Kościelcu. I tym sposobem jechałem w tyle, bo nie nadążałem.
W końcu dotarliśmy do reszty, czyli Izy, Moniki, Jarka, Łukasza, Marka i Olka, którzy w dobre się grzali przy ognisku, grzejąc kiełbaski. Po pewnym czasie dołączyła do nas też Ania. A, nie można też zapomnieć o Deksterze, psie-zabójcy, jak był nazywany podczas rozmów :) Mimo że nie jestem wygadany, to przyjemnie spędzało się czas.
Ponieważ dzień jest coraz krótszy, to zaczęliśmy się zbierać, aby wrócić do Legnicy przed godz. 18. Kondycja moja jest fatalna. Odstawałem od reszty tak, że nawet Marek dawał radę, a ja nie. No ale zdążyliśmy na czas, więc nie było źle.
Trochę dzisiaj przemarzłem, więc myślę, że póki nie sprawię sobie cieplejszych ciuchów (myślę tutaj w sumie o ocieplaczach na buty, pełnych rękawicach i kominiarce lub Buffie), to raczej z jazdy nie będę czerpał przyjemności w takie dni, jak dzisiejszy. Dodatkowo za mocno trzęsło, więc i zmiana ogumienia też byłaby wskazana do komfortowej jazdy.
Chciałem dzisiaj przetestować nową kieszeń Deutera – Pulse Four EXP, którą wygrałem w konkursie Trail.pl. Pogoda jednak nie pozwoliła mi na to, bo musiałem gdzieś włożyć sweter, aby nie przemarznąć i nie kopcić ubrań rowerowych oraz kiełbaski z chrupiącymi bułeczkami, więc kieszeń byłaby za mała na cały ekwipunek. Liczę na poprawę pogody do znośnych temperatur jeszcze tej jesieni :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, ze znajomymi, kraje / Polska, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Kowary, Lubawka, Kamienna Góra)

  172.94  09:03
Zaspałem. Miałem plan, aby ruszyć o wschodzie słońca, a wzamian tego ruszyłem o godz. 9. Do Świerzawy postanowiłem dostać się drogą, którą kiedyś jechałem nad Jezioro Pilchowickie. Nie miałem jakoś ochoty na wiele podjazdów. Domyślałem się, że będę miał wystarczającą ich dawkę, gdy dojadę do Kowar.
W Rzymówce rzeka miała wartki nurt, więc przejazd przez koryto rzeki odpadało. Dobrze, że jest tam jeszcze ten mostek. Z Łaźników do Prusic przedostałem się ponownie tą samą drogą – przez pole (tym razem rzepaku). Jakoś nie mogę trafić na drogę, która prowadzi do tej pośród pól. Chyba nie ma możliwości innej niż okrężna przez Łaźniki... Dobrze, że rolnicy wyjeździli ślad i nie miałem dużego problemu, bo rzepak urósł spory.
W Leszczynie most jest w remoncie, ale jako rowerzysta mogłem skorzystać z mostku obok. Dojechałem w końcu do Wilkowa, a stamtąd na wzgórze, z którego jest piękny widok na okolice. Jakoś nie miałem ochoty jechać na północny-zachód, aby dostać się na drogę do Świerzawy, więc postanowiłem wejść w las. Można tam znaleźć wiele ciekawych rzeczy, jak singletrack, który stworzyli amatorzy (ale dzisiaj nie wjeżdżałem na niego, bo jest kawałek dalej) czy wąwozy. Ja trafiłem na taki wąwóz, kamienisty z początku, a dalej już dobry do zjazdu, nawet widać było ślady, że ktoś poruszał się nimi. Niestety ślad się urywał, a ja jechałem dalej, aż w końcu i wąwóz skończył się, ja dojechałem do urwiska nad kamieniołomem i musiałem prowadzić rower przez dobrych kilkadziesiąt minut. W końcu spotkałem drwali, którzy mnie nakierowali, choć to już była końcówka i sam też dojechałbym. Szkoda, że nie trafiłem wcześniej na tę drogę, bo była przejezdna. Może za wcześnie zjechałem w dół, może trzeba było podjechać kawałek do drogi, którą kiedyś widziałem.
W Świerzawie pomyślałem, żeby nie jechać przez Kaczorów i do Radomierza dostać się bocznymi drogami. Nie udało mi się. Droga, którą chciałem jechać gdzieś przepadła. Może to i dobrze, bo zaliczyłbym kilka podjazdów, a tak ruchu na drodze do Kaczorowa nie było, asfalt był w miarę w dobrym stanie i widoki ładne mijałem. Niestety przejrzystość powietrza nie była dobra i na wzgórzu przed zjazdem do Radomierza panorama gór nie zachwycała tak bardzo, jak ostatnim razem. Ale i tak góry są piękne :D
Przez Janowice Wielkie, Przełęcz Karpnicką, Karpniki, Strużnicę, Gruszków i wreszcie Przełęcz pod Średnicą (myślę, że jeszcze tam wrócę), docieram do Kowar. Naprawdę malowniczo wyglądają z Wojkowa, choć widok też jest niczego sobie z drogi na Przełęcz Okraj, ale tutaj już drzewa przesłaniają widok. Kowary mnie nie urzekły w ogóle. Trwał jakiś festyn lub festiwal i zebrało się tam za dużo cyganów. Co za smród... Nie wytrzymałem tam ani chwili i uciekłem. Zresztą czas mnie gonił, więc przestudiowałem mapy i zacząłem wspinaczkę, a później długi zjazd, aby dostać się do Lubawki.
To miasteczko ma dziwny układ, w którym się pogubiłem. Wiele ulic jednokierunkowych i za dużo tych z zakazem ruchu. Spotkałem straż pożarną, która czekała na parę młodą. Kupiłem wodę na drogę i wydostałem się z miasta, żeby dostać się do następnego punktu głównego. Mój plan alternatywny przez Chełmsko Śląskie się okroił. Odwiedzę tę wieś, gdy zechcę zdobyć Przełęcz Okraj. Wtedy też spróbuję wjechać na Skalnik, czyli zaliczę za jednym zamachem 3 punkty :) No i pewnie punktem przelotowym będzie Wałbrzych, ale to wymaga dobrego planu i ciepłego dnia bez porywistego wiatru, a tego niestety ostatnio jest za dużo. Plan pewnie wykonam dopiero w nowym sezonie.
Z Lubawki do Kamiennej Góry, ze względu na wyrzucenie z planu wspomnianej wsi, dostałem się krajową piątką. Niestety nie miałem za dużo czasu na zwiedzanie miasta. Rynek nie wygląda na stary. 2 kamieniczki wyróżniały się zdobieniami, a reszta raczej w nowym budownictwie. Może tylko mi się tak wydawało?
Ponieważ zbliżał się zmierzch, to trzeba było gonić i to porządnie. Do Bolkowa jechałem 40-45 km/h ze względu na wiatr w plecy i zjazd. W Bolkowie już włączyłem światła i ruszyłem dalej, wjeżdżając na trójkę (plan jazdy przez wsi wypadł), utrzymując swoją wysoką prędkość, aż złapał mnie deszcz na 3 km przed Jaworem. Nie był może straszny, jednak przeszkadzał, więc zatrzymałem się na przystanku. Gdy się uspokoiło, ruszyłem, niestety w złym momencie, bo po chwili zaczęło lać. Dojechałem do Jawora, w którym zabłądziłem. Gdy w końcu znalazłem drogę i na nią wjechałem, okazało się, że wieje wiatr boczny. Na domiar złego porywisty. I o ile od Lubawki do Jawora minęło mnie raptem parę aut, o tyle do Legnicy jechał ktoś co chwilę, a to był dodatkowy minus, gdy rzucały mną podmuchy wiatru od rozpędzonych aut. Szczęście, że ta mordęga skończyła się szybko i dotarłem do domu zły, zmęczony i przemoczony. Zły, bo gdybym nie zaspał, to uniknąłbym deszczu. Zmęczony, bo wymęczył mnie wiatr boczny. A przemoczony w sumie nie byłem tak bardzo, bo od Jawora padało tylko momentami i wiatr zdążył wysuszyć część ubrań, ale mimo wszystko zmokłem.
Aaa, wczoraj zmieniłem w rowerze 2 rzeczy:
1. Przesunąłem siodło lekko do tyłu i przechyliłem je, aby nos leżał niżej. Komfort jazdy podniósł się bardzo. Planowałem to już dawno, ale Jarek mi ostatnio doradzał odnośnie bólu w moim prawym kolanie i zdecydowałem się w końcu pogrzebać przy tym.
2. Zwiększyłem ciśnienie w kołach. Teraz już się nie boję, że złapię snake'a. Jest jednak minus – czuję najdrobniejszą nierówność na drodze. Powinienem zmienić opony...
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Polska, rowery / Trek

Mała pętla legnicka

  28.40  01:35
Dzień okazał się dziś być bardzo ładny, dlatego postanowiłem wyrwać się na rower. Niestety wyszedłem z domu dosyć późno, więc długo nie pojeździłem. Dodatkowo nie miałem żadnego pomysłu na jazdę, więc wybrałem się do Czerwonego Kościoła z powrotem przez Pątnówek.
Na początek zabłądziłem, gdy chciałem dostać się na Złotoryjską. W sumie dostałem się, ale wjechałem do Lasku Złotoryjskiego i tam zabłądziłem ponownie, bo przejechałem pod wiaduktem obwodnicy, nie wiedząc, że to ona i wjechałem w ścieżkę otoczoną pokrzywami. Rower prowadziłem, a mimo to poparzyłem się, jednak gdybym tamtędy jechał, to byłoby jeszcze gorzej. Jechałem przez jakiś lasek, aż dojechałem do huty. Przejechałem kawałek koło muru i gdy już odbijałem, usłyszałem głośne "hej", a po chwili cichsze "sokooły". Ktoś miał humor :)
Przez Czerwony Kościół polną drogą do Lubiatowa i mniej znanymi drogami do Jezierzan i Pątnówka. Stąd już łatwa droga, bo jedna z ładniejszymi widokami na Legnicę. Lubię ten odcinek, ale był już zmierzch i panorama nie zadziwiała tak bardzo, jak za pierwszym razem.
Oby taka pogoda utrzymała się, aby plan na weekend wypadł przynajmniej dobrze :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Kolorowe jeziorka

  122.79  06:37
Bożena do mnie wczoraj pisze tuż przed północą, że nazajutrz jadą w Rudawy i pyta mnie czy dołączę. Po mojej wyczerpującej wycieczce jakoś nie byłem przekonany, ale gdy wyjaśniła, że tempo będzie wycieczkowe, bo wszyscy są zmęczeni, to zgodziłem się. Byliśmy umówieni na godz. 9, Jarek do mnie rano pisze, że Bożena zaspała i umawiamy się na 9:30, więc mogłem ślamazarnie kontynuować moje poranne czynności.
Wspólnie z Jarkiem, Olkiem, Bożeną i Anią wyruszyliśmy zwykłą trasą do Męcinki, spotykając nad Zaporą Słup dwóch rowerzystów z Jawora, którzy do nas dołączyli, ale nasze wycieczkowe tempo ich trochę zmęczyło, a zaczęliśmy podjazd pod Górzec szutrami, więc oni odpadli. Dalej przez Muchów i Lipę do Kaczorowa, gdzie odpoczęliśmy po zaliczeniu kolejnego dziś długiego podjazdu na wzgórzu, robiąc fotki chmurkom, pająkom i widokom, zajadając się ciastkami (Krakuski Duetki były bardzo smaczne) i czekając na Łukasza, który miał do nas dołączyć.
Ze wzgórza ruszyliśmy na drogę do Marciszkowa. Szlakiem, najpierw przez rzekę Bóbr, po kamienistych drogach do Wieściszowic, a dalej zaliczając kolejne podjazdy, sesję zdjęciową z pięknym widokiem, wspinaczkę z rowerami, zjazdy wieloma kamienistymi szlakami (nawet mnie się udało bez żadnej wpadki), dojechaliśmy do Błękitnego Jeziorka. Po kolejnym wspólnym zdjęciu pojechaliśmy dalej, gubiąc Anię, która chciała zobaczyć to jeziorko z dołu. Przy Purpurowym Jeziorku zatrzymaliśmy się na kolorowe pierogi. Ja dostałem ostatniego niebieskiego, a reszta moich frykasów była czerwona :P
Zbliżała się późna godzina, nie każdy miał oświetlenie, więc z rekreacyjnego wyjazdu zrobił się sprint. Na szczęście teraz w większości były to zjazdy, choć szybko się ochładzało. Powrót tym samym szlakiem z uproszczeniem, którym był przejazd przez Chełmiec. W Słupie zaliczyłem glebę, bo wjechałem w jakiś dołek przed szlabanem, ale na szczęście trawa była miękka. I na koniec przejazd wałem nad Kaczawą, którym jechałem pierwszy raz. Ładna alternatywa dla jazdy po dziurawych asfaltach :)
Wrzesień uważam za zakończony. Pobiłem nawet ilość przejechanych kilometrów z lipca, no ale jakie ja trasy robiłem w tym miesiącu! Szkoda, że od jutra zaczyna się uczelnia. Mam nadzieję, że będę miał równie dużo czasu, co w zeszłym semestrze, a pogoda będzie sprzyjać i nie będę musiał zaopatrywać się w cieplejsze ubrania na rower.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Nad Żelazny Most

  127.94  07:05
Z Babą Jagą nie polubiliśmy się. Byłem u Kargula, ale u Pawlaka jakoś nie miałem ochoty zawitać. Szczerze wymęczyli mnie :)
Wczoraj, podczas powrotu busem ze Ścinawy przez Lubin, widziałem kilka dróg prowadzących w las. Wymyśliłem więc plan, aby zwiedzić tereny na północ od Lubina, bowiem na mojej mapie nie ma tam zbyt wielu odfajkowanych miejsc. Postanowiłem, że będzie terenowo i tak też było, w dużych dawkach ;)
Wyjechałem z domu niewcześnie, bo jestem śpiochem i o 10:30 ruszyłem. Najpierw włożyłem lekką bluzę, ale było ciut chłodno, więc zamieniłem ją na jakąś termoaktywną, którą niedawno dorwałem w promocji w Decathlonie i tak spędziłem w niej cały dzień. Jesienne słońce nie jest tak upalne, a że nie było go dużo (w większości siedziałem w lesie ;p), to nie było w tej bluzie za gorąco. Jedyny mankament jest taki, że długo schnie podczas noszenia, choć do domu wróciła sucha.
Skierowałem się na początek na Chróstnik. W Gorzelinie zauważyłem, że przyjechałem drogą, którą już znam, choć wydawało mi się, że jest bardziej zarośnięta. Kolejne drogi mijałem szybko, choć były to w głównej mierze drogi leśne, no i kilka polnych. Dostałem się do krajowej trójki, którą rozdziela pas zieleni z barierką, więc trochę gimnastyki i jadę dalej. Tuż przed Polkowicami (41 km) miałem średnią 20 km/h, co nie jest złą średnią jak na terenową jazdę.
Polkowice nie zachwyciły mnie. Kolejne miasto, gdzie jest za dużo dróg jednokierunkowych bez kontrapasów, a jedną drogą rowerową tam jechałem. No, krótką, ale zawsze to coś. Pojechałem do Guzic, aby dojechać do Dużej Wólki. Mniej więcej w połowie drogi zauważyłem znaczek: "MTB Obiszów Bike Park". Z ciekawości chciałem zobaczyć co to takiego. Wjechałem więc w wyznaczoną ścieżkę i tak jechałem i jechałem aż wpadłem na to, że jest to singletrack, a nazwa "Bike Park" nie oznacza żadnego parku ani parkingu. Cóż? Postanowiłem, że przejadę się do końca. W międzyczasie miewałem dość, ale parłem dalej. Wygrałem nawet z Babą Jagą, najgorszym podjeździe, jaki kiedykolwiek zrobiłem. Wyglądał jak Droga Kalwaryjska na Górzec, ale dał się podjechać. Według zarządców tej drogi, maks. nachylenie ma 16,5%, a średnie 9,5%, choć ja dałbym mu co najmniej 20% :P Przejechałem w sumie niewiele, bo końcówkę całej trasy. Nie mogę znaleźć informacji o jej długości, absolutnie nic poza dojazdem, ale patrząc na trasy organizowanych tam maratonów, jest to ok. 30 km. Nie sądzę, bym potrafił przejechać całość. Chyba że robi się to lżej na rowerze MTB. Ten tor kosztował mnie nawrotem bólu w stawie kolanowym.
Czas zmierzyć do Żelaznego Mostu, a konkretnie do jeziora o tej nazwie, bo wieś jest na południe od zbiornika. Nie sądziłem, że to jest takie duże i wysokie. W dodatku tak szybko ukończyli go. Ciekawe skąd tyle ziemi wzięli.
W Krzydłowicach dojrzałem ruiny pałacu, które mnie zaciekawiły, więc pojechałem rzucić na nie okiem. Obiekt nie wygląda na bezpieczny, ale ogrodzenia nie ma, a dużo śmieci mija się na drodze, więc myślę, że miejsce jest chętnie odwiedzane przez lokalną społeczność. W dalszej drodze minąłem kolejne wycinki drzew, których bardzo nie lubię. W środku lasu, na asfaltowej drodze, na odcinku 200 m jest zakaz ruchu z powodu wycinki. O dziwo zakaz jest tylko na tabliczce. Szlabanu żadnego, więc skoro wycinka w tej chwili nie trwała, to czym miałem się przejmować?
Miałem jechać przez Gwizdanów, ale przed Bytkowem zobaczyłem na mapie krótszą drogę. Byłem zmęczony po torze MTB, więc wybrałem krótszy odcinek przez Rudną. W Starej Rudnej trochę pobłądziłem, ale w końcu trafiłem dobrze, dojeżdżając do Kargula (182 m). Pawlak (171 m) nie był mi po drodze, więc go ominąłem, jak i Aleję "Samych swoich" (dziwne, bo nie ma nic o niej w internecie; może przekręciłem nazwę?).
Z Ręszowa do Niemstowa przejechałem się zarośniętą drogę, którą niedawno przedzierałem się do Ścinawy. W ogóle, to zauważyłem, że od jakiegoś czasu jadę czerwonym szlakiem pieszym. Jest to szlak dookoła Lubina i ma 85,5 km. Mimo że jest to szlak pieszy i trochę zarośnięty jak na mój rower, to chcę nim przejechać :)
Do domu dojechałbym już bez przygód, gdyby nie blondynka za kierownicą z Kenem w różowym aucie nie pomylili miejsca lub czasu swojej ewolucji. W Gogołowicach wyjeżdżaliśmy z przeciwnych stron drogi krajowej nr 36. Ja prosto, oni też prosto. Gdy w końcu można było przejechać, ja ruszam, oni też i co? Blondi skręca w lewo, choć tego po pierwsze nie zasygnalizowała, a po drugie nie ma najmniejszego prawa tego zrobić, gdy ja jadę prosto. Wnerwili mnie, ale miałem już blisko do domu. Ostatnia droga leśna, dalej parę wsi i po zmroku docieram, patrząc na zachód, gdzie niebo przepięknie się żarzyło. Aż szkoda było robić zdjęcie moim marnym telefonem. Pora odpocząć :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, setki i więcej, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Ponownie Górzec

  45.31  02:11
Dziś kolejny dzień na Górzcu. Do ekipy z wczoraj dołączył do nas Olek i tak, po moim 8-minutowym spóźnieniu, ruszyliśmy w stronę Męcinki, spotykając przed Słupem Marka. Dołączył on do nas za namową, jednak dojechał z nami tylko do Męcinki, a stamtąd w piątkę ruszyliśmy do podjazdu na Górzec Drogą Kalwaryjską. Ja pomimo prób nie potrafiłem utrzymać równowagi, więc odpuściłem, wjeżdżając szutrami na szczyt. Dosłownie, bo nie widząc reszty na górze, pojechałem ścieżką, aby spojrzeć w dół, a ponieważ zauważyłem odbijającą drogę, to skręciłem w nią, wjeżdżając w ten sposób pod przedostatnią kapliczkę. Dalej już wszedłem po schodach, żeby rzucić okiem na widoki, które są zasłaniane przez liczne drzewa, no i wróciłem na dół. W połowie drogi usłyszałem (prawdopodobnie) Łukasza, więc pewnie się niecierpliwili ;]
Szybki zjazd szutrami, ja ćwiczyłem podskoki, aby nie uderzyć za mocno w krawężnik, reszta jakoś się tym nie przejmowała na swoich szerokich oponach. Też czasem myślę nad zmianą, ale chyba dopóki nie nauczę się balansować ciałem podczas stromych podjazdów, dopóty na podjazdy one mi się nie przydadzą. Ogólnie, to zazdroszczę tego, że na szerokich oponach można jechać bez obawy o snake'a, a tych ja już niestety parę złapałem. Nie wiem, może się do tego przekonam podczas zmiany opon, gdy dotrę obecne semi-slicki.
Nim wyjechaliśmy z lasu, zatrzymaliśmy się na chwilę kontemplacji przy sosnowej kłodzie, leżącej w poprzek drogi jako blokada dla aut. Była myśl, żeby ją przeskoczyć przy dużej prędkości. Myśl odleciała, gdy przyszedł rozsądek. Ja dopiero trenuję podskoki, więc daleko byłoby mi do takiego skoku.
Przed Męcinką Bożena dodała gazu, jednak przyjechała jako ostatnia pod sklep. Wszyscy myśleliśmy, że da radę :) Pod sklepem krótka przerwa na ciasteczka i ruszamy dalej w pogoń za Markiem. W Kościelcu przekroczyłem dopuszczalną prędkość o 13 km/h. W Legnicy nie miałem już sił na odprowadzenie Bożeny, więc przez park doczołgałem się do domu. Chyba staw kolanowy się odezwał. Trzeba odpocząć.
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Na Górzec i ptasie mleczko

  51.70  02:25
Powrót do Legnicy. Wczoraj Bożena poinformowała mnie o wycieczce, więc dzisiaj wspólnie z nią, Jarkiem i Łukaszem (wszyscy wymienieni w kolejności przybycia) ruszyliśmy na Górzec. W sumie, to nie wiedziałem (haha!), że będziemy na niego uderzać. Zadzwonił do mnie Jarek z pytaniem gdzie mógłbym dojechać. Prawie gotowy wybrałem Park Miejski i o dziwo byłem na miejscu jako drugi. Szybkim tempem dojechaliśmy do Bogaczowa, aby zacząć podjazd terenowy. Jakoś wjechałem na drogę pierwszy i nie wiem co się działo za mną, ale okrzyki wydawane przez Łukasza świadczyły o burzliwej walce z podjazdem i gorącym dopingu dla Bożeny.
Na szutrach spokojnie, ja typowo z tyłu, a na górze rozdzielamy się. Słowa Jarka o trudnym technicznie zjeździe nie napawały mnie optymizmem przy moich wąskich oponach i v-brake'ach. Oni zjechali Drogą Kalwaryjską, a ja wróciłem szutrami, uważając na to, by nie złapać snake'a i dojechałem do nich, czekających na dole. Jeszcze jeden zjazd z zakrętem, przed którym zostałem ostrzeżony przez Jarka, jednak sądziłem, że tyczy się to następnego, a nie tego, przed którym ledwo wyhamowałem. W ogóle dziwię się, że przy takiej ilości kamieni, jaką odczułem na mojej obręczy, nawet nie złapałem kapcia.
W Męcince z Jarkiem poczekaliśmy na pozostałą dwójkę, która wybrała drogę dłuższą, zrobiliśmy małe zakupy i rozbiliśmy się nad Zbiornikiem Słup, żeby wsunąć ptasie mleczko, którego fundatorką była Bożena, za co serdecznie wszyscy dziękujemy. Tak swoją drogą, to pierwszy raz jadłem ten specjał ;P
Zebraliśmy się i była myśl, aby szybkim tempem dotrzeć do Legnicy. To szybkie tempo odczułem dopiero w Kościelcu, z którego wyjeżdżaliśmy z dużą prędkością. Na szczycie ostatniego podjazdu przed wiaduktem nad autostradą miałem 39 km/h, a na łagodnym zjeździe o dziwo tylko 45-46 km/h.
Na koniec przez Bogaczów odprowadziliśmy Bożenę, a dalej ścieżkami rowerowymi, które niekoniecznie są dobrej jakości (drogowcy łatają asfalt, czemu więc nie załatają ścieżek rowerowych?), mijając nieudaną próbę wymuszenia pierwszeństwa na autobusie, ul. Wrocławską do centrum. Teraz zauważyłem, że Legnica ma Stare Miasto. Hmm... Mapy mogą wiele nauczyć ;]
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Terenami przez PK Chełmy

  112.76  06:15
Wypad wspólny z Jarkiem i Bożeną, których nie widziałem przez ponad 2 miesiące. Jako że są oni miłośnikami terenowej jazdy (Bożena w ogóle ma dość szosy po Norwegii), to dominowały właśnie terenowe drogi. Większość w Parku Krajobrazowym Chełmy.
Obudziłem się z bólem gardła. Jednak sobotni wypad nie wyszedł mi na dobre. Ciepłe śniadanie, kawa i jestem na nogach. Do stałego miejsca spotkań docieram minuta po 11. Nie chciałem się spóźnić, a dotarłem pierwszy. Jarek jako drugi, poinformował mnie o opóźnieniu w wyprawie spowodowanym pracą Bożeny, toteż ruszyliśmy najpierw na przejażdżkę przez Legnickie Pole i Grzybiany, a potem, już wspólnie z Bożeną do Męcinki. Nie miałem dziś tyle sił, co wczoraj, jednak odstawałem jedynie na zjazdach, bo nie lubię zmieniania dętki :)
Z Męcinki podjechaliśmy Górzec szutrami. Byłem ciekaw dokąd prowadzi droga odbijająca od asfaltu na szczycie podjazdu asfaltem i teraz już wiem. Przez Pomocne, Muchów i Lipę dojechaliśmy do Jastrowca, skąd ruszyliśmy szlakami rowerowymi żółtym i czerwonym. Długi podjazd kamienistą drogą, na szczycie wiele kałuż. Jako że ich nie lubię, to mijałem je boczkiem lub miedzą, co sprawiło, że odstawałem od reszty swoimi czystymi spodniami.
Widoki w Gorzanowicach przepiękne! Za Świnami wjechaliśmy na czerwony szlak pieszy, toteż było trochę jazdy, trochę przedzierania się przez kłujące pędy jeżyn i trochę zjazdów. Ten las przypomina mi Jurę Krakowsko-Częstochowską. Ładny szlak, choć pieszy.
Przez Groblę do Kamienicy i stąd zielonym szlakiem pieszym do Siedmicy, gdzie ruszyliśmy żółtym szlakiem rowerowym, który to był ciężki przy zjeździe ze względu na kamieniste podłoże. Dotarliśmy do Jakuszowej, skąd, skręcając w drogę oznaczoną tabliczką "Wąwóz", dotarliśmy do Myśliborza, a dalej terenem do Męcinki. Nim tam dotarliśmy, gwóźdź przeszył oponę Bożeny (co udokumentował Jarek) i chwilę spędziliśmy na wspólnej zmianie dętki. Teraz sobie przypomniałem, że nie zakleiłem dziur w swojej dętce po sobocie, także już się zabieram do tego :)
Kategoria góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Wycieczka nad Odrę

  91.95  04:47
Bez wielkich przygód; dużo lasów, mało ludzi. Taka lekka turystyka przyrodnicza z dominacją flory po nadodrzańskich bezdrożach.
Kolejny leniwy dzień, jednak to dlatego, że nie czułem się najlepiej. Chyba wczorajszy chłodny dzień dał się we znaki. Wyruszyłem po godz. 14, po głębszym namyśle nad moją mapą z przejechanymi szlakami. Postanowiłem pojechać nad Odrę przez Ścinawę i wrócić przez Lubiąż. Na sam początek ładny teren do Miłogostowic, a po chwili jazdy asfaltem wjechałem znów na leśną drogę. Sądziłem, że jest tam zakaz wjazdu, ale się myliłem :D W dodatku przejechałem się kawałek czerwonym szlakiem rowerowym.
Przez Raszówkę, Raszową i Pieszków wjechałem na kolejną drogę terenową. I jeszcze jedna za Niemstowem, gdzie trawa prawie zakrywała skrawek ziemi, po której jeszcze ktoś czasem jeździ. Krótka wizyta w Ścinawie i jadę dalej na Tarchalice. Kolejne lasy, ale tym razem asfaltami, w dodatku pięknymi asfaltami, którymi mało kto się porusza. Dojeżdżam do skrzyżowania i znajduję tam mapę! Jak ja lubię takie ładne mapy (mimo że ta wyblakła). Widzę, że niebieski szlak rowerowy kieruje się do Lubiąża, więc wskakuję na niego i będzie mi on towarzyszył do samego niegdysiejszego miasta.
Szlak dobrze oznaczony, choć kilka razy zgubiłem go. Przydałoby się odkryć oznaczenia na drzewach, które porosła latorośl czy gdy obok wykiełkowały młode drzewka. Jedna uwaga do drogi za Domaszkowem: trzeba się nieźle napracować :) Kamienie jak z Łysicy, tylko mniejszego formatu i bardziej ubite w ziemi. Mimo to, żeby dobrze jechać, nie ślizgać się i nie dawać kamieniom rzucać kołami na prawo i lewo, trzeba mieć dobre opony albo szczęście (ja miałem to drugie, bo ciężko na semi-slickach się jechało).
Tak jadąc, nie zauważyłem, że szlak skręcił (może drzewo wycięli?) i dojechałem nad wartką Odrę, tłumnie odwiedzany odcinek, bowiem zastałem dwóch wędkarzy na nabrzeżu po drugiej stronie i docierając nad wodę, minąłem miejsce po ognisku.
Za Glinianami droga zrobiła się mokra, dużo kałuż i błota. Wydostałem się stamtąd i skończyły się leśne, terenowe drogi. Odtąd był asfalt. Za Lubiążem zgubiłem też niebieski szlak rowerowy. Szkoda, tyle czasu był ze mną :) Na moście na Odrze mijam jeszcze rowerzystę spod Lubina, który urwał tylną przerzutkę (wyglądało to jakby urwał się gwint mocujący ją do ramy) i potrzebował zadzwonić do kogoś, bo jego bateria w telefonie padła.
Na koniec podróży postanawiam pojechać przez Ziemnice, aby nie pchać się na krajówkę. Wychodzi z tego ładne 90 km, choć miałem ochotę zrobić tylko 60. Ale dobrze się jechało, lepiej niż wczoraj. Może dlatego, że był tylko jeden podjazd ;P Było bardzo terenowo i lubię to. Wygodnie się jeździ, oczywiście pomijając kałuże, bo one moczą ubrania, buty oraz baaardzo brudzą rower.
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Bolków)

  99.25  05:27
Coś o nadchodzącej jesieni, leśnych stworzeniach, choć może niekoniecznie często spotykanych, dziurach nie tylko tych na drogach i drogach, które nie zawsze nimi są. Będą też zamki, wieże oraz drogi do nich prowadzące... lub też nie :)
Sobota zaczęła się leniwie i chłodno. Prognoza przewidywała od 12 do 15 °C i raczej w takich porywach się utrzymywała. Tylko ten chłodny wiatr mógł przepaść. Nim się wygramoliłem była godz. 11. Czas zajęło mi szorowanie przednich zębatek i łańcucha. W ogóle nie wierzę, że tyle brudu tam było.
Mój plan? Cóż, nie miałem go. Wczoraj padało cały dzień, toteż myślałem głównie o szosie. Pomyślałem o Bolkowie, który chciałem w czerwcu zobaczyć podczas wizyty w Dobromierzu. Odwiedziłbym przy okazji stare drogi. Tak też ruszyłem, mając na sobie bluzę termalną i długie kolarki. W sumie mogłem jeszcze wziąć lekką bluzę, bo bywało, że marzłem na zjazdach.
Spojrzałem na mapę i ruszyłem. Kierunek: Lipa. Nie miałem ochoty na podjazd pod Górzec i Pomocne, więc wybrałem Chełmiec. Co prawda też są górki, ale mniej męczące. Pod Słupem spotkałem Łukasza, który pędził w stronę Legnicy. Pojechałem przez Muchów i asfaltem przez las do stawów pod Lipą, gdzie grawitacja zrobiła w dętce dziurę typu snake, więc trochę czasu mi upłynęło. Całe 2 miesiące jeździłem po małopolsce bez takich rzeczy, a tu wróciłem do Legnicy i od razu pierwsza wycieczka (no, druga wliczając przyjazd z Wrocławia) z kapciem.
Z Lipy skierowałem się do Jastrowca, gdzie znajduje się pałac. Nie zobaczyłem go w pełnej okazałości. Szkoda, ale może w przyszłości :) Przez Pogwizdów, który też ma długą historię, ale nie zagłębiłem się w nią zbytnio, dotarłem do Świn. Po drodze mój napęd znów zaczął wydawać z siebie dźwięki. Tym razem inne niż przedtem, czyli czyszczenie pomogło. Przynajmniej tak mi się zdawało, ponieważ gdy byłem w połowie drogi z Bolkowa do Legnicy, nowy dźwięk zamienił się w stare trzeszczenie.
W Świnach zrobiłem tylko zdjęcia zamku i pognałem do Bolkowa. Dobrze, że kupiłem wcześniej kilka batonów, bo nie miałem przy sobie ani grosza, a robiłem się głodny. Podjechałem jedynie pod zamek i ruszyłem dalej, a że nie przepadam za jazdą tą samą drogą podczas powrotu, to ruszyłem przez Jeżów, aby wjechać na żółty szlak wodny (czyt.: rowerowy), który doprowadził mnie do Jastrowca, a następnie do Lipy.
Zaczynają się schody. Na mapie na Muchowskim Wzgórzu zauważyłem kolejną wieżę, na której jeszcze nie byłem. Ruszyłem do Nowej Wsi Wielkiej, skąd prowadzi Zamkowa Droga. Niestety droga prawdopodobnie jest zarośnięta, a dodatkowo nieoznaczona, toteż widząc teren prywatny obok tej drogi (nie domyśliłem się, że to ta, bo była bardzo zarośnięta) z zakazem wstępu, ruszyłem dalej, by przedostać się do lasu jakąś łąką. Przejechałem się spory kawałek, nie widząc żadnego śladu poszukiwanego miejsca. Teraz widzę, że wieża znajduje się w innym miejscu niż jej rysunek. Nadal jednak ciekawi mnie dokąd prowadzi Zamkowa Droga :)
Tak jadąc przez las minąłem skrzyżowanie, przez które jechałem nie raz, gdy odwiedzałem Groblę. Dalej zaś spotkałem coś bardzo ciekawego ;) Małe stworzonko, które się mnie nie bało, choć ja z początku przestraszyłem się go. Jest to mały gryf, jeszcze bez upierzenia. Nie zauważyłem jego matki, ale zrobiłem mu zdjęcie :D
Chciałem przejechać się przez Stanisławów, dlatego pojechałem przez Pomocne, gdzie zauważyłem znak A-26 "lotnisko", co mnie zdziwiło. Nieprzerwanie jednak słyszałem warkot. Sądziłem początkowo, że to jakiś ciągnik, bo teraz żniwa trwają. Ruszyłem dalej w drogę i przez krzaki dojrzałem awionetkę, która szykowała się do startu. Szybko popędziłem, by ją jeszcze uchwycić na zdjęciu. Udało mi się! Nie zauważyłem wcześniej, że jest tutaj lotnisko, ale jak teraz patrzę na Mapy Google, to rzeczywiście jest ono już dosyć długo. Dojechałem do Stanisławowa i starą drogą dotarłem do Legnicy. Jeszcze tylko parę kilometrów i będzie setka, więc przejechałem się obok obwodnicy, ale i tak zabrakło pół kilometra :)
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery