Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

terenowe

Dystans całkowity:42156.32 km (w terenie 9694.07 km; 23.00%)
Czas w ruchu:2250:29
Średnia prędkość:18.21 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:294692 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:120656 kcal
Liczba aktywności:513
Średnio na aktywność:82.18 km i 4h 31m
Więcej statystyk

Sława, ale tylko na chwilę

  185.31  08:33
Tuż przed godziną 9 wysiadłem na stacji w Lesznie. Temperatura jeszcze wyższa niż rankiem, na niebie słońce i brak chmur, wiatr nieznaczny. Idealnie.
Plan wycieczki opracowałem kilka miesięcy temu z pomocą map Google i dzisiaj zdziwiłem się, gdy kierując się do Wschowy, wjechałem na ruchliwą drogę krajową. Niestety nie miałem alternatywy. Dopiero po kilku kilometrach zjechałem na boczną drogę, aby choć chwilę odpocząć od tego zła. Wschowa jest bardzo ładnym miasteczkiem. Niektóre zabytki zostały zrewitalizowane, a wieża kościoła św. Stanisława Biskupa i Męczennika jest tak monumentalna, że aż byłem zachwycony.
Drogi lokalne w województwie lubuskim są straszne. Nie wiem jak ja to wytrzymam, gdy będę się zapuszczał wgłąb. Może przyjdzie mi poruszać się drogami krajowymi? Cieszyłem się z każdej leśnej drogi. Jeszcze te zapachy świeżo ściętych drzew sosnowych. Muszę wrócić do Puszczy Noteckiej.
Nie tylko rowerzyści poczuli wiosnę. Robactwo wylazło tak licznie, że strząsałem je garściami. Winą jest także ciepła zima. Nie jeździ się przyjemnie, gdy setka robaków atakuje z każdej strony. Dobrze przynajmniej, że jusznica deszczowa jeszcze nie atakuje. Może powinienem zawczasu odwiedzić Zielonkę? Tam w lecie te robaki polowały chmarami.
Dotarłem do Sławy, małego miasteczka w Lubuskiem. W zeszłym roku spędzałem tam imprezę integracyjną, z której dobrze wspominam żeglowanie po jeziorze. Koniecznie odwiedziłem park pełen drzew porośniętych bluszczem. Z miasta wyjechałem po drodze dla pieszych i rowerów. Nie musiałem, ale była wygodniejsza od ulicy. Gdy tylko przekroczyłem granicę województwa, droga stała się drogą. Zupełnie jakbym przejechał z Polski do Niemiec.
Natknąłem się na swojej drodze na iście prywatną miejscowość. Minąłem tysiące tabliczek ostrzegających o terenie prywatnym. Właściciele krzątali się, przygotowując wszystko na przyjazd pierwszych gości. Ciekawe gdzie w tym roku będziemy się integrować.
Stuknęło kilka gmin i nie tylko. Podejrzewałem amortyzator widelca i sztycę podsiodłową za hałasowanie. Muszę moje podejrzenia zrewidować, ponieważ stukanie objawiło się zarówno podczas stania na pedałach, jak i jazdy bez trzymania kierownicy. Ja znów zgłupiałem, a stukanie się nasiliło, i nic nie wróży szybkiego rozwikłania zagadki, która nurtuje mnie od kilku już lat. Może znowu jakaś miska się poluzowała? Muszę kupić narzędzia i nauczyć się rozkręcać większe części w rowerze. Wizyta w serwisie może bowiem odciąć mnie od roweru na kilka dni, bo sezonowi rowerzyści na pewno zdążyli już zaatakować wszystkie punkty serwisowe.
Dotarłem do miejsca, w którym miałem zakończyć wycieczkę i wrócić pociągiem do domu. 100 kilometrów mnie nie satysfakcjonowało, dlatego wybrałem opcję powrotu do domu rowerem. Na mapie przed wycieczką wypatrzyłem Racot oznaczony jako miejscowość z zabytkami, więc w jego kierunku się udałem. Zmienny wiatr akurat wiał z południowego-zachodu, więc mogłem przyspieszyć. Przynajmniej dopóki nie pojawiły się zakazy wjazdu rowerem i coś, co nazwali drogami dla pieszych i rowerów. W Poznaniu dużo rowerzystów. Do domu dotarłem, gdy słońce prawie zniknęło za horyzontem. Pierwsza opalenizna już jest.

Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, terenowe, rowery / Trek

Margonin i dłuższy powrót

  195.88  10:08
Dzisiaj postanowiłem pojechać do Margonina. Nie wyrysowałem żadnego planu. Po prostu pomyślałem, że dobrze będzie zajechać w kilka miejsc i przebyć odcinek, który omyłkowo zaznaczyłem na ściennej mapie jako przebyty. Wycieczka miała być pętlą, ale tylko z początku.
Po godz. 10 było nawet ciepło. Aż 4 °C w słońcu. Wiało ze wschodu, ale nie jakoś mocno. Rękawice wiosenne zmieniłem na zimowe po kilku kilometrach jazdy w kierunku puszczy Zielonka. Po wjechaniu do lasu od razu zero stopni, ale duża ilość piachu rozgrzewała mnie do samego końca. W Niedźwiedzinach napotkałem zagrodę z osłem, baranem i jeszcze kilkoma zwierzakami. Zupełnie jak w Duninie pod Legnicą. Szkoda, że zgraja była zajęta jedzeniem. W międzyczasie minąłem jegomościa na spacerze z psem, choć nie wiem, czy spacer jest właściwym określeniem. Ów jegomość jechał autem. Dla wyjaśnienia dodam, że pies biegł przed pojazdem.
W terenie jechało się ślamazarnie. Na asfalcie mogłem odpocząć, przynajmniej dopóki wiatr nie zaczął wiać poza zabudowaniami. Przynajmniej temperatura podskoczyła. W Skokach przykra niespodzianka. Wzdłuż nowego asfaltu zrobili zakaz wjazdu rowerem i obok wąskie drogi dla rowerów. Dobrze, że z asfaltu. Szkoda, że dowalili progi zwalniające. Bliżej centrum asfalt zamienił się na standardową kostkę brukową i niebezpiecznie blisko umieszczone dojazdy do posesji. Na znaku drogowym Skoki „chwalą się”, że są miastem prorowerowym. Kpina.
Znów wjechałem w teren. Miałem to szczęście, że od puszczy (choć z przerwami) jechałem Cysterskim Szlakiem Rowerowym. Później szlak przepadł. Jest to szlak typu pętli, dlatego spróbuję go kiedyś przejechać w całości. Kilku miejsc leżących przy nim jeszcze nie widziałem.
Chyba nie potrafię uczyć się na błędach. Powoli robiłem się głodny, a w plecaku nie miałem niczego do jedzenia (poza wodą). Gdy w końcu spotkałem sklep, to okazało się, że nie mam przy sobie gotówki, a do płatności kartą brakowało mi dużo. Głodny, zrobiłem zakupy dopiero w Margoninie. Pełen energii – albo raczej z pełnym brzuchem – szarpnąłem się na dodatkową gminę i ruszyłem do Szamocina. Stamtąd zaś do Chodzieży. Miałem jechać z wiatrem, ale ten najwidoczniej ucichł. Już jadąc do Margonina, widziałem farmę wiatrową, na której naliczyłem tylko 5 aktywnych wiatraków. Podobno to największa farma w Polsce, więc mnie dziwiło, że jest tak mało aktywna.
Miałem dziwnie dość tej wyprawy. Chciałem już wrócić do domu, zjeść kolację, odpocząć i pójść normalnie spać. Dojechałem do dworca kolejowego w Chodzieży, dowiedziałem się, że mam ponad godzinę do pociągu i, wahając się chwilę, ruszyłem do Budzynia. Zaczął zapadać zmierzch, ja opadałem z sił, a w oddali widziałem toczący się pociąg – mój pociąg. W Budzyniu zaczęła się wyczerpywać bateria w telefonie do nagrywania tras. Zawróciłem do dworca kolejowego i rzuciłem okiem na rozkład jazdy, na którym do pociągu miałem prawie 2 godziny. Znów było mi szkoda czasu, a i temperatura spadła poniżej zera, stąd też nie było mi na rękę tak tam stać. Niestety najkrótszą drogą do Rogoźna okazała się droga krajowa, ale pojechałem nią. Nie była to zła decyzja. Poza kilkoma niebezpiecznymi odcinkami zaprojektowanymi przez baranów, droga była wygodna, pobocze szerokie.
Zrobiło się jeszcze chłodniej i temperatura wynosiła od -3 °C do -1 °C. Przestawałem czuć dłonie, gdy wpadłem na pomysł założenia drugiej kurtki. Była ona błogosławieństwem, bo nie dość, że zrobiło mi się ciepło w tors, to odzyskałem sprawność w rękach (ręce trzymałem w rękawach). O dziwo na stopy nie narzekałem, mimo że założyłem lekkie adidasy.
Tuż przed Rogoźnem trafiłem oczywiście na szczyt inteligencji miejscowych inżynierów – szatański zakaz wjazdu rowerem i droga dla rowerów po lewej stronie za głębokim rowem, bez możliwości wjazdu na nią. Jak tu legalnie się przedostać? Wjeżdżając do rowu, niszczysz zieleń, jadąc prosto, łamiesz zakaz. Barany.
Zrobiłem rozjazd, bo akurat miałem 20 minut do pociągu i pomyślałem, aby poszukać czegoś na kolację. Na stację wróciłem na 4 minuty przed przyjazdem pociągu. Już go widziałem, gdy przypomniałem sobie, że nie mam gotówki. Co zrobić? Biedociągi nie obsługują kart płatniczych, w pobliżu brak bankomatu, narażać się na mandat też nie chciałem, a był to ostatni pociąg. Nie wsiadłem, spojrzałem na mapę i ruszyłem na południe. W domu znalazłem się po północy.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Zielonka, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Wokół Biedruska

  72.96  03:26
Pierwszy dzień kalendarzowej wiosny. Wiało, ale było słonecznie. Nie miałem czasu na długą podróż, ponieważ prognoza pogody przewidywała deszcz. Na szczęście dopiero późnym popołudniem. Wybrałem się na wycieczkę wokół poligonu Biedrusko.
Temperatura wahała się cały czas od 10 °C w cieniu do 15 °C w słońcu. Pojechałem w teren. Było trochę piachu, ale nie był on tak sypki, abym musiał się denerwować albo, co gorsza, zsiadać z roweru. Może nawet wolałbym ten piach od wiatru, który na asfalcie utrudniał mi jazdę do Objezierza. W Obornikach trafiłem na 11-procentowe pochylenie poziome drogi. Krótki odcinek, ale można by się rozpędzić. Gdyby tylko nie ograniczenie do 30.
Do Murowanej Gośliny bez rewelacji, potem pod wiatr, przed którym schowałem się na leśnym odcinku Nadwarciańskiego Szlaku Rowerowego. Powoli opadałem z sił, bo wybrałem się w drogę bez suchego prowiantu. Następnym razem przemyślę to inaczej.
Deszcz zaczął padać dopiero wieczorem. Jutro mam nadzieję pojechać gdzieś dalej, choć nie wiem, jak to zaplanuję przy temperaturze, która ma wahać się od -3 °C do +3 °C (dane meteorogramu ICM z godziny 18) oraz przy silnym wietrze.

Kategoria Polska / wielkopolskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 17

  23.37  01:04
Na zbliżający się weekend prognozowany jest spadek temperatury poniżej zera. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie zapowiadane opady deszczu i deszczu ze śniegiem. Liczę jednak, że ICM znów się myli i tym razem nie zmarnuję weekendu.
Pojechałem dzisiaj bez celu, tuż po powrocie do domu z pracy. Najpierw w kierunku centrum, a potem na szlak wzdłuż zachodniego klina zieleni, czyli w odwrotnym kierunku niż ostatnio. Słońce powoli zachodziło, temperatura spadła do 5 °C, więc nie pojechałem do Kiekrza. Skręciłem na Podolany, potem kawałek do centrum, gdzie zrobiło się znów ciepło i do domu ochłonięcie po tłocznej drodze dla pieszych i rowerów. Raptem marzec, a ja już mam dość rowerowych korków.
Ponieważ weekend nie zapowiada się korzystnie, to najpewniej zrezygnuję z jutrzejszego treningu na rzecz roweru. Może dystans wyjdzie 2 razy większy od dzisiejszego?
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, rowery / Trek

Przedwiośnie na Morasku

  21.40  01:21
Luty był wyjątkowo udanym miesiącem, ponieważ tylko 2 dni spędziłem bez roweru. Marzec trochę zepsuje statystyki. Albo zrobię to ja. W zeszłym tygodniu padało, a w weekend dopadło mnie lenistwo. Dzisiaj musiałem to odrobić, chociaż odrobinę. Wyszedłem po pracy, aby korzystać z przedwiośnia.
Było wietrznie, ale ciepło. Założyłem więc spodenki i ruszyłem bez planu na Morasko. Pokręciłem się po lesie, zjeździłem kilka dzikich ścieżek rowerowych (wydawało mi się, że ostatnim razem było było ich więcej), a gdy słońce chyliło się ku horyzontowi, zacząłem wracać. Powrót wyszedł ciut dłuższy, bo pojechałem przed siebie, aż za znakiem stopu musiałem wybrać drogę w prawo lub w lewo. Wolałem wrócić przed kolacją, więc skręciłem w stronę centrum, aż skusiłem się na wjazd do zachodniego klina zieleni. Ten zaś doczekał się tytułu użytku ekologicznego. Czyżby miasto w końcu zrozumiało, jak ważne są tereny zielone? Na ścieżkach o dziwo nie było dużo ludzi. Dojechałem do fortu Winiary, a potem, już robiąc rozjazd, wróciłem do domu.

Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Koźmin Wlkp.

  105.42  05:15
Dzisiaj miała przyjść odwilż, a od jutra deszcze. Było szkoda tak pięknego dnia na lenistwo. Idealnie kilka gmin leżało tam, gdzie wiatr mógł mnie ponieść, a wiało z północnego-zachodu. Ubrałem się ciepło i ruszyłem.
Już od początku podróży czułem popełniony błąd. Było mi za ciepło, bo założyłem pod bluzę koszulkę z długim rękawem. Na niebie świeciło słońce, więc jedynym ratunkiem były lasy. Pomyślałem oczywiście o Nadwarciańskim Szlaku Rowerowym. W centrum miasta blachosmrody pozastawiały drogi dla rowerów, ale nie miałem czasu na zabawę ze Strażą Miejską, więc im odpuściłem. I tak byłem spóźniony, bowiem były to godziny przedpołudniowe, więc mój plan mógł spalić na panewce. Wiedziałem, że nie uda mi się dojechać do Ostrzeszowa. Głównym problemem był powrót, a ten możliwy był tylko pociągami, które z kolei nie jeżdżą. Wisiała zatem groźba, że coś może się nie udać i nie będę miał jak wrócić do domu. Pod wiatr nawet nie myślałbym próbować!
Jechałem głównie po śniegu, bo tego przybyło przez noc. Nie było specjalnie ślisko za sprawą odwilży, więc nie bałem się o swoją skórę tak bardzo, jak wczoraj. Po Wielkopolskim Parku Narodowym jechało się bardzo dobrze, bo temperatura spadła poniżej 0 °C. Porównując z drogą w słońcu, było ponad 6 °C. Rowerzystów zaledwie troje spotkałem, z czego tylko jednego mężczyznę, ale gdzie oni kaski podziali?
W Mosinie zrobiłem przerwę na odmrożenie paluchów i zjedzenie sałatki, i w końcu zacząłem jechać z wiatrem. Najpierw do Śremu przez Rogaliński Park Narodowy. O ile las był przepiękny, o tyle poślizg bardzo przykry. Wylądowałem chyba identycznie, jak tydzień temu, roztrzaskując sobie strup. Teraz nie wiem, jak szybko się zagoi, bo aż musiałem założyć opatrunek, taki był dokuczliwy ból. Później już uważałem, przez co i średnia znów osłabła.
Za Śremem wjechałem na terenowe drogi. Były tak ubłocone, że ledwo dało się pedałować. Jak już znalazł się lepszy odcinek, to wpadałem w koleinę i musiałem znów rozpędzać maszynę. Nieopodal Dolska zmieniłem kierunek jazdy, przez co poczułem siłę dzisiejszego wiatru. Stanowczo nie chciałem wracać do Poznania na rowerze. Dla rozrywki w tej niewygodzie widziałem stado jeleni liczące ponad 50 łań. Całkiem pokaźna chmara. Chwilę potem wpadłem do Błażejewa i wtedy zauważyłem, że niektórymi drogami jechałem w listopadzie. Myślę jednak, że wtedy były one stanowczo wygodniejsze. Za Błażejewem kolejny teren i znów lód na leśnych drogach. Na szczęście blachosmrody zostawiły środek drogi niewyślizgany, więc nie było tak źle.
Do Borka Wielkopolskiego dojechałem nawet szybko. Miałem jednak tylko półtorej godziny do pociągu w Koźminie i spoglądając na mapę, martwiłem się, że nie zdążę. Uspokoił mnie znak informujący o niespełna 20 kilometrach drogi do celu. Odetchnąłem z ulgą, ale jednocześnie przycisnąłem w pedały. Miałem wiatr tylko dla siebie, pod sobą równe drogi i siłę w nogach do rozdysponowania na najbliższą godzinę.
Zrobiłem zakupy w pierwszym sklepie w Koźminie Wielkopolskim i zacząłem szukać dworca kolejowego. Na jednej z dróg osiedlowych wpadłem w poślizg i wylądowałem na środku jezdni. Na szczęście kierowca w aucie za mną był na pewno na tyle rozważny, że nie zaplanował mnie wyprzedzać. Szybko się pozbierałem i jechałem dalej, bo czas mnie jednak gonił – musiałem kupić bilet.
Koźmin stracił budynek o funkcjonalności dworca kolejowego. Pozostała tam tylko poczekalnia, a kas próżno było szukać. Zorientowawszy się na 11 minut przed odjazdem pociągu, że nie mam gotówki, zapytałem jedynych podróżnych, którzy mogli być mieszkańcami tego miasteczka, o najbliższy bankomat. Chłopak wskazał Rynek, ale dziewczyna wspomniała o banku przy Biedronce. Ponieważ zwróciłem uwagę na ten sklep wcześniej, to popędziłem w jego kierunku. To był sukces, bo uwinąłem się na tyle szybko, że oczyściłem odrobinę rower ze śniegu i lodu. W pociągu bilet kupiłem dopiero tuż przed Poznaniem. A już myślałem, że powtórzy się sytuacja sprzed tygodnia.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, setki i więcej, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Po śniegu przez poligon

  34.17  01:57
Ta sobota była jakaś taka ospała. Wyszedłem się przejechać dopiero przed wieczorem i żałuję, że zrobiłem to tak późno. Rano była ujemna temperatura, padało trochę śniegu, ale lepsze to niż deszcz. Pojechałem na poligon, bo nie miałem innego pomysłu.
Do Biedruska dostałem się szlakiem rowerowym wzdłuż Warty. Drogi terenowe były wyślizgane przez blachosmrody, więc trzeba było uważać. Spotkałem po drodze rowerzystę, który mnie ostrzegł przed śliską drogą, ale musiał wyolbrzymić sprawę, bo nie spotkało mnie nic, czego nie widziałem wcześniej na szlaku. Minąłem też kilometraż maratonu Warta Challenge. Wychodzi na to, że trwał on tego samego dnia. Miałem szczęście, że nie pokrzyżowali mi planów. Później jeszcze zobaczyłem nowe słupki z innym kilometrażem, też dla biegaczy. Jeszcze trochę i biegających będzie więcej niż rowerzystów.
Popełniłem błąd, jadąc na poligon z Biedruska do Złotnik. Miałem całą drogę pod wiatr. W dodatku zaczął padać deszcz. To była strasznie męcząca wycieczka. Jedyne szczęście, że droga została odśnieżona. Ruch w tygodniu jest tam chyba większy niż na moim osiedlu. Powrót do Poznania też nie był łatwy. Przy ogródkach działkowych znów wpadłem w pułapkę blachosmrodziarzy. Było tak ślisko, że noga ślizgała się, gdy podpierałem się na rowerze. Jedynie dzięki powolnej jeździe udało mi się przeżyć, choć obróciło mną kilka razy. Potem jeszcze kilka razy źle skręciłem, zabłądziłem na jakimś osiedlu i, dzięki widokowi znanej mi reklamy, odnalazłem drogę do domu. Niech ta zima będzie zimą albo skończy z tym.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Stała się jasność – Convoy S2

  10.02  00:40
Od kilku miesięcy rozglądałem się za nowym oświetleniem na rower. Wpadła mi w oko latarka Convoy S2. Zamówiłem ją prosto z Chin. Przesyłka podzielona na 3 części dotarła w dwóch trzecich. W grudniu latarka, a na początku stycznia dostałem baterie. Paczka zawierająca ładowarkę oraz uchwyt na rower nie trafiły w moje ręce. W poniedziałek udało mi się dostać inny uchwyt. Za duży, ale stara dętka wpasowała się idealnie. Chciałem jazdy próbnej.
Jak jazda próbna, to oczywiście nocą. Niestety pogoda była na tyle okrutna, że spadł śnieg. Było bardzo jasno, ale mimo to pojechałem – do nieoświetlonego lasu na Morasku. Byłem tam sam, masa śniegu, nawet ciemno, a latarka spisała się idealnie. Nie ma porównania ze starą lampką. Tamta po prostu nie istnieje. Teraz tylko będę potrzebował ładowarki, bo chyba zamówione ogniwo jest na wyczerpaniu. Przydałaby się z pewnością instrukcja obsługi, bo od nadmiernego klikania poprzestawiałem sobie tryby i teraz tylko szczęśliwy traf pozwala mi na wybór pożądanego poziomu jasności czy trybu świecenia. Chciałbym się wybrać w suchą noc do lasu. Pewnie jeszcze trochę poczekam. Rower tymczasem płakał, gdy go czyściłem. Sól wysypali w mgnieniu oka, nawet na chodnikach. Potrzebuję mieszczucha do jazdy w niepogodę. Wtedy w ogóle mógłbym zapomnieć o tramwajach.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, po zmroku i nocne, rowery / Trek

Próbując zdążyć na pociąg

  108.02  04:59
Pierwsza setka w tym roku wyszła szybciej niż zwykle, a ile przy tym miałem przygód. Nie było ciepło, bo temperatura nie przekraczała zera, ale słońce na bezchmurnym niebie grzało przyjemnie. Pojechałem z wiatrem do czarującej Puszczy Noteckiej.
Drogi dla pieszych i rowerów były oblegane przez lód i obsypane piachem, więc nie jechałem nimi. Na początek moim celem była Rokietnica. Poruszałem się jedynie z planem w głowie, więc w Poznaniu musiałem się pomylić. Przejechałem więc przez Suchy Las, potem znów przez Poznań i wjechałem w pierwszy w tym sezonie teren.
Od Rokietnicy chciałem przejechać przez Kaźmierz, ale skręciłem do bardzo wygodnej drogi wojewódzkiej. Aby na ściennej mapie narysować trochę nowych linii, po pewnym czasie zjechałem w nieznane i nie spodobało mi się. Droga była okrutna. Gdy dojeżdżałem do Lipnicy, przyszły pierwsze zmartwienia. Zaczynałem przemarzać w ręce, ponieważ znalazłem się w lesie. Martwiło mnie to, jak będzie w puszczy, skoro tak krótki odcinek w cieniu mnie już maltretował.
Dojeżdżając do Ostrorogu miałem kolejne zmartwienie, bo wiatr zmienił się w boczny, a czasem nawet twarzowy. Na szczęście Wronki szybko pojawiły się na horyzoncie. Zjadłem coś ciepłego i ruszyłem na zachód, aby wjechać do puszczy jakąś nową drogą. Dojechałem do Mokrza, a potem zacząłem szukać jakiejś dobrej drogi do Miałów. Trafiłem na taką, po której jeszcze nie jechałem. No, nie w całości, bo w pewnym momencie zorientowałem się, że znam tamte zakręty. Na najbliższym skrzyżowaniu skręciłem i całe szczęście, bo samo trafiłem do Miałów.
Jechało się idealnie. Ta puszcza jest nieopisywalna. Wcale nieporównywalna do żadnej innej. Będę ją jeszcze częściej odwiedzał. Jest tam jeszcze tyle dróg do przejechania, a teraz, gdy nawierzchnia była zamarznięta, a drogi pokryte zaledwie odrobiną śniegu, jazda stała się samą przyjemnością, lepszą od jazdy po najlepszym asfalcie.
Na stacji kolejowej w Miałach zobaczyłem, że mam ok. 40 minut do pociągu w Mokrzu, a ponieważ wydawało mi się, że dotarłem stamtąd w pół godziny, to mogłem zdążyć. Choć słońce już dawno zaszło, to ruszyłem w stronę Poznania. Temperatura zdążyła spaść poniżej -5 °C, ale teren mocno mnie rozgrzał i nie narzekałem tak, jak na asfalcie, gdy było o 4 stopnie cieplej.
Niestety nie zdążyłem. Dotarłem chyba 3 minuty po planowanym przyjeździe pociągu, odczekałem z 5 kolejnych i nic. Poza towarowym nic nie nadjechało. Do kolejnego osobowego miałem znowu mnóstwo czasu, więc postanowiłem dotrzeć do Wronek i... zdążyłbym, gdyby nie to, że dojście do pociągu było od północy, a nie od południa. Na darmo czekałem przed szlabanem, aby obejrzeć pociąg od strony zamkniętych drzwi. Jedynym plusem tego fiaska było więcej czasu na znalezienie czegoś do jedzenia. Gdy wróciłem na dworzec, szynobus już czekał.
Wysiadłem w Poznaniu Woli, aby nie jechać do centrum. Do domu wróciłem drogą krajową. Nie było dużego ruchu.
Nadal nie wmontowałem regulatora tylnej przerzutki, ale tym razem będę musiał to zrobić, bo linka się rozciągnęła w taki sposób, że na manetce mam bieg o 1 wyższy niż na kasecie. Nie jechało się przyjemnie, ale nie chciałem się zatrzymywać, żeby nie robić dodatkowej rozgrzewki. Trzeba było sprzedać ten rower i kupić nowy zamiast się męczyć z remontami.

Kategoria Polska / wielkopolskie, terenowe, setki i więcej, Puszcza Notecka, po zmroku i nocne, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Przez Kraków i Piłę do serca Puszczy Noteckiej

  83.12  03:29
Wiatr nadal wieje z południowego-wschodu, więc mogłem jedynie pojechać po raz kolejny w tamte rejony pociągiem i wrócić do Poznania na rowerze albo pojechać na północny-zachód rowerem i wrócić pociągiem. Wybrałem tę drugą opcję, bo chciałem się wyspać, a w dodatku ostatnio zbyt często jeżdżę na południe. Mały odpoczynek od zaliczania gmin przydał się, zwłaszcza że nie było dzisiaj zbyt ciepło. Właściwie to nie było ciepła w ogóle.
W końcu mam sprawny napęd. Z początku ciężko było się do niego przyzwyczaić, bo na zużytym ruszanie wyglądało jak powolny start lokomotywy parowej. Dodatkowo zmieniłem pedały zatrzaskowe na zwykłe, bo w poprzednich pojawił się luz, a zresztą zimą jazda w przewiewnych butach mijała się z celem. Mam nadzieję, że ten napęd będzie mi długo służył. Jedynym problemem jest brak regulacji linki do tylnej przerzutki, którą też wymieniłem. W niskiej klasy osprzęcie taka regulacja jest przy przerzutce, a jako że przeszedłem na Shimano Deore, to powinienem był wymienić także manetki. Na razie uważam to za zbędny wydatek, więc jedynie zamontuję regulator na pancerzu, gdy tylko do mnie dotrze.
Z powodu ujemnej temperatury, moja komórka wylądowała w kieszeni kurtki, stąd też wszelka nawigacja polegała na zapamiętaniu trasy i postojach w razie wątpliwości. Z Poznania wyjechałem prawie bezproblemowo. Potem już miałem z wiatrem do Szamotuł. Do Obrzycka droga była fatalna. Wiedziałem o tym z innej wycieczki, ale miałem nadzieję, że coś się poprawiło. W międzyczasie mój Oshee zamarzł, więc została mi już tylko herbata w termosie. Za Obrzyckiem wjechałem na kilka fragmentów dróg dla pieszych i rowerów. Niepotrzebnie, bo co chwila wracałem na jezdnię przez leżące tam drzewa. Wycięto tyle pięknych drzew.
Przed Wronkami wjechałem do Nowego Krakowa, a chwilę później do Piły. W samych Wronkach spotkała mnie niemiła niespodzianka. Objazd, który widziałem za Obrzyckiem, dotyczył mojej drogi, po której planowałem dojechać do środka Puszczy Noteckiej. Droga wojewódzka nr 140 była zamknięta. Zatrzymałem się na stacji Orlenu, żeby się ogrzać i rozważyć warianty dalszej drogi. Jedynym sensownym wyjściem był teren, którego najbardziej się obawiałem. Z nowym napędem chcę postępować rozważnie, nie zasypując go piachem na prawo i lewo (przynajmniej na razie). Do pociągu miałem niestety ponad 2 godziny, więc nie widziałem innego wyjścia, jak wjechać w teren.
Jak na złość ostatnio wszystko mi wypada z rąk. Byłem wczoraj w Decathlonie, aby kupić trochę ciepłych podkoszulków pod kurtkę, bo dojazdy do pracy są coraz chłodniejsze i sama kurtka o dziwo przestaje wystarczać (jakieś zmęczenie materiału przez kilkakrotne pranie?). Po wyjściu ze sklepu wyleciała mi z rąk tylna lampka. Roztrzaskał się element ochronny. Na szczęście diody świecą na czerwono, dlatego nie było to dużym zmartwieniem. Problemem były baterie, których już nic nie powstrzymywało przed wypadnięciem. Na szczęście trzymają się mocno i na żadnym z wybojów nie musiałem się zawracać. Dzisiaj za to wyleciał mi licznik. Po 61 km jazdy straciłem wszystko. Podczas wymiany baterii mam 30 sekund na utratę danych, a tutaj doszło do jakiegoś twardego resetu. Wszystkie dane z wycieczki to tylko wyliczenia na podstawie danych GPS. Jako że do tamtego zdarzenia miałem średnią 24,5 km/h, to ze średniej z GPS-a (czas w ruchu liczy strasznie niedokładnie) obliczyłem przybliżony czas w ruchu. Teraz muszę na nowo obliczyć obwód koła.
Droga przez las nie była najgorsza. Zamarznięty piach dało się łatwo poskromić. Pomyśleć, jak bardzo męczyłbym się, gdyby temperatura była dodatnia. Dojechałem do Rzecina, ale wolałem nie ryzykować z jazdą do drogi wojewódzkiej, która nie wiadomo na jakim odcinku była zamknięta. Chciałem pojechać od Hamrzyska do Miałów, bo podobno są to ładne okolice. Może jeszcze będzie ku temu okazja. Tymczasem dojechałem do Mężyka, skąd już po chwili jazdy asfaltem znalazłem się w Miałach. Miałem 45 minut do pociągu. Nie ma tam żadnej poczekalni, a na mapie nie widziałem żadnych dróg, aby w prosty sposób dotrzeć do Mokrza czy Drawskiego Młynu. Pozostało mi czekać, przestępując z nogi na nogę, żeby nie zamarznąć.
W pociągu zauważyłem, że brakuje zęba w największej zębatce korby. Nie chcę nawet wiedzieć, czy to jedyny ubytek. Tak to jest. Nie sprawdziłem tego, w serwisie także nie przyłożyli się i co teraz mogę zrobić? Następnym razem sam wymienię sobie napęd. Za 2 lata, o ile nie wywalę tego roweru, już na pewno będę gotowy do samodzielnego majsterkowania także przy mechanizmie napędowym.

Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, dojazd pociągiem, terenowe, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery