Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

dojazd pociągiem

Dystans całkowity:15590.83 km (w terenie 1733.20 km; 11.12%)
Czas w ruchu:759:58
Średnia prędkość:20.28 km/h
Maksymalna prędkość:70.30 km/h
Suma podjazdów:82225 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:150 (76 %)
Suma kalorii:73898 kcal
Liczba aktywności:149
Średnio na aktywność:104.64 km i 5h 12m
Więcej statystyk

Pakość

  130.99  05:29
Wiatr zmienił kierunek, a po drodze do Inowrocławia czekało na mnie kilka gmin, dlatego pozostało tylko ruszyć na wschód. No, może północny-wschód. Wyruszyłem nieco za późno, ponieważ było chłodniej niż wczoraj. Jechałem cały czas w bluzie.
Najpierw skierowałem się na Kostrzyn, bo w jego okolicy źle pociągnąłem kreskę na ściennej mapie. Nie bardzo chciałem jechać drogą krajową, choć jazda 50 km/h za tirem była ciekawym doświadczeniem. Zjechałem na boczne drogi i nimi dotarłem do Glinki Duchownej, gdzie źle skręciłem i wylądowałem w Iwnie. Potem mniejszymi drogami wzdłuż drogi ekspresowej dojechałem do Łubowa, a dalej miałem po prostej do Gniezna. Prosta w sumie nie była, bo oczywiście postawili zakaz wjazdu rowerem tuż przed węzłem drogowym Gniezno Południe. Na szczęście są drogi serwisowe i lokalne, więc z wiatrem w plecy szybko znalazłem się w mieście. Chwilę się pokręciłem i ruszyłem dalej. Po raz kolejny miałem nadzieję zdążyć na wcześniejszy pociąg powrotny.
Wjechałem do lasów. Akurat wiatr zaczął się zmieniać na północno-zachodni, więc jedna przeszkoda z głowy. Po pewnym czasie trafiłem na asfaltową dróżkę, która prowadzi do osady leśnej Sarnówko. Minąłem grób żołnierza napoleońskiego narodowości francuskiej, zauważyłem też Amerykę nieopodal, ale nie była mi po drodze, toteż jechałem dalej, trafiając wciąż na asfaltowe drogi leśne. Zdecydowanie przydałaby mi się kamera, bo nie dość, że kretyni wjeżdżają do lasu blachosmrodami, to jeszcze jadą całą szerokością i tak wąskiej drogi. Ludzie potrafią być tacy kompromitujący.
Droga za lasem była mało ciekawa. Płasko, bez widoków. Jedną jedynie górę zobaczyłem, ale zastanawia mnie, czy ją usypują, czy może rozbierają. W pobliżu znajduje się kopalnia odkrywkowa, więc może jednak góra rośnie.
Do Inowrocławia miałem już z wiatrem, a ponieważ wiało 30 km/h, to z taką też prędkością się poruszałem. Na dworcu w Inowrocławiu znalazłem się na kwadrans przed odjazdem pociągu. Tym razem opaliłem nogi.

Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Sława, ale tylko na chwilę

  185.31  08:33
Tuż przed godziną 9 wysiadłem na stacji w Lesznie. Temperatura jeszcze wyższa niż rankiem, na niebie słońce i brak chmur, wiatr nieznaczny. Idealnie.
Plan wycieczki opracowałem kilka miesięcy temu z pomocą map Google i dzisiaj zdziwiłem się, gdy kierując się do Wschowy, wjechałem na ruchliwą drogę krajową. Niestety nie miałem alternatywy. Dopiero po kilku kilometrach zjechałem na boczną drogę, aby choć chwilę odpocząć od tego zła. Wschowa jest bardzo ładnym miasteczkiem. Niektóre zabytki zostały zrewitalizowane, a wieża kościoła św. Stanisława Biskupa i Męczennika jest tak monumentalna, że aż byłem zachwycony.
Drogi lokalne w województwie lubuskim są straszne. Nie wiem jak ja to wytrzymam, gdy będę się zapuszczał wgłąb. Może przyjdzie mi poruszać się drogami krajowymi? Cieszyłem się z każdej leśnej drogi. Jeszcze te zapachy świeżo ściętych drzew sosnowych. Muszę wrócić do Puszczy Noteckiej.
Nie tylko rowerzyści poczuli wiosnę. Robactwo wylazło tak licznie, że strząsałem je garściami. Winą jest także ciepła zima. Nie jeździ się przyjemnie, gdy setka robaków atakuje z każdej strony. Dobrze przynajmniej, że jusznica deszczowa jeszcze nie atakuje. Może powinienem zawczasu odwiedzić Zielonkę? Tam w lecie te robaki polowały chmarami.
Dotarłem do Sławy, małego miasteczka w Lubuskiem. W zeszłym roku spędzałem tam imprezę integracyjną, z której dobrze wspominam żeglowanie po jeziorze. Koniecznie odwiedziłem park pełen drzew porośniętych bluszczem. Z miasta wyjechałem po drodze dla pieszych i rowerów. Nie musiałem, ale była wygodniejsza od ulicy. Gdy tylko przekroczyłem granicę województwa, droga stała się drogą. Zupełnie jakbym przejechał z Polski do Niemiec.
Natknąłem się na swojej drodze na iście prywatną miejscowość. Minąłem tysiące tabliczek ostrzegających o terenie prywatnym. Właściciele krzątali się, przygotowując wszystko na przyjazd pierwszych gości. Ciekawe gdzie w tym roku będziemy się integrować.
Stuknęło kilka gmin i nie tylko. Podejrzewałem amortyzator widelca i sztycę podsiodłową za hałasowanie. Muszę moje podejrzenia zrewidować, ponieważ stukanie objawiło się zarówno podczas stania na pedałach, jak i jazdy bez trzymania kierownicy. Ja znów zgłupiałem, a stukanie się nasiliło, i nic nie wróży szybkiego rozwikłania zagadki, która nurtuje mnie od kilku już lat. Może znowu jakaś miska się poluzowała? Muszę kupić narzędzia i nauczyć się rozkręcać większe części w rowerze. Wizyta w serwisie może bowiem odciąć mnie od roweru na kilka dni, bo sezonowi rowerzyści na pewno zdążyli już zaatakować wszystkie punkty serwisowe.
Dotarłem do miejsca, w którym miałem zakończyć wycieczkę i wrócić pociągiem do domu. 100 kilometrów mnie nie satysfakcjonowało, dlatego wybrałem opcję powrotu do domu rowerem. Na mapie przed wycieczką wypatrzyłem Racot oznaczony jako miejscowość z zabytkami, więc w jego kierunku się udałem. Zmienny wiatr akurat wiał z południowego-zachodu, więc mogłem przyspieszyć. Przynajmniej dopóki nie pojawiły się zakazy wjazdu rowerem i coś, co nazwali drogami dla pieszych i rowerów. W Poznaniu dużo rowerzystów. Do domu dotarłem, gdy słońce prawie zniknęło za horyzontem. Pierwsza opalenizna już jest.

Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, terenowe, rowery / Trek

Do Rawicza i prawie 250 km

  168.81  07:56
Zaczął się leniwy poniedziałek. Po dwóch tygodniach deszczu przeplatanego wymówkami udało mi się wybrać na rower. Pogoda podpowiedziała, abym zaliczył kilka gmin na południu. Przy 4 °C, chłodnym wietrze z północy i lekkim śniegu ruszyłem do Rawicza.
Po mieście przemknąłem leniwie. Nieliczni ludzie spacerowali tu i ówdzie, młodzieniaszki z pistoletami na wodę polowali na białogłowy, jedynie aut niezmienna liczba na drogach. Nic szczególnego. Do Puszczykowa dojechałem znanymi drogami, potem trochę pobłądziłem, musiałem objechać rozkopaną drogę w Mosinie (znaki objazdu zniknęły za pierwszym zakrętem), a do Śremu dojechałem przez Manieczki. Już wtedy zaczynałem odczuwać zmieniający się wiatr z północnego na północno-wschodni. Mierzyłem się z tą przeciwnością aż do Pogorzeli.
Poniedziałek wielkanocny jest dniem wolnym od pracy i niełatwo było spotkać czynny sklep. Pozostały mi stacje benzynowe. Zatrzymałem się w sumie na dwóch. Nie marnowałem czasu, ponieważ pociąg odjeżdżał z Rawicza tuż przed godziną 18. Może gdybym wyszedł wcześniej, nie byłoby takiego spinania się.
Za Pogorzelą wiatr przestał złośliwie przeszkadzać. Nawet słońce wyszło zza chmur. Tę radość psuła jedynie świadomość o tym, że nie zdążę na wcześniejszy pociąg. Na kolejny trzeba czekać ponad 2 godziny, więc już niespiesznie przemęczyłem się z bocznym wiatrem do Miejskiej Górki, potem przecierpiałem kawałek drogi krajowej i dotarłem do Rawicza. Zrobiłem rozjazd w kierunku dworca, dowiedziałem się, że kasa jest nieczynna, a na pociąg poczekam 40 minut. Pomyślałem, żeby spędzić ten czas, objeżdżając uliczki miasta.
40 minut to dużo, prawda? Mógłbym na przykład dojechać do następnej stacji. Tylko którą wybrać? Pojechać do Żmigrodu z wiatrem? Daleko. A jeżeli nie zdążę przed pociągiem? To ostatni dzisiaj. Musiałbym wracać taki kawał. A może na północ? Pod wiatr. Miałbym jednak jakąś przewagę nad pociągiem. Ruszyłem na północ. Wiatr nie był taki straszny, ale powyżej 21 km/h ciężko się było rozpędzić.
W połowie drogi przyszły wątpliwości. A jeśli nie zdążę? Ten wiatr mocno mnie opóźnia. Trzeba było kręcić się po Rawiczu. Nie zdołam nawet zrobić rozjazdu. O której ten pociąg? Mogłem przynajmniej to sprawdzić. Dojechałem do Bojanowa. Pociągu nie ma, pojechał 3 minuty temu. Opadam z sił, wyciągam resztki jedzenia i patrzę na przedostatni tego dnia pociąg. Jechał do Wrocławia. Tylko co robią ci pozostali ludzie? Pociąg do Leszna dopiero za 2 godziny. Opóźnienie. Tak się ucieszyłem. Jeszcze w drodze marzyłem o tym, aby się spóźnił. Szczęściarz ze mnie. W przeciwnym wypadku dodatkowe 100 km. Nie przy takim zmęczeniu, a i jutro do pracy.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Piła II

  133.02  05:43
Nawiązując tytułem do jakiegoś filmu, postanowiłem odwiedzić Piłę po raz kolejny. Chcę odrobinę poprawić mapę przebytych dróg, aby nie tworzyły one odcinków, tylko złudnie wyglądające pętle. Wygląda to wtedy ładniej na mapie.
Było ciepło, czasem nawet ponad 15 °C. Wybrałem północ, jak zwykle z uwagi na wiatr. Po ciężkim wstępie, w którym próbowałem w miarę prosto wydostać się z Poznania, zaczęła się ta wygodniejsza część. Wpakowałem się do zachodniego klina zieleni, ale już teraz trzeba się trzymać od takich miejsc z daleka. Sezonowcy poczuli ciepło i wyciągnęli swoje hałaśliwe rowery. Spotkałem też kilku kolarzy, ale w przeciwieństwie do wczorajszego wypadu, dzisiaj nie wszyscy byli burakami, a jeden nawet pomachał mi jako pierwszy.
Do Szamotuł dojechałem bez przygód, w mieście zjadłem obiad i skierowałem się na Obrzycko. Niestety znów wjechałem na tamtą ohydnie dziurawą drogę. Nie ma alternatywy, bo mostów na Warcie ze świecą szukać.
Trasy nie planowałem tak dokładnie. Po prostu spojrzałem na mapę i wiedziałem, które miejsca chcę zaliczyć. Znalazłem między innymi drogę leśną z Zielonejgóry, która była „skrótem” asfaltowej wojewódzkiej. Na mapie wgranej do telefonu niestety nie miałem żadnych danych o tamtej części Puszczy Noteckiej, więc ruszyłem w ciemno. Przejechałem kilka dróg o różnym podłożu, aż w końcu trafiłem na tę, którą widziałem na mojej mapie ściennej. Zrobiłem dokumentację fotograficzną i puszcza się skończyła. Potem znów było nudne pedałowanie przed siebie. Asfalt na szczęście był równy, w słuchawkach wciąż brzmiały angielskie konwersacje, tylko aut strasznie dużo. Po co oni wszyscy tak jeżdżą?
W Czarnkowie ostatecznie skręciłem na Trzciankę. Myślałem o skróceniu dzisiejszego dystansu przez Ujście, aby zdążyć na wcześniejszy pociąg powrotny, jednak jechało się tak dobrze, że nie mogłem tego zrobić. W dodatku jak mógłbym zaniechać zaliczenia dodatkowej gminy? Po drodze widziałem słońce chylące się nad horyzontem i byłem pewien, że nie zdołam dotrzeć na wcześniejszy pociąg. Niespiesznie kręciłem zgodnie z pierwotnym planem – w kierunku drogi krajowej nr 11. Zmodyfikowałem jednak swój plan, jadąc do Ujścia zamiast do Piły. Pobocze było szerokie, ale wolałem jak najszybciej uciec z tamtej zatłoczonej szosy. Wymyśliłem, żeby dojechać do pociągu spokojną drogą, którą wypatrzyłem na mapie. Była tak spokojna, że włączyłem swoją latarkę na maksymalny poziom jasności i jechałem jak autem ze światłami drogowymi. Światła odbijały się od znaków kilkaset metrów przede mną. Było tak cicho i pusto. Ciekawe dokąd mógłbym pojechać, aby być z dala od ludzi przez dłużej niż podczas przejazdu tamtą drogą.
Także od tej strony Piły nie było znaku. Najwyżej oznaczenie dzielnicy/osiedla Piła-Kalina. W centrum dotarłem przypadkiem do mostu, przed którym ostatnio mnie otrąbiono (baran nie znał przepisów, więc nie wiem, czym chciał się popisać). Pomyślałem, aby przejechać się drogą dla pieszych i rowerów wzdłuż rzeki Gwdy. Droga dla rowerów urwała się bezczelnie, więc wróciłem na ulice, dojechałem do deptaka, który pełni rolę rynku i skończyłem wycieczkę pod dworcem. Pociąg znów był przepełniony.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Notecka, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Gołańcz

  78.92  03:11
Na szczęście w weekend przyszła pogoda i mogłem zaplanować kolejną wycieczkę z udziałem wiatru w plecy oraz pociągu. Z początku planowałem ponowną wizytę w Pile, tym razem od strony Trzcianki, ale wiatr wiał idealnie, aby pojechać w stronę Gołańczy.
Założyłem lżejszą bluzę, stare adidasy, jednak wciąż było mi ciut za ciepło. Myślę, że jutro zrezygnuję z zimowych spodni, ma być nawet 15 °C. To zdecydowanie pora na wiosenny strój. Widziałem dzisiaj pierwiosnki w jednym z mijanych lasów.
Zacząłem wycieczkę drogą z ostatniego razu, czyli przez Biedrusko, Murowaną Goślinę w stronę Rogoźna, tylko chciałem skrócić sobie drogę wokół jeziora Rogoźno. Pojechałem trochę w złą stronę, bo dotarłem do Budziszewka, ale może to i dobrze, bo mogłem się cieszyć asfaltem. Potem i tak były tylko piachy, nierzadko grząskie, że rower stawał dęba. Jak już się z nimi uporałem i dotarłem do Siernik, to okazało się, że pałac, który chciałem zobaczyć (po raz kolejny trasa wytyczona przez miejscowość z cennymi zabytkami według pewnego wydawnictwa) jest własnością prywatną typu „mam, nie dbam i nikomu nie pokazuję”. Wysokie ogrodzenie, gęste drzewa, a sama budowla nie wygląda na użytkowaną. Szkoda takiego zabytku.
Kawałek drogi miałem z wiatrem bocznym, potem prawie cały czas prosto do Gołańczy. Czasem Mapy Google są dokładniejsze od OpenStreetMap. Dzisiaj też tak było, bo w drugim projekcie cała droga została oznaczona jako asfaltowa, a w rzeczywistości kilka kilometrów przejechałem po drogach nie zawsze wygodnych. Porównując jednak do trudności pod Rogoźnem, były to bardzo dobre polne drogi.
Ponieważ wyruszyłem przed południem, to sądziłem, że nie zdążę dotrzeć na pociąg po godz. 15. Gdy czas mijał, kilometry się nabijały, wtedy zaczynałem się zastanawiać, czy może nie spróbować. Mając wiatr w plecy, zacząłem przykładać się do pedałowania, zwłaszcza że drogi trafiły się w lepszym stanie. Dojechałem do dworca z zapasem 10 minut. Cieszyłem się, że nie musiałem czekać 4 godzin na kolejne połączenie z Poznaniem. Nie miałem też ochoty na mękę z wiatrem. Strasznie się rozleniwiłem. Dobrze, że są jeszcze pociągi. Co ja zrobiłbym bez nich?

Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Piła

  107.49  04:34
W marcu jak w garncu. Wczoraj pokropiło, dzisiaj miało padać, ale nie tak od razu. Wstałem wcześnie rano, wybrałem trasę z wiatrem w plecy i ruszyłem do Piły.
Bezchmurne niebo nie zapowiadało żadnych problemów. Jedynie porywisty wiatr mógł przeszkadzać, ale przecież po raz kolejny jest to wyprawa z punktu A do punktu B, więc nie martwiłem się zanadto. Pojechałem najpierw do Biedruska. Już od początku jazdy czułem niewygodę, która nasila się od kilku już wycieczek. Mój zimowy but zaczął mnie dziwnie uciskać, ale tak bez powodu, bo nie ma tam żadnej nierówności. Miałem nadzieję przejechać jeszcze ze 2 sezony w tych butach, ale może w przyszłą zimę zdobędę większy komfort cieplny. A jeszcze gdy trafię na wyprzedaż obuwia zimowego, wtedy będę bardzo zadowolony.
Jechało się szybko, wiatr mocno pomagał. Na mapę prawie w ogóle nie patrzyłem, bo kierowałem się znakami. Za Rogoźnem kretyni poustawiali znaki zakazu wjazdu rowerem, a wyboista dróżka obok nie została nawet połączona ze skrzyżowaniem, przez co musiałem przedostać się doń przez rów. Dobrze, że nie wsadzili barierek.
Dalej rozciągały się widoki płaskie jak stół. Jazdę urozmaicały mi zapachy wszędobylskiego obornika. Za Ryczywołem trafiłem na niewyczuwalny, kilkunastokilometrowy podjazd, na końcu którego miałem widoki na wzgórza Wysoczyzny Chodzieskiej. Zaraz dalej zjechałem po niewielkiej stromiźnie do Chodzieży. Przekroczyłem Noteć i za Kaczorami wjechałem na pagórkowate tereny pośród wielkich sosnowych drzew. Nawet nie wiem, kiedy wjechałem do Piły, bo na jej granicy nie stał żaden znak. Na przejeździe kolejowym zatrzymały mnie dźwięk i sygnalizacja świetlna, jednak policjant z przejeżdżającego radiowozu powiedział, że rogatka jest uszkodzona i można jechać. To, że sygnalizacja się włączyła na moich oczach oraz to, że po kilku chwilach przejechał pociąg sugerują, że policjantom po prostu nie chciało się czekać.
Piła jest denerwującym miastem. Wyboiste drogi dla rowerów, zakazy wjazdu rowerem, trąbiący kierowcy. Nie wytrzymałbym tam długo. Nie znalazłem też żadnego rynku, a że zaczęło kropić, to pojechałem na dworzec. Okazało się, że musiałem czekać 2 godziny na drugi pociąg, bo na pierwszy zabrakło miejsc. Jak na złość na zewnątrz ciapał deszcz. Wolałem więc zostać pod suchym dachem z dala od wiatru.
Po kolejnych dwóch godzinach spędzonych w pełnym pociągu dotarłem do Poznania. Konduktor nie sprawdził mi biletu, więc w sumie znów wydałem niepotrzebnie pieniądze. W Poznaniu ucieszyło mnie, że trafiłem na lukę w deszczu. Ulice były wypełnione kałużami, a gdy dotarłem do domu, usłyszałem ciapanie za oknem.
Od kilku dni jeżdżę ze słuchawkami, ale nie słucham muzyki, bo to zbyt niebezpieczne. Postanowiłem podciągnąć swój angielski i zacząłem słuchać rozmówek z serii 6 Minute English. Ściągnąłem kilkaset minut nagrań i mam nadzieję, że to wystarczy na jakiś czas. Potem spróbuję podcastów. W słuchaniu najbardziej przeszkadzają auta, które strasznie hałasują podczas mijania.
W końcu znalazłem sklep z klockami hamulcowymi. Były tylko karbonowe z wymiennymi okładzinami, ale lepsze to niż nic. Ciekawe jak się spiszą. Znalazłem też kask, który pasuje na moją wielką głowę. Teraz będę jeździł w jaśniejszych barwach – przynajmniej na głowie.
Nadal nie znalazłem przyczyny stukania w moim rowerze, ale teraz zacząłem podejrzewać zarówno siodło, jak i amortyzowany widelec, a napęd postanowiłem uniewinnić, bo przecież wymieniłem go prawie w całości. Niestety gdy zaczynam jechać bez trzymania lub stojąc na pedałach, wszystko ucicha i nie mogę dojść, który z tych elementów może być sprawcą, a nie chcę niepotrzebnych wydatków. Z drugiej strony sztyca, siodło oraz widelec wymagają wymiany, jednak chciałbym to maksymalnie opóźnić w czasie. Najpewniej jednak widelec pójdzie na pierwszy ogień.

Kategoria kraje / Polska, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Park Krajobrazowy im. gen. Dezyderego Chłapowskiego

  129.99  05:24
Dobra pogoda nie odpuszcza. Wstałem przed wschodem słońca, aby dotrzeć na 10 minut przed pociągiem i znaleźć się w Rawiczu. Stamtąd z wiatrem na północ, przez kilka nowych gmin i miejscowości z cennymi zabytkami. To nic, że w tym roku zrobiłem tylko 4 pętle, a reszta to podróże z udziałem pociągów. Porywisty wiatr był wymówką także tym razem.
Po chwili kręcenia się po Rawiczu zmieniłem zimowe rękawice na wiosenne. Temperatura rosła od 5 °C do nawet 14 w ciągu kilku godzin. Szkoda, że nie zabrałem jakiejś lżejszej kurtki, bo akurat miałem na sobie moją najcieplejszą. Przy tym wietrze wolałem się nie rozpinać, żeby się nie przeziębić. Nie było jakoś źle, bo pociłem się tylko przy średniej powyżej 30 km/h. Opuściłem Rawicz dochodząc do takiej właśnie prędkości. Pojechałem starą drogą krajową do Bojanowa, mając nadzieję na to, że kierowcy wybierają drogę ekspresową leżącą obok. Myliłem się, bo ruch był duży. Ekspresówka jest płatna czy wszyscy mają takie nieaktualne mapy?
Dalej nie było niczego ciekawego. Ot, zwykłe drogi wzdłuż Pojezierza Poznańskiego. Co jakiś czas trafił się jakiś interesujący obiekt i tyle. Wysoka atrakcja była tuż przed Osieczną. Platforma widokowa „Jagoda” przyciągała dużą reklamą. Z ciekawości pojechałem w jej kierunku i przypadkiem na nią trafiłem. Przypadkiem, ponieważ musiałem się domyślić, że to białe strzałki prowadzą właśnie do niej. Na miejscu zastałem sporą liczbę osób bliżej nieokreślonego zgrupowania. Większość była ubrana w moro, ale poza kilkoma naszywkami polskiej flagi nie było wiadome co to za jedni. Wiem jedno – brakuje im dyscypliny. Typowa wycieczka szkolna, tyle że palenie papierosów było dozwolone. Gdy zostałem poproszony o zrobienie grupie zdjęcia, wstanie i zajęcie miejsc zajęło im wiele minut.
Widok z platformy był średni, ale zjazd ze wzniesienia wymagał umiejętności. Sypki piach, kilka uskoków i ciasnych zakrętów. Będąc na platformie, dziwiłem się z powodu nieprzerwanego hałasu skrzypiących hamulców tarczowych innego rowerzysty. Przekonałem się, że zjazd po piaszczystym zboczu rzeczywiście wymagał zaciśniętych klamek. Podoba mi się liczba szlaków rowerowych w tamtym miejscu. Jest ich chyba więcej niż wokół Zielonki.
W Osiecznej próbowałem sfotografować zamek. Bezskutecznie, bo jest ogrodzony, a rosłe drzewa nawet zimą zasłaniają widok od ulicy. Potem zatrzymałem się przy klasztorze franciszkańskim i naszedł mnie jakiś moment refleksji. Tak fotografuję różnorakie kościoły (ostatnio nie wszystkie, bo zaczynają być podobne do siebie i po prostu nie chce mi się przy nich wyciągać telefonu), ale rzadko zatrzymuję się przy nich na dłużej. Dzisiaj jednak – najpewniej z braku pośpiechu – przy każdym obiekcie czy tablicy informacyjnej przystanąłem w zamyśleniu. Mam nadzieję, że to nie z powodu mojego starzenia się :)
Osieczna była ostatnią do zaliczenia gminą na dzisiaj. Pozostały miejscowości z cennymi zabytkami według mapy Demartu. Przystanek pierwszy w Czerwonej Wsi. Aby podczas dojazdu uciec przed wiatrem, skręciłem do jakiejś wioski, na końcu której skończył się asfalt. Szczęście, że ostatnio nie padało, więc droga była w miarę przejezdna. W Czerwonej Wsi zobaczyłem kościół oraz podupadający renesansowy pałac. Oba obiekty powstały z inicjatywy rodziny Chłapowskich.
W Krzywiniu zobaczyłem piąty już dzisiaj wiatrak i aż nie chciało mi się do niego zbaczać z prostej drogi. Później i tak minąłem jeszcze przynajmniej jeden. W drodze po niebie przeleciało kilka żurawi, ale takich samotnych. Wydawało mnie się, że one latają w kluczach.
Wjeżdżając do Jerki, dotarłem do Parku Krajobrazowego im. gen. Dezyderego Chłapowskiego. Z początku nic nadzwyczajnego, aż w Rąbiniu dowiedziałem się wielu informacji o przybyciu w te tereny rodu Chłapowskich. Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej o szlakach w tych okolicach, bo poza Rąbiniem i Turwią żadna inna wieś nie była oznaczona na mojej mapie jako miejscowość z cennymi zabytkami. Brakuje jednak map, chociaż schematycznych z rozmieszczeniem ważnych obiektów na terenie miejscowości. Może ktoś kiedyś wpadnie na pomysł umieszczenia ich obok mapy powiatu.
Za Czempiniem wjechałem na drogę dla rowerów, bo obok był zakaz. Choć wyblakły (czyli nieważny), to dzisiaj już natknąłem się na kretynów, którzy nie znając prawa, niemalże doprowadzili do wypadku. Gdzie ta moja kamera? Jedno szczęście, że przez kilka kilometrów droga była z równego asfaltu, więc przycisnąłem trochę w pedały. Część z tych „chodników” powinna zostać zaorana, bo nie nadają się do jazdy, ale drogowcy uparcie trzymają się zakazów wjazdu rowerem na każdym skrzyżowaniu. Cóż za bezmyślność urzędasów.
Do domu dotarłem przez Luboń, zahaczając o sklep, żeby zrobić zakupy na jutro. Słońce wciąż było na niebie. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio wróciłem z wycieczki przed zmrokiem. Dzisiaj w powietrzu było strasznie dużo spalin. Najwięcej w okolicach Rawicza i Poznania. Podobno jazda na rowerze jest zdrowa.
W końcu mam ładowarkę do baterii do mojej latarki. Byłem przekonany, że coś się zmieni w kwestii komfortu użytkowania. Niestety wciąż latarka samoczynnie przełącza tryb świecenia, nawet gdy nie jadę. Raz jej porządnie przywaliłem, to na kilka dni przestała dziwaczeć, ale później znów to samo. Nie byłbym taki zły, gdyby wśród trybów świecenia nie były mrugający oraz SOS, które strasznie denerwują przy tak dużej liczbie lumenów – nie tylko mijanych ludzi, ale także mnie.
Kategoria kraje / Polska, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Do Legnicy

  27.13  01:17
Część pierwsza mojego powrotu do Poznania. Plan pierwotny zakładał 200 km z wiatrem, ale jako że prognoza pogody zdążyła zmienić zdanie, a noc była pełna atrakcji, to i plany uległy modyfikacji. Po pierwsze – do Legnicy, na pociąg.
Na urodzinach bawiłem się bardzo dobrze, choć stanowczo za późno położyłem się spać. Dodatkowo słońce obudziło mnie wczesnym rankiem, a telefony współbiesiadników nie pozwoliły więcej zasnąć (pomyśleć, że to górska chatka bez dostępu do prądu). Tej nocy było chyba nawet cieplej niż zeszłego roku, a może to długie przebywanie przy kominku tak mnie rozgrzało? W każdym razie przetestowałem mój śpiwór, który kupiłem przed zeszłoroczną majówką (komfort 5 °C). Podejrzewam jednak, że tamto ciepłe schronienie nie było najlepszym miejscem na takie testy.
Po południu, gdy chata została uporządkowana i wszyscy się rozeszli w swoje strony, ruszyłem z Jarkiem do Legnicy, bo jako jedyni pozostaliśmy z rowerami (był jeszcze mors, ale on uciekł wcześniej po uporaniu się z kapciem). Tempo z początku mnie się podobało, bo było wysokie, ale jechaliśmy z górki. Dopiero w połowie zacząłem odczuwać zmęczenie, zwłaszcza że miałem ze sobą dodatkowy ciężar w postaci sakw. Gdy mijaliśmy znak „Legnica”, Jarek zapytał mnie, czy poczułem sentyment do tego miasta. Spędziłem w nim co prawda prawie 5 lat, ale patrząc na moje podróże po Polsce, to chyba przestałem przywiązywać się do miejsc. Szybko przywiązuję się do ludzi, ale jeżeli chodzi o miejsca, to potrafiłbym mieszkać... w każdych górach.
Zanim się rozeszliśmy, Jarek zaproponował pomoc w przypilnowaniu roweru, dzięki czemu kupiłem bilet na pociąg oraz zrobiłem zakupy, mając jeszcze duży zapas czasowy. Ciężko się rozstaje, więc mam nadzieję, że szybko powrócę na południe. Najgorsza jest ta tęsknota za górami.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, z sakwami, ze znajomymi, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Wrocław – Żmigród

  51.36  02:34
Część druga mojego powrotu do Poznania. Dotarłem do Wrocławia, aby z bocznym wiatrem dostać się na kolejny pociąg w Lesznie. Nie wszystko potoczyło się pomyślnie. Cieszę się jednak, że mogę to pisać.
Jazda pociągiem nie była wygodna. Brakowało przedziału dla rowerów, a na pewnym przystanku jakaś starucha musiała usiąść na wysuwanym siedzeniu przy drzwiach (mimo wielu wolnych miejsc w szynobusie), przez co zablokowała moim rowerem przejście. Takich ludzi nie powinno się nawet wyprowadzać z domu.
Nie miałem planu, nie wiedziałem którymi drogami jechać. Jedyną opcją była droga krajowa nr 5. Głupi byłem, wybierając ją. We wrocławskim labiryncie udało mi się jakoś dotrzeć do właściwej drogi. Temu miastu jeszcze daleko do porządnych dróg dla rowerów bez kosmicznych nierówności czy progów zwalniających. Poszli na ilość, a nie jakość. A ile czasu trzeba poświęcić, aby się stamtąd wydostać. Zdecydowanie wolę małe miasteczka.
Prawie do Trzebnicy jechałem drogami dla pieszych i rowerów. Tylko z początku poruszałem się ulicą, bo miała szerokie pobocze. Gdy pobocze zniknęło, musiałem uciekać przed olbrzymią liczbą aut i tirów. Ominąłem obwodnicę Trzebnicy, żeby choć chwilę odpocząć od aut. Niestety tylko na chwilę, bo zaraz znów znalazłem się na tej ruchliwej drodze. Radość przynosiły mi przystanki, na których wcinałem od czasu do czasu zrobione przez Bożenę babeczki, które zostały z imprezy. Polecam, były pyszne. W przyszłym roku też mogłyby się pojawić ;)
Zapadł zmrok, założyłem żółtą kamizelkę z odblaskami i, świecąc jak choinka, jechałem dalej skrawkiem asfaltu, aż w pewnym momencie zobaczyłem cztery reflektory pakujące prosto na mnie. To bezmózgi yeti w swojej kolubrynie zaczął wyprzedzać tir. Skończyłbym źle, gdybym nie uciekł na pobocze. Pozbierałem się i – z olbrzymią dawką adrenaliny – zacząłem jechać dalej. Myślę teraz o porządnej kamerce, bo nawet nie miałem możliwości sprawdzenia numerów rejestracyjnych tamtego mordercy.
W Żmigrodzie pojechałem przez miasto, przez martwe miasto. Żywej duszy nie spotkałem w drodze do dworca. Chciałem sprawdzić godziny odjazdu pociągów. Ostatni pociąg do Poznania jechał w ciągu ponad pół godziny, więc nie zdążyłbym nawet dotrzeć do kolejnej stacji, a co dopiero do Rawicza czy Leszna. Myśli o konieczności powrotu do Poznania z wiatrem prawie w twarz oraz ryzykiem zginięcia na drodze postawiły sprawę jasno – czekam na pociąg i wracam nim do domu. Tyle przygód mnie wystarczyło.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, z sakwami, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Tajemnice projektu Riese

  79.77  04:46
Minęło kilka miesięcy od mojej wizyty w górach. Dostając zaproszenie na imprezę urodzinową Bożeny, pomyślałem o dobrej sposobności na górską wycieczkę. Wpadły mi w ręce informacje o Osówce – podziemnym mieście w Górach Sowich. Obmyśliłem plan i wziąłem się do jego realizacji.
Wczoraj, tuż po pracy, wyszedłem na pociąg do Wrocławia. Po noclegu w Hostelu Wratislavia (rower był przechowywany w pralni; ciekaw jestem, jak to wygląda w sezonie), ruszyłem do Kamieńca Ząbkowickiego pociągiem, ponieważ wiało z południa. Z początku planowałem to odrobinę inaczej – wyruszyć późniejszym pociągiem, dotrzeć do Osówki i potem dojechać do noclegu. Gdy jednak zacząłem się wczytywać w szczegóły hitlerowskiego projektu Riese, dowiedziałem się także o innych dostępnych do zwiedzania obiektach. Dlatego też do pociągu 2 godziny wcześniej.
Tuż przed godz. 8 znalazłem się w Kamieńcu Ząbkowickim. Żałowałem, że nie miałem więcej czasu, bo pałac na Zamkowej Górze wyglądał wspaniale w promieniach słońca na bezchmurnym niebie. Kolejnym punktem na trasie było Bardo, w którym również znajduje się kilka ciekawych miejsc, ale dojazd do nich znów zabrałby mi zbyt wiele czasu. Podjazdy i tak zaczęły robić się coraz bardziej strome.
W końcu dojechałem do drogi wojewódzkiej, co było wybawieniem, a miałem już dość wiatru bocznego. Do Nowej Rudy było łatwo, ale potem zaczął się długi podjazd, aż do Gór Sowich. Było mi tak gorąco, że przy niecałych 3 °C zacząłem się rozbierać. W Sokolcu przestałem się spieszyć. Wiedziałem, że nie uda mi się dotrzeć do Włodarza przed południem, a że zwiedzanie trwa tam półtorej godziny, to nie chciałem czekać na kolejną turę. Skierowałem się do Osówki.
Przed wyjazdem przeczytałem na stronie internetowej jednego z noclegów, że zimą nie ma możliwości dostania się do Rzeczki z Sierpnicy. Dzisiaj przekonałem się o tym na własnej skórze, gdy wjeżdżając na jedną z takich dróg, na której była tabliczka informująca o nieutrzymywaniu drogi zimą, natrafiłem na grubą warstwę śniegu. Próbowałem jechać po wydeptanej ścieżce, potem znalazł się też ślad auta, które kilkadziesiąt godzin wcześniej próbowało tamtędy jechać. Niestety śnieg był tak duży, że pedały się zatapiały, skutecznie mnie hamując na podjeździe. Nawet pchanie roweru było wykańczające. Na moje szczęście, gdy dotarłem na szczyt, powróciła cywilizacja i odśnieżona droga. Na nieszczęście było z górki. Długi zjazd, a ja nie miałem w pełni sprawnych hamulców. Od tygodnia nie mogę znaleźć klocków w żadnym sklepie w Poznaniu. Czy zimą jeździ się wyłącznie z hamulcami tarczowymi?
Na zjeździe nie zabiłem się, nawet nie przegapiłem podjazdu do Osówki. Tam byłem na ponad pół godziny przed wejściem, zostawiłem w biurze kasowym bagaż, rower przypiąłem do ogrodzenia i poszedłem do podziemi. Przewodnik mówił dużo, nawet w trakcie spaceru między przystankami, ale wtedy nie wszyscy go słyszeli. Nie wiem jednak, czy przez lata wypracował sobie brak intonacji podczas mówienia, czy może recytował same wyuczone regułki. Dla samych podziemi warto jednak tam się wybrać. Należy pamiętać, że we wnętrzu jest duża wilgotność i temperatura ok. 7 °C. Wyższa niż na zewnątrz, ale w stroju kolarskim czasami się telepałem z zimna.
Po gorącej herbacie pojechałem w kierunku Włodarza. Najpierw leśną drogą, potem ulicą nieutrzymywaną zimą, wszystko oczywiście pokryte śniegiem zbitym w lód. Dopiero na zjeździe do Walimia mogłem cieszyć się asfaltem. Jadąc maksymalnie 40 km/h, udało mi się zjechać do samego dołu, choć na jednym zakręcie niegroźnie wypadłem z drogi. Dojazd do Włodarza był zdecydowanie prosty. Co kilkadziesiąt metrów wielkie tablice informowały o kilometrażu, który i tak został zaniżony. Dojechałem na 5 minut przed wejściem, ale zdążyłem. Rower pozostawiłem bez opieki, bagaż wniosłem do baru, choć i tak mogłem go zostawić wyłącznie na widoku przed ladą.
Bilet był drogi, a przewodnik podchmielony, bez kasku, ale nie był taki sztywny, jak tamten w Osówce. Dużą frajdą było przepłynięcie zalanego wodą tunelu łódką. Najbardziej mnie ciekawi, co znajduje się za zabetonowaną ścianą. W grudniu został wyemitowany w telewizji reportaż o tamtej blokadzie (trochę szkoda, że nie mam telewizora). Ponieważ sztolnie są własnością Skarbu Państwa (albo innego podmiotu państwowego) i dodatkowo znajdują się na terenie Parku Krajobrazowego Gór Sowich, to należy przejść szereg procedur biurokratycznych, aby przewiercić się przez tamtą ścianę, a następnie utorować przejście do prawdopodobnie ukrytych korytarzy. Będę z zaciekawieniem śledził postęp prac.
Pozostało mi dostać się do umówionego noclegu w Głuszycy. Nie chciałem oczywiście jechać drogami leśnymi, bo zaspy mogły nie być dla mnie zbyt łaskawe. Wybrałem drogę wokół Masywu Włodarza. Najpierw zjazd do Jugowic, a potem długi podjazd do Głuszycy i poszukiwanie pokoi gościnnych „Pod Soboniem”, w których miałem się zatrzymać. W pokoju nie było zbyt ciepło, więc mogłem zacząć się przyzwyczajać do warunków, które miały panować następnej nocy.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, z sakwami, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery