Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

wyprawy / Japonia 2017/2018

Dystans całkowity:12775.42 km (w terenie 49.81 km; 0.39%)
Czas w ruchu:725:18
Średnia prędkość:17.61 km/h
Maksymalna prędkość:60.43 km/h
Suma podjazdów:105354 m
Liczba aktywności:207
Średnio na aktywność:61.72 km i 3h 30m
Więcej statystyk

Festiwal w Hamamatsu

  105.55  05:47
Z rana wybrałem się ponownie na plażę, bo Fuji-san był widoczny z osiedla, więc miałem szansę na jakieś zdjęcia. Ludzi było tyle samo, co wczoraj, ale znalazłem dobre punkty do zdjęć. Byłem przekonany, że Wielka fala z Kanagawy została wpisana w ten krajobraz, ale pomyliłem się z pracą zatytułowaną Suruga miho no matsubara, która pochodzi z kolekcji 36 widoków na górę Fuji.
Po drodze do mojego celu, czyli miasta Hamamatsu, natknąłem się na chram wybudowany wysoko na skale. Wspinaczka po kamiennych schodach była bardzo wyczerpująca, ale najgorszy był szczyt, na którym dopiero pojawiła się informacja o opłacie za wstęp. Dosyć dużo żądali, więc pocieszyłem się jedynie widokami i napojem z automatu.
Jechałem różnymi drogami. Czasem z dużym ruchem, czasem między osiedlami, były też wały przeciwpowodziowe, aż w końcu zorientowałem się, że jazda wzdłuż wybrzeża będzie dłuższa i skręciłem w stronę lądu. Pierwszą niespodzianką był pagórkowaty teren. Kolejną – zielone pola. Czułem zapach herbaty matcha długo.
Pojechałem wzdłuż autostrady. Po pewnym czasie zapadł zmrok, przestrzeń wokół mnie wypełniły pola ryżu oraz dźwięki żab i cykad. Te ostatnie były tak głośne, że aż uszy bolały. Miasta jednak szybko zmieniły tę sytuację. Po dojechaniu do Hamamatsu pojawiły się inne dźwięki – festiwalowe okrzyki i bębny. Po całym mieście byli porozrzucani ludzie w jednolitych strojach z latarniami w dłoniach. Festiwal dobiegał końca, ale klimat wciąż było czuć. Dojechałem do centrum, gdzie spotkałem się z Barisem, który zaprosił mnie do wolnego pokoju w akademiku.

Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Shizuoka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Shizuoka

  70.39  03:58
Takeshi powiedział, że Fuji-san jest widoczny z całego wybrzeża. Trochę martwiłem się, że góry między wulkanem i oceanem będą przeszkadzać, ale się myliłem. Fuji był widoczny wszędzie.
Dzisiaj zaplanowałem dostać się do Shizuoki. Droga prosta. Najpierw wydostać się z Mishimy, potem wzdłuż wybrzeża do Shizuoki. Z pierwszym miastem jakoś poszło. Wzdłuż wybrzeża pojechałem po wałach przeciwpowodziowych. Tam z kolei minąłem setki kolarzy. Dojeżdżając do miasta Fuji, trafiłem na przeszkodę – port. Musiałem wjechać do miasta, ale szybko się przez nie przedostałem. Niestety dalsza droga do Shizuoki była zamknięta dla ruchu rowerowego. Dobrze, że zrobili równy chodnik, którym się dostałem do jakiegoś miasteczka. Tam okazało się, że droga jest zamknięta dla ruchu kołowego, więc zrobiłem sobie spacer wśród tłumów. Jaką niespodzianką się okazało, że złapałem kapcia... w przyczepce. Maleńki drucik przebił się przez gruby bieżnik i musiałem poświęcić trochę czasu na załatanie dziury. Powoli kończą mi się łatki.
Droga do Shizuoki znów wiodła po chodniku. Przez problemy z kołem byłem spóźniony. Do miasta dojechałem chwilę po godz. 15. Na miejscu już czekał na mnie Yuya. Pokazał mi market rybny oraz plażę słynną z jednego z drzeworytów, którego autorem jest Hokusai.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Shizuoka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Hakone

  60.59  03:46
Kazuyoshi polecił mi wulkan Hakone, więc skusiłem się. Wiązało się to z bonusowymi podjazdami, ale dla widoków czasem warto pocierpieć. Dzisiaj dużo zdjęć gór, bo zrobiłem ich z tysiąc w przeróżnych sceneriach – głównie z tą jedną jedyną.
Przed śniadaniem pojechaliśmy autem do punktu widokowego, aby zobaczyć górę Fuji z bliska. O poranku jest na to najlepsza pora, bo wtedy nie ma tylu chmur. A potem rozpocząłem podjazd. Nie był tak stromy, jak się obawiałem. Do tego mogłem zrobić kilka przystanków z widokiem na pochmurny Fuji-san.
Po kilku kilometrach pojawił się problem, gdy po środku niczego trafiła się autostrada. Znak zakazu odradzał wjazd, a czujne oko strażnika pilnującego pobliskiej bramy dodatkowo zniechęcało do próby dalszej jazdy. Zastanawiam się tylko kto jeździ tą drogą. Minęło mnie niewiele pojazdów, a znakomitą większość z nich stanowili motocykliści. Na szczęście był jeszcze wybór – ciemny tunel.
Na drugim końcu tunelu ujrzałem przepiękny widok na dolinę i Hakone; a tuż obok punktu widokowego – ukrytą ścieżkę. Skusiła mnie informacja o 10-minutowym spacerze do punktu. Tym punktem był jednak rozstaj dróg otoczony przez wysoką roślinność. Kolejne znaki pokazywały 30, 60 i 90 minut drogi. Spróbowałem swoich sił z najkrótszym szlakiem. Dodatkowo motywowała mnie wieża na górze. Po kilkunastu minutach okazało się, że to stacja nadawcza i nie ma na nią wstępu. Poczułem się oszukany i wróciłem do roweru.
Zjechałem do doliny, aby przejechać się wzdłuż jeziora. Znalazłem nawet ukrytą ścieżkę, dzięki której mogłem spokojnie pokonać kilka kilometrów. Dzięki temu trafiłem do chramu Hakone-jinja, który nad brzegiem jeziora informuje o swojej obecności wielką bramą torii.
Dalsza droga nie była do końca przyjemna. Musiałem wjechać na drogę krajową nr 1, gdzie ruch był dosyć duży. Najpierw podjazd na przełęcz Hakone (chyba że Hakone-Pass to tylko nazwa tamtejszego Michi-no-Eki), a potem niesamowity zjazd. Widoki były przepiękne, ale ani jednego miejsca postojowego, aby uchwycić choć odrobinę tego uroku.
Dojeżdżając do miasta, znalazłem się na wysokości kilkudziesięciu metrów n.p.m. Na tej wysokości nie byłem od wyjazdu z Niigaty. Miałem trochę czasu do spotkania z moim dzisiejszym gospodarzem – Takeshim, którego również poznałem przez serwis Couchsurfing. Pojechałem więc spokojnie do centrum, zahaczając o kilka zielonych punktów na mapie.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Shizuoka, Japonia / Kanagawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Gdzie jest Fuji?

  75.57  04:53
Dzisiaj dla odmiany dzień rozpocząłem od podjazdu. Miałem do pokonania trochę gór, które zasłoniły górę Fuji.
Trafiły mi się puste drogi, przynajmniej na początku. Nachylenie nie było duże, więc kolana nie buntowały się po ostatnich dawkach ciężkiej pracy na podjazdach. Po pewnym czasie za moimi plecami pojawiły się ciężkie chmury i gdy tylko dojechałem do rozstaju dróg, zaczęło kropić. Miałem dwie opcje – dalszy podjazd lub tunel. Wybrałem to drugie, mimo większego ruchu. Na drugim końcu było sucho, więc po zjechaniu do miasta zatrzymałem się w restauracji, aby zjeść ramen (taka zupa z makaronem). Jestem w Japonii tak długo, a był to mój pierwszy ramen. Muszę nadrobić zaległości.
Gdy przyszła pora, aby ruszać, na niebie zalegały ciężkie chmury, z których zaczęło padać. Schroniłem się na trochę czasu, ale deszcz nie ustał, więc założyłem ubrania przeciwdeszczowe i pojechałem w dalszą drogę. Wzdłuż lasu po chodniku, bo było pod górę. Na drodze spotkałem wyjątkowo dużo kolarzy, nawet takich w samej koszulce i spodenkach mimo niskiej temperatury. Nie byli jednak chętni do witania się.
Dojechałem do jeziora Yamanaka-ko, a ponieważ wygodna droga dla rowerów się skończyła, to okrążyłem zbiornik po jeszcze wygodniejszej ścieżce. Chociaż się rozpogodziło, to Fuji-san pod słońce nie prezentował się fotogenicznie. Jechałem więc dalej. Trafiłem na podjazd przez przełęcz, a dalej zjazd. Koszmarnie chłodny, bo cały czas w cieniu. Przemarzłem strasznie, ale dotarłem do docelowego miasta – Gotenba (chociaż widziałem też zapis Gotemba). Szukałem jakiegoś dobrego ujęcia na wulkan, ale byłem po jego niewłaściwej stronie. Musiałem się więc nacieszyć tym, co do tej pory udało mi się uzbierać. Pojechałem na miejsce spotkania z Kazuyoshim, który uczy się angielskiego, bo chce podróżować po świecie. Dobrze mu idzie. Praktyka czyni mistrza.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Yamanashi, Japonia / Shizuoka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Jezioro Suwa

  113.99  05:45
Wstałem wcześnie, bo nie mogłem spać. Pewnie przez zimno. Na początek dnia postanowiłem wrócić do jeziora z wczoraj, aby je okrążyć.
Zjazd z góry nie był przyjemny, bo nierówna droga wymuszała użycie hamulców, więc musiałem zatrzymywać się co chwilę, aby obręcze ostygły. Zapowiadał się upalny dzień, ale do jeziora jechało się wygodnie, bo wybrałem boczną drogą z wczoraj. Samo jezioro jest niewielkie – znaki mówią o 16 km obwodu. Dookoła biegnie droga o wygodniejszej nawierzchni dla biegaczy. (Dlaczego nie robią takich dróg dla rowerów?). Wiatr też był sprzyjający, więc jechało się bardzo wygodnie.
Miasto Chino objechałem od wschodu wśród pól uprawnych. Wiązało się to niestety z kolejnymi podjazdami, więc tym razem wspiąłem się na ponad 1100 m n.p.m. Ale za to jakie widoki na Alpy Japońskie się stamtąd rozciągały.
W Hokuto chciałem zobaczyć zamek, który pokazał się na mojej mapie, ale źle trafiłem czy coś, bo nawet jednego znaku nie było. Dalej tylko zmniejszałem wysokość. Spotkałem pierwszego sakwiarza – i to dziewczynę. Uświadomiłem sobie również, że wzgórza, przez które jechałem były zielone. Na północy widziałem same szare zbocza pokryte bezlistnymi drzewami i nawet nie wiem kiedy się to zmieniło. Przyszła wiosna.
W końcu moim oczom ukazał się wulkan Fuji-san. Trochę niewyraźnie przez słabą przejrzystość powietrza, ale brak chmur oraz szczyt pokryty śniegiem to widok, który trzeba zobaczyć na własne oczy. Uszczęśliwiło mnie to na cały dzień, bo Fuji pojawiał się na horyzoncie jeszcze wiele razy.
W Kōfu zapadł zmrok, ale do noclegu miałem niedaleko. No, prawie, bo musiałem dojechać do sąsiedniego miasta. Trochę po szerszych drogach, trochę po uliczkach osiedlowych, ale dzisiaj trafiłem bez problemu. Dom prowadzony jest przez małżeństwo Japończyka i Chinki. Zatrzymał się tam Amerykanin, a dzisiaj dołączyła Peruwianka, więc w takim międzynarodowym gronie spędziłem wieczór.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Nagano, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Shōwa Day

  95.71  05:35
Dzisiaj jest Dzień Cesarza, takie święto. Tytuł można też odczytać z angielskiego jako shower day, bo spotkał mnie prysznic. Może jednak od początku.
Nadeszła majówka, czas urlopów. Również w Japonii, chociaż tutaj nazywa się to złotym tygodniem. Wielu ludzi wyjeżdża do rodziny albo za granicę. Ja wybrałem się w podróż do Nagoi. Głównym celem była jednak góra Fuji. Nie chciałem na nią wjeżdżać ani wchodzić, bo sezon jeszcze się nie rozpoczął, a rowerem i tak nie dałoby się, ale ta góra jest od wieków wykorzystywana w kulturze Japonii ze względu na swoje piękno. Dlatego chciałem ją ujrzeć i uchwycić na zdjęciach.
Dzisiaj chciałem się zatrzymać w miejscowości Tatsuno. Żeby uniknąć ruchu, pojechałem bocznymi drogami. Było całkiem wygodnie i mało ruchu. Tylko podjazd sobie niepotrzebnie zrobiłem, bo uciekłem daleko na zachód, pod góry, a mogłem pojechać wzdłuż rzeki na środku doliny.
Z ciekawości zajrzałem do Parku Alpejskiego Azumino, ale wizyta w centrum informacji w żaden sposób mnie nie zachęciła do kupna biletu, więc nie wchodziłem do parku. Pojechałem dalej na południe, robiąc jeszcze kilka podjazdów. Wiatr z południa niestety nie pomagał, więc nawet na zjazdach było wolno.
Na początku jechałem przez pola ryżu, a od Matsumoto krajobraz zmienił się diametralnie, bo po horyzont rozciągały się różnorakie sady. Szkoda, że jeszcze bez owoców. Ciekawe jak duży wkład ma ten region w krajowej produkcji owoców.
Gdy dotarłem do miasta Shiojiri, za moimi plecami dojrzałem ciemną chmurę. Trochę za późno, bo szybko zaczęło kropić. Myślałem, że miałem szczęście, bo padało z dużymi przerwami i bez ulewy. Gdy tylko zbliżyłem się do Tatsuno, temperatura spadła o połowę. Byłem zdziwiony, ale zrozumiałem przyczynę, gdy nieco dalej wjechałem na mokre drogi, a kiedy się zacząłem cieszyć, że udało mi się ominąć ulewę, zaczęło padać. Schowałem się, żeby przeczekać to i ruszyłem dalej, gdy przestało.
Niestety osoba z Couchsurfingu się przeziębiła i odwołała mój nocleg, więc zacząłem intensywnie szukać nowego miejsca. W złotym tygodniu to niełatwe. Na szczęście w Chino trafił się Sergey, więc tam pojechałem. Zostałem uprzedzony, że dom znajduje się na górze. Podjazd był koszmarem, ale wdrapałem się na miejsce wskazane przez Mapy Google. Niespodzianką było, że Google nie znalazł poszukiwanego adresu i wyświetlił mi najbliższy bez żadnego ostrzeżenia. Gdy dotarłem na miejsce, nie mogłem znaleźć domu. Było chłodno, a ja po podjeździe się mocno zgrzałem, więc było mi jeszcze zimniej. Wziąłem latarkę i zacząłem szukać domu pieszo, bo nie miałem sił na jazdę. Ostatecznie znalazłem go, ostatkami sił dotargałem majdan na wysokość 1000 m n.p.m. i mogłem odpocząć. Chociaż odpoczynek to złe słowo, bo musiałem się dostać do domu zgodnie ze wskazówkami Sergeya, który był w Tokio. A w środku temperatura jak na zewnątrz. Dobrze, że zabrałem ciepły śpiwór.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Nagano, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Krótko po górach

  41.10  02:27
Nie miałem żadnego planu na dzisiaj, bo zatrzymałem się w mało atrakcyjnym dla lekkiej turystyki rowerowej miejscu. Wymyśliłem, że zrobię kilka podjazdów, bo gór tu pod dostatkiem.
Pojechałem jak zwykle boczną drogą. Spodobała mi się, bo są i widoki, i piękne budynki, parę szybkich podjazdów oraz brak aut. Na mapie upatrzyłem sobie kilka dróg wiodących przez łańcuch górski dzielący dwie doliny. Pojechałem pierwszą drogą. Pusta, wąska, stroma i cicha tak bardzo, że słychać było zwierzęta wokół. Potem jeszcze zjazd i znalazłem się w dolinie, przez którą jechałem kilka dni temu na trzech kołach. Okazuje się, że wzdłuż rzeki biegły dwie drogi. Dzisiaj pojechałem tą drugą, pustą.
Miałem zaskakujące szczęście, że trafiały mi się drogi o zerowym ruchu. Gdy tylko dojechałem do drogi powrotnej, na drugą stronę gór, ta również okazała się być pusta. Do tego tak wąska, że zmieściłaby zaledwie jedno auto. Dobrze jednak, że wybrałem taką kolejność dróg, bo było czasem nierówno. Po pięciuset metrach różnicy wysokości byłem na szczycie. Alpejskie widoki przeciskały się między drzewami, a od czasu do czasu spotykałem opuszczone chaty. Potem droga zmieniła się w wygodniejszą, aczkolwiek usłaną serpentynami. Musiałem powoli pojechać w dół, a potem do domu.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Nagano, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Japońskie Alpy

  46.05  02:32
Rower znów mam sprawny, bark mniej boli, a góry wszyte w krajobraz kusiły tak bardzo, że chciałem znaleźć się bliżej nich. Alpy Japońskie są jednymi z najpiękniejszych gór Japonii.
Tę wycieczkę planowałem na wczoraj, ale i tak nie udałaby się, bo chmury pokryły i niebo, i wierzchołki gór, a i deszcz od czasu do czasu ciapał. Mogłem jedynie zrobić jedno – zobaczyć co z moim rowerem. Kilka otarć, naderwana linka przerzutki, urwany licznik i wyrwana szprycha. Rama i widelec wyglądały na całe, więc oczyściłem rower, ubrałem się i pojechałem do serwisu rowerowego. Powoli, bo nierówności sprawiały dyskomfort, a niestety japońskie pobocza nie nadają się do jazdy na rowerze, mimo znaków drogowych nakazujących korzystanie z nich. Przednie koło, lekko scentrowane, pozwalało na jazdę, więc dojechałem do centrum miasta, gdzie miał być serwis, ale okazało się, że interes został zwinięty. Pojechałem więc do drugiego miasta i tam, nawet komunikując się po angielsku (co jest rzadkością w Japonii), udało mi się naprawić rower. Linka nie wymagała wymiany, bo pęknięty był tylko plastik ochronny, licznik udało się przypiąć trytkami, a naprawa koła poszła szybko, bo zajęła zaledwie minutę.
Dzisiaj z kolei pojechałem na północ, bo góry nie były przesłonięte chmurami. Wybierałem boczne drogi i nawet wygodnie się jechało. Martwiłem się, że będę jechał w dół, a potem wracał pod górę, ale było wręcz odwrotnie. Wzniesienie ciągnęło się jeszcze bardziej, więc jak sobie pomyślę o stromiźnie, która jest jeszcze dalej, na północy, to się tylko cieszę, że wybrałem drogę przez Nagano.
Dojechałem do miasta Omachi i mój czas się kończył. Do gór była jeszcze daleka droga, ale i tak zobaczyłem dużo. Pojechałem na wschód, ponieważ kusiły mnie drogi, które zauważyłem na mapie. Okazały się strzałem w dziesiątkę. Puste, równe i wiodły przez zabudowę wiejską. Piękny widok na dolinę oraz mnóstwo budynków w pięknej architekturze japońskiej dookoła, czyli to, co lubię. Aż szkoda było opuszczać tamto miejsce. Musiałem jednak wrócić do domu gościnnego, bo czekała praca.

Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Nagano, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Z zamku Matsumoto do szpitala

  52.46  02:22
To miał być tylko wypad do zamku Matsumoto i powrót do domu gościnnego, ale wyszło inaczej, mniej przyjemnie.
Do miasta Matsumoto miałem kawałek drogi. Szukałem sposobu, aby uniknąć jazdy po drogach krajowych, ale nie jest to proste, bo auta są wszędzie. Próbowałem jechać przez miasto Azumino, ale tam też było tłoczno. A na moście wpadłem w szczelinę i prawie poleciałem pod ciężarówkę. Całe szczęście koło wyskoczyło z rowka i tylko się zachwiałem.
Znalezienie zamku nie było trudne. Dopiero odszukanie parkingu dla roweru okazało się nie lada wyzwaniem. Obszedłem prawie cały teren zamku, aby w końcu trafić na przypadkowe miejsce. Zabrałem tylko aparat i ruszyłem na podbój tego miejsca. Chmury przesłoniły słońce, więc poszedłem do zamku, kupując bilet. Matsumoto na szczęście nie jest pusty, jak to zwykle bywa w japońskich zamkach, bo wypełnia go kilkadziesiąt obiektów muzealnych z różnych zbiorów. Widok ze szczytu nie zachwycił mnie jakoś szczególnie, ale sam klimat tej XVI-wiecznej budowli jest wart odwiedzin.
Miałem mało czasu przed moją godziną pracy, więc po wyjściu z zamku skierowałem się do domu. Wybrałem inną drogę powrotną i o dziwo po krótkim podjeździe miałem bardzo długi zjazd, na którym licznik pokazywał ponad 55 km/h. A jako że na ogólnodostępnych japońskich drogach obowiązuje zwykle limit 40–50 km/h (czasem 60 km/h), to trochę jechałem nielegalnie.
Szukałem po drodze marketu, bo sklepy konbini (odpowiednik sieciowych sklepów osiedlowych w Polsce) stają się powoli zbyt drogie, jak na moje wydatki. Pojechałem bardziej na północ bez patrzenia na mapę i poszczęściło mi się, bo dojechałem do dużego supermarketu o wymownej nazwie Aeon Big. Zapakowałem zakupy w plecak, który dostałem w pakiecie startowym przed moim pierwszym rajdem i w końcu ruszyłem do domu gościnnego. Pech sprawił, że urwał się sznurek i plecak zsunął się po ręce na kierownicę, a potem na koło. To się zablokowało, a ja poleciałem przez kierownicę na bark. Co dalej? Ogromny ból oraz pomoc z kilku aut, których kierowcy widzieli zdarzenie. Całe szczęście jechałem po pustej drodze dla pieszych i rowerów. Czułem jakby wyskoczył mi bark. Jeden z Japończyków na szczęście mówił po angielsku, więc udało mi się porozumieć. Wezwali karetkę i zostałem zabrany do szpitala. Tam prześwietlenie nie wykazało żadnego złamania i lekarz przypisał mi plastry medyczne ze środkiem przeciwbólowym. Wydałem ostatnie pieniądze w szpitalu, potem jeszcze okazało się, że przyjechała policja, ale tłumacz ze szpitala pomógł mi ze wszystkim. Jako że wypadek miał miejsce niedaleko miejsca, gdzie się zatrzymałem, to świadek zdarzenia zabrał mój rower, a właściciel domu gościnnego przyjechał po mnie do szpitala. Nie widziałem jeszcze mojego roweru, ale na pewno nie jest w najlepszym stanie.

Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Nagano, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kolizja pod Matsumoto

  66.76  03:25
Droga prosta, miasta dwa. Właściwie drogi też dwie, ale ta druga wiodła przez przynajmniej trzy strome podjazdy, więc wybrałem krajową 19 w górę rzeki Chikuma (zwana też Shinano, jest najdłuższą rzeką Japonii).
Dzień zapowiadał się upalnie i był upalny. Miałem okazję, aby się opalić, bo moje białe czoło i czerwone policzki przypominały flagę, która powiewała na mojej przyczepce. Wysokość nad poziomem morza rosła, ale jazda nie była zbyt ciężka. Od czasu do czasu pojawiły się bardziej strome pagórki i kilka tunelów, ale ruch był niewielki. Nie musiałem często uciekać na chodniki i takie drogi mi się podobają.
Jechałem tak w górę, aż po miasto Azumino. Stamtąd jest już tylko 10 km do Matsumoto. Niestety czas mnie gonił, więc musiałem darować sobie odwiedziny na zamku, ale co się odwlecze to nie uciecze. Gdy po wjechaniu w ślepy zaułek chciałem włączyć się do ruchu, nie wiedzieć jakim cudem moja przyczepka się odczepiła, a ja zostałem z pustym rowerem. Całe szczęście kierowca tira jadącego za mną wyhamował, a ja zwlokłem ze środka drogi koło i sakwę, która się odczepiła podczas upadku. Wyjątkowo flaga się nie wybrudziła, jak to było podczas ostatniego upadku. Ja to wiem, że kiedyś źle skończę.
Przez całą moją drogę mogłem podziwiać góry. Czasem tylko te wzdłuż doliny, a czasem białe szczyty widoczne daleko. Nie mogłem się doczekać, aby je ujrzeć. Mój nocleg na ten tydzień znalazłem przez serwis Airbnb. W końcu, gdy byłem blisko celu, na horyzoncie ukazały się olbrzymie masywy górskie pokryte białym puchem (albo może zleżałym śniegiem). Niestety znajdują się one w przeciwnym kierunku do Matsumoto, ale kto wie, mam przecież tydzień na wycieczki.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Nagano, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery