Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wysocko

  35.53  01:34
Jako że dzień miałem wolny od wszelkich obowiązków, to postanowiłem wyjść na godzinkę. Ponieważ prognoza pogody wskazywała na wiatr z południowego-zachodu, to warto było przejechać się drogą ze Złotoryi do Legnicy.
Podróż była nudna. Starym szlakiem z Legnicy przez Kozice do Winnicy. Tam ciut zdezorientowała mnie droga terenowa, bo jechałem nią pierwszy raz w kierunku zachodnim. W Krotoszycach odbiłem na Rzymówkę. Planowałem dojechać do samego Kozowa, ale miałem parę cienkich rękawic i zaczynałem przemarzać. Odbiłem więc w Wysocku w jakąś drogę z nadzieją na dotarcie do drogi wojewódzkiej. Na szczęście udało się bez niepotrzebnego zawracania.
Do Legnicy wróciłem z wiatrem, jadąc ponad 30 km/h. Miałem przemarznięte dłonie i dopóki nie będzie naprawdę ciepło, dopóty będę zabierał także parę zimowych rękawic, żeby mnie takie przykrości nie spotykały.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Gdzieś w lasach pod Lubinem

  43.26  02:03
Postanowiłem poszaleć odrobinę w lasach na północy. Wiatr miał wiać z południowego-zachodu, toteż postanowiłem najpierw ruszyć na północ, potem lasami do Jaroszówki i z powrotem przez wsi do Legnicy. Było nawet ciepło, bo ponad 6 stopni, gdy wyruszałem. Starałem się jechać spokojnie, nie szarżować, żeby nie spocić się.
Standardowo pojechałem do Pawic, a dalej drogą obok pól irygacyjnych. Niestety nadal nie rozsunęli tych wałów ziemi zalegających na drodze. Co za lenie!
Droga do Karczowisk była bardzo leniwa. Myślałem też o dojechaniu do Raszówki, ale ostatecznie wypadło na tę pierwszą miejscowość. Zaraz za nią wjechałem na koleją drogę leśną, którą miałem nadzieję dojechać do Liśca, ale ponieważ nadal nie mam uchwytu na kierownicę do nawigacji, toteż jechałem w ciemno z mapą, którą miałem w głowie. Tym sposobem dotarłem do jakiegoś stawu nieopodal Chróstnika. Skręciłem więc w drogę, którą niedawno wysypali piachem i jazda wołała o pomstę do nieba. Na szczęście ta męka nie trwała długo i wróciła leśna droga, choć już w gorszym stanie niż droga przeciwpożarowa, którą dojechałem do tamtego stawu. Nie wiedziałem dokąd jadę. Nie miałem ze sobą kompasu i błądziłem. Dojechałem do jakiejś polany, wzdłuż której prowadzą linia wysokiego napięcia, no i wjechałem na drogę, która prowadzi pod tą linią. Ponieważ nie mogłem dojrzeć żadnego końca, to znów skręciłem na pierwszym skrzyżowaniu i ruszyłem jakąś drogą przez knieję, a sarny i jelenie uciekały, że tylko smród zostawał.
Wróciłem do drogi pożarowej, którą jechałem kilkadziesiąt minut wcześniej. Ponieważ nie lubię powrotu tą samą trasą, to wjechałem na czerwony szlak pieszy dookoła Lubina. Doprowadził mnie on najpierw na piaszczyste drogi, a potem tak rozjeżdżone po ścince drzew i ubłocone, że myślałem o wyrwaniu błotników, aby jechać choć ciut sprawniej.
Swoją drogą plan przejechania się wokół Lubina jest w mojej głowie już od roku. Ciekawe czy uda mi się w tym. Niestety drogi nie są w najlepszym stanie, więc nie będzie to najwygodniejsza jazda. Niech się trochę ociepli i będzie to moja pierwsza setka w tym roku.
Miałem dość błota. Szlak skręcił raz, później drugi raz, ale ja z niego zboczyłem – pojechałem prosto, żeby jak najszybciej znaleźć się na mojej drodze przeciwpożarowej. Nie chciałem już z niej zjeżdżać za żadne skarby. Chciałem spokoju i czystej jazdy. Rower i tak już nadawał się jedynie do czyszczenia, a o łańcuchu szkoda wspominać.
Miałem dość terenu na dzisiaj. Nie udało mi się zrealizować planu, bo zabłądziłem. Muszę dorwać jakiś uchwyt do telefonu, bo masakra, żeby się tak gubić w lesie. Postanowiłem dojechać do Legnicy drogą krajową. Dobrze, że ma szerokie pobocze, choć zastanawiało mnie co takiego białego przyczepia się do moich opon. Czy to sól, czy wapno?
Miałem dojechać do Chojnowskiej, żeby nie tracić nerwów na dziurawą drogę przez Rzeszotary, ale ostatecznie, gdy mnie wiatr wysmagał tuż przez skrzyżowaniem, zmieniłem zdanie i ruszyłem do Legnicy po dziurach starej krajówki. Na szczęście szybko dostałem się do domu i nie wytelepało mnie tak mocno. Może następnym razem mi się uda pokonać tę trasę zgodnie z planem.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, terenowe, rowery / Trek

Zachodnia obwodnica Legnicy

  18.10  00:48
Dziś znów nie miałem pomysłu na wycieczkę. Zajęty uzupełnianiem starych wpisów sprzed kilku miesięcy, znalazłem czas dopiero wieczorem, gdy zapadał zmierzch. Postanowiłem przejechać się obwodnicą.
Ruszyłem Chojnowską, żeby potem wjechać na drogę obok obwodnicy. Pierwszy raz w sumie jechałem w tę stronę przy obwodnicy. Zawsze pędziłem w dół górki, która tam się znajduje, a tym razem trzeba było się mozolnie wspinać. Na skrzyżowaniu Zachodniej z Jaworzyńską wykombinowałem jak nie stać na czerwonym i wjechałem na skrzyżowanie, gdy było zielone dla aut. Potem wjechałem na Osiedle Sienkiewicza, żeby ominąć dzieci idące całą szerokością drogi dla pieszych i rowerów. Nie wiem nawet kiedy słońce zniknęło za horyzontem, bo niebo było zachmurzone.
Planowałem pojechać przez Bartoszów do tej nowej drogi z Ziemnic do Legnicy, ale ponieważ wyleciała mi z głowy mapa, a droga obok stacji Nowa Wieś Legnicka kusiła, to wjechałem na ścieżkę. Sporo się zmieniła odkąd ostatni raz nią jechałem. Wydaje mi się, że mocniej trzęsie, ale na pewno zrobiło się niebezpieczniej. Kilka miesięcy temu duża ilość rosnących tam krzaków została wycięta i sporo z tego wciąż zalega na ścieżce. Dodatkowo korzenie wystające z ziemi podnoszą ryzyko upadku. Miejscowi, którzy tę drogę pokonują na rowerach nic sobie z tego nie robią. Gałęzie leżące na ścieżce omijają łukiem, ale jest to mniej bezpieczne rozwiązanie niż odrzucenie przeszkód z drogi. Ktoś nawet zrobił mi jedno zdjęcie z fleszem, ale wątpię, żeby się udało tak po zmroku.
Dalej standardowo – drogami dla rowerów i asfaltami dotarłem do domu. Pojeździłbym jeszcze trochę, bo temperatura zaczęła rosnąć z 4 °C gdzieś na obwodnicy do ponad 6 na ostatnich kilometrach, ale było ciemno, a ja nie miałem żadnego planu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Brennik

  34.11  01:28
Już wczoraj chciałem się dokądś wyrwać, ale znalazłem wymówkę sprawunkami związanymi z końcem studiów. Zresztą silny wiatr skutecznie utrudniałby jazdę. Niestety ostatnie tygodnie poświęcone pracy dyplomowej źle na mnie wpłynęły, dlatego zaczynam powoli brać się za treningi. Najbardziej przeszkadza mi wiatr, ale trzeba wytrwać, przynajmniej do późnej wiosny.
Wybrałem się w sumie bez celu. Wiatr miał wiać z południowego-zachodu, więc skierowałem się na zachód. Najpierw do Ulesia, żeby potem skręcić na południe, ale ostatecznie, nie mając mapy, skręciłem źle na skrzyżowaniu i, jako że jestem niechętny do zawracania, to wjechałem w teren. Ostatnim razem, niecały rok temu, było bardzo dużo błota. W tym roku trochę mniej, ale może to dlatego, że ziemia miejscami była zamarznięta. Tym razem staw nie zalał drogi i mogłem prawie spokojnie przejechać. Prawie, bo jednak było trochę mokro i bałem się ugrząźć. Obok tej drogi kiedyś był sad, ale właściciel widocznie zrezygnował z niego i wyrwał wszystkie drzewka z korzeniami, także jeszcze można zobaczyć dziury w ziemi i leżące obok korzenie.
Nie poszczęściło mi się, bo rower miałem cały ubłocony. Co gorsze – moja droga w Gniewomirowicach przebiegła przez teren prywatny, ale dwie bramy stały otworem, tablica z ostrzeżeniem stoi tylko z jednej strony, a wokół żywej duszy, więc przejechałem.
W Goślinowie miałem nadzieję dotrzeć jakoś do drogi wojewódzkiej, ale gdy zorientowałem się dokąd prowadzi droga, skręciłem, wyjeżdżając na jakimś kolejnym podwórzu. Spróbowałem jakiejś drogi, po której w ostatnim czasie przejechano wiele razy i wydostałem się, także wycieczka była zupełnie niepotrzebna. Kolejna wycieczka eksploracyjna była w Lubiatowie. Na szczęście asfalt ciągnął się całą drogę i nie wyjechałem w najgorszym miejscu, bo wróciłem na tę samą drogę, co jechałem od kilkudziesięciu minut.
Gdy znalazłem się w Gierałtowcu, to przypomniałem sobie o podjeździe. Zrezygnowany, skręciłem do Brennika w nadziei na brak podjazdów i dobry łącznik z jakąś główną drogą. Bez podjazdów się nie obyło, może nawet zrobiłem ich więcej, ale w końcu wyjechałem – po raz trzeci na tej samej drodze. Ja to mam szczęście.
Drogą ze Złotoryi pomknąłem do Legnicy. Jechało się lekko 30-35 km/h, choć silne opory powietrza próbowały mnie nabrać, że wiatr wieje z północnego-wschodu. Ruch był większy niż zwykle, ale wariatów wielu mnie nie wyprzedziło. Choć w cieniu były ledwie 2 °C, to w czasie jazdy temperatura nie spadła poniżej 8,2 °C. Ciut za krótka była ta zima, ale co tam będę narzekał? Wkrótce będę mógł się wybierać na długie wyprawy!
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Pod wiatr do Małuszowa

  25.53  01:10
I tak oto skończyła się zima. Ciekawe na jak długo. Mimo silnego wiatru, postanowiłem wybrać się gdzieś. Padło na południe, bo nie potrafiłem wymyślić jakiejkolwiek ciekawej trasy. Na termometrze w cieniu było 6 °C, w słońcu ciut lepiej.
Najpierw przejechałem się po wałach nad Kaczawą, na których się ślizgałem, jadąc po błotnistej ścieżce. Na światłach zaraz za wałami jeden gówniarz chciał zaszpanować chyba, bo był na rowerze i przejechał na zielonym po pasach, nie zatrzymując się na wysepce. Miał na drugim przejściu czerwone i prawie zarobił na nowe zęby, bo auto przejechało mu przed kołem (pewnie też na czerwonym). Szczeniak miał szczęście, że wyhamował, ale takie bezmózgi tylko psują opinię o rowerzystach.
Dalsza droga była męką. Jechałem z prędkością 13-16 km/h do Warmątowic. Do Przybyłowic było chyba najgorzej, bo wiatr wiał z boku, i to taki przeraźliwie zimny wiatr, ciągnęło chyba z gór. W Przybyłowicach mogłem trochę przycisnąć, ale wyleciało mi z głowy, że jest jeszcze otwarta przestrzeń do Małuszowa, więc ostatni dystans takiej męki i już mogłem się cieszyć, bo oto dojechałem do równiutkiej drogi krajowej, która wiedzie na północ, czyli idealnie z wiatrem. Jechałem ponad 40 km/h po prostej i 50 km/h z wzniesień. Muszę wypróbować takiego powrotu z daleka, na przykład dojazd pociągiem do Bolkowa i powrót cały czas z wiatrem i niesamowitą średnią. Szkoda tylko, że do Bolkowa już żaden pociąg nie dojedzie. Powinienem jednak korzystać z okazji, dopóki mam legitymację studencką.
Rozebrałem sztycę podsiodłową i złożyłem na nowo. Wygląda solidnie i mam nadzieję, że na jakiś czas będzie funkcjonować prawidłowo. Jeżeli miałbym kupować nową, to wybrałbym nieamortyzowaną, aby zaoszczędzić, więc póki co chciałbym, aby mój obecny sprzęt nie nawalał zbyt często.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Psary

  20.73  00:57
Dzisiejsze wyjście było nieplanowane. Pomyślałem, że skoro poprzedniego dnia się tak dobrze jechało, to nie mogłem dzisiaj odpuścić. Znów wyruszyłem późno. Tym razem niebo było prawie bezchmurne i widziałem słońce, które momentami oślepiało. Ze względu na wschodnio-południowo-wschodni wiatr, pomyślałem o pętli przez Legnickie Pole i Koskowice. Był to jednak dystans zbyt duży w porównaniu z wczorajszym, więc w drodze zmodyfikowałem go odrobinę. W Gniewomierzu miałem jechać szlakiem dookoła Legnicy, ale pomyślałem, aby odwiedzić Psary, przysiółek Gniewomierza.
Za Psarami zaczęła się stara, polna droga. Jak to dobrze, że był tak siarczysty mróz i śnieg nie lepił się, bo na drodze było kilka centymetrów tego puchu. Jazda po zamarzniętej ziemi nie była wygodna. Dopiero dojechawszy do żółtego szlaku, który jest drogą szutrową, mogłem przyspieszyć. Przez Koskowice wróciłem do Legnicy. Temperatura dochodziła dziś do -12 °C i chyba przez to zacząłem czuć skostnienie palców u rąk dużo wcześniej niż wczoraj. Przemarzłem.
Prawdopodobnie sztyca podsiodłowa będzie do wymiany. Gdy podczas wychodzenia z mieszkania złapałem rower za siodełko, to zostało mi ono w ręku. Obecna sztyca jest amortyzowana i najwidoczniej mechanizm ze starości puścił bądź coś się poluzowało. Spróbuję najpierw to naprawić, a jeśli nic nie wyjdzie, to zacznę szukać nowej.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, terenowe, rowery / Trek

Plan sprzed tygodnia

  19.09  00:49
Zima w końcu przyszła, termometry wskazywały -11 °C, a od mojego ostatniego wyjścia na rower minął tydzień. Mam teraz odrobinę więcej wolnego czasu, jednak zdołałem się zebrać i ruszyć dopiero tuż przed godz. 16. Postanowiłem zrealizować plan sprzed tygodnia, zaczynając jazdę w przeciwnym kierunku. Ponieważ nie miałem ochoty jechać Poznańską, to ruszyłem w kierunku mojej ulubionej drogi.
Na Malinowej zatrzymał mnie na chwilę pewien jegomość, który to pijąc piwko gdzieś przy drodze, zauważył, że jego psy były czymś zajęte i chciał się ze mną wiedzą o znalezisku podzielić. Była to właściwie na wpół wypatroszona sarna. Nie chciałem długo się zatrzymywać, bo dopiero co się rozgrzałem, więc szybko się pożegnałem.
Droga w sumie nudna, aut niewiele. Dopiero w Pątnówku wjechałem na oblodzoną nawierzchnię. Nie było możliwości ominięcia jej, ale, bez szaleństw, szybko znalazłem się z powrotem na bezpiecznym asfalcie.
W Legnicy, na przejeździe kolejowym nic mnie nie zatrzymało. Na Chojnowskiej poczułem, jak mi zamarzają palce u rąk. Musiałem więc znaleźć się szybko w domu, więc wszystkie korki omijałem boczkiem – o dziwo kierowcy zostawiali przestrzeń dla rowerów.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Brudna trójka

  17.42  00:42
Ponieważ Bożena nie czuła się najlepiej, to wspólny wypad się nie udał. Postanowiłem jednak nie marnować pogody i przed zmrokiem wybrać się na półgodzinną jazdę. Z braku pomysłów wybrałem kierunek na północ, ponieważ wiatr wiał ze wschodu.
Po problemach ze złapaniem sygnału GPS, wyruszyłem w kierunku Pątnówka. Nie mam szczęścia do przejazdu kolejowego, który stał na mojej drodze. Szlaban zamknął się, gdy miałem do niego kilka metrów. Trzeba było zmienić plan i ruszyć krajową trójką. Pobocze było zabłocone i jazda nie była tak przyjemna, jak zwykle. Na szczęście nie trwało to długo. Wyleciało mi w ogóle z głowy, że nie da się zjechać z tej drogi do Rzeszotar i pojechałem aż do skrzyżowania. W drodze na południe trochę wiało, a do tego było mnóstwo dziur w jezdni. Ciekawe czy zainteresują się tą drogą podczas budowy drogi ekspresowej S3.
Po powrocie okazało się, że nagrywanie śladu zaczęło się od mojego nawrotu przed przejazdem kolejowym. Gdybym tak postał dłużej na tym skrzyżowaniu, to złapałbym silniejszy sygnał. Niedawno czytałem na pewnym forum dlaczego tak się dzieje, że tyle trwa złapanie sygnału GPS. Wyjaśnienie znajduje się w wątku TTFF, Hot Start, Cold Start, Fix – o co tu chodzi?
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Szlak z Górzca do DW365

  69.77  03:57
Dałem się namówić, mimo że powinienem pisać moją pracę dyplomową. Wczoraj Bożena wspomniała o wyjeździe, a dzisiaj Jarek napisał do mnie SMS pół godziny zanim wstałem, żebym nie używał napędu jako wymówki i dołączył do nich. Miałem tylko 45 minut, więc nie sądziłem, żebym się wyrobił. Tak też się stało, bo na skrzyżowaniu nikogo nie było. Gdy zobaczyłem dojeżdżającego Jarka, pomyślałem, że wszyscy dopiero się zbierają, jednak tylko się pomyliłem – Bożena z Grześkiem byli w trasie, a my musieliśmy jechać jeszcze szybciej, żeby ich dogonić. Udało się dopiero za zalewem w Słupie.
Na początek podjechaliśmy Górzec szutrami. W oczekiwaniu na Bożenę wjechaliśmy pod sam szczyt. Potem był zjazd drogą, którą niegdyś dojechałem do Jerzykowa. Bez butów z blokami jechało się bardzo źle, bo co chwila uderzałem tylnym kołem o rynny na drodze. Na jakimś skrzyżowaniu powstał plan zbadania dokąd prowadzi jedna z dróg. Jazda może nie była najgorsza, bo błoto lekko zamarzło i nie zapychało kół, ale i tak częściej trzeba było kombinować, jak ominąć drogę, żeby przejechać bez zagrzebywania się.
Jechaliśmy po omacku i na jednym z kolejnych skrzyżowań znów skręciliśmy, wyjeżdżając na pastwisko. Dalej już po bezdrożach, na których strasznie trzęsło, a także polach, które na szczęście nie oblepiały kół. Po powrocie do domu wypatrzyłem na ortofotomapie, że gdybyśmy nie skręcili w stronę pastwiska, to znaleźlibyśmy się prosto na właściwej drodze. Nie byłoby jednak tej frajdy, gdyby tak się stało.
Czerwonym szlakiem rowerowym ruszyliśmy na południe, aby potem wjechać na szlak czarny z ostatniego tygodnia. Tym razem nurt Jawornika był mniej rwący i odważyłem się kilka brodów przejechać.
W Wąwozie Myśliborskim pojawiła się myśl, aby wjechać na skałki. Nie do końca wiedziałem jakie, bo jedyną, na której byłem jest Skałka Elfów. Nie znam nazwy tamtej, bo minęliśmy kilka różnych skał zanim dotarliśmy do ścieżki na szczyt. Na szczęście większość szlaku udało mi się podjechać. Widok na wąwóz nie różnił się mocno od tego ze Skałki Elfów, ale i tak warto było tam wjechać – dla panoramy zawsze plus. Zjazd był zdecydowanie łatwiejszy.
Tradycyjnie odwiedziliśmy Kaskadę. Ja wziąłem gorącą czekoladę, która była jedynie ciepła oraz ciasto miodownik.
Bożena chciała zjechać kapliczkami, więc ruszyliśmy do Jerzykowa. Na początek podjazd czerwonym szlakiem pieszym, którym ostatni raz jechałem półtora roku temu w przeciwną stronę. Nie zapamiętałem, że jest taki stromy. Tak dojechaliśmy do Górzca. Zjechałem Drogą Kalwaryjską. Pierwszy raz. Tak się bałem, że jest to stromy zjazd, a poszło jak z płatka. Jedynie w końcówce, która jest najbardziej stroma, zsunąłem się przez zalegające tam liście. Szkoda mi jednak klocków, bo choć wymieniłem je niedawno, to już muszę skrócić linkę, bo za mocno klamki muszę wciskać.
Droga powrotna standardowa. W Legnicy przejechaliśmy się po wałach kaczawskich. Taki wyjazd przynajmniej raz w tygodniu jest przydatny i chyba nie koliduje za mocno z moją nauką. Szkoda, że zima się zbliża, i to jakaś sroga, bo dobrze byłoby od czasu do czasu wybrać się na dłuższą wyprawę. Gdyby nie brak czasu, to zaliczyłbym kilka gmin.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, terenowe, ze znajomymi, rowery / Trek

Czarnym szlakiem po Chełmach

  67.04  03:38
Zgodziłem się na propozycję dołączenia do wycieczki po Chełmach, żeby nie przyrosnąć do fotela. Pisanie pracy dyplomowej pochłania cały mój czas. Planem na dzisiaj był czarny szlak, którym ostatni raz jechałem chyba półtora roku temu, chociaż z początku nie kojarzyłem go.
Niestety moja opieszałość sprawiła, że mój wyjazd przesunął się o kwadrans względem planowanego. Reszta na szczęście nie marnowała czasu na czekanie na mnie i ruszyli swoim tempem. Dogoniłem ich dopiero w Warmątowicach. W Legnicy wszystkie drogi były strasznie mokre, aż miałem myśli, żeby zawrócić, nawet mimo założonych błotników. Skoro jednak wyszedłem, to nie było sensu przerywać jazdy po raptem kilku kilometrach, bo wstyd takim dystansem się chwalić na blogu.
Grupa liczyła 5 osób, wliczając Bożenę, Ewelinę, Jarka i Piotrka. Przy zalewie odłączyła się od nas Ewelina, wcześniej robiąc z nami wspólne zdjęcie na tle słońca i jeziora. Dziewczyny uczyły Piotrka pozycji do zdjęcia, aby wyglądać szczuplej. Przezabawnie to wyglądało.
Podjechaliśmy Górzec szutrem, a z Pomocnego czerwonym szlakiem rowerowym na południe, żeby dostać się do czarnego szlaku pieszego. Po drodze Jarkowi udało się zobaczyć dzika z bliska, ale nie zrobił mu żadnej fotki, tak szybko pędzili. Próbowałem swoich sił w orientacji, jednak – jak widzę teraz – dobrze trafiłem tylko na Nową Wieś Wielką.
Dotarliśmy do czarnego szlaku. Droga bardzo wygodna, choć powalone drzewa dla rowerzystów są problematyczne. Przejechaliśmy kilka razy przez płynący wzdłuż szlaku Jawornik. No, przynajmniej Jarek to zrobił w całości, bo ja dzisiaj zdecydowanie wolałem przeprawy po kamieniach. W Wąwozie Myśliborskim już były mostki, ale drewniane, bardzo śliskie.
Zatrzymaliśmy się w barze Kaskada na przekąskę. Ja wziąłem jabłecznik, bo już nie pamiętam kiedy ostatnio go jadłem. Wszyscy radośni z takiej ilości terenu, ruszyliśmy w drogę powrotną.
Przed Bielowicami zrobiło się zamieszanie, gdy zniknęli Jarek, a później Bożena. Zawróciliśmy się, ale Piotrek w międzyczasie musiał ruszyć do Legnicy. To Ania, która przyjechała (niestety autem) nad zalew, zatrzymała ekipę. Po pogawędce ruszyliśmy dalej. Jako że teren był błotnisty, to zajechaliśmy jeszcze na myjnię. Błotniki mnie poratowały, jednak rower domagał się mycia.
W domu nie mogłem wyciągnąć telefonu z mojego uchwytu i będę musiał poszukać nowego mocowania do kierownicy. Szkoda, bo lubiłem tamto, tylko zamek ze starości odleciał. Wrzuciłem też mój łańcuch do benzyny ekstrakcyjnej, jak zawsze od ponad pół roku, ale tym razem stało się coś dziwnego, bo zaczęła na nim osiadać korozja, gdy był zanurzony w tym rozpuszczalniku. Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło. Niestety nie wiem czy udało się go uratować. Wyczyściłem go, nasmarowałem i niestety płynność zginania ogniw zniknęła. Zobaczę czy jest sens zakładania go, bo jeżeli będzie stwarzał opór w pedałowaniu czy, co gorsza, zacznie mocno zużywać napęd, to pójdzie do kosza. Szkoda, bo drugiego takiego łańcucha nie dostanę, a nowy nie będzie pasował do mojego napędu ze względu na stopień zużycia (prawie 9,8 tys. km przejechanych od ostatniej wymiany).
Kategoria ze znajomymi, terenowe, Park Krajobrazowy Chełmy, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery