Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / dolnośląskie

Dystans całkowity:17023.78 km (w terenie 2726.76 km; 16.02%)
Czas w ruchu:766:30
Średnia prędkość:18.82 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:155840 m
Suma kalorii:23542 kcal
Liczba aktywności:247
Średnio na aktywność:68.92 km i 3h 43m
Więcej statystyk

Góry koloru jesieni

  209.99  11:18
Jeszcze tydzień temu wpadł mi do głowy ten wyjazd, ale ze względu na prognozę temperatury poniżej 5 °C w górach, zamieniłem plan na lasy lubińskie. Prognoza na dziś była optymistyczna (temperatura do 15 °C), więc uznałem, że jadę w góry! Dystans oscylował w granicach 170 km, więc trzeba było wstać wcześniej. Nie udało mi się to i zamiast wyruszyć o godz. 8, pospałem 2 godziny dłużej. Czułem, że brakuje mi energii i nie jechałem tak szybko, jak w trakcie ostatnich wypraw. Mimo że było już przedpołudnie, to na ulicach martwo. Przez cały dzień minęło mnie bardzo mało aut, dzięki czemu mogłem omijać dziury w asfalcie całą szerokością pasa.
Uznałem, że asfaltami przez Górzec jest najszybciej. Trwają tam jakieś prace. Ciekawe co budują. Wygląda mi to na fundamenty słupów elektrycznych. Jeśli rzeczywiście je tam postawią, to tak wiele pięknych drzew zniknie stamtąd... A momentami widok jesieni na Górzcu był olśniewający. Zwłaszcza w pewnym miejscu rośnie jeden gatunek drzewa (nie pamiętam jaki) i wszystko wygląda jak wyłożone złotem :)
Na szczycie wpadłem na pomysł, aby sprawdzić drogę, która teoretycznie mogła być skrótem. Nie miałem ochoty na zjazd do Pomocnego i ponowny podjazd. Pomyliłem się i dojechałem bardzo ładnymi, choć błotnymi drogami leśnymi do Jerzykowa. Przez tę omyłkę czekał mnie ponowny podjazd. Ale jeszcze tam wrócę i na upartego odnajdę ten skrót ;]
Standardowo do Jeleniej Góry przez Kapellę. Na szczycie już wiedziałem, że prognoza pogody sprawdziła się – Kotlina Jeleniogórska jest osnuta mgłą, na szczęście delikatną. W dole tego nawet nie widać, przynajmniej nie za dnia. Zrobiłem małe zakupy i chciałem dostać się na drogę krajową przez Cieplice i Sobieszów. Niestety niepotrzebnie skręciłem za dworcem w prawo i wydłużyłem sobie drogę. Od Piechowic droga była mi ciut znana, bo jechałem tędy kiedyś, choć autokarem.
Nie mam szczęścia do Szklarskiej Poręby. Nie wiedziałem jak ją ugryźć, więc nie było zwiedzania i ruszyłem dalej. Po drodze znalazłem dobrą mapę z wyznaczonymi drogami rowerowymi. Jest ich tutaj naprawdę dużo! I są nawet dobrze oznaczone, dzięki czemu kilka kilometrów dalej uniknąłem wjeżdżania na złą drogę (zrobiłem wcześniej zdjęcie mapy). Dojechałbym pewnie do kopalni "Stanisław" i tyle byłoby z mojej wycieczki.
Droga do Jakuszyc była mokra, ale to pewnie górski standard. Wjechałem na szlak rowerowy nr 13 (zaplanowałem przy mapie, że będę się trzymał 10. i 13.) i starym asfaltem dojechałem do Schroniska Turystycznego "Orle". Musiałem się zatrzymać, bo mostek miał luzy i potrzebowałem go wyregulować, a dodatkowo włożyć dodatkową bluzę. Podmuchy wiatru raz były ciepłe, a za chwilę chłodne i chciałem tych drugich unikać.
Drogą gruntową do Hali Izerskiej, skąd pięknie widać złotą jesień. Drzewa pięknie pokolorowane, aż chce się zatrzymać na dłużej. Jeszcze jak zachodzące słońce oświetlało drzewa, mmm... Dalej do Polany Izerskiej, na której widziałem zachód słońca. Nie wyobrażam sobie spacerować po tych górach, są zbyt płaskie jak na piesze wędrówki. Takie drogi, to tylko rowerem. Dalej kawałek asfaltem Nową Drogą Izerską i w dół Starą Drogą Izerską, którą rowerem można tylko w jedną stronę przejechać. Trzeba było od czasu do czasu zsiąść przez kamienie, kłody lub strumienie. Wjechałem na upatrzoną na mapie drogę asfaltową i nią zjechałem do drogi wojewódzkiej. Ale stąd rozciąga się piękny widok na Świeradów-Zdrój. Trzeba tylko dobrze się przyglądać, bo drzewa są tam wysokie ;)
Jadąc, zostawiałem za sobą nieodwiedzone miasto, nad nim płonący nieboskłon, a przede mną tylko mrok i światło lampki rowerowej. Dojechałem do Rozdroża Izerskiego. Tutaj to planowałem odbić jakimś sposobem na północ do Pilchowic. Nie miałem żadnego planu, gdy wyjeżdżałem z domu. Miałem nadzieję, że na tej polanie odnajdę mapę ze szlakami. Tak też się stało i zaplanowałem drogę przez jakąś przełęcz, czyli kolejny podjazd. Po założeniu drugiej pary skarpetek (wystarczyło na początek, później przemarzałem w stopy) miałem ruszać, ale zaczepił mnie facet w aucie. Zasugerował mi, żebym wybrał asfalt zamiast drogi terenowej, bo jeśli coś stałoby mi się, to pozbieraliby mnie dopiero rano. Zdecydowałem, że będzie to rozsądne wyjście i wybrałem asfalt do Szklarskiej Poręby. Nie lubię przemierzać tej samej drogi dwukrotnie, dlatego postanowiłem wrócić przez Złotoryję.
Bałem się, że w Jeleniej Górze o tej porze może być źle ze względu na mgły. Na szczęście nie było najgorzej, mgły dopiero się zbierały i pojawiały się w niektórych miejscach. Wyjechałem z Kotliny, tym razem jakoś miałem więcej energii, bo podjeżdżałem Kapellę na średnim biegu. Myślałem, że bardziej się zmęczę, ale nawet nie musiałem się przebierać, bo zjazd również był ciepły. Jedynie te stopy...
W Świerzawie zatrzymałem się jeszcze w otwartym sklepie, bo kończyła mi się woda. W drodze do Legnicy czas płynął szybko, ale nawet nie wiem kiedy uciekł, bo do domu dotarłem po północy. Ciepła herbata z miodem postawiła mnie na nogi :) Ja chcę jeszcze raz w góry!
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Polska, Góry Izerskie, rowery / Trek

Niespodziewanie nie na Górzec

  47.60  02:43
Na godzinę przed spotkaniem napisała do mnie Bożena z pytaniem czy wychodzę dziś na rower. Miałem zamiar przesiedzieć cały dzień w domu i robić zadania na jutro na zajęcia, ale skoro słońce tak ładnie kusiło, to dałem się wyciągnąć. Dokąd? Tego nie wiedziała. Ja mogłem się tylko domyślać, ale omylnie :)
Spóźniłem się 8 minut, bo wciąż nie wiem ile czasu potrzebuję na wygrzebanie się z domu. Na skrzyżowaniu czekali Bożena z Jarkiem. Ruszyliśmy standardowo na południe, a dalej przez Chroślice do Bogaczowa. Z małym problemem z kierunkami (pamiętam, że przedostatnim razem "w prawo", to było "w lewo", a dziś bez takiej odmienności), wjechaliśmy na czerwony szlak. Ostatnim razem, choć w przeciwnym kierunku, jechaliśmy nim kilka miesięcy temu, tylko w większej grupie. Choć w lekkim błocie i po śliskich liściach, to dojechałem bez większych problemów. Zgubiliśmy tylko w jednym momencie szlak i trzeba było się kapkę wrócić.
W Stanisławowie czekał na nas Łukasz. Kilka chwil na sprawy techniczne i ruszamy w dół. Temperatura wyraźnie spadła, przemarzłem w palce i uszy. O ile na głowę mogłem założyć opaskę, to nadal nie mam rękawiczek na takie jazdy. Sprawdziłem jednak moją kieszeń Deutera w akcji. To raczej atrybut do spokojnej jazdy i krótkich pieszych wycieczek. Chłodno było w plecy, ale to dlatego, że przyzwyczaiłem się do plecaka podczas wycieczek rowerowych. Na zjazdach dodatkowo było chłodno w okolicy pasa, ale może gdybym mocniej go zacisnął, to nie byłoby tego czuć. W każdym razie spisał się dobrze i będzie przydatny w nowym sezonie, gdy dzień będzie na tyle ciepły, aby nie brać ze sobą zbyt wiele rzeczy.
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, Polska / dolnośląskie, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Lubińskie lasy

  118.00  06:24
Wczoraj leniłem się cały dzień (no, może prawie cały), więc postanowiłem, że dzisiaj gdzieś wyjdę na rower. Myślałem o wycieczce zaliczeniowej, jednak plan Szklarskiej Poręby odpadł ze względu na niską temperaturę w górach. Z braku ciekawych pomysłów postanowiłem pojechać w teren i zrobić setkę w lubińskich lasach. Szkoda, że to jedyne takie lasy w okolicy, w których można pokręcić. Cóż, są jeszcze Chełmy, ale aby się tam dostać, potrzeba przejechać długą drogę przez otwartą przestrzeń, a tym samym zmagać się z nielubianymi przeze mnie wiatrami. A tak, jadę kawałek Pątnowską i jestem już w zalesionym terenie. Myślę, że trochę dziś przesadziłem z długością trasy, bo po tygodniu bez roweru jestem teraz obolały.
Trasę wyrysowałem przed wyruszeniem i nie zgadza się prawie wcale z tą, którą przejechałem. Najpierw potrzebowałem dostać się terenem do Chróstnika, czyli standardowa trasa przez lasy. Strasznie dużo grzybiarzy ze swoimi blachosmrodami. Tuż za Gorzelinem niepotrzebnie skręciłem i wylądowałem na krajówce za wcześnie. Próbowałem dostać się z powrotem na leśne ścieżki, jednak wciąż nie wszystkie zostały wyrysowane na mapie i musiałem jechać tą drogą. Z Chróstnika (pałac pięknieje) utwardzoną drogą pożarową do Liśca. Tutaj droga, której kurs chciałem obrać skryła się w zaroślach i zrobiłem kółko. Przy okazji liczna grupa rowerzystów o niezliczonej ilości log na koszulkach mnie wyprzedziła, bo jechałem wolniejszym tempem niż wcześniej.
Jechałem do Brunowa, gdzie napotkałem pierwszą piaszczystą drogę. Plan mój wiódł przez Górę Wędrowca oraz – podczas drugiej pętli, już nie wykonanej dzisiaj – Wzgórze Bilińskiego. Skręciwszy w złą drogę, minąłem górę obok. Uznałem, że pokonam ją podczas drugiej pętli i pojechałem przez Gorzycę i Zimną Wodę do Wiercienia, aby tam pomylić drogi. Żeby wrócić na kurs, wjechałem na coś, co przypominało drogę będącą jednoczesnym połączeniem pola, a już po minięciu tego miejsca byłem prawdopodobnie pierwszą osobą, która od kilku lat przedzierała się tą drogą. W końcu dojechałem do Karczowisk, a dalej Raszówki i ruszyłem drogą niegdyś przebytą. Tutaj podczas zjazdu z wzniesienia o mało nie wywróciłem się na piaszczystym podłożu. Jechałem z dużą prędkością, jak to z górki i nie wiedziałem, że ten piach tak grubo tam leżał. To mógł być koniec na dziś, ale nawet się nie zatrzymałem, żeby odetchnąć, bo wieczór się zbliżał, zaczynało robić się chłodno i trzeba było pędzić dalej.
Jakoś dostałem się do Głuchowic. Znów brak wyznaczonych dróg na mapie sprawił, że jechałem na oślep. Po lasach w sumie to nie problem, bo drogi zwykle się w końcu łączą. Problemem jest, gdy nikt tych dróg nie utrzymuje i zaczynają zarastać... Dojechałem do Bolanowa, wsi, której prawie nie ma. Znajduje się w środku lasu, prowadzi do niej tylko jedna droga z Gorzycy. No i może leśne drogi, którymi jednak ciężko dojechać bez odbiornika GPS. Po minięciu paru domów i pałacyku (teraz dopiero o nim przeczytałem, choć widziałem, że coś tam za drzewami stoi dużego :D), zauważyłem coś, co skierowało mnie na kolejną drogę, której próżno szukać na mapie. Była to najzwyczajniejsza rozdzielnia energetyczna (ale taka mała, 2 na 2), jakich wiele w tym województwie, tylko z cegły czerwonej. Nie chcąc wracać na drogę, pojechałem dalej i uznałem, że zakończę na tym moją dalszą podróż. Nie dojechałem do Wzgórza Bilińskiego, robiło się zbyt chłodno na wydłużanie jazdy. Skierowałem się do Zimnej Wody, dalej przez Wiercień i Pątnówek do domu. Wróciłem tuż przed zmrokiem.
Kategoria Polska / dolnośląskie, setki i więcej, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Ognisko

  44.30  02:22
W piątek zostałem poinformowany o ognisku. Z powodu pogody nie byłem pewien kiedy wykonam mój plan wycieczki w góry i nie wiedziałem czy się pokażę, jednak wszystko poszło zgodnie z oczekiwaniami. Umówiliśmy się na 10:30 na wspólny wyjazd. Bożena pisze do mnie z pytaniem czy jadę na ognisko. Ponieważ mogłem się chwilę spóźnić, to zapytała mnie czy pojedziemy razem. Dodała, że spóźni się godzinę. No cóż, to tylko godzina. Chyba całego drewna nie wypalą, więc zgodziłem się. Po godzinie jadę na skrzyżowanie i czekam. Piszę SMS z pytaniem gdzie jest. W końcu w południe dzwoni do mnie, że dopiero wyjeżdża, a ponieważ jest mi zimno, to proponuje, żebym wyruszył w jej stronę. Tym sposobem spotykamy się w Bartoszowie. Bożena po wieczorze panieńskim swojej kuzynki (chyba dobrze pamiętam?) jest ciut zmęczona i przeprasza mnie, że będziemy jechać wolno. Jest mi to w sumie na rękę, bo jestem zmęczony po wczorajszym wyjeździe, ale robi się zimno, dlatego planuję dojechać do skrzyżowania i się przebrać. Pech, bo na skrzyżowaniu łapię gumę w przedniej dętce (pierwsza guma z przodu i pierwsza guma spowodowana ciałem obcym w ogóle). Ponieważ nie był to snake, to badam oponę rękoma, bo nie widzę niczego. Tym sposobem rozcinam sobie palec w sposób, jak kroi się szyneczkę naostrzonym nożem (smacznego). Cóż, oponę warto wymienić, bo szkło miało 2-3 mm długości, a mimo to przebiło się. Zauważyłem też pęknięcia w bieżniku, więc to dodatkowy powód, aby pokombinować przy rowerze. Błotników w sumie nie używam już od kilku miesięcy, więc zmieszczą się tam i szersze oponki :)
Po dłuższej walce, ruszam dalej. Bożena pojechała swoim tempem parę chwil temu, a ja miałem ją dogonić. Tempo, to miała niezłe, bo się zmęczyłem, gdy ją złapałem w Kościelcu. I tym sposobem jechałem w tyle, bo nie nadążałem.
W końcu dotarliśmy do reszty, czyli Izy, Moniki, Jarka, Łukasza, Marka i Olka, którzy w dobre się grzali przy ognisku, grzejąc kiełbaski. Po pewnym czasie dołączyła do nas też Ania. A, nie można też zapomnieć o Deksterze, psie-zabójcy, jak był nazywany podczas rozmów :) Mimo że nie jestem wygadany, to przyjemnie spędzało się czas.
Ponieważ dzień jest coraz krótszy, to zaczęliśmy się zbierać, aby wrócić do Legnicy przed godz. 18. Kondycja moja jest fatalna. Odstawałem od reszty tak, że nawet Marek dawał radę, a ja nie. No ale zdążyliśmy na czas, więc nie było źle.
Trochę dzisiaj przemarzłem, więc myślę, że póki nie sprawię sobie cieplejszych ciuchów (myślę tutaj w sumie o ocieplaczach na buty, pełnych rękawicach i kominiarce lub Buffie), to raczej z jazdy nie będę czerpał przyjemności w takie dni, jak dzisiejszy. Dodatkowo za mocno trzęsło, więc i zmiana ogumienia też byłaby wskazana do komfortowej jazdy.
Chciałem dzisiaj przetestować nową kieszeń Deutera – Pulse Four EXP, którą wygrałem w konkursie Trail.pl. Pogoda jednak nie pozwoliła mi na to, bo musiałem gdzieś włożyć sweter, aby nie przemarznąć i nie kopcić ubrań rowerowych oraz kiełbaski z chrupiącymi bułeczkami, więc kieszeń byłaby za mała na cały ekwipunek. Liczę na poprawę pogody do znośnych temperatur jeszcze tej jesieni :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, ze znajomymi, kraje / Polska, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Kowary, Lubawka, Kamienna Góra)

  172.94  09:03
Zaspałem. Miałem plan, aby ruszyć o wschodzie słońca, a wzamian tego ruszyłem o godz. 9. Do Świerzawy postanowiłem dostać się drogą, którą kiedyś jechałem nad Jezioro Pilchowickie. Nie miałem jakoś ochoty na wiele podjazdów. Domyślałem się, że będę miał wystarczającą ich dawkę, gdy dojadę do Kowar.
W Rzymówce rzeka miała wartki nurt, więc przejazd przez koryto rzeki odpadało. Dobrze, że jest tam jeszcze ten mostek. Z Łaźników do Prusic przedostałem się ponownie tą samą drogą – przez pole (tym razem rzepaku). Jakoś nie mogę trafić na drogę, która prowadzi do tej pośród pól. Chyba nie ma możliwości innej niż okrężna przez Łaźniki... Dobrze, że rolnicy wyjeździli ślad i nie miałem dużego problemu, bo rzepak urósł spory.
W Leszczynie most jest w remoncie, ale jako rowerzysta mogłem skorzystać z mostku obok. Dojechałem w końcu do Wilkowa, a stamtąd na wzgórze, z którego jest piękny widok na okolice. Jakoś nie miałem ochoty jechać na północny-zachód, aby dostać się na drogę do Świerzawy, więc postanowiłem wejść w las. Można tam znaleźć wiele ciekawych rzeczy, jak singletrack, który stworzyli amatorzy (ale dzisiaj nie wjeżdżałem na niego, bo jest kawałek dalej) czy wąwozy. Ja trafiłem na taki wąwóz, kamienisty z początku, a dalej już dobry do zjazdu, nawet widać było ślady, że ktoś poruszał się nimi. Niestety ślad się urywał, a ja jechałem dalej, aż w końcu i wąwóz skończył się, ja dojechałem do urwiska nad kamieniołomem i musiałem prowadzić rower przez dobrych kilkadziesiąt minut. W końcu spotkałem drwali, którzy mnie nakierowali, choć to już była końcówka i sam też dojechałbym. Szkoda, że nie trafiłem wcześniej na tę drogę, bo była przejezdna. Może za wcześnie zjechałem w dół, może trzeba było podjechać kawałek do drogi, którą kiedyś widziałem.
W Świerzawie pomyślałem, żeby nie jechać przez Kaczorów i do Radomierza dostać się bocznymi drogami. Nie udało mi się. Droga, którą chciałem jechać gdzieś przepadła. Może to i dobrze, bo zaliczyłbym kilka podjazdów, a tak ruchu na drodze do Kaczorowa nie było, asfalt był w miarę w dobrym stanie i widoki ładne mijałem. Niestety przejrzystość powietrza nie była dobra i na wzgórzu przed zjazdem do Radomierza panorama gór nie zachwycała tak bardzo, jak ostatnim razem. Ale i tak góry są piękne :D
Przez Janowice Wielkie, Przełęcz Karpnicką, Karpniki, Strużnicę, Gruszków i wreszcie Przełęcz pod Średnicą (myślę, że jeszcze tam wrócę), docieram do Kowar. Naprawdę malowniczo wyglądają z Wojkowa, choć widok też jest niczego sobie z drogi na Przełęcz Okraj, ale tutaj już drzewa przesłaniają widok. Kowary mnie nie urzekły w ogóle. Trwał jakiś festyn lub festiwal i zebrało się tam za dużo cyganów. Co za smród... Nie wytrzymałem tam ani chwili i uciekłem. Zresztą czas mnie gonił, więc przestudiowałem mapy i zacząłem wspinaczkę, a później długi zjazd, aby dostać się do Lubawki.
To miasteczko ma dziwny układ, w którym się pogubiłem. Wiele ulic jednokierunkowych i za dużo tych z zakazem ruchu. Spotkałem straż pożarną, która czekała na parę młodą. Kupiłem wodę na drogę i wydostałem się z miasta, żeby dostać się do następnego punktu głównego. Mój plan alternatywny przez Chełmsko Śląskie się okroił. Odwiedzę tę wieś, gdy zechcę zdobyć Przełęcz Okraj. Wtedy też spróbuję wjechać na Skalnik, czyli zaliczę za jednym zamachem 3 punkty :) No i pewnie punktem przelotowym będzie Wałbrzych, ale to wymaga dobrego planu i ciepłego dnia bez porywistego wiatru, a tego niestety ostatnio jest za dużo. Plan pewnie wykonam dopiero w nowym sezonie.
Z Lubawki do Kamiennej Góry, ze względu na wyrzucenie z planu wspomnianej wsi, dostałem się krajową piątką. Niestety nie miałem za dużo czasu na zwiedzanie miasta. Rynek nie wygląda na stary. 2 kamieniczki wyróżniały się zdobieniami, a reszta raczej w nowym budownictwie. Może tylko mi się tak wydawało?
Ponieważ zbliżał się zmierzch, to trzeba było gonić i to porządnie. Do Bolkowa jechałem 40-45 km/h ze względu na wiatr w plecy i zjazd. W Bolkowie już włączyłem światła i ruszyłem dalej, wjeżdżając na trójkę (plan jazdy przez wsi wypadł), utrzymując swoją wysoką prędkość, aż złapał mnie deszcz na 3 km przed Jaworem. Nie był może straszny, jednak przeszkadzał, więc zatrzymałem się na przystanku. Gdy się uspokoiło, ruszyłem, niestety w złym momencie, bo po chwili zaczęło lać. Dojechałem do Jawora, w którym zabłądziłem. Gdy w końcu znalazłem drogę i na nią wjechałem, okazało się, że wieje wiatr boczny. Na domiar złego porywisty. I o ile od Lubawki do Jawora minęło mnie raptem parę aut, o tyle do Legnicy jechał ktoś co chwilę, a to był dodatkowy minus, gdy rzucały mną podmuchy wiatru od rozpędzonych aut. Szczęście, że ta mordęga skończyła się szybko i dotarłem do domu zły, zmęczony i przemoczony. Zły, bo gdybym nie zaspał, to uniknąłbym deszczu. Zmęczony, bo wymęczył mnie wiatr boczny. A przemoczony w sumie nie byłem tak bardzo, bo od Jawora padało tylko momentami i wiatr zdążył wysuszyć część ubrań, ale mimo wszystko zmokłem.
Aaa, wczoraj zmieniłem w rowerze 2 rzeczy:
1. Przesunąłem siodło lekko do tyłu i przechyliłem je, aby nos leżał niżej. Komfort jazdy podniósł się bardzo. Planowałem to już dawno, ale Jarek mi ostatnio doradzał odnośnie bólu w moim prawym kolanie i zdecydowałem się w końcu pogrzebać przy tym.
2. Zwiększyłem ciśnienie w kołach. Teraz już się nie boję, że złapię snake'a. Jest jednak minus – czuję najdrobniejszą nierówność na drodze. Powinienem zmienić opony...
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Polska, rowery / Trek

Mała pętla legnicka

  28.40  01:35
Dzień okazał się dziś być bardzo ładny, dlatego postanowiłem wyrwać się na rower. Niestety wyszedłem z domu dosyć późno, więc długo nie pojeździłem. Dodatkowo nie miałem żadnego pomysłu na jazdę, więc wybrałem się do Czerwonego Kościoła z powrotem przez Pątnówek.
Na początek zabłądziłem, gdy chciałem dostać się na Złotoryjską. W sumie dostałem się, ale wjechałem do Lasku Złotoryjskiego i tam zabłądziłem ponownie, bo przejechałem pod wiaduktem obwodnicy, nie wiedząc, że to ona i wjechałem w ścieżkę otoczoną pokrzywami. Rower prowadziłem, a mimo to poparzyłem się, jednak gdybym tamtędy jechał, to byłoby jeszcze gorzej. Jechałem przez jakiś lasek, aż dojechałem do huty. Przejechałem kawałek koło muru i gdy już odbijałem, usłyszałem głośne "hej", a po chwili cichsze "sokooły". Ktoś miał humor :)
Przez Czerwony Kościół polną drogą do Lubiatowa i mniej znanymi drogami do Jezierzan i Pątnówka. Stąd już łatwa droga, bo jedna z ładniejszymi widokami na Legnicę. Lubię ten odcinek, ale był już zmierzch i panorama nie zadziwiała tak bardzo, jak za pierwszym razem.
Oby taka pogoda utrzymała się, aby plan na weekend wypadł przynajmniej dobrze :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Kolorowe jeziorka

  122.79  06:37
Bożena do mnie wczoraj pisze tuż przed północą, że nazajutrz jadą w Rudawy i pyta mnie czy dołączę. Po mojej wyczerpującej wycieczce jakoś nie byłem przekonany, ale gdy wyjaśniła, że tempo będzie wycieczkowe, bo wszyscy są zmęczeni, to zgodziłem się. Byliśmy umówieni na godz. 9, Jarek do mnie rano pisze, że Bożena zaspała i umawiamy się na 9:30, więc mogłem ślamazarnie kontynuować moje poranne czynności.
Wspólnie z Jarkiem, Olkiem, Bożeną i Anią wyruszyliśmy zwykłą trasą do Męcinki, spotykając nad Zaporą Słup dwóch rowerzystów z Jawora, którzy do nas dołączyli, ale nasze wycieczkowe tempo ich trochę zmęczyło, a zaczęliśmy podjazd pod Górzec szutrami, więc oni odpadli. Dalej przez Muchów i Lipę do Kaczorowa, gdzie odpoczęliśmy po zaliczeniu kolejnego dziś długiego podjazdu na wzgórzu, robiąc fotki chmurkom, pająkom i widokom, zajadając się ciastkami (Krakuski Duetki były bardzo smaczne) i czekając na Łukasza, który miał do nas dołączyć.
Ze wzgórza ruszyliśmy na drogę do Marciszkowa. Szlakiem, najpierw przez rzekę Bóbr, po kamienistych drogach do Wieściszowic, a dalej zaliczając kolejne podjazdy, sesję zdjęciową z pięknym widokiem, wspinaczkę z rowerami, zjazdy wieloma kamienistymi szlakami (nawet mnie się udało bez żadnej wpadki), dojechaliśmy do Błękitnego Jeziorka. Po kolejnym wspólnym zdjęciu pojechaliśmy dalej, gubiąc Anię, która chciała zobaczyć to jeziorko z dołu. Przy Purpurowym Jeziorku zatrzymaliśmy się na kolorowe pierogi. Ja dostałem ostatniego niebieskiego, a reszta moich frykasów była czerwona :P
Zbliżała się późna godzina, nie każdy miał oświetlenie, więc z rekreacyjnego wyjazdu zrobił się sprint. Na szczęście teraz w większości były to zjazdy, choć szybko się ochładzało. Powrót tym samym szlakiem z uproszczeniem, którym był przejazd przez Chełmiec. W Słupie zaliczyłem glebę, bo wjechałem w jakiś dołek przed szlabanem, ale na szczęście trawa była miękka. I na koniec przejazd wałem nad Kaczawą, którym jechałem pierwszy raz. Ładna alternatywa dla jazdy po dziurawych asfaltach :)
Wrzesień uważam za zakończony. Pobiłem nawet ilość przejechanych kilometrów z lipca, no ale jakie ja trasy robiłem w tym miesiącu! Szkoda, że od jutra zaczyna się uczelnia. Mam nadzieję, że będę miał równie dużo czasu, co w zeszłym semestrze, a pogoda będzie sprzyjać i nie będę musiał zaopatrywać się w cieplejsze ubrania na rower.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Nad Żelazny Most

  127.94  07:05
Z Babą Jagą nie polubiliśmy się. Byłem u Kargula, ale u Pawlaka jakoś nie miałem ochoty zawitać. Szczerze wymęczyli mnie :)
Wczoraj, podczas powrotu busem ze Ścinawy przez Lubin, widziałem kilka dróg prowadzących w las. Wymyśliłem więc plan, aby zwiedzić tereny na północ od Lubina, bowiem na mojej mapie nie ma tam zbyt wielu odfajkowanych miejsc. Postanowiłem, że będzie terenowo i tak też było, w dużych dawkach ;)
Wyjechałem z domu niewcześnie, bo jestem śpiochem i o 10:30 ruszyłem. Najpierw włożyłem lekką bluzę, ale było ciut chłodno, więc zamieniłem ją na jakąś termoaktywną, którą niedawno dorwałem w promocji w Decathlonie i tak spędziłem w niej cały dzień. Jesienne słońce nie jest tak upalne, a że nie było go dużo (w większości siedziałem w lesie ;p), to nie było w tej bluzie za gorąco. Jedyny mankament jest taki, że długo schnie podczas noszenia, choć do domu wróciła sucha.
Skierowałem się na początek na Chróstnik. W Gorzelinie zauważyłem, że przyjechałem drogą, którą już znam, choć wydawało mi się, że jest bardziej zarośnięta. Kolejne drogi mijałem szybko, choć były to w głównej mierze drogi leśne, no i kilka polnych. Dostałem się do krajowej trójki, którą rozdziela pas zieleni z barierką, więc trochę gimnastyki i jadę dalej. Tuż przed Polkowicami (41 km) miałem średnią 20 km/h, co nie jest złą średnią jak na terenową jazdę.
Polkowice nie zachwyciły mnie. Kolejne miasto, gdzie jest za dużo dróg jednokierunkowych bez kontrapasów, a jedną drogą rowerową tam jechałem. No, krótką, ale zawsze to coś. Pojechałem do Guzic, aby dojechać do Dużej Wólki. Mniej więcej w połowie drogi zauważyłem znaczek: "MTB Obiszów Bike Park". Z ciekawości chciałem zobaczyć co to takiego. Wjechałem więc w wyznaczoną ścieżkę i tak jechałem i jechałem aż wpadłem na to, że jest to singletrack, a nazwa "Bike Park" nie oznacza żadnego parku ani parkingu. Cóż? Postanowiłem, że przejadę się do końca. W międzyczasie miewałem dość, ale parłem dalej. Wygrałem nawet z Babą Jagą, najgorszym podjeździe, jaki kiedykolwiek zrobiłem. Wyglądał jak Droga Kalwaryjska na Górzec, ale dał się podjechać. Według zarządców tej drogi, maks. nachylenie ma 16,5%, a średnie 9,5%, choć ja dałbym mu co najmniej 20% :P Przejechałem w sumie niewiele, bo końcówkę całej trasy. Nie mogę znaleźć informacji o jej długości, absolutnie nic poza dojazdem, ale patrząc na trasy organizowanych tam maratonów, jest to ok. 30 km. Nie sądzę, bym potrafił przejechać całość. Chyba że robi się to lżej na rowerze MTB. Ten tor kosztował mnie nawrotem bólu w stawie kolanowym.
Czas zmierzyć do Żelaznego Mostu, a konkretnie do jeziora o tej nazwie, bo wieś jest na południe od zbiornika. Nie sądziłem, że to jest takie duże i wysokie. W dodatku tak szybko ukończyli go. Ciekawe skąd tyle ziemi wzięli.
W Krzydłowicach dojrzałem ruiny pałacu, które mnie zaciekawiły, więc pojechałem rzucić na nie okiem. Obiekt nie wygląda na bezpieczny, ale ogrodzenia nie ma, a dużo śmieci mija się na drodze, więc myślę, że miejsce jest chętnie odwiedzane przez lokalną społeczność. W dalszej drodze minąłem kolejne wycinki drzew, których bardzo nie lubię. W środku lasu, na asfaltowej drodze, na odcinku 200 m jest zakaz ruchu z powodu wycinki. O dziwo zakaz jest tylko na tabliczce. Szlabanu żadnego, więc skoro wycinka w tej chwili nie trwała, to czym miałem się przejmować?
Miałem jechać przez Gwizdanów, ale przed Bytkowem zobaczyłem na mapie krótszą drogę. Byłem zmęczony po torze MTB, więc wybrałem krótszy odcinek przez Rudną. W Starej Rudnej trochę pobłądziłem, ale w końcu trafiłem dobrze, dojeżdżając do Kargula (182 m). Pawlak (171 m) nie był mi po drodze, więc go ominąłem, jak i Aleję "Samych swoich" (dziwne, bo nie ma nic o niej w internecie; może przekręciłem nazwę?).
Z Ręszowa do Niemstowa przejechałem się zarośniętą drogę, którą niedawno przedzierałem się do Ścinawy. W ogóle, to zauważyłem, że od jakiegoś czasu jadę czerwonym szlakiem pieszym. Jest to szlak dookoła Lubina i ma 85,5 km. Mimo że jest to szlak pieszy i trochę zarośnięty jak na mój rower, to chcę nim przejechać :)
Do domu dojechałbym już bez przygód, gdyby nie blondynka za kierownicą z Kenem w różowym aucie nie pomylili miejsca lub czasu swojej ewolucji. W Gogołowicach wyjeżdżaliśmy z przeciwnych stron drogi krajowej nr 36. Ja prosto, oni też prosto. Gdy w końcu można było przejechać, ja ruszam, oni też i co? Blondi skręca w lewo, choć tego po pierwsze nie zasygnalizowała, a po drugie nie ma najmniejszego prawa tego zrobić, gdy ja jadę prosto. Wnerwili mnie, ale miałem już blisko do domu. Ostatnia droga leśna, dalej parę wsi i po zmroku docieram, patrząc na zachód, gdzie niebo przepięknie się żarzyło. Aż szkoda było robić zdjęcie moim marnym telefonem. Pora odpocząć :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, setki i więcej, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Ponownie Górzec

  45.31  02:11
Dziś kolejny dzień na Górzcu. Do ekipy z wczoraj dołączył do nas Olek i tak, po moim 8-minutowym spóźnieniu, ruszyliśmy w stronę Męcinki, spotykając przed Słupem Marka. Dołączył on do nas za namową, jednak dojechał z nami tylko do Męcinki, a stamtąd w piątkę ruszyliśmy do podjazdu na Górzec Drogą Kalwaryjską. Ja pomimo prób nie potrafiłem utrzymać równowagi, więc odpuściłem, wjeżdżając szutrami na szczyt. Dosłownie, bo nie widząc reszty na górze, pojechałem ścieżką, aby spojrzeć w dół, a ponieważ zauważyłem odbijającą drogę, to skręciłem w nią, wjeżdżając w ten sposób pod przedostatnią kapliczkę. Dalej już wszedłem po schodach, żeby rzucić okiem na widoki, które są zasłaniane przez liczne drzewa, no i wróciłem na dół. W połowie drogi usłyszałem (prawdopodobnie) Łukasza, więc pewnie się niecierpliwili ;]
Szybki zjazd szutrami, ja ćwiczyłem podskoki, aby nie uderzyć za mocno w krawężnik, reszta jakoś się tym nie przejmowała na swoich szerokich oponach. Też czasem myślę nad zmianą, ale chyba dopóki nie nauczę się balansować ciałem podczas stromych podjazdów, dopóty na podjazdy one mi się nie przydadzą. Ogólnie, to zazdroszczę tego, że na szerokich oponach można jechać bez obawy o snake'a, a tych ja już niestety parę złapałem. Nie wiem, może się do tego przekonam podczas zmiany opon, gdy dotrę obecne semi-slicki.
Nim wyjechaliśmy z lasu, zatrzymaliśmy się na chwilę kontemplacji przy sosnowej kłodzie, leżącej w poprzek drogi jako blokada dla aut. Była myśl, żeby ją przeskoczyć przy dużej prędkości. Myśl odleciała, gdy przyszedł rozsądek. Ja dopiero trenuję podskoki, więc daleko byłoby mi do takiego skoku.
Przed Męcinką Bożena dodała gazu, jednak przyjechała jako ostatnia pod sklep. Wszyscy myśleliśmy, że da radę :) Pod sklepem krótka przerwa na ciasteczka i ruszamy dalej w pogoń za Markiem. W Kościelcu przekroczyłem dopuszczalną prędkość o 13 km/h. W Legnicy nie miałem już sił na odprowadzenie Bożeny, więc przez park doczołgałem się do domu. Chyba staw kolanowy się odezwał. Trzeba odpocząć.
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Na Górzec i ptasie mleczko

  51.70  02:25
Powrót do Legnicy. Wczoraj Bożena poinformowała mnie o wycieczce, więc dzisiaj wspólnie z nią, Jarkiem i Łukaszem (wszyscy wymienieni w kolejności przybycia) ruszyliśmy na Górzec. W sumie, to nie wiedziałem (haha!), że będziemy na niego uderzać. Zadzwonił do mnie Jarek z pytaniem gdzie mógłbym dojechać. Prawie gotowy wybrałem Park Miejski i o dziwo byłem na miejscu jako drugi. Szybkim tempem dojechaliśmy do Bogaczowa, aby zacząć podjazd terenowy. Jakoś wjechałem na drogę pierwszy i nie wiem co się działo za mną, ale okrzyki wydawane przez Łukasza świadczyły o burzliwej walce z podjazdem i gorącym dopingu dla Bożeny.
Na szutrach spokojnie, ja typowo z tyłu, a na górze rozdzielamy się. Słowa Jarka o trudnym technicznie zjeździe nie napawały mnie optymizmem przy moich wąskich oponach i v-brake'ach. Oni zjechali Drogą Kalwaryjską, a ja wróciłem szutrami, uważając na to, by nie złapać snake'a i dojechałem do nich, czekających na dole. Jeszcze jeden zjazd z zakrętem, przed którym zostałem ostrzeżony przez Jarka, jednak sądziłem, że tyczy się to następnego, a nie tego, przed którym ledwo wyhamowałem. W ogóle dziwię się, że przy takiej ilości kamieni, jaką odczułem na mojej obręczy, nawet nie złapałem kapcia.
W Męcince z Jarkiem poczekaliśmy na pozostałą dwójkę, która wybrała drogę dłuższą, zrobiliśmy małe zakupy i rozbiliśmy się nad Zbiornikiem Słup, żeby wsunąć ptasie mleczko, którego fundatorką była Bożena, za co serdecznie wszyscy dziękujemy. Tak swoją drogą, to pierwszy raz jadłem ten specjał ;P
Zebraliśmy się i była myśl, aby szybkim tempem dotrzeć do Legnicy. To szybkie tempo odczułem dopiero w Kościelcu, z którego wyjeżdżaliśmy z dużą prędkością. Na szczycie ostatniego podjazdu przed wiaduktem nad autostradą miałem 39 km/h, a na łagodnym zjeździe o dziwo tylko 45-46 km/h.
Na koniec przez Bogaczów odprowadziliśmy Bożenę, a dalej ścieżkami rowerowymi, które niekoniecznie są dobrej jakości (drogowcy łatają asfalt, czemu więc nie załatają ścieżek rowerowych?), mijając nieudaną próbę wymuszenia pierwszeństwa na autobusie, ul. Wrocławską do centrum. Teraz zauważyłem, że Legnica ma Stare Miasto. Hmm... Mapy mogą wiele nauczyć ;]
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery