Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:45207.57 km (w terenie 2891.73 km; 6.40%)
Czas w ruchu:2652:05
Średnia prędkość:16.80 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:487204 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:496
Średnio na aktywność:91.14 km i 5h 26m
Więcej statystyk

Bez opony nie pojadę

  67.73  04:22
Od pewnego czasu mój rower męczył brak ciśnienia w oponach. Przed wyprawą po Tōhoku tylko w tylnej oponie, a po wyprawie również z przodu musiałem każdego dnia napompować koła przed podróżą. Kilka tygodni temu zauważyłem też lekkie przetarcia na bieżniku, ale po ostatnich deszczach stan opony przeraził mnie i dzisiaj doszło do najgorszego.
Zjadłem śniadanie w hotelu, a potem ruszyłem w drogę. Było chłodno i pochmurno, ale nie spodziewałem się deszczu. Wybierałem oczywiście drogi o obniżonym lub zerowym ruchu, chociaż nawet takie osiedlowe dukty potrafiły przynieść niespodzianki w postaci aut blokujących sobie przejazd na bardzo wąskiej drodze. Ale to Japonia. Tutaj nikt nie jest zawzięty i kto ma większe możliwości, szybko ustępuje drugiemu.
Miałem nieco ponad 10 km w nogach, gdy nagle usłyszałem syk. Przebita dętka, spędzonych kilka minut i co? Z łatki zrobił się balonik. Po napompowaniu koła, gdy już miałem ruszać, rzuciłem jeszcze okiem na wytarty bieżnik, a na nim balonik, jak to robi się z gumy do żucia. Tylko ten balonik pękł, a ja znów miałem kapcia. Co zrobić? Poszukiwania serwisu rowerowego na mapie zakończone fiasko, więc odwiedziłem pobliską pocztę. Pani mówiąca po japońsku pokierowała mnie do najbliższego serwisu, którego nie znalazłem. Nawet zrobiłem coś po raz pierwszy w Japonii i zatrzymałem przechodnia, pytając go o drogę. Niestety pani, choć wyglądająca na lokalną, nie miała pojęcia o sklepie rowerowym (nazywają go jitensha-ya). Dopiero na posterunku policji, który minąłem, policjant wskazał mi drogę do warsztatu samochodowego, w którym urzędował starszy człowiek (Japonia cierpi na starzejące się społeczeństwo, więc taki widok jest na porządku dziennym). Niestety opon do kolarzówek nie miał. Prawie dostałem oponę z bieżnikiem, ale niestety nie było mojego rozmiaru. Nie pozostało mi nic innego, jak rozebrać koło i załatać je po raz kolejny. Miły pan serwisant użyczył mi kawałka starej dętki, którą zatkałem powiększającą się dziurę w bieżniku. W podziękowaniu poczęstowałem go słodyczami z prefektury Miyagi i ruszyłem w dalszą drogę.
Przejechałem kilkadziesiąt kilometrów, tym razem w kompletnym odludziu. Tak bardzo, że nie spotkałem do końca żadnego sklepu i byłem tak głodny, że nie myślałem o niczym innym, jak o jedzeniu. Zatrzymał mnie jeszcze jeden kapeć. Guma przetarła się i trzeba było znowu powtórzyć proces łatania. Łatka na łatce, guma złożona dodatkowo w pół i znów miałem sprawne koło. Tym razem przesadziłem z ilością gumy, bo w feralnym miejscu opony zrobiło się takie zgrubienie, że rower podskakiwał co okrążenie koła. Ale jechałem i to było najważniejsze.
Do miasteczka Iwamura (mieszkańcy wciąż tak mówią o tym miejscu, choć od wielu lat jest to część miasta Ena) dotarłem po zmierzchu, a miałem taki piękny plan, aby zwiedzić okolicę. Na szczęście to już moja druga wizyta w mieście, i to w tym samym domu gościnnym, więc wiele nie przegapiłem. Chciałem tak właściwie pojechać w kierunku miasta Toyota, ale nie znalazłem noclegu, a ryzykować nie chciałem ze względu na wiejski charakter okolicy po drodze do Toyoty.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, góry i dużo podjazdów, Japonia / Gifu, Japonia / Nagano, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Akisame zensen

  98.69  05:59
Zostałem w wiosce Yamanakako 2 dni w nadziei, że zobaczę górę Fuji. Nie udało mi się. Chciałem jeszcze pojechać do innego hostelu, ale patrząc na prognozę pogody, straciłem wszelką nadzieję. Wybrałem kolejny cel, daleko od Fuji.
Dowiedziałem się skąd ten deszcz. Trwa właśnie jesienna pora deszczowa, związana z akisame zensen, czyli jesiennym frontem deszczowym. Trwa około dwóch tygodni, a ja akurat wybrałem się w moją podróż. Nie mogłem się zatrzymywać, bo miałem już wykupione noclegi, ale jeszcze nie będę zdradzał szczegółów dalszych planów.
Do pokonania miałem spory kawałek. Z pięciu jezior pod Fuji odwiedziłem aż 4 (nad pierwsze wybrałem się wczoraj z parasolką). Widoki byłyby jeszcze ładniejsze bez deszczu, ale co zrobić? Przynajmniej pomyślałem o zrobieniu kilku zdjęć telefonem, i choć mocno zamókł, to nadal był sprawny.
Jadąc drogą, na której były namalowane sierżanty (więc jak najbardziej dla rowerów), wpadłem na kamień i przebiłem przednią oponę. Zdenerwowany, załatałem dziurę w deszczu. Przynajmniej podniosłem swój komfort i zamieniłem mokre skarpety na suche, nałożyłem na nie worki foliowe dla izolacji i na to nałożyłem mokre skarpety. Dzięki temu przez resztę dnia miałem suche stopy.
Pokonanie jezior okazało się proste, bo nie było specjalnie dużo podjazdów. Aut też niewiele, a i widoki niczego sobie. Dodatkowo, ponieważ nie znalazłem uchwytu do parasolki, znalazłem sposób na przymocowanie jej do mojego torsu. Wykorzystałem do tego kieszeń w kurtce oraz pasek klamrowy. Wciąż mokłem w ręce i stopy, ale coś jednak ta parasolka chroniła. Jako uwagę muszę napisać, że w Japonii jazda na rowerze z parasolem w ręku jest zabroniona, ale ja miałem dwie ręce wolne.
Nadeszła pora na tunele. Wybrałem tym razem prostszą drogę przez góry i pojechałem dalej na zachód, żeby przedostać się do Kōfu. Za każdym tunelem czekała na mnie mgła oraz długi i stromy zjazd w dół. Do tego sporo aut i mokra nawierzchnia. Bałem się wpaść w poślizg, więc czasem się zdarzało, że tamowałem ruch i zatrzymywałem się, aby tych biedaków przepuścić. Do tego zniszczyłem parasolkę, bo bardziej martwiłem się deszczem niż oporami powietrza. W każdym razie, zjechałem na sam dół, gdzie mgły już nie było i mogłem spokojnie jechać przez miasto.
Zmierzch złapał mnie szybko, ale co zrobić, jak jazda w takich warunkach nie pozwala osiągać wysokich prędkości. Moje dążenie do omijania ruchliwych dróg doprowadziło mnie na całkowicie puste polne asfaltówki i przez kilkadziesiąt kilometrów miałem je tylko dla siebie. Na plus należy dodać, że deszcz po zmroku przestał padać.
Dojechałem do hostelu i okazało się, że zamókł mój paszport, który trzymałem w nieszczęsnej torbie przy siodle. Do tego aparat był cały pokryty kropelkami wody. Tragedia.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, góry i dużo podjazdów, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Gdzie jest Fuji? Znowu

  55.71  04:01
Lało jeszcze gorzej niż w Tōkyō. Prognoza pogody na najbliższy tydzień nie cieszyła mnie, więc nawet nie zamierzałem siedzieć bezczynnie. Pojechałem dalej zgodnie z planem. Dzisiaj chciałem zobaczyć Fuji.
Początek wyprawy nie był zbyt udany. Szukałem sklepu z uchwytem do parasola, abym mógł zamontować go na kierownicy. Skoro moje ubrania nie dają rady, to trzeba było się ratować inaczej. Niestety poszukiwania zakończyły się klapą. Na całej drodze na północ nie znalazłem żadnego takiego sklepu, nawet z pomocą mapy.
Jechało się ciężko, bo nie dość, że ciągle lało, to miałem do podjechania ponad 1100-metrową górę. Za jej szczytem pojawił się kolejny problem – 100 metrów w dół. Podczas zjazdu nie czułem palców od zimna. Do tego nie czułem, aby klocki hamulcowe hamowały, więc miałem je zaciśnięte przez cały zjazd. Przejechałem to – szczęśliwie – bez poślizgu i dotarłem do domu gościnnego. Znowu nie widziałem Fuji. No, może tym razem naprawdę, bo nie dojrzałem nawet konturu góry.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, góry i dużo podjazdów, Japonia / Kanagawa, Japonia / Shizuoka, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Nikkō Tōshō-gū

  71.05  03:32
Skoro już do Nikkō dotarłem, nie mogłem przegapić zobaczenia dostępnych tam atrakcji. A te najlepsze znajdowały się kilka kilometrów na północ od centrum miasta i figurowały na liście UNESCO jako Chramy i świątynie Nikkō. Było dużo do zobaczenia, jednak ja ograniczyłem się do jednego – chramu Nikkō Tōshō-gū.
Zapowiadał się deszcz po południu, więc chciałem jak najszybciej znaleźć się na górze, a do pokonania miałem lekki podjazd. Na jego końcu ukazała się reprezentatywna część miasta. O parking było trudno, więc co mogłem, to objechałem rowerem, a potem wjechałem na zatłoczony parking pod chramem. Chętnych na wjazd było wielu, więc korki ciągnęły się przez połowę dzielnicy. Rower zostawiłem pod płotem razem z innymi kolarzami, którzy byli na lekko. Tylko ja z tą moją przyczepką.
Bilet wstępu bardzo drogi, ale zarabiają dużo, bo turystów było niesamowicie dużo, i to w środku tygodnia. Do zobaczenia też jest sporo i nawet dodali mapkę, aby się nie zgubić. W dwóch obiektach byli nawet przewodnicy, ale niestety mówili po japońsku, więc nic nie zrozumiałem. Zobaczyłem, co mogłem i wraz z mżawką opuściłem kompleks, wyjeżdżając z tej części miasta. Przestało padać, gdy minąłem centrum.
Chciałem pojechać do miasta Utsunomiya, ale zwróciłem uwagę na uciekający czas i zmieniłem plany, kierując się prosto na południe do Tochigi. Droga poszła szybko, bo miałem cały czas z górki i nawet średnia podskoczyła. W mieście Tochigi minąłem kilka miejsc przechowywania powozów festiwalowych, które były gotowe do listopadowego wydarzenia. Szkoda, że nie miałem możliwości zobaczenia tego festiwalu. Tyle miejsc do odwiedzenia, a tak mało czasu. Może by się udało przedłużyć moją wizę?
Zatrzymałem się w domu gościnnym obsługiwanym przez przesympatyczną obsługę. Niestety słaby dostęp do internetu zmusił mnie po raz kolejny do skorzystania z dobrodziejstw Starbucksa. Jak to dobrze, że jeszcze są takie awaryjne miejsca w Japonii, gdzie można uzyskać w miarę dobre połączenie z internetem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Mgła na górze, upał na dole

  102.32  05:57
Ruszam w dalszą drogę. Na zewnątrz była gęsta mgła. John powiedział, że tak jest prawie każdego poranka. Góry przynoszą wiele niespodzianek, ale codziennie zaczynać jazdę we mgle na pewno nie chciałbym. Chociaż marzy mi się zamieszkać gdzieś blisko gór.
Czekała mnie nieco dłuższa droga w dół do miasta Kōriyama. W połowie zrobiło się tak upalnie, że musiałem zrzucić z siebie większość ubrań. Potem już miałem prosto przed siebie. Chociaż tak prosto nie było, bo próbowałem omijać ruchliwe drogi i wjeżdżałem na boczne i wiejskie dróżki różnej jakości i nachyłu. Przynajmniej nie było aut.
W mieście Shirakawa zatrzymałem się pod zamkiem. Wstęp był bezpłatny. Niestety widok z wieży rozciągał się na niewielki dystans. Chciałem się tam zatrzymać, ale Takeguchi, którego poznałem pół roku temu był zajęty pracą. Musiałem pojechać dalej i w ten sposób dotarłem do domków kempingowych.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W kierunku Tōkyō

  100.73  05:39
Zbliża się jesień, więc pora rozpocząć kolejną przygodę. Tak właściwie planowałem wyruszyć wraz z pojawieniem się złotych liści na drzewach, ale dowiedziałem się o pewnym wydarzeniu w Tōkyō, na którym chciałem się pojawić. Ruszyłem powoli w kierunku metropolii.
Zwlekałem ze startem 2 dni ze względu na deszczową pogodę. W końcu się rozpogodziło i wystartowałem. Dzisiejsza droga była relatywnie prosta. Miałem się spotkać z Couchsurferem w Nihonmatsu, więc po spakowaniu wszystkiego co miałem (nie planowałem wracać do Sendai) ruszyłem na południe. Początki zawsze są trudne, bo trzeba się przyzwyczaić do dodatkowego balastu, ale na szczęście utrzymałem balans i przyczepka nie telepała się. Kolejne kilometry leciały, aż dotarłem do rzeki Abukuma-gawa, do której wpada Shiroishi-gawa. Ruszyłem więc znanymi mi już wałami rzecznymi w kierunku miasta Shiroishi.
W sumie nie mam o czym opowiadać, bo prawie się nie zatrzymywałem. Zmierzch złapał mnie na podjeździe między Shiroishi i Fukushimą. W odległej części Fukushimy słyszałem znane mi dźwięki, bo trwał tydzień festiwalowy, ale jego obszar nie był mi po drodze, więc nie zbaczałem z kursu, aby zdążyć na czas.
Do Nihonmatsu miałem kilka dróg, a ponieważ byłem w kontakcie z Johnem, moim gospodarzem, informowałem go o mojej pozycji. Tak się złożyło, że John wyjechał mi na przeciw autem i spotkaliśmy się w połowie drogi, akurat na skrzyżowaniu zamkniętym przez policję. John mówił po japońsku, więc dowiedział się o co chodzi. Byliśmy gdzieś na południu Fukushimy. A może był to już Nihonmatsu? W każdym razie, z wielkim łutem szczęścia trafiliśmy na festiwal. Był to najpiękniejszy festiwal, jaki do tej pory widziałem w Japonii. Kilkanaście powozów obwieszonych latarniami, w których wykorzystuje się świeczki, a nie jakieś tam żarówki. Ludzie w pogodnych nastrojach, niejeden z promilami we krwi, wszyscy się świetnie bawili. Spędziliśmy chyba godzinę, podziwiając tę tradycję, która trwa od kilkuset lat. To było naprawdę coś.
Po tym wszystkim John zabrał mój rower do samochodu, a następnie pojechaliśmy do jego mieszkania w górach. Tam czekało na nas jeszcze dwóch Szwajcarów, bo dom Johna jest otwarty dla turystów. Wieczór spędziliśmy na wymianie doświadczenia turystycznego i kulturowego. Zamieszkałbym tak w Japonii. Tylko co ja bym tu robił?
Przed wyjazdem dostrzegłem kilka niepokojących rzeczy w rowerze. W tylnej zębatce ubyło dwóch zębów, chociaż napęd i tak niebawem będzie trzeba wymienić. Do tego w tylnej obręczy zauważyłem pęknięcia wokół nypli. To już jest poważniejszy problem. No i w końcu wymieniłem klocki. Niestety nie udało mi się samemu tego zrobić i o wymianę dwóch poprosiłem serwis rowerowy. Sami mieli z tym kłopot, bo śruby się zapiekły. Ale wszystko się udało, skasowali mnie na 1000 jenów i byłem krok do przodu ze sprawnym rowerem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

To nie góra Zaō

  126.55  06:51
Nie mogłem odpuścić. Po tym jak znalazłem drogę na szczyt Zaō, chciałem zrealizować plan do końca i wspiąć się na górę, zobaczyć jezioro i porobić parę zdjęć do albumu.
Mając już pewne doświadczenie na drogach pod Sendai, wybrałem najlepszą trasę. Było bardzo słonecznie, więc chciałem zrobić jak najmniej podjazdów. Ruch na drogach był momentami spory, ale właściwy podjazd już dało się znieść.
Tym razem pojechałem właściwą drogą prosto w kierunku szczytu. Pojawiła się niespodzianka, bo wraz z wysokością liście na drzewach i krzewach przybierały coraz śmielej jesienne barwy. Nie mogę się doczekać prawdziwej jesieni.
W końcu, po kilku godzinach jazdy dotarłem na parking, gdzie zostawiłem rower i ruszyłem na szczyt. Szlak był prosty. Dużo schodów, sporo widoków, kilku turystów i w końcu szczyt, ponad 1700 m n.p.m. Na nim kilkadziesiąt osób i niestety to nie był koniec. Za szczytem dojrzałem jeszcze kilkaset innych turystów. Było też jezioro wulkaniczne Okama oraz szlak (a właściwie nieskończenie wiele wydeptanych dróg) do szczytu Zaō, bo jak się okazało, Zaō to nazwa łańcucha górskiego, a najwyższa góra – Kumano-dake – leżała dalej na północ. Nawet zacząłem iść w tym kierunku, ale ostatecznie zrezygnowałem. Zrobiło się chłodno, a słońce przepadło za chmurami. Przerwałem misję i zawróciłem. Nie byłem w tym zamyśle sam, bo turystów, nie wiedzieć kiedy, mocno ubyło.
Droga na parking dłużyła się. Słońce przepadło, więc widoki były mniej kolorowe. 40 minut później byłem przy rowerze. Został mi długi zjazd, na który nie do końca byłem przygotowany. Klocki hamulcowe wymagały wymiany, a ja o tym oczywiście zapomniałem. Miałem więc dodatkowy powód, aby się nie rozpędzać. I tak było zimno, więc ręce drętwiały nie tylko od zaciskania klamek hamulcowych.
Na rozstaju dróg zdecydowałem pojechać nieco inaczej, żeby sobie urozmaicić podróż powrotną. Wybrałem starą drogę, która doprowadziła mnie do cywilizacji. Zapadł też zmrok, więc czekała mnie długa droga w świetle gwiazd i reflektorów aut. Zimno trzymało długo, póki nie zjechałem z gór do większych zabudowań miasta. Końcówkę podróży lekko zmodyfikowałem, żeby ograniczyć podjazdy, bo byłem już trochę zmęczony tą całą wspinaczką.

Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Sendai, akt trzeci

  59.58  03:10
Kolejny upalny dzień był przede mną. Ale to ostatni dzień wyprawy po Tōhoku, bo wracałem do Sendai, gdzie zostawiłem połowę mojego bagażu.
Miałem do pokonania dosyć spory kawałek podjazdu. Zaczęło się spokojnie, choć od początku miałem pod górkę. Nie była to najwygodniejsza droga, bo gdy już znalazł się kawałek pobocza, leżało tam sporo śmieci. Na szczyt dojechałem w całości. Zjechałem też bez problemów, chociaż powiedziałbym, że ruch zamarł po drugiej stronie masywu.
Cieszyłem się ze zjazdu, ale nie przeczuwałem, że tamta droga była mi znana. Jechałem nią pół roku wcześniej w kierunku Niigaty. Potem jeszcze kilka dróg wydało mi się ciekawych, ale zdałem sobie sprawę, że jechałem nimi wielokrotnie, choć nigdy w tamtym kierunku. Znalazłem się w centrum Sendai lekko po południu, więc miałem jeszcze sporo czasu przed pracą na przepakowanie swoich rzeczy. Niebawem ruszam dalej.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Miyagi, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Akita

  98.89  04:50
I znów upalny dzień, znów bez ciekawych wydarzeń. Dzisiaj chciałem się dostać do miasta Akita. Miasto nosi tę samą nazwę, co rasa psów. Ciekawe, czy są ze sobą powiązane, bo gdy wjeżdżałem do prefektury, widziałem zdjęcia psów na znakach drogowych.
Jadąc na zachód, trafiłem na stację drogową Michi-no-Eki. Polubiłem te miejsca i starałem się zatrzymywać na każdej stacji, aby spojrzeć na dostępne produkty, a można tam dostać wszystko świeże, bo prosto od lokalnych rolników. Do tego sprzedawane są regionalne produkty, z których słodycze cieszyły się u mnie największą popularnością. Aby jednak nie zbankrutować, najczęściej tylko oglądałem ładnie zapakowane i nierzadko apetycznie wyglądające rarytasy.
Zrobiłem sobie kilka niepotrzebnych podjazdów, ale skąd mogłem wiedzieć? Gdybym jechał lokalnymi drogami, pokonałbym po płaskim podobny dystans, a do tego w mniej licznym towarzystwie. Jeszcze muszę popracować nad planowaniem podróży.
Narzekałem już, że było gorąco? Było tak bardzo, że z całej długiej wycieczki wyszło zaledwie kilka fotografii. Dojechałem do Akity, gdzie zatrzymałem się w prywatnym mieszkaniu znalezionym przez Airbnb.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Akita, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zajechałem, zobaczyłem, zawróciłem

  84.41  04:22
To by było na tyle z podróży na północ. Nic więcej nie miałem w planach. Hokkaidō zostawiłem sobie „na potem”. Przez kilka dni miałem problem ze znalezieniem noclegu, ale ostatecznie udało się znaleźć hotel za dwiema górami.
Dzień był pochmurny, ale gorąc nie odpuszczała. Pierwszą górę pokonałem bez większego wysiłku. Znałem ją zresztą z wycieczki dnia poprzedniego. Potem prosto na południe, pod słońce. O cieniu mogłem pomarzyć, bo albo pola ryżu, albo zabudowa mieszkalna rozciągały się po horyzont.
Szukałem jabłek na sprzedaż, bo chciałem kupić kilka dla Aki, która bardzo mi pomogła w zaplanowaniu wyprawy po Tōhoku. Jako że prefektura Aomori jest największym producentem jabłek w Japonii, to ceny są tutaj zaskakująco kilkakrotnie niższe. No i jakoś tak jabłka bardziej tutaj smakują.
Nie miałem szczęścia. Widziałem setki sadów z soczystymi owocami, ale ani jednego stoiska czy marketu. Do czasu, bo już gdy miałem zaczynać drugi podjazd, trafiłem na samoobsługowe targowisko. Wybiera się owoce do woli i płaci do słoika odliczoną sumę (słoik nie wydawał reszty). Napakowałem do sakw tak dużo owoców, że zrobiło się strasznie ciężko, a miałem przecież jechać pod górę. Trochę tego nie przemyślałem, ale przynajmniej miałem trochę prowiantu dla siebie i jakiś prezent z podróży. W Japonii bardzo popularne jest przywożenie ze sobą prezentów z odwiedzonego miejsca, np. dla współpracowników czy rodziny.
Podjazd zdobyłem, choć nie był on specjalnie wymagający. Szerokie drogi były bardzo wygodne. Jako ciekawostkę można zauważyć, że wzdłuż górskich odcinków stoi bardzo wysoki pikietaż. Służy on w sezonie zimowym jako drogowskaz, aby pługi (czy czego się w Japonii używa) mogły usunąć śnieg bez kłopotów orientacyjnych, a kilka metrów śniegu w niektórych rejonach to norma. Górskie widoki się skończyły, droga również, a ja dotarłem do mojego miejsca noclegowego.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Akita, Japonia / Aomori, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery