Poranek był chłodny, ale nie przeszkodziło mi to we wskoczeniu w kolarki i koszulkę oraz nie zabraniu plecaka, żeby stawić się (o czasie) na dworcu głównym. Cel: Wolsztyn. Wczorajsza niepogoda i moje zmęczenie spowodowały, że leniłem się prawie cały dzień. Dzisiaj nie chciałem żadnej długiej trasy, więc zrezygnowałem z zaliczania gmin na rzecz nieznanych dróg. Ostatnio chodzę wcześniej spać – trzeba oszczędzać siły na nadchodzący tydzień.
Wielichowo, godz. 13.00
W Wolsztynie jest dzisiaj maraton (Wolsztyńska Dziesiątka) i kilka ulic było nieprzejezdnych. Zaczynało się robić upalnie, więc nie zazdroszczę zawodnikom. Ruszyłem nie w stronę Poznania, bo chciałem przejechać pewien odcinek, który na mapie na mojej ścianie przez przypadek oznaczyłem jako przebyty. Za miastem było kilka dróg dla pieszych i rowerów. Bardzo wygodnych w porównaniu z piaskiem, który czekał na mnie za Obrą. Na szczęście to tylko kilka kilometrów cierpienia. Na asfaltowych drogach było lepiej, choć wiatr się nie zgadzał z prognozowanym. Właśnie ze względu na wiatr wybrałem Wolsztyn, bo miało wiać z południowego-zachodu, ale i tak wiało z południa.
Wilanowo, godz. 14.25
O Wilkowo Polskie zahaczyłem z tego względu, że na wspomnianej wcześniej mapie owa miejscowość widnieje jako zawierająca cenne zabytki. Trafiłem jedynie na kościół, a i to prawie go przegapiłem. Od Wielichowa wzdłuż drogi ciągnęły się tory kolei wąskotorowej. Ach, pięknie to musiały być czasy, gdy coś tamtędy jeździło. Tory uciekły na południe, a ja na północ, na drogi gruntowe. Na szczęście nie były piaszczyste, więc mogłem się rozkoszować wolnością od spalin. Dlaczego ludzie tkwią w tym zgubnym marazmie? Samotna podróż autem osobowym to przeżytek.
Stęszew, godz. 16.00
Tuż za Wilanowem napotkałem największe w Europie skupisko kurhanów, czyli mogił w kształcie stożka. Pochodzą one z epoki brązu. Świadczy to o tym, jak długo ludzka stopa kroczy po tych ziemiach.
Wiatr na szczęście zaczął wiać z właściwego kierunku. Najwidoczniej nieuważnie sprawdziłem prognozę pogody dla Wolsztyna. Minąłem kilka pałaców, ale żadnego nie udało mi się uchwycić na zdjęciu (drzewa, wysokie ogrodzenie). Może gdybym miał drona. Pokonałem jeszcze kilka polnych dróg o piaszczystym podłożu i prawie dojechałem do domu. Będę wcześniej niż się tego spodziewałem.
Poznań, godz. 18.03
Ostatnia niewygoda na drodze gruntowej i jestem w Poznaniu. Wpadłem na idiotyczne drogi dla rowerów, które prowadzą donikąd. Gdyby je połączyli w jedną sieć, wtedy miałoby to jakiś sens, ale tak – lepiej omijać. Zajechałem jeszcze do sklepu po jedzenie i znalazłem się wcześnie w domu. Nie jestem zadowolony z dzisiejszej wyprawy. Za dużo piachu, za mało ładnych widoków. Może za tydzień uda się coś porządnego.