Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

dojazd pociągiem

Dystans całkowity:15590.83 km (w terenie 1733.20 km; 11.12%)
Czas w ruchu:759:58
Średnia prędkość:20.28 km/h
Maksymalna prędkość:70.30 km/h
Suma podjazdów:82225 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:150 (76 %)
Suma kalorii:73898 kcal
Liczba aktywności:149
Średnio na aktywność:104.64 km i 5h 12m
Więcej statystyk

Koźmin Wlkp.

  105.42  05:15
Dzisiaj miała przyjść odwilż, a od jutra deszcze. Było szkoda tak pięknego dnia na lenistwo. Idealnie kilka gmin leżało tam, gdzie wiatr mógł mnie ponieść, a wiało z północnego-zachodu. Ubrałem się ciepło i ruszyłem.
Już od początku podróży czułem popełniony błąd. Było mi za ciepło, bo założyłem pod bluzę koszulkę z długim rękawem. Na niebie świeciło słońce, więc jedynym ratunkiem były lasy. Pomyślałem oczywiście o Nadwarciańskim Szlaku Rowerowym. W centrum miasta blachosmrody pozastawiały drogi dla rowerów, ale nie miałem czasu na zabawę ze Strażą Miejską, więc im odpuściłem. I tak byłem spóźniony, bowiem były to godziny przedpołudniowe, więc mój plan mógł spalić na panewce. Wiedziałem, że nie uda mi się dojechać do Ostrzeszowa. Głównym problemem był powrót, a ten możliwy był tylko pociągami, które z kolei nie jeżdżą. Wisiała zatem groźba, że coś może się nie udać i nie będę miał jak wrócić do domu. Pod wiatr nawet nie myślałbym próbować!
Jechałem głównie po śniegu, bo tego przybyło przez noc. Nie było specjalnie ślisko za sprawą odwilży, więc nie bałem się o swoją skórę tak bardzo, jak wczoraj. Po Wielkopolskim Parku Narodowym jechało się bardzo dobrze, bo temperatura spadła poniżej 0 °C. Porównując z drogą w słońcu, było ponad 6 °C. Rowerzystów zaledwie troje spotkałem, z czego tylko jednego mężczyznę, ale gdzie oni kaski podziali?
W Mosinie zrobiłem przerwę na odmrożenie paluchów i zjedzenie sałatki, i w końcu zacząłem jechać z wiatrem. Najpierw do Śremu przez Rogaliński Park Narodowy. O ile las był przepiękny, o tyle poślizg bardzo przykry. Wylądowałem chyba identycznie, jak tydzień temu, roztrzaskując sobie strup. Teraz nie wiem, jak szybko się zagoi, bo aż musiałem założyć opatrunek, taki był dokuczliwy ból. Później już uważałem, przez co i średnia znów osłabła.
Za Śremem wjechałem na terenowe drogi. Były tak ubłocone, że ledwo dało się pedałować. Jak już znalazł się lepszy odcinek, to wpadałem w koleinę i musiałem znów rozpędzać maszynę. Nieopodal Dolska zmieniłem kierunek jazdy, przez co poczułem siłę dzisiejszego wiatru. Stanowczo nie chciałem wracać do Poznania na rowerze. Dla rozrywki w tej niewygodzie widziałem stado jeleni liczące ponad 50 łań. Całkiem pokaźna chmara. Chwilę potem wpadłem do Błażejewa i wtedy zauważyłem, że niektórymi drogami jechałem w listopadzie. Myślę jednak, że wtedy były one stanowczo wygodniejsze. Za Błażejewem kolejny teren i znów lód na leśnych drogach. Na szczęście blachosmrody zostawiły środek drogi niewyślizgany, więc nie było tak źle.
Do Borka Wielkopolskiego dojechałem nawet szybko. Miałem jednak tylko półtorej godziny do pociągu w Koźminie i spoglądając na mapę, martwiłem się, że nie zdążę. Uspokoił mnie znak informujący o niespełna 20 kilometrach drogi do celu. Odetchnąłem z ulgą, ale jednocześnie przycisnąłem w pedały. Miałem wiatr tylko dla siebie, pod sobą równe drogi i siłę w nogach do rozdysponowania na najbliższą godzinę.
Zrobiłem zakupy w pierwszym sklepie w Koźminie Wielkopolskim i zacząłem szukać dworca kolejowego. Na jednej z dróg osiedlowych wpadłem w poślizg i wylądowałem na środku jezdni. Na szczęście kierowca w aucie za mną był na pewno na tyle rozważny, że nie zaplanował mnie wyprzedzać. Szybko się pozbierałem i jechałem dalej, bo czas mnie jednak gonił – musiałem kupić bilet.
Koźmin stracił budynek o funkcjonalności dworca kolejowego. Pozostała tam tylko poczekalnia, a kas próżno było szukać. Zorientowawszy się na 11 minut przed odjazdem pociągu, że nie mam gotówki, zapytałem jedynych podróżnych, którzy mogli być mieszkańcami tego miasteczka, o najbliższy bankomat. Chłopak wskazał Rynek, ale dziewczyna wspomniała o banku przy Biedronce. Ponieważ zwróciłem uwagę na ten sklep wcześniej, to popędziłem w jego kierunku. To był sukces, bo uwinąłem się na tyle szybko, że oczyściłem odrobinę rower ze śniegu i lodu. W pociągu bilet kupiłem dopiero tuż przed Poznaniem. A już myślałem, że powtórzy się sytuacja sprzed tygodnia.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, setki i więcej, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Z wiatrem do Inowrocławia

  135.67  06:03
Mawia się, że rowerzyści są szaleni. Cóż, nie chodzi mi o wariatów chodnikowych, a o charaktery. Dopadł mnie katar, a może to przeziębienie? Mimo tego nie siedziałem w domu. Szkoda mi było. Tak rzadko jeżdżę. Rower cierpi na krótkich dojazdach do pracy.
Rano ledwo żyłem, ale po kilku godzinach czułem się relatywnie dobrze. Wsiadłem więc na rower i ruszyłem przy 2 °C w kierunku Inowrocławia. Wybrałem drogę krajową, aby dostać się najpierw do Kostrzyna. Ruch zwyczajny, jak zawsze, gdy jeżdżę tamtą drogą. Słońce na niebie podniosło odrobinę temperaturę, ale na krótko. Gdy wjechałem na leśne drogi lasów czerniejewskich, gdzie śnieg zalega cienką warstwą, temperatura spadła poniżej zera. Szkoda, że miałem plan, bo było tam tak ładnie, że zatrzymałbym się tam na dłużej.
Jechałem drogami z wiatrem, aż dotarłem do kolejnego lasu, mniej bezpiecznego. Na prostej drodze wpadłem w poślizg. Winą obarczyć można blachosmrody, które śnieg leżący na drodze zbiły w lód. Na szczęście nie było to nic poważnego, bo upadłem na biodro. Szybko przestało boleć. Później uważałem, choć dalej już leśnicy „zaorali” drogę, która po zamarznięciu bez wątpienia mogłaby stać się polem doświadczalnym dla walców. Ja mogłem przećwiczyć jazdę techniczną.
Za Trzemesznem wjechałem na drogę krajową. Za plecami słońce czerwonym okiem łypało groźnie zza wysokich drzew. Trzeba było się sprężać, żeby szybko dostać się do Inowrocławia. Zwłaszcza że nie sprawdziłem rozkładu pociągów i nie wiedziałem, o której mam powrotny.
Wjechałem do województwa kujawsko-pomorskiego. Przez Mogilno dotarłem po zmroku do Janikowa. Zatrzymałem się pod sklepem, zjadłem kawałek kiełbasy jałowcowej, podobno kujawskiego specjału. Słaby ze mnie smakosz, bo nie czułem w niej niczego szczególnego. Potem zabrałem się w dalszą drogę, trochę bardziej na około, żeby zaliczyć kilka gmin więcej. Moja łapczywość się zemściła, gdy na ostatniej polnej drodze wpadłem w poślizg, znów na wyślizganym śniegu. Tym razem moja akrobacja była mniej efektowna i obtarłem sobie skórę pod kolanem. Na szczęście spodniom nic nie jest. W rowerze za to wykrzywiło się przednie koło, bo klocek zaczął lekko ocierać o obręcz. Zacząłem jechać bardzo wolno do końca tamtego terenowego horroru.
Do Inowrocławia dojechałem od dupy strony. Zakazy wjazdu roweru, chodniki z rozlatującej się kostki brukowej. Absolutnie nie polecam drogi krajowej w tym mieście. W ogóle dróg dla rowerów nie polecam. Jedna była pokryta takim lodem, że nie wiem, jak ją przejechałem. Na stacji przeczekałem niecałą godzinę. Na tymczasowym dworcu było zbyt gorąco, więc stanąłem z dala od wiatru. W pociągu ponownie nie było kontrolera biletów.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Za śniegiem przez Przemęt

  121.51  05:46
To będzie słaby miesiąc. Najpierw przez kilka dni szalał cyklon, przez co nawet do pracy jeździłem cuchnącymi tramwajami. Tydzień temu już miałem zacząć tegoroczne zaliczanie gmin, ale tym razem przeszkodziła mi mgła, która ograniczała widoczność do zaledwie kilkudziesięciu metrów. Postawiłem na bezpieczeństwo i zostałem w domu. Może i dobrze, bo taka pogoda utrzymała się do wieczora. Dzisiaj za to nie zważałem na niską temperaturę ani na zaskoczenie kierowców śniegiem. Właściwie to nie wiem kogo ten śnieg zaskoczył, bo w Poznaniu jest szara jesień.
Wczoraj spędziłem kilka godzin przy rowerze. W końcu zamontowałem regulator linki, bo brak możliwości szybkiego wyregulowania jej strasznie dawał się we znaki. Zajęło mi to tak dużo czasu, ponieważ linka była uszkodzona w dwóch miejscach i musiałem ją odrobinę skrócić. Tym samym zabrakło kilku centymetrów do przerzutki i musiałem poskracać pancerze. Całe szczęście, że wyszło idealnie i niczego nie zepsułem. Linka i tak będzie do wymiany, bo w serwisie spaprali robotę podczas montażu nowego napędu. Mam wrażenie, że zrobili to specjalnie, aby zarobić. To nie pierwszy raz.
Ruszyłem na południe do Mosiny. Na początku zaryzykowałem bez mapy, więc wpakowałem się w złą drogę, ale ostatecznie przez Puszczykowo dojechałem do marketu w Mosinie. Musiałem zatrzymać się, żeby coś zjeść, no i ta temperatura. Był 1 °C w Poznaniu, ale zaraz za granicami miasta dochodziło do -1 °C. Rąk nie czułem, musiałem przystanąć na dłuższą chwilę. Po wizycie w sklepie było znacznie lepiej. Później jednak pojawiły się mgły. Nie jakieś duże, ale widoczność spadła do kilkuset metrów. Temperatura zaczęła znów spadać.
Po zmianie łańcucha odczułem jakąś ulgę. Jechało mi się dużo lżej i często wrzucałem blat, bo za mocno się męczyłem przy wysokiej kadencji. Najgorsze jest to, że korzystałem ostatnio tylko z dwóch–trzech biegów i odczułem zużycie pozostałych zębatek. Coraz gorszej jakości robią te komponenty.
Dojechałem do Czempinia, tam wydało mi się, że mijający mnie kierowca czymś mnie oblał, ale w rzeczywistości sypnęło rzęsiście śniegiem, tak przez kilkanaście sekund. Ach ta jesień. Do Kościana dojechałem ciut okrężną drogą, bo bałem się, że mogę przejechać mniej niż 100 km (w planie były 103 km). Było coraz później. W Śmiglu i tak nadrobiłem dystansem, błądząc po drogach jednokierunkowych, których za nic się nie da zrozumieć. Muszę kiedyś pojechać do Radomia, bo tam jesienią zeszłego roku jednocześnie na kilkudziesięciu ulicach dopuszczono ruch rowerem pod prąd bez wymogu malowania kontrapasów. Dlaczego inni nie uczą się od takich mistrzów?
Tuż przed Śmiglem zacząłem mijać ośnieżone drzewa, ale wraz z dalszą jazdą tego śniegu robiło się coraz więcej. Za Sokołowicami wjechałem na drogę leśną, a że było tam tak ładnie, to zapragnąłem zrobić zdjęcie. Niestety aparat nie udźwignął zmierzchu i dostałem samą czerń na ekranie. Nawet obróbka w programie graficznym niewiele pomogła. Szkoda, bo ładnie to wyglądało. Jakimś cudem przedostałem się przez tamtejszy las usiany ślepymi drogami, przez kilka kilometrów jechałem oświetlony z tyłu reflektorami auta, które jechało niewiele wolniej ode mnie, aż wyjechałem w Boszkowie. Tam przejechałem dwukrotnie skrzyżowania i zrobiłem dodatkowe kilometry.
Temperatura w międzyczasie spadła poniżej -3 °C, ale wypracowałem sobie technikę. Gdy było mi zimno w stopy, robiłem spacer. Na ręce pomagało trzymanie ich za sobą. Po zmroku niestety mogłem ogrzewać tylko jedną naraz. Dojechałem do drogi wojewódzkiej. Po drodze minąłem dziesiątki zakazów wjazdu rowerem oraz drogi dla pieszych i rowerów, nierzadko okropnej jakości. Do tego znaki postawione niechlujnie, bo nie były powtarzane za skrzyżowaniami z drogami podrzędnymi. Przyjmują nieuków do pracy w służbie drogowej i takie są tego skutki.
Kawałek przed Wolsztynem skończyło się zasilanie w telefonie do nagrywania trasy. Było to o tyle dziwne, że miałem całą drogę pełny pasek naładowania. Widocznie czujnik w baterii zamarzł. Niestety krzyżowało to moje plany, bo nie wiedziałem jak się dostać na dworzec, a nikt ani nic mi w tym nie pomagało. Wymieniłem baterię na zapasową i trafiłem, gdzie chciałem. Zostało mi pół godziny do odjazdu ostatniego pociągu do Poznania. Planowałem znaleźć się w Wolsztynie 2 godziny wcześniej, bo jest taka jedna droga dalej na zachód. Chciałem się po niej przejechać, aby nanieść poprawkę na mapę ścienną, po której źle pociągnąłem mazakiem po innej wycieczce. Na szczęście jest jeszcze kilka gmin pod Wolsztynem, dlatego będę miał powód, aby tam wrócić.
W pociągu zastałem radosną atmosferę pracowników Kolei Wielkopolskich. Kierownik pociągu okazał się być rowerzystą, ale chociaż miał niższej klasy rower, to jego wiedza o osprzęcie znacznie przewyższała moją. Ja to chyba tylko bezmyślnie pedałuję, robię zdjęcia kościołom i narzekam na brak gór. Słaby ze mnie rowerzysta po tylu przebytych kilometrach.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Próbując zdążyć na pociąg

  108.02  04:59
Pierwsza setka w tym roku wyszła szybciej niż zwykle, a ile przy tym miałem przygód. Nie było ciepło, bo temperatura nie przekraczała zera, ale słońce na bezchmurnym niebie grzało przyjemnie. Pojechałem z wiatrem do czarującej Puszczy Noteckiej.
Drogi dla pieszych i rowerów były oblegane przez lód i obsypane piachem, więc nie jechałem nimi. Na początek moim celem była Rokietnica. Poruszałem się jedynie z planem w głowie, więc w Poznaniu musiałem się pomylić. Przejechałem więc przez Suchy Las, potem znów przez Poznań i wjechałem w pierwszy w tym sezonie teren.
Od Rokietnicy chciałem przejechać przez Kaźmierz, ale skręciłem do bardzo wygodnej drogi wojewódzkiej. Aby na ściennej mapie narysować trochę nowych linii, po pewnym czasie zjechałem w nieznane i nie spodobało mi się. Droga była okrutna. Gdy dojeżdżałem do Lipnicy, przyszły pierwsze zmartwienia. Zaczynałem przemarzać w ręce, ponieważ znalazłem się w lesie. Martwiło mnie to, jak będzie w puszczy, skoro tak krótki odcinek w cieniu mnie już maltretował.
Dojeżdżając do Ostrorogu miałem kolejne zmartwienie, bo wiatr zmienił się w boczny, a czasem nawet twarzowy. Na szczęście Wronki szybko pojawiły się na horyzoncie. Zjadłem coś ciepłego i ruszyłem na zachód, aby wjechać do puszczy jakąś nową drogą. Dojechałem do Mokrza, a potem zacząłem szukać jakiejś dobrej drogi do Miałów. Trafiłem na taką, po której jeszcze nie jechałem. No, nie w całości, bo w pewnym momencie zorientowałem się, że znam tamte zakręty. Na najbliższym skrzyżowaniu skręciłem i całe szczęście, bo samo trafiłem do Miałów.
Jechało się idealnie. Ta puszcza jest nieopisywalna. Wcale nieporównywalna do żadnej innej. Będę ją jeszcze częściej odwiedzał. Jest tam jeszcze tyle dróg do przejechania, a teraz, gdy nawierzchnia była zamarznięta, a drogi pokryte zaledwie odrobiną śniegu, jazda stała się samą przyjemnością, lepszą od jazdy po najlepszym asfalcie.
Na stacji kolejowej w Miałach zobaczyłem, że mam ok. 40 minut do pociągu w Mokrzu, a ponieważ wydawało mi się, że dotarłem stamtąd w pół godziny, to mogłem zdążyć. Choć słońce już dawno zaszło, to ruszyłem w stronę Poznania. Temperatura zdążyła spaść poniżej -5 °C, ale teren mocno mnie rozgrzał i nie narzekałem tak, jak na asfalcie, gdy było o 4 stopnie cieplej.
Niestety nie zdążyłem. Dotarłem chyba 3 minuty po planowanym przyjeździe pociągu, odczekałem z 5 kolejnych i nic. Poza towarowym nic nie nadjechało. Do kolejnego osobowego miałem znowu mnóstwo czasu, więc postanowiłem dotrzeć do Wronek i... zdążyłbym, gdyby nie to, że dojście do pociągu było od północy, a nie od południa. Na darmo czekałem przed szlabanem, aby obejrzeć pociąg od strony zamkniętych drzwi. Jedynym plusem tego fiaska było więcej czasu na znalezienie czegoś do jedzenia. Gdy wróciłem na dworzec, szynobus już czekał.
Wysiadłem w Poznaniu Woli, aby nie jechać do centrum. Do domu wróciłem drogą krajową. Nie było dużego ruchu.
Nadal nie wmontowałem regulatora tylnej przerzutki, ale tym razem będę musiał to zrobić, bo linka się rozciągnęła w taki sposób, że na manetce mam bieg o 1 wyższy niż na kasecie. Nie jechało się przyjemnie, ale nie chciałem się zatrzymywać, żeby nie robić dodatkowej rozgrzewki. Trzeba było sprzedać ten rower i kupić nowy zamiast się męczyć z remontami.

Kategoria Polska / wielkopolskie, terenowe, setki i więcej, Puszcza Notecka, po zmroku i nocne, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

W mroczny wieczór przez Kazimierz Biskupi

  133.43  06:12
Miał wiać wiatr zachodni, dlatego uznałem, że najlepszą opcją będzie jazda na wschód. Miało, bo wiatru prawie nie było, więc największym przeciwnikiem stały się opory powietrza. Przy okazji mogłem przejechać przez kilka nowych gmin.
Na początek musiałem dostać się do Nekli. Ludzi było tak mało, że nie musiałem się dzisiaj denerwować podczas wyjazdu z Poznania. Jedyni rowerzyści, których dzisiaj spotkałem mieli powyżej 40–50 lat. Gdzie ci wszyscy młodzi jeżdżą?
Za Neklą, gdy jechałem prawie 30 km/h, dogonił mnie rowerzysta i zagaił pytaniem, czy nie skręcam w las. Cóż, skręcałem, ale nie w drogę, którą jechał on. Później niestety przejechałem swoje skrzyżowanie i dotarłem aż do Czerniejewa. Naprostowałem pomyłkę kilka wsi dalej.
Zaczęło się ściemniać, gdy byłem w Powidzu. Zrobiłem szybkie zakupy i ruszyłem dalej. Musiałem objechać Jezioro Powidzkie, bo o tej porze chyba nie wynająłbym łodzi. Jechało się coraz lepiej, nawet przestało mi być zimno w dłonie i stopy.
We wsi Ostrowite natknąłem się na studzienki, ale nie byle jakie, bo nie pamiętam, abym kiedykolwiek po takich jechał. Absolutnie niewyczuwalne. Żal, że inni nie wezmą przykładu z tej perfekcji.
Miałem cichą nadzieję, że uda mi się zobaczyć klasztor w Puszczy Bieniszewskiej. Spóźniłem się o kilka godzin. Trzeba było wyruszyć wcześniej. Tymczasem do dworca kolejowego w Koninie dotarłem po godz. 17. Akurat gdy kilkanaście minut wcześniej odjechał jeden z pociągów. Na kolejny czekać musiałem półtorej godziny, choć i to nie do końca. Gdy kupowałem bilet w automacie, pokazał się pociąg o 18.31, więc wyszedłem na peron i czekałem jak głupi, choć nie jako jedyny. Po kilkunastu minutach rzuciłem okiem na rozkład jazdy i dowiedziałem się, że o tej godzinie pociąg pojedzie dopiero od poniedziałku, a ja musiałem czekać prawie do 19.00. Co za idioci piszą oprogramowanie do tych biletomatów? Czy nie można tego połączyć z systemem informacji kolejowej?
Jestem zły na mój rower. Po kompletnej wymianie napędu nadal słychać stukanie w okolicach korby, choć co prawda nie ujawniło się od razu. Już nie mam sił. Może powinienem sprzedać go? Nie wiem, czy mi się to opłaci, choć na pewno zaoszczędziłbym trochę nerwów. Sentyment mi nie pozwoli.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Przez Kraków i Piłę do serca Puszczy Noteckiej

  83.12  03:29
Wiatr nadal wieje z południowego-wschodu, więc mogłem jedynie pojechać po raz kolejny w tamte rejony pociągiem i wrócić do Poznania na rowerze albo pojechać na północny-zachód rowerem i wrócić pociągiem. Wybrałem tę drugą opcję, bo chciałem się wyspać, a w dodatku ostatnio zbyt często jeżdżę na południe. Mały odpoczynek od zaliczania gmin przydał się, zwłaszcza że nie było dzisiaj zbyt ciepło. Właściwie to nie było ciepła w ogóle.
W końcu mam sprawny napęd. Z początku ciężko było się do niego przyzwyczaić, bo na zużytym ruszanie wyglądało jak powolny start lokomotywy parowej. Dodatkowo zmieniłem pedały zatrzaskowe na zwykłe, bo w poprzednich pojawił się luz, a zresztą zimą jazda w przewiewnych butach mijała się z celem. Mam nadzieję, że ten napęd będzie mi długo służył. Jedynym problemem jest brak regulacji linki do tylnej przerzutki, którą też wymieniłem. W niskiej klasy osprzęcie taka regulacja jest przy przerzutce, a jako że przeszedłem na Shimano Deore, to powinienem był wymienić także manetki. Na razie uważam to za zbędny wydatek, więc jedynie zamontuję regulator na pancerzu, gdy tylko do mnie dotrze.
Z powodu ujemnej temperatury, moja komórka wylądowała w kieszeni kurtki, stąd też wszelka nawigacja polegała na zapamiętaniu trasy i postojach w razie wątpliwości. Z Poznania wyjechałem prawie bezproblemowo. Potem już miałem z wiatrem do Szamotuł. Do Obrzycka droga była fatalna. Wiedziałem o tym z innej wycieczki, ale miałem nadzieję, że coś się poprawiło. W międzyczasie mój Oshee zamarzł, więc została mi już tylko herbata w termosie. Za Obrzyckiem wjechałem na kilka fragmentów dróg dla pieszych i rowerów. Niepotrzebnie, bo co chwila wracałem na jezdnię przez leżące tam drzewa. Wycięto tyle pięknych drzew.
Przed Wronkami wjechałem do Nowego Krakowa, a chwilę później do Piły. W samych Wronkach spotkała mnie niemiła niespodzianka. Objazd, który widziałem za Obrzyckiem, dotyczył mojej drogi, po której planowałem dojechać do środka Puszczy Noteckiej. Droga wojewódzka nr 140 była zamknięta. Zatrzymałem się na stacji Orlenu, żeby się ogrzać i rozważyć warianty dalszej drogi. Jedynym sensownym wyjściem był teren, którego najbardziej się obawiałem. Z nowym napędem chcę postępować rozważnie, nie zasypując go piachem na prawo i lewo (przynajmniej na razie). Do pociągu miałem niestety ponad 2 godziny, więc nie widziałem innego wyjścia, jak wjechać w teren.
Jak na złość ostatnio wszystko mi wypada z rąk. Byłem wczoraj w Decathlonie, aby kupić trochę ciepłych podkoszulków pod kurtkę, bo dojazdy do pracy są coraz chłodniejsze i sama kurtka o dziwo przestaje wystarczać (jakieś zmęczenie materiału przez kilkakrotne pranie?). Po wyjściu ze sklepu wyleciała mi z rąk tylna lampka. Roztrzaskał się element ochronny. Na szczęście diody świecą na czerwono, dlatego nie było to dużym zmartwieniem. Problemem były baterie, których już nic nie powstrzymywało przed wypadnięciem. Na szczęście trzymają się mocno i na żadnym z wybojów nie musiałem się zawracać. Dzisiaj za to wyleciał mi licznik. Po 61 km jazdy straciłem wszystko. Podczas wymiany baterii mam 30 sekund na utratę danych, a tutaj doszło do jakiegoś twardego resetu. Wszystkie dane z wycieczki to tylko wyliczenia na podstawie danych GPS. Jako że do tamtego zdarzenia miałem średnią 24,5 km/h, to ze średniej z GPS-a (czas w ruchu liczy strasznie niedokładnie) obliczyłem przybliżony czas w ruchu. Teraz muszę na nowo obliczyć obwód koła.
Droga przez las nie była najgorsza. Zamarznięty piach dało się łatwo poskromić. Pomyśleć, jak bardzo męczyłbym się, gdyby temperatura była dodatnia. Dojechałem do Rzecina, ale wolałem nie ryzykować z jazdą do drogi wojewódzkiej, która nie wiadomo na jakim odcinku była zamknięta. Chciałem pojechać od Hamrzyska do Miałów, bo podobno są to ładne okolice. Może jeszcze będzie ku temu okazja. Tymczasem dojechałem do Mężyka, skąd już po chwili jazdy asfaltem znalazłem się w Miałach. Miałem 45 minut do pociągu. Nie ma tam żadnej poczekalni, a na mapie nie widziałem żadnych dróg, aby w prosty sposób dotrzeć do Mokrza czy Drawskiego Młynu. Pozostało mi czekać, przestępując z nogi na nogę, żeby nie zamarznąć.
W pociągu zauważyłem, że brakuje zęba w największej zębatce korby. Nie chcę nawet wiedzieć, czy to jedyny ubytek. Tak to jest. Nie sprawdziłem tego, w serwisie także nie przyłożyli się i co teraz mogę zrobić? Następnym razem sam wymienię sobie napęd. Za 2 lata, o ile nie wywalę tego roweru, już na pewno będę gotowy do samodzielnego majsterkowania także przy mechanizmie napędowym.

Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, dojazd pociągiem, terenowe, rowery / Trek

Jarocin

  158.37  07:28
Tym razem wstałem o 5, wyjechałem z domu z 15-minutowym wyprzedzeniem i udało się – wsiadłem do pociągu, aby wykonać plan sprzed tygodnia. Po prawie dwóch godzinach wysiadłem... za wcześnie. Najwidoczniej pociąg miał opóźnienie, a że nie zauważyłem nazwy stacji, to byłem przekonany, że dotarłem na miejsce. Miałem do nadrobienia niecałe 5 km.
Były 3 °C, wiatr wiał z południowego-wschodu, ale podróż zaczęła się bardzo dobrze. Po ok. 10 km zaczęło mi się robić zimno w stopy i dłonie, mimo że jechałem wtedy z wiatrem. Także osłona lasu niczego nie zmieniła. Dopiero gdy zatrzymałem się, aby zjeść przygotowane jedzenie i wypić gorącą herbatę, wtedy poczułem się lepiej. Dziurawa droga przez las dodatkowo mnie rozgrzała, gdy omijałem setki kałuż. Im bardziej na północ, tym mniej odczuwałem ból.
Gdy myślałem, że znalazłem się na ostatniej prostej do Jarocina, dostrzegłem swoją pomyłkę, bo skręciłem na niewłaściwą drogę. Byłem zły. Nie chciałem się zawracać, więc zrobiłem sobie spacer po chodniku. To mi bardzo pomogło, bo przestałem czuć ból w stopach, nawet mogłem zacząć ruszać palcami. Odtąd wiedziałem, że gdy będzie bardzo źle, to mogę zrobić spacer na rozgrzewkę, i tak też kilka razy później zrobiłem.
Jarocin jest bardzo ładnym miasteczkiem. Miałem plan ominięcia go, gdy zboczyłem z trasy, ale cieszę się, że tego nie zrobiłem. Przez olbrzymie korki przegapiłem po raz kolejny skrzyżowanie, na którym według planu miałem skręcić. Znalazłem się na drodze, którą przyjechałem do centrum miasta. Na szczęście na mapie była inna ulica, na której w prosty sposób mogłem naprostować swoją trasę. W międzyczasie temperatura wzrosła do 4 °C, ale tylko tymczasowo, bo do końca dnia spadła o pół stopnia.
Wjechałem na kolejną drogę krajową, już o mniejszym natężeniu ruchu. Dalej drogami lokalnymi (widziałem nawet Panienkę) dotarłem do Błażejewa. Tam zauważyłem wiatę turystyczną fundacji All For Planet. Na niezdewastowanej mapie, która się tam znajduje, wypatrzyłem czarny szlak rowerowy prowadzący do Śremu. Postanowiłem pojechać nim, ale niestety odcinek, który pokonałem okazał się być głównie terenowy. Pewnie mniej czasu zajęłaby mi jazda okrężną drogą po asfalcie, ale w ten sposób ominąłbym dużo terenu.
W Śremie znów zatrzymałem się na zapiekankę, jak ostatnio, ale z tego głodu zamyśliłem się i pojechałem przez centrum miasta zamiast ciut krótszą obwodnicą. Kilka kilometrów za miastem zatrzymałem się, żeby odrobinę wyczyścić rower z błota, bo wczoraj dostałem sygnał, że przesyłka z nowym napędem jest już w drodze, więc chciałbym, żeby rower się jakoś lepiej prezentował w serwisie. Włączyłem też światła, bo zaczęło zmierzchać i założyłem okulary, które dzisiaj wyjątkowo miałem zdjęte, bo z chustą na nosie było tak po prostu wygodniej. Dopiero podczas zmierzchu wiatr zaczął mi dokuczać, więc założyłem je na nos.
Do Poznania dojechałem wykończony. Nie mam pojęcia czemu, bo do pracy cały tydzień jeździłem na rowerze, a dzisiejszy dystans nie był jakiś powalający. Czy to wina zużytego napędu? Przekonam się za tydzień, gdy pojadę gdzieś na sprawnym rowerze. Ciekawe jaki będzie wiatr. Czy pozwoli mi zaliczyć kilka kolejnych gmin?
Kategoria Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po zmroku i nocne, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Przypadkiem w Lesznie

  150.46  07:22
Wczoraj ostatecznie nie dałem rady wybrać się na długą wycieczkę. Nie umiałem się też zebrać do żadnej krótkiej. Dzisiaj za to bez marudzenia postanowiłem wykonać plan, który chodził za mną od kilku dni. Wyruszyłem po godz. 6 na dworzec i... spóźniłem się na pociąg, który odjeżdżał, gdy wbiegłem na peron. Moja skłonność do spóźniania się na pociągi coraz bardziej mnie niepokoi. Jedyne, co mogłem zrobić, to znaleźć inny cel podróży, bo do kolejnego pociągu do Rawicza musiałbym czekać 3 godziny. Miałem za to 30 minut na inne połączenie – z Lesznem, skąd do Rawicza jest rzut beretem.
Dojechałem do Leszna przed godz. 9, więc miałem dużo więcej czasu niż ostatnio i miałem nawet nadzieję zdążyć z powrotem do domu przed zmrokiem. W mieście spotkałem się z kilkoma udogodnieniami dla rowerzystów, przejechałem się sporym kawałkiem dróg dla rowerów, ale są one słabe, takie niedorobione, niektóre bez sensu, a inne tylko dla ludzi z mocnymi zębami. Weźmy dla przykładu pofalowaną drogę tuż przed przejazdami dla rowerów. Jedząc banana, prawie się wywróciłem. Była też droga, która skończyła się w rowie obok zakazu wjazdu rowerem, a jak już znalazłem się pod drugiej stronie ulicy, to znów zakaz wjazdu rowerem, a do tego zakaz ruchu pieszych, i to po obu stronach drogi. Musiałem zrobić objazd drogi krajowej.
Nie chciałem jechać do Rawicza, bo to znacznie wydłużyłoby moją podróż, więc wybrałem najbliższą drogę, aby pokonać choć część dzisiejszego planu. Ponieważ wiatr wiał z południowego-wschodu, to całą drogę na wschód miałem utrudnioną. W Rydzynie rzuciłem okiem na zamek, w Gębicach na pałac, potem przedostałem się jakimiś starożytnymi drogami dla rowerów do Pępowa, gdzie ze złości przegapiłem pałac. W sumie niepotrzebnie się denerwowałem. Sytuacja wyglądała tak, że po lewej stronie stał znak końca drogi dla pieszych i rowerów, a po prawej – zakaz wjazdu rowerem. Tak właściwie ktoś upośledzony umysłowo odwrócił ten drugi znak i myślałem, że dalej jechałem bezprawnie. Powoli przestaje mi się podobać w Polsce przez tych wszystkich polaczków.
W złotym lesie widziałem drzewa potraktowane przez bobry, a tuż przed Gostyniem zjechałem z większej górki. W Gostyniu przejechałem się archaicznymi drogami dla rowerów, a potem spróbowałem odnaleźć średniowieczny kościół farny. Do Dolska miałem kawałek po polnych drogach. Nic ciekawego, tylko wysłużony napęd sobie już nie radził. Widziałem kilka kolejnych wzgórz, z tym że na szczyt jednego nawet wjechałem – dla punktu widokowego.
Słońce powoli zmierzało ku horyzontowi. Zatrzymałem się na jakąś kanapkę w śremskim Orlenie, potem beznadziejnymi nowo wybudowanymi drogami dla rowerów przedostałem się przez miasto i pojechałem w kierunku Rogalińskiego Parku Krajobrazowego. Było tam sporo błota, więc jako że do Mosiny dojechałem po zmroku, to nie wybrałem mokrego szlaku rowerowego przez Wielkopolski Park Narodowy, tylko niebezpieczne drogi dla rowerów, żeby dostać się do Lubonia. Remonty na trasie do Poznania się skończyły i mogłem bez problemów dotrzeć do domu po prostej.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Ostrów Wlkp.

  155.82  07:05
Wczoraj chciałem pojechać do Rawicza, ale z powodu zmęczenia przełożyłem wyjazd na dzisiaj. Dzisiaj z kolei zmienił się wiatr i zamiast z południa, wiało ze wschodu. Wybrałem więc Kalisz jako mój punkt startowy. Ostatecznie nie miałem ochoty jechać tak długo pociągiem, więc skróciłem trasę wyłącznie do Ostrowa Wielkopolskiego.
Poranek był bardzo mglisty, dlatego mój wyjazd przeciągnął się do czasu poprawy widoczności, mianowicie prognoza pokazywała mgły do godz. 10, a ja do Ostrowa miałem dojechać po godz. 11. Tak też się stało, choć lekka, nieprzeszkadzająca mgiełka wciąż wisiała w powietrzu. W końcu można kupić bilet na rower w biletomatach. Sukces dla PKP!
Udało mi się drogami jednokierunkowymi wydostać z miasta. Trafiłem przy okazji na asfaltową, jednokierunkową (choć na to wskazują wyłącznie poziome znaki) drogę dla rowerów. Taką wygodną infrastrukturę się docenia. Pojechałem najpierw kawałek w kierunku Kalisza, bo zaliczanie gmin to teraz bardzo logistyczne przedsięwzięcie. Miałem cały ten odcinek pod wiatr. W Lewkowie, gdzie zatrzymałem się na obiad, widziałem czwórkę kolarzy. Wydaje mi się, że gdyby nie wiatr, to mogłem ich dogonić, ale starałem się oszczędzać siły, żeby nazajutrz też móc trochę popedałować. Gdy jechałem na północ, dręczył mnie już tylko wiatr boczny. Kiedy już miałem z wiatrem, to czułem się, jakbym jechał w miejscu, bo ani opory powietrza, ani żaden wiatr nie były w stanie mnie nawet musnąć. Bardzo wygodna jest taka jazda z wiatrem z punktu A do punktu B, gdy ma się dodatkowy środek transportu, w moim przypadku pociąg. (Problem będzie w północno-wschodniej części Polski, gdzie zagęszczenie linii kolejowych jest słabe).
Dojechałem do Żerkowa. Po drodze miałem szczęście, żeby trafić na kilka drewnianych kościołów, przejechać parę polnych dróg, zobaczyć tony złota zarówno na drzewach, jak i na ziemi. Przed Żerkowem mijałem co kilkaset metrów mnóstwo kabli poprowadzonych na wysokości 5,5 m nad drogą (poinformował mnie o tym znak). Prowadziły one od domostw po prawej stronie w szczere pole po lewej. W samym Żerkowie też były kable, ale już poprowadzone i przykryte na ziemi. Jest to o tyle tajemnicze, że w sieci nie mogę znaleźć żadnej informacji o okablowanym Żerkowie. W mieście zauważyłem schematyczną mapkę informującą o szlaku Podróży z Panem Tadeuszem (właściwie są tam wymienione tylko miejscowości, a trasę wyznaczyć należy samemu). Kto wie, może jeszcze trafię na którąś miejscowość z tego szlaku?
Zaczęło zmierzchać, a ja pokonałem raptem połowę planu. Z Żerkowa musiałem przedostać się przez Wartę i dojechać do Środy Wielkopolskiej. Niestety Mapy Google pokierowały mnie na przeprawę promową, z czego zdałem sobie sprawę na kilka kilometrów przed rzeką. Myślałem, żeby przejechać po moście kolejowym, ale okazało się, że linia jest wciąż aktywna. Skierowałem się więc do Dębna, ale nie do promu, bo był zmrok i przeprawa mogła być nieczynna. Udałem się do Nowego Miasta nad Wartą, ale droga mnie poprowadziła całkiem inaczej. Na pewnym skrzyżowaniu miałem skręcić w prawo. Nawet zatrzymałem się, aby rzucić okiem na mapę. Niestety po zmianie licencji OpenStreetMap przed dwoma laty, wiele danych zostało usuniętych. Do dzisiaj społeczność nie zdołała odbudować wszystkiego, czego przykładem może być droga, na którą przypadkowo wjechałem, gdy myślałem, że poprowadzi mnie na zachód. Pierwszym sygnałem, że coś może być nie tak był wiatr. Pomyślałem, że zmienił się na tyle diametralnie, że zaczął wiać z południowego zachodu, a tak rzeczywiście ja zacząłem jechać na południe. Zorientowałem się o tym za późno i już zamiast wracać, dokręciłem do najbliższego skrzyżowania, potem wjechałem na drogę krajową i ruszyłem do Środy Wielkopolskiej. Byłem zły i nawet nie szukałem bocznych dróg – po prostu pojechałem drogą krajową. Pobocza tam nie ma, a ruch był duży, jednak o dziwo nocą droga wydaje się szersza niż za dnia. Auta bezproblemowo mnie wyprzedzały, czasem zdarzali się tacy, co bali się i czekali (czasem długo) na pusty pas z naprzeciwka. Znalazł się jeden niecierpliwy baran wyprzedzający na trzeciego i jeden dureń, który minął mnie na styk. A tak – wszyscy przepisowo i bezpiecznie, jednak będę się starał omijać tę drogę, bo jest zbyt ruchliwa.
W Środzie Wielkopolskiej musiałem zjeździć sporo uliczek jednokierunkowych zanim znalazłem właściwą. Chociaż to i tak źle powiedziane, to znalazłem się na niewłaściwej ulicy. Można nią było dojechać najdalej do Januszewa, a potem zostawały polne drogi. Zjechałem najbliższą możliwą drogą na właściwy kierunek i dostałem się do Poznania. Pogoda była na tyle sprzyjająca, że jak przed południem było nieco ponad 8 °C, tak wieczorem temperatura urosła do prawie 10 °C. Ostatnie 50 km przebyłem na resztkach sił i wydaje mi się, że jutrzejszy plan znów się przełoży. Czuję to w mięśniach.
Dopiero po tak długim dystansie zorientowałem się, że po zmianie opon nie zaktualizowałem licznika i wyszedł na nim ponad 4 km większy dystans niż na GPS-ie. Muszę odnaleźć instrukcję obsługi licznika i skorygować błąd. Tymczasem dystans wpisałem z rejestratora GPS.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Do Bydgoszczy z wiatrem

  178.81  07:19
Ten tydzień nie należał do najpogodniejszych. Dopiero prognoza pogody na tylko dzisiejszy dzień skontrastowała się z deszczami i chłodem, co trwało od wtorku i pewnie będzie trwać jeszcze przez kilka najbliższych dni. Doceniam nawet takie przebłyski pogody.
Miało wiać z południa, a do wieczora kierunek miał się zmienić na południowo-zachodni. Planowałem z początku pojechać pociągiem do Rawicza i zahaczając o kilka miast (czyt. gmin), dojechać do Poznania. Niestety zostałem zarażony przeziębieniem i nie mogłem wstać wcześnie na pociąg. Może w przyszły weekend odzyskam siły. Pomyślałem, aby pojechać do Piły i wrócić pociągiem, jednak nie mogłem zaplanować żadnej drogi tak, aby wiatr mi nie przeszkadzał. Przyszedł mi do głowy lepszy pomysł – Bydgoszcz. Tak oto przed godz. 11 udałem się z wiatrem na północny-wschód. Chociaż było ok. 16 °C, to pojechałem w krótkim rękawku, bo słoneczko tak przyjemnie grzało. A miałem nadzieję wypróbować nową bluzę z pobliskiego sklepu rowerowego.
Z początku miałem wrażenie, że wiatr wieje z północy, ale zapomniałem o oporach powietrza, bo wiatr pchał mnie z prędkością zaledwie 18 km/h, a ja pędziłem czasem ponad 30 km/h. Może nawet za szybko, bo po prawie tygodniu bez roweru mogłem łatwo zmęczyć mięśnie. Sama jazda nie była ciekawa. Było najwyżej kilka urozmaiceń. Kawałek przed Skokami zaczęły się przeszkody w postaci ruchu wahadłowego na remontowanej drodze. Musiałem spędzić po kilka minut na pięciu czerwonych światłach. Jeden plus, że robią kawał równej drogi. Minus – chyba nie będę miał okazji, aby ją wypróbować – wszystkie gminy w okolicy zaliczyłem.
Wjechałem potem na pierwszą drogę terenową (drugą, jeśli liczyć ze ścieżką obok mojego osiedla). Dojechałem nią do Wągrowca i zjadłem obiad – kabanosy z wiejskim serkiem i bułą. Potem nawierzchnia przeplatała się między asfaltem i terenem, aż dojechałem do drogi krajowej nr 5. Pamiętam ją z 2012 roku, gdy jechałem do Żmigrodu. Brak pobocza i duży ruch – to cechy tej drogi. Szubin nie pozwolił mi na wjazd na obwodnicę i musiałem udać się dłuższą drogą przez jego centrum. Minąłem Paryż i Szkocję, ale tylko minąłem, bo żadne z nich nie było mi po drodze.
Do Bydgoszczy dojechałem, gdy słońce chyliło się ku horyzontowi. Właściwie to nie zauważyłem, gdy zaszło, bo miałem je wciąż za plecami. A jak zjechałem z takiego sporego wzniesienia, to już nawet nie mogłem dostrzec czerwonego horyzontu. Samo miasto przywitało mnie przedziwną drogą dla rowerów. Najpierw zastanawiałem się, czemu tylu rowerzystów porusza się po chodniku (zero znaków drogowych na skrzyżowaniach), ale potem wjechałem na 1,5-kilometrowy odcinek drogi dla rowerów. Nie mam pojęcia, co ta droga miała połączyć, ale słabo im to wyszło, gdy spojrzeć na liczbę chodnikowców.
Nie miałem dużo czasu. Objechałem kawałek Starego Miasta i tak bardzo mi się ono spodobało, że na pewno tam jeszcze wrócę, już za dnia, aby mieć więcej czasu na oglądanie tych wszystkich pięknych budynków. Pomyślałem jeszcze, aby rzucić okiem na Wyspę Młyńską. Nie było tak prosto tam trafić ze względu na remonty ulic i mostu. Na wyspie, na trawniku było mnóstwo ludzi. Nie wiem nawet kiedy zapadł zmrok i musiałem ruszać dalej. Dokąd? Jeden z planów zakładał powrót do Poznania pociągiem. Jako że było kilkanaście minut po 18, to miałem prawie 3 godziny do tańszego pociągu z Inowrocławia. Jedyną przeszkodą był wiatr z południa. Zaryzykowałem, bo to jedynie około 40 km.
Wydostanie się z miasta było średnio trudne. Wydaje się ono rozległe, ale przemieszczałem się po nim nawet szybko. Na tyle szybko, że na jednym skrzyżowaniu przejechałem skręt. Drogę ekspresową za Bydgoszczą musiałem ominąć leśnymi drogami, a tak dokładnie – ścieżką rowerową, do której doprowadziły mnie znaki. Nawet czytelnie zrobione. Szkoda, że jest to moje pierwsze w życiu miasto z takimi znakami kierującymi rowerzystów na drogi objazdowe. Inne miasta powinny się uczyć, bo jest to przykład przemyślanej infrastruktury. No, może nie do końca, bo drogi leśne nie były w całości wygodne. Zaczęło się od szutrów, ale potem wylądowałem na starych, betonowych płytach chodnikowych. Zrobili tę drogę ekspresową, ale rowerzystów potraktowali po macoszemu.
Na drodze krajowej z początku było łatwo. Mogłem jechać poboczem, wiatru prawie nie było czuć. Później jednak, w połowie drogi do Inowrocławia, gdy skończyły się zalesione połacie, jazda stała się bardzo męcząca. Już nawet podmuchy powietrza mijających aut nie były w stanie mi pomóc. Wiatr szczęśliwie nie wiał prosto w twarz, a prawie że z boku. Zabrakło mi jednak sił. Nawet 2 banany niczego nie zmieniły. To był skutek nadmiernego wysiłku w drodze do Bydgoszczy. Z lichą średnią 20 km/h dojechałem do dworca w Inowrocławiu na pół godziny przed moim pociągiem. Kasy biletowe były zamknięte, więc przejechałem się jeszcze po jakąś kolację, a potem ruszyłem pociągiem do domu. W sumie nic mnie to nie kosztowało, bo konduktor się nie pojawił. Szkoda, bo przyznam się, że kolekcjonuję bilety kolejowe z moich wszelkich podróży.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery