Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

po zmroku i nocne

Dystans całkowity:43902.83 km (w terenie 3119.11 km; 7.10%)
Czas w ruchu:2276:53
Średnia prędkość:19.17 km/h
Maksymalna prędkość:70.40 km/h
Suma podjazdów:296744 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:108246 kcal
Liczba aktywności:557
Średnio na aktywność:78.82 km i 4h 07m
Więcej statystyk

W mroczny wieczór przez Kazimierz Biskupi

  133.43  06:12
Miał wiać wiatr zachodni, dlatego uznałem, że najlepszą opcją będzie jazda na wschód. Miało, bo wiatru prawie nie było, więc największym przeciwnikiem stały się opory powietrza. Przy okazji mogłem przejechać przez kilka nowych gmin.
Na początek musiałem dostać się do Nekli. Ludzi było tak mało, że nie musiałem się dzisiaj denerwować podczas wyjazdu z Poznania. Jedyni rowerzyści, których dzisiaj spotkałem mieli powyżej 40–50 lat. Gdzie ci wszyscy młodzi jeżdżą?
Za Neklą, gdy jechałem prawie 30 km/h, dogonił mnie rowerzysta i zagaił pytaniem, czy nie skręcam w las. Cóż, skręcałem, ale nie w drogę, którą jechał on. Później niestety przejechałem swoje skrzyżowanie i dotarłem aż do Czerniejewa. Naprostowałem pomyłkę kilka wsi dalej.
Zaczęło się ściemniać, gdy byłem w Powidzu. Zrobiłem szybkie zakupy i ruszyłem dalej. Musiałem objechać Jezioro Powidzkie, bo o tej porze chyba nie wynająłbym łodzi. Jechało się coraz lepiej, nawet przestało mi być zimno w dłonie i stopy.
We wsi Ostrowite natknąłem się na studzienki, ale nie byle jakie, bo nie pamiętam, abym kiedykolwiek po takich jechał. Absolutnie niewyczuwalne. Żal, że inni nie wezmą przykładu z tej perfekcji.
Miałem cichą nadzieję, że uda mi się zobaczyć klasztor w Puszczy Bieniszewskiej. Spóźniłem się o kilka godzin. Trzeba było wyruszyć wcześniej. Tymczasem do dworca kolejowego w Koninie dotarłem po godz. 17. Akurat gdy kilkanaście minut wcześniej odjechał jeden z pociągów. Na kolejny czekać musiałem półtorej godziny, choć i to nie do końca. Gdy kupowałem bilet w automacie, pokazał się pociąg o 18.31, więc wyszedłem na peron i czekałem jak głupi, choć nie jako jedyny. Po kilkunastu minutach rzuciłem okiem na rozkład jazdy i dowiedziałem się, że o tej godzinie pociąg pojedzie dopiero od poniedziałku, a ja musiałem czekać prawie do 19.00. Co za idioci piszą oprogramowanie do tych biletomatów? Czy nie można tego połączyć z systemem informacji kolejowej?
Jestem zły na mój rower. Po kompletnej wymianie napędu nadal słychać stukanie w okolicach korby, choć co prawda nie ujawniło się od razu. Już nie mam sił. Może powinienem sprzedać go? Nie wiem, czy mi się to opłaci, choć na pewno zaoszczędziłbym trochę nerwów. Sentyment mi nie pozwoli.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Jarocin

  158.37  07:28
Tym razem wstałem o 5, wyjechałem z domu z 15-minutowym wyprzedzeniem i udało się – wsiadłem do pociągu, aby wykonać plan sprzed tygodnia. Po prawie dwóch godzinach wysiadłem... za wcześnie. Najwidoczniej pociąg miał opóźnienie, a że nie zauważyłem nazwy stacji, to byłem przekonany, że dotarłem na miejsce. Miałem do nadrobienia niecałe 5 km.
Były 3 °C, wiatr wiał z południowego-wschodu, ale podróż zaczęła się bardzo dobrze. Po ok. 10 km zaczęło mi się robić zimno w stopy i dłonie, mimo że jechałem wtedy z wiatrem. Także osłona lasu niczego nie zmieniła. Dopiero gdy zatrzymałem się, aby zjeść przygotowane jedzenie i wypić gorącą herbatę, wtedy poczułem się lepiej. Dziurawa droga przez las dodatkowo mnie rozgrzała, gdy omijałem setki kałuż. Im bardziej na północ, tym mniej odczuwałem ból.
Gdy myślałem, że znalazłem się na ostatniej prostej do Jarocina, dostrzegłem swoją pomyłkę, bo skręciłem na niewłaściwą drogę. Byłem zły. Nie chciałem się zawracać, więc zrobiłem sobie spacer po chodniku. To mi bardzo pomogło, bo przestałem czuć ból w stopach, nawet mogłem zacząć ruszać palcami. Odtąd wiedziałem, że gdy będzie bardzo źle, to mogę zrobić spacer na rozgrzewkę, i tak też kilka razy później zrobiłem.
Jarocin jest bardzo ładnym miasteczkiem. Miałem plan ominięcia go, gdy zboczyłem z trasy, ale cieszę się, że tego nie zrobiłem. Przez olbrzymie korki przegapiłem po raz kolejny skrzyżowanie, na którym według planu miałem skręcić. Znalazłem się na drodze, którą przyjechałem do centrum miasta. Na szczęście na mapie była inna ulica, na której w prosty sposób mogłem naprostować swoją trasę. W międzyczasie temperatura wzrosła do 4 °C, ale tylko tymczasowo, bo do końca dnia spadła o pół stopnia.
Wjechałem na kolejną drogę krajową, już o mniejszym natężeniu ruchu. Dalej drogami lokalnymi (widziałem nawet Panienkę) dotarłem do Błażejewa. Tam zauważyłem wiatę turystyczną fundacji All For Planet. Na niezdewastowanej mapie, która się tam znajduje, wypatrzyłem czarny szlak rowerowy prowadzący do Śremu. Postanowiłem pojechać nim, ale niestety odcinek, który pokonałem okazał się być głównie terenowy. Pewnie mniej czasu zajęłaby mi jazda okrężną drogą po asfalcie, ale w ten sposób ominąłbym dużo terenu.
W Śremie znów zatrzymałem się na zapiekankę, jak ostatnio, ale z tego głodu zamyśliłem się i pojechałem przez centrum miasta zamiast ciut krótszą obwodnicą. Kilka kilometrów za miastem zatrzymałem się, żeby odrobinę wyczyścić rower z błota, bo wczoraj dostałem sygnał, że przesyłka z nowym napędem jest już w drodze, więc chciałbym, żeby rower się jakoś lepiej prezentował w serwisie. Włączyłem też światła, bo zaczęło zmierzchać i założyłem okulary, które dzisiaj wyjątkowo miałem zdjęte, bo z chustą na nosie było tak po prostu wygodniej. Dopiero podczas zmierzchu wiatr zaczął mi dokuczać, więc założyłem je na nos.
Do Poznania dojechałem wykończony. Nie mam pojęcia czemu, bo do pracy cały tydzień jeździłem na rowerze, a dzisiejszy dystans nie był jakiś powalający. Czy to wina zużytego napędu? Przekonam się za tydzień, gdy pojadę gdzieś na sprawnym rowerze. Ciekawe jaki będzie wiatr. Czy pozwoli mi zaliczyć kilka kolejnych gmin?
Kategoria Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po zmroku i nocne, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Nocą w lesie pod Kórnikiem

  65.91  03:38
Obudziłem się dzisiaj o godz. 5, tylko po to, aby zamknąć na chwilę oczy i wstać 4 godziny później. Planowałem znów zaliczać gminy, ale nic z tego nie wyszło i prawie zakończyło się dniem bez roweru. Na szczęście zebrałem się i wyszedłem, choć na chwilę, mimo że silny i zimny wiatr nie zachęcał.
Pojechałem na południe, aby potem lasami przedostać się na wschód i wrócić z wiatrem do domu. Droga z początku nie była męcząca, choć myślałem, że wiatr boczny da mi w kość. Dopiero za Głuszyną Leśną, gdy wyjechałem z zabudowań, wiatr pokazał, jaki jest silny. Chciałem się jak najszybciej znaleźć w lesie, ale na przeszkodzie stanęła droga prywatna. Właściwie przeszkoda to żadna, ale ciekawi mnie jej cel. Jeśli droga jest zamknięta, to czy hotel i części samochodowe są tylko na dowóz?
Dostałem się do lasu. Była już prawie noc, a droga zniknęła kilka lat temu. Właściwie to nie było tam żadnej drogi, nawet na mapie. Zawróciłem i spróbowałem objechać kawałek lasu w nadziei na znalezienie czegoś bardziej przejezdnego. Udało mi się trafić na wycinkę drzew i tym samym na coś przejezdnego, choć wygody próżno było oczekiwać. Jazda nocą przez las po marnej jakości leśnych drogach nie jest najlepszym pomysłem, ale nie poddawałem się, chciałem dojechać do Mościenicy. Obawiałem się leśnej zwierzyny, ale jedynie jedna sarenka przecięła moją drogę. Tuż przed Mościenicą wpadłem w koleinę. Choć lądowanie miałem miękkie, to otarcie na kolanie przeszkadzało mi do końca podróży. Na szczęście było to prawie koniec dróg terenowych. Potem już asfaltami, uważając na piratów drogowych, wróciłem do domu.
Mój napęd jest niestety do wyrzucenia, a przejechałem na nim ponad 20 tys. km. Od kilku dni szukam nowych części, bo jak porównałem ceny, które mi zaproponowano w serwisie rowerowym i na stronach sklepów internetowych, to wyszło, że mogłem zapłacić nawet 50% więcej za niektóre części. W dodatku dowiedziałem się, że w tym sezonie pokonałem już prawie 11 tys. km. Jeszcze jedna dłuższa wycieczka i będę mógł startować do dwunastki!
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Przypadkiem w Lesznie

  150.46  07:22
Wczoraj ostatecznie nie dałem rady wybrać się na długą wycieczkę. Nie umiałem się też zebrać do żadnej krótkiej. Dzisiaj za to bez marudzenia postanowiłem wykonać plan, który chodził za mną od kilku dni. Wyruszyłem po godz. 6 na dworzec i... spóźniłem się na pociąg, który odjeżdżał, gdy wbiegłem na peron. Moja skłonność do spóźniania się na pociągi coraz bardziej mnie niepokoi. Jedyne, co mogłem zrobić, to znaleźć inny cel podróży, bo do kolejnego pociągu do Rawicza musiałbym czekać 3 godziny. Miałem za to 30 minut na inne połączenie – z Lesznem, skąd do Rawicza jest rzut beretem.
Dojechałem do Leszna przed godz. 9, więc miałem dużo więcej czasu niż ostatnio i miałem nawet nadzieję zdążyć z powrotem do domu przed zmrokiem. W mieście spotkałem się z kilkoma udogodnieniami dla rowerzystów, przejechałem się sporym kawałkiem dróg dla rowerów, ale są one słabe, takie niedorobione, niektóre bez sensu, a inne tylko dla ludzi z mocnymi zębami. Weźmy dla przykładu pofalowaną drogę tuż przed przejazdami dla rowerów. Jedząc banana, prawie się wywróciłem. Była też droga, która skończyła się w rowie obok zakazu wjazdu rowerem, a jak już znalazłem się pod drugiej stronie ulicy, to znów zakaz wjazdu rowerem, a do tego zakaz ruchu pieszych, i to po obu stronach drogi. Musiałem zrobić objazd drogi krajowej.
Nie chciałem jechać do Rawicza, bo to znacznie wydłużyłoby moją podróż, więc wybrałem najbliższą drogę, aby pokonać choć część dzisiejszego planu. Ponieważ wiatr wiał z południowego-wschodu, to całą drogę na wschód miałem utrudnioną. W Rydzynie rzuciłem okiem na zamek, w Gębicach na pałac, potem przedostałem się jakimiś starożytnymi drogami dla rowerów do Pępowa, gdzie ze złości przegapiłem pałac. W sumie niepotrzebnie się denerwowałem. Sytuacja wyglądała tak, że po lewej stronie stał znak końca drogi dla pieszych i rowerów, a po prawej – zakaz wjazdu rowerem. Tak właściwie ktoś upośledzony umysłowo odwrócił ten drugi znak i myślałem, że dalej jechałem bezprawnie. Powoli przestaje mi się podobać w Polsce przez tych wszystkich polaczków.
W złotym lesie widziałem drzewa potraktowane przez bobry, a tuż przed Gostyniem zjechałem z większej górki. W Gostyniu przejechałem się archaicznymi drogami dla rowerów, a potem spróbowałem odnaleźć średniowieczny kościół farny. Do Dolska miałem kawałek po polnych drogach. Nic ciekawego, tylko wysłużony napęd sobie już nie radził. Widziałem kilka kolejnych wzgórz, z tym że na szczyt jednego nawet wjechałem – dla punktu widokowego.
Słońce powoli zmierzało ku horyzontowi. Zatrzymałem się na jakąś kanapkę w śremskim Orlenie, potem beznadziejnymi nowo wybudowanymi drogami dla rowerów przedostałem się przez miasto i pojechałem w kierunku Rogalińskiego Parku Krajobrazowego. Było tam sporo błota, więc jako że do Mosiny dojechałem po zmroku, to nie wybrałem mokrego szlaku rowerowego przez Wielkopolski Park Narodowy, tylko niebezpieczne drogi dla rowerów, żeby dostać się do Lubonia. Remonty na trasie do Poznania się skończyły i mogłem bez problemów dotrzeć do domu po prostej.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Ostrów Wlkp.

  155.82  07:05
Wczoraj chciałem pojechać do Rawicza, ale z powodu zmęczenia przełożyłem wyjazd na dzisiaj. Dzisiaj z kolei zmienił się wiatr i zamiast z południa, wiało ze wschodu. Wybrałem więc Kalisz jako mój punkt startowy. Ostatecznie nie miałem ochoty jechać tak długo pociągiem, więc skróciłem trasę wyłącznie do Ostrowa Wielkopolskiego.
Poranek był bardzo mglisty, dlatego mój wyjazd przeciągnął się do czasu poprawy widoczności, mianowicie prognoza pokazywała mgły do godz. 10, a ja do Ostrowa miałem dojechać po godz. 11. Tak też się stało, choć lekka, nieprzeszkadzająca mgiełka wciąż wisiała w powietrzu. W końcu można kupić bilet na rower w biletomatach. Sukces dla PKP!
Udało mi się drogami jednokierunkowymi wydostać z miasta. Trafiłem przy okazji na asfaltową, jednokierunkową (choć na to wskazują wyłącznie poziome znaki) drogę dla rowerów. Taką wygodną infrastrukturę się docenia. Pojechałem najpierw kawałek w kierunku Kalisza, bo zaliczanie gmin to teraz bardzo logistyczne przedsięwzięcie. Miałem cały ten odcinek pod wiatr. W Lewkowie, gdzie zatrzymałem się na obiad, widziałem czwórkę kolarzy. Wydaje mi się, że gdyby nie wiatr, to mogłem ich dogonić, ale starałem się oszczędzać siły, żeby nazajutrz też móc trochę popedałować. Gdy jechałem na północ, dręczył mnie już tylko wiatr boczny. Kiedy już miałem z wiatrem, to czułem się, jakbym jechał w miejscu, bo ani opory powietrza, ani żaden wiatr nie były w stanie mnie nawet musnąć. Bardzo wygodna jest taka jazda z wiatrem z punktu A do punktu B, gdy ma się dodatkowy środek transportu, w moim przypadku pociąg. (Problem będzie w północno-wschodniej części Polski, gdzie zagęszczenie linii kolejowych jest słabe).
Dojechałem do Żerkowa. Po drodze miałem szczęście, żeby trafić na kilka drewnianych kościołów, przejechać parę polnych dróg, zobaczyć tony złota zarówno na drzewach, jak i na ziemi. Przed Żerkowem mijałem co kilkaset metrów mnóstwo kabli poprowadzonych na wysokości 5,5 m nad drogą (poinformował mnie o tym znak). Prowadziły one od domostw po prawej stronie w szczere pole po lewej. W samym Żerkowie też były kable, ale już poprowadzone i przykryte na ziemi. Jest to o tyle tajemnicze, że w sieci nie mogę znaleźć żadnej informacji o okablowanym Żerkowie. W mieście zauważyłem schematyczną mapkę informującą o szlaku Podróży z Panem Tadeuszem (właściwie są tam wymienione tylko miejscowości, a trasę wyznaczyć należy samemu). Kto wie, może jeszcze trafię na którąś miejscowość z tego szlaku?
Zaczęło zmierzchać, a ja pokonałem raptem połowę planu. Z Żerkowa musiałem przedostać się przez Wartę i dojechać do Środy Wielkopolskiej. Niestety Mapy Google pokierowały mnie na przeprawę promową, z czego zdałem sobie sprawę na kilka kilometrów przed rzeką. Myślałem, żeby przejechać po moście kolejowym, ale okazało się, że linia jest wciąż aktywna. Skierowałem się więc do Dębna, ale nie do promu, bo był zmrok i przeprawa mogła być nieczynna. Udałem się do Nowego Miasta nad Wartą, ale droga mnie poprowadziła całkiem inaczej. Na pewnym skrzyżowaniu miałem skręcić w prawo. Nawet zatrzymałem się, aby rzucić okiem na mapę. Niestety po zmianie licencji OpenStreetMap przed dwoma laty, wiele danych zostało usuniętych. Do dzisiaj społeczność nie zdołała odbudować wszystkiego, czego przykładem może być droga, na którą przypadkowo wjechałem, gdy myślałem, że poprowadzi mnie na zachód. Pierwszym sygnałem, że coś może być nie tak był wiatr. Pomyślałem, że zmienił się na tyle diametralnie, że zaczął wiać z południowego zachodu, a tak rzeczywiście ja zacząłem jechać na południe. Zorientowałem się o tym za późno i już zamiast wracać, dokręciłem do najbliższego skrzyżowania, potem wjechałem na drogę krajową i ruszyłem do Środy Wielkopolskiej. Byłem zły i nawet nie szukałem bocznych dróg – po prostu pojechałem drogą krajową. Pobocza tam nie ma, a ruch był duży, jednak o dziwo nocą droga wydaje się szersza niż za dnia. Auta bezproblemowo mnie wyprzedzały, czasem zdarzali się tacy, co bali się i czekali (czasem długo) na pusty pas z naprzeciwka. Znalazł się jeden niecierpliwy baran wyprzedzający na trzeciego i jeden dureń, który minął mnie na styk. A tak – wszyscy przepisowo i bezpiecznie, jednak będę się starał omijać tę drogę, bo jest zbyt ruchliwa.
W Środzie Wielkopolskiej musiałem zjeździć sporo uliczek jednokierunkowych zanim znalazłem właściwą. Chociaż to i tak źle powiedziane, to znalazłem się na niewłaściwej ulicy. Można nią było dojechać najdalej do Januszewa, a potem zostawały polne drogi. Zjechałem najbliższą możliwą drogą na właściwy kierunek i dostałem się do Poznania. Pogoda była na tyle sprzyjająca, że jak przed południem było nieco ponad 8 °C, tak wieczorem temperatura urosła do prawie 10 °C. Ostatnie 50 km przebyłem na resztkach sił i wydaje mi się, że jutrzejszy plan znów się przełoży. Czuję to w mięśniach.
Dopiero po tak długim dystansie zorientowałem się, że po zmianie opon nie zaktualizowałem licznika i wyszedł na nim ponad 4 km większy dystans niż na GPS-ie. Muszę odnaleźć instrukcję obsługi licznika i skorygować błąd. Tymczasem dystans wpisałem z rejestratora GPS.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Złoty fort

  17.34  00:56
Jest problem. Jeżdżę stanowczo za dużo. Pojechałem wczoraj na uroczystość wręczenia dyplomów (stałem się oficjalnie inżynierem). Wybrałem się do Legnicy bez roweru i pokonałem dosyć spory kawałek drogi pieszo. Dzisiaj mam jakieś zakwasy w kilku mięśniach stóp i łydek. To dowód na to, że częściej wykorzystuję mięśnie odpowiedzialne za jazdę na rowerze niż za chodzenie. Czy to początki cyklozy?
Mogłem dzisiaj zrobić jedynie krótką rundkę i wybrałem park Cytadela. Wspomniałem ostatnio o dzikich ścieżkach rowerowych rozsianych po całym obiekcie. Bardziej jednak od tych dróżek zainteresowało mnie złoto opadające z drzew. Taką jesień to ja rozumiem, choć wolałbym znów patrzeć na nią z góry.
Wracając do ścieżek, które w większości są pokryte złotem, przez co niełatwo jest je dostrzec – jest ich sporo. Natknąłem się nawet na trasy do freeride'u. Wolałem nie próbować swoich sił, bo to nie na mój niedopasowany rower trekingowy. Zjeździłem park, aż nastał zmrok.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Mglisty, mroczny las na Morasku

  11.09  00:43
Nie był to najlepszy dzień. Planowałem wstać rano i pojechać pociągiem obejrzeć odległe mieściny, ale po wstaniu z łóżka poczułem się dziwnie i wróciłem spać. Trochę obawiałem się późniejszego wyjścia na rower, dlatego zdecydowałem się na to dopiero tuż przed zmierzchem. Wielka szkoda, bo dzień wyglądał ładnie, mimo tej mgły, która od rana skracała widoczność do kilku metrów.
Gdy ostatnio jechałem z Poznania do Legnicy, do pociągu wsiadł rowerzysta jadący do Wrocławia. Co ciekawe, spotkałem go także w pociągu powrotnym. Ów kolarz uświadomił mnie o rozległej sieci ścieżek wykorzystywanych przez rowerzystów w lesie na Morasku. Chciałem to sprawdzić, bo niejednokrotnie jeżdżąc szlakiem rowerowym na północ, napotykałem różne ścieżki przecinające moją drogę.
Niestety, gdy dojechałem do lasu spowitego mgłą, zaczęło się ściemniać. Jechałem więc tak długo, jak tylko widziałem ścieżki. O tej porze roku nie są zbyt zauważalne przez zalegające liście, ale jechało się świetnie. No, prawie, bo mój rozklekotany napęd słabo się sprawdza w takim terenie. Szkoda, że aparat nie potrafił ogarnąć tamtych widoków. Chyba były one zbyt mroczne. Na pewno jeszcze tam wrócę. Pojadę także do Parku Cytadelowego, bo tam też jest jakaś sieć ścieżek rozlokowanych prawie po całym parku.
Po ponad 8 tys zmieniłem opony. Tylna była już łysa i popękana, a w dodatku dętka, którą musiałem pompować co kilka dni zepsuła się do tego stopnia, że musiałem ją pompować kilka razy dziennie. Coś mi wbiło do głowy pomysł, żeby zejść z 700x42C na 700x35C. Schwalbe zamieniłem na Continental Tour Ride. Teraz wiem, dlaczego uciekałem na szersze opony – komfort jazdy po poznańskich drogach dla rowerów jest... właściwie go nie ma. Zastanawiam się, jak rozwiązać tę niewygodę. Może pora się wynieść z tego miasta?
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Ślimaczym tempem na Okole

  94.85  04:56
Wczoraj zdecydowanie przesadziłem. Chciałem zbyt dużo w zbyt krótkim czasie. Dzisiaj nie miałem sił. Ponieważ mój pociąg powrotny był po godz. 18, to nie miałem też za dużo czasu na jazdę. Wczoraj, zjeżdżając z Kapeli, zauważyłem tabliczkę kierującą do punktu widokowego Okole. Ponieważ jeszcze mnie tam nie było, to pomyślałem, aby zdobyć ten szczyt. Zdawało się – proste zadanie.
Wyruszyłem nieświadomy zmiany czasu. Doszło to do mnie dopiero po ponad godzinie. W sumie te dodatkowe 60 minut wyszło mi na dobre, bo wyspałem się. Mimo tego początek jazdy nie był łatwy. Nie dość, że wiało z południa, to miałem osłabione mięśnie. Jechałem więc ślimaczym tempem – najpierw do Stanisławowa. Ominąłem radiostację, żeby zaoszczędzić sobie trochę czasu. W Rzeszówku skusił mnie znak kierujący do punktu widokowego na Dworskiej Górze. Jest ona niższa od wzgórza między Stanisławowem i Kondratowem, jednak widok gór zawsze na plus.
Ze Świerzawy dojechałem do Lubiechowej, a potem zaczął się długi podjazd. Dopiero w jego trakcie zorientowałem się, że przejeżdżałem obok Okola 2 lata temu. Wtedy był to straszny podjazd, dzisiaj tylko męczący. Na jego szczycie, na rozstaju dróg, wkroczyłem na drogę leśną. Nie była ani trochę wygodna. Leśniczy ją mocno zniszczyli. Na tyle mocno, że na zmianę 100 metrów jechałem, 100 szedłem i w ten sposób dotarłem na sam szczyt. Najlepsze widoki psuło niestety ostre słońce, ale to nic – satysfakcja bycia tam wystarczyła.
Planowałem zjechać z Okola do Rząśnika, jednak gdy zacząłem się przedzierać szlakiem i zobaczyłem, jak trudne będzie zejście z rowerem, zawróciłem. Zresztą pozostały mi 3 godziny na powrót, więc musiałem się sprężać. Tak się spieszyłem, że na zjeździe do Lubiechowej osiągnąłem prędkość ponad 70 km/h, i to bez pedałowania. Tam to dopiero można bić rekordy.
Znów zdecydowałem się pojechać pojechać przez Złotoryję, mimo że chciałem pokonać większy dystans przez Pielgrzymkę i Zagrodno. No ale niestety, nie mieszkam już w Legnicy, a pociągi nie czekają na każdego pasażera. Udało mi się dostać do Legnicy na pół godziny przed odjazdem pociągu. Na moje nieszczęście dostałem się do puszki sardynek, bo nawet nie mogłem się ruszyć, a co dopiero przebrać się, a nie byłem najczystszy po błotnej kąpieli, której zażyłem podczas zjazdu z Okola. Chciałbym częściej jeździć w góry.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, terenowe, Park Krajobrazowy Chełmy, rowery / Trek

Rudawy Janowickie

  147.63  07:34
Powrót do rowerowych korzeni. Była to niespodziewana wizyta w Legnicy, jednak z małym pechem. Już od dawna chciałem odwiedzić znajomych i wybrać się z nimi w góry. Niestety choroba Bożeny pokrzyżowała moje plany.
Od razu po pracy ruszyłem na dworzec kolejowy, aby następnego dnia móc wcześnie wyjść na rower. Spotkałem się z Bożeną i Jarkiem, jednymi z najlepszych rowerzystów, którym obecna pogoda nie była straszna. Niestety nie mieli możliwości wyjścia na rower, a że byli jedynymi osobami, które w takiej pogodzie mogły mi towarzyszyć, to pozostało mi pojechać samemu. Plan był spontaniczny, bo nie rozważałem takich okoliczności. Z początku chciałem udać się pociągiem do Kłodzka i wrócić rowerem, jednak zaspałem i zmieniłem plan na Rudawy Janowickie. Chciałem wjechać na Krzyżną Górę, która stoi obok zdobytego Sokolika.
Na początku musiałem odwiedzić uczelnię, ponieważ dzisiaj dowiedziałem się, że mam odebrać suplement do dyplomu. Cóż za zbieg okoliczności. Potem zaczęła się właściwa część wycieczki. Wydostanie się z Legnicy było odrobinę problematyczne, bo nie było mnie tam już ponad pół roku i prawie pojechałem na Chojnów. Chwila zastanowienia, przypomnienie sobie planu miasta i znalazłem się na ul. Jaworzyńskiej. Już się cieszyłem, że ją wyremontowali, ale nowy asfalt położyli wyłącznie na skrzyżowaniu z Gwarną. Potem jeszcze w dwóch miejscach zatrzymał mnie ruch wahadłowy i znalazłem się na starych, znanych drogach.
Pojechałem zaproponowaną przez Jarka drogą. Najpierw przez Chroślice, Pomocne, Muchów do Lipy po zamglonych leśnych drogach, które wyglądały niesamowicie w blasku promieni słonecznych. Pomyśleć, że kiedyś nie lubiłem tych podjazdów, bo były męczące, ale dzisiaj to sama przyjemność. Dalej przez Kaczorów do Radomierza, skąd zacząłem jechać niebieskim szlakiem pieszym do Gór Sokolich.
W Trzcińsku zaczęła się prawdziwa przygoda w górach. Na początek ściana do podejścia z rowerem. Pomyślałem, aby kontynuować podróż niebieskim szlakiem, przez co kilkaset metrów musiałem pokonać pieszo. Potem już były leśne drogi, z czego jedna została zamknięta z powodu wycinki drzew. Zawsze byłem przekonany, że leśnicy w weekendy nie pracują, ale tym razem się pomyliłem. Na szczęście zamiast wycinki spotkałem się z wypalaniem ściółki (tak można?). Im bliżej Krzyżnej Góry, tym podjazd robił się technicznie trudniejszy. Zrzuciło mnie kilkakrotnie z roweru, ale jechałem. Nie dojechałem na szczyt, bo jest trudny do zdobycia z moimi umiejętnościami. Zostawiłem rower pod drzewem i wspiąłem się na samą górę. Widok był na pewno piękny, jednak mgły oraz przeraźliwe słońce utrudniały obejrzenie całej panoramy, a co dopiero sfotografowanie jej.
Zjechałem do schroniska Szwajcarka. Wśród tłumów dopchałem się do mapy i wpadłem na (nie)zły pomysł zdobycia najwyższego szczytu Rudaw Janowickich – Skalnika (945 m n.p.m.). Na początku zacząłem kombinować z dojazdem wzdłuż łańcucha górskiego, jednak uznałem, że nie jest to najmądrzejszy pomysł, gdyż było daleko po południu. Zjechałem więc do Strużnicy (kiedy ostatnio przez nią przejeżdżałem, wtedy to postanowiłem zdobyć Skalnik) i zacząłem podjazd. Najpierw spokojny, potem coraz bardziej stromy. Na jednej z dróg zawrócił mnie pieszy. Droga była strasznie zabłocona, myślałem, że to minie, ale turysta mnie nie pocieszył. Powiedział, że jest tak zniszczona daleko w górę. Nie słyszał jednak o Skalniku, co mnie nie pocieszało. Zawróciłem i wjechałem na żółty szlak pieszy, na którym nawet znalazł się prawie kilometrowej długości podjazd. Był tak stromy, że położyli na nim asfalt. Według map jego nazwa to Łopata. Na szczycie tego podjazdu, gdy skręciłem, miałem po prostej do celu. Prawie, bo musiałem ominąć wielką kałużę na drodze, przez co zjechałem spory kawałek ze szlaku. Po powrocie na właściwą ścieżkę wszelka wygoda się skończyła. Nie mogłem jechać. Było ślisko, mokro i ogólnie niedostępnie. Ułożyłem w miarę wygodnie rower na ramieniu i zacząłem iść po mokrej ściółce, gałęziach, kamieniach, omijając strumienie, dziury i pnąc się coraz stromiej w górę. Ostatnie metry pokonałem na rowerze, ale pomysł zdobycia Skalnika od tej strony nie był najmądrzejszy.
Na szczycie stała kiedyś wieża. Obecnie jej tam nie ma. Trochę zawiedziony, ruszyłem w kierunku domu, ale nie chciałem zawracać, tylko pojechałem szlakiem dalej, w kierunku Kowar. Na rozstaju dróg kierunkowskaz poprowadził mnie do Ostrej Małej (935 m n.p.m.) z widokiem na Karkonosze, a także na Skalnik spowity chmurami. Już wiedziałem, dlaczego było tam tak chłodno. Po takim widoku miałem zapał do powrotu. Nie zsiadając z roweru, zacząłem zjeżdżać, starając się wybierać bezpieczne drogi, a te przeplatały nawierzchnię z szutru i asfaltu. Na dole, gdy zrobiło się bardziej płasko, mogłem się zatrzymać i rozgrzać. Zacząłem martwić się o stopy, bo przede mną było 70 km jazdy, a one zaczęły przemarzać. Ruszyłem więc, starając się jechać na tyle szybko, na ile pozwalały mi pozostałe siły.
W Jeleniej Górze zatrzymałem się na szybkim jedzeniu, aby potem ruszyć w złym kierunku, bo na Bolesławiec. Swoją pomyłkę spostrzegłem w Jeżowie Sudeckim i wybrałem możliwie najkrótszą drogę, aby pokonać podjazd na Kapelę. Potem zjazd do Starej Kraśnicy i decyduję się na drogę w dół do Złotoryi. Nie miałem już ochoty na powrót z długimi podjazdami. Co dziwne, przestałem czuć zimno w stopach. Nie zauważyłem jakiegoś znacznego wzrostu temperatury. Może powietrze stało się mniej wilgotne? Do Legnicy dotarłem po 22. Byłem mocno wykończony.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, rowery / Trek

Do Bydgoszczy z wiatrem

  178.81  07:19
Ten tydzień nie należał do najpogodniejszych. Dopiero prognoza pogody na tylko dzisiejszy dzień skontrastowała się z deszczami i chłodem, co trwało od wtorku i pewnie będzie trwać jeszcze przez kilka najbliższych dni. Doceniam nawet takie przebłyski pogody.
Miało wiać z południa, a do wieczora kierunek miał się zmienić na południowo-zachodni. Planowałem z początku pojechać pociągiem do Rawicza i zahaczając o kilka miast (czyt. gmin), dojechać do Poznania. Niestety zostałem zarażony przeziębieniem i nie mogłem wstać wcześnie na pociąg. Może w przyszły weekend odzyskam siły. Pomyślałem, aby pojechać do Piły i wrócić pociągiem, jednak nie mogłem zaplanować żadnej drogi tak, aby wiatr mi nie przeszkadzał. Przyszedł mi do głowy lepszy pomysł – Bydgoszcz. Tak oto przed godz. 11 udałem się z wiatrem na północny-wschód. Chociaż było ok. 16 °C, to pojechałem w krótkim rękawku, bo słoneczko tak przyjemnie grzało. A miałem nadzieję wypróbować nową bluzę z pobliskiego sklepu rowerowego.
Z początku miałem wrażenie, że wiatr wieje z północy, ale zapomniałem o oporach powietrza, bo wiatr pchał mnie z prędkością zaledwie 18 km/h, a ja pędziłem czasem ponad 30 km/h. Może nawet za szybko, bo po prawie tygodniu bez roweru mogłem łatwo zmęczyć mięśnie. Sama jazda nie była ciekawa. Było najwyżej kilka urozmaiceń. Kawałek przed Skokami zaczęły się przeszkody w postaci ruchu wahadłowego na remontowanej drodze. Musiałem spędzić po kilka minut na pięciu czerwonych światłach. Jeden plus, że robią kawał równej drogi. Minus – chyba nie będę miał okazji, aby ją wypróbować – wszystkie gminy w okolicy zaliczyłem.
Wjechałem potem na pierwszą drogę terenową (drugą, jeśli liczyć ze ścieżką obok mojego osiedla). Dojechałem nią do Wągrowca i zjadłem obiad – kabanosy z wiejskim serkiem i bułą. Potem nawierzchnia przeplatała się między asfaltem i terenem, aż dojechałem do drogi krajowej nr 5. Pamiętam ją z 2012 roku, gdy jechałem do Żmigrodu. Brak pobocza i duży ruch – to cechy tej drogi. Szubin nie pozwolił mi na wjazd na obwodnicę i musiałem udać się dłuższą drogą przez jego centrum. Minąłem Paryż i Szkocję, ale tylko minąłem, bo żadne z nich nie było mi po drodze.
Do Bydgoszczy dojechałem, gdy słońce chyliło się ku horyzontowi. Właściwie to nie zauważyłem, gdy zaszło, bo miałem je wciąż za plecami. A jak zjechałem z takiego sporego wzniesienia, to już nawet nie mogłem dostrzec czerwonego horyzontu. Samo miasto przywitało mnie przedziwną drogą dla rowerów. Najpierw zastanawiałem się, czemu tylu rowerzystów porusza się po chodniku (zero znaków drogowych na skrzyżowaniach), ale potem wjechałem na 1,5-kilometrowy odcinek drogi dla rowerów. Nie mam pojęcia, co ta droga miała połączyć, ale słabo im to wyszło, gdy spojrzeć na liczbę chodnikowców.
Nie miałem dużo czasu. Objechałem kawałek Starego Miasta i tak bardzo mi się ono spodobało, że na pewno tam jeszcze wrócę, już za dnia, aby mieć więcej czasu na oglądanie tych wszystkich pięknych budynków. Pomyślałem jeszcze, aby rzucić okiem na Wyspę Młyńską. Nie było tak prosto tam trafić ze względu na remonty ulic i mostu. Na wyspie, na trawniku było mnóstwo ludzi. Nie wiem nawet kiedy zapadł zmrok i musiałem ruszać dalej. Dokąd? Jeden z planów zakładał powrót do Poznania pociągiem. Jako że było kilkanaście minut po 18, to miałem prawie 3 godziny do tańszego pociągu z Inowrocławia. Jedyną przeszkodą był wiatr z południa. Zaryzykowałem, bo to jedynie około 40 km.
Wydostanie się z miasta było średnio trudne. Wydaje się ono rozległe, ale przemieszczałem się po nim nawet szybko. Na tyle szybko, że na jednym skrzyżowaniu przejechałem skręt. Drogę ekspresową za Bydgoszczą musiałem ominąć leśnymi drogami, a tak dokładnie – ścieżką rowerową, do której doprowadziły mnie znaki. Nawet czytelnie zrobione. Szkoda, że jest to moje pierwsze w życiu miasto z takimi znakami kierującymi rowerzystów na drogi objazdowe. Inne miasta powinny się uczyć, bo jest to przykład przemyślanej infrastruktury. No, może nie do końca, bo drogi leśne nie były w całości wygodne. Zaczęło się od szutrów, ale potem wylądowałem na starych, betonowych płytach chodnikowych. Zrobili tę drogę ekspresową, ale rowerzystów potraktowali po macoszemu.
Na drodze krajowej z początku było łatwo. Mogłem jechać poboczem, wiatru prawie nie było czuć. Później jednak, w połowie drogi do Inowrocławia, gdy skończyły się zalesione połacie, jazda stała się bardzo męcząca. Już nawet podmuchy powietrza mijających aut nie były w stanie mi pomóc. Wiatr szczęśliwie nie wiał prosto w twarz, a prawie że z boku. Zabrakło mi jednak sił. Nawet 2 banany niczego nie zmieniły. To był skutek nadmiernego wysiłku w drodze do Bydgoszczy. Z lichą średnią 20 km/h dojechałem do dworca w Inowrocławiu na pół godziny przed moim pociągiem. Kasy biletowe były zamknięte, więc przejechałem się jeszcze po jakąś kolację, a potem ruszyłem pociągiem do domu. W sumie nic mnie to nie kosztowało, bo konduktor się nie pojawił. Szkoda, bo przyznam się, że kolekcjonuję bilety kolejowe z moich wszelkich podróży.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery