Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / dolnośląskie

Dystans całkowity:17389.03 km (w terenie 2809.92 km; 16.16%)
Czas w ruchu:790:39
Średnia prędkość:18.70 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:162437 m
Suma kalorii:23542 kcal
Liczba aktywności:254
Średnio na aktywność:68.46 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Moja rodzina powiększyła się

  26.59  01:49
Prędzej czy później musiało to nadejść. Nie chciałem czekać nie wiadomo ile, aż mój upragniony model zostanie wyprodukowany, dlatego wybrałem inny. Może jednak trochę historii.
Na samym początku był Trek. Pół roku temu wpadł mi w oko model 520. Choć byłby to mój drugi rower tej firmy, byłem do niego przekonany. Dopiero dystrybutorzy sprawili, że zacząłem się wahać. Najbliższa możliwość kupna tego modelu to 2022 rok, a i to nie było pewne. Zainteresował mnie Surly z modelem Disc Trucker. Uparłem się, że nowy rower ma mieć hamulce tarczowe oraz mocowanie kół typu thru-axle. Poznański dystrybutor zniechęcił mnie ceną, więc szukałem dalej. Natknąłem się na nieznaną mi firmę Salsa, która oferowała model Fargo Apex. Tym razem przeszkodą był brak polskiego dystrybutora. W sumie w zagranicznych sklepach też nie udało mi się nic znaleźć.
Przez jakiś czas byłem w sytuacji patowej, aż w końcu trafiłem na Fuji – markę powstałą w Japonii, która wyglądała obiecująco. Pierwszym modelem, na który natrafiłem był Touring Disc. Gdy go szukałem, został mi zaproponowany inny model z serii gravelowej, bo jednak czasem można wjechać w teren, więc przydałby się porządniejszy widelec. Nie do końca podobał mi się, więc szukałem dalej. Trafiłem tak na zeszłoroczny model Jari 1.5. Ostatni dostępny w Polsce był na Śląsku, ale na miejscu okazało się, że był za duży. Sprzedawca mocno odradzał mi kupno, więc wróciłem z pustymi rękami. Przygotowałem się do tego, że będę czekał na premierę Jari 2.1, który miał być bazą pod budowę roweru wyprawowego, ale kilku mówiło o sierpniu, a większość o przyszłym roku. Ostatecznie nie mogłem się doczekać. Przekonałem się do modelu Jari 2.1 LTD, którego nie ma nawet w katalogu producenta, ponieważ jest wersją przygotowaną na rynek europejski – model wyposażono w bagażnik, błotniki i dynamo z oświetleniem. Spakowałem się i pojechałem do najbliższego sklepu, gdzie można było ten model dostać – do Dzierżoniowa.
Niełatwo jest znaleźć swój ideał. Również model, który wybrałem ideałem nie jest, ale będę nad nim pracował. Mam plan. Może nie na ten rok, ale gdy tylko zużyją się komponenty, wymienię je na takie, które sobie wymarzyłem. Trafiłem do rozgadanego sprzedawcy. Rower wymagał jeszcze serwisu, ale połowa czasu spędzonego w sklepie to było słuchanie niejednej historii.
W końcu mogłem ruszyć. Znalazłem się tak blisko gór, więc wybrałem nocleg nie w Dzierżoniowie, jak planowałem na początku, a po drugiej stronie Gór Sowich. Widoki były niesamowite. Stęskniłem się za nimi. Jazda nie była prosta, bo te okolice stały się strasznie nieprzyjazne rowerzystom. Drogi dla kaskaderów z najgorszej kostki, przejścia dla pieszych zamiast przejazdów, dziury, wysokie krawężniki i zakazy wjazdu rowerem bez wyznaczonej ścieżki to absurdy, które czekają na rowerzystów od Dzierżoniowa po Bielawę. Przynajmniej do Pieszyc był kawałek asfaltu. Potem dużo gór, odrobina terenu i moja pomyłka w postaci agroturystyki w cenie hotelu i jakości kwatery prywatnej.
Wrażenia z pierwszej jazdy. Podoba mi się kierownica. Jest za co złapać, bo ma dużą średnicę i czuć chwyt. Nie spodobały mi się hamulce tarczowe. Myślałem, że będą hamować jak żyleta, a działają gorzej niż przemoczony v-brake. Droga hamowania to tragedia. Jadąc z górki, bałem się, że wypadnę z drogi. Regulacja jest karkołomna, bo co raz coś szura. Na minus jest też dynamo w przedniej piaście. Wprawia koło w drgania. Być może pójdzie jako pierwsze do wymiany, bo wolę latarkę Convoya. Nie podoba mi się też przełożenie. Na korbie mam 48/32T, a wolałbym 44/30T, żeby wykorzystać wszystkie biegi. Z tym jednak poczekam do wymiany napędu. Na razie całkiem dobrze jechało mi się pod górę.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, terenowe, wyprawy / Góry Sowie 2021, rowery / Fuji

Kolej na rower

  143.78  06:54
Ledwo wróciłem z jednej wycieczki, a po krótkim śnie trzeba było wstawać na kolejny pociąg, żeby korzystać z ładnej pogody. Zaplanowałem przejechać drogę rowerową, którą odkryłem zaledwie 2 tygodnie temu. Niestety pokrycie siecią kolejową w Polsce jest strasznie ubogie, więc musiałem kombinować. Pociągiem dostałem się do Głogowa. Chciałem dalej, ale bardziej na zachód jeżdżą tylko pociągi towarowe, a droga przez Wrocław zabrałaby za dużo czasu.
Z Głogowa wyjechałem złą drogą, ale nie nadłożyłem dużego dystansu. Szybko pojawił się większy problem. Miało wiać z południowego-wschodu, a wiało z południowego-zachodu. Całą drogę na zachód miałem pod wiatr, co w połączeniu ze zmęczeniem po wczorajszym wypadzie, tworzyło smutny początek wyprawy.
Słoneczny poranek przyniósł parę ładnych widoków zamglonych dolin. Zatęskniłem za mieszkaniem w pobliżu gór. Przydałoby się w końcu przeprowadzić gdzieś bliżej i zebrać trochę wspomnień z południa kraju. Niedzielny poranek zaskakiwał również niewielkim ruchem na drogach. Chociaż stara droga krajowa wzdłuż S3 wyglądała prawie jak droga dla rowerów ze swoim brakiem ruchu.
Trafiłem na koszmarny bruk, który, wydawać by się mogło, nie miał końca. Im grubszy kamień, tym gorzej telepało. Dopiero po kilku kilometrach uwolniłem się z tego horroru. Potem dojechałem do Szprotawy i – po krótkim objeździe po mieście – ruszyłem na północ. W końcu z wiatrem. Mogłem odrobinę odpocząć. Z początku planowałem jechać przez Żagań, ale wiatr mnie odciągnął od tego pomysłu.
Punktualnie w południe dotarłem do granicy powiatu nowosolskiego, gdzie swój początek ma szlak Kolej na rower wybudowany na nasypie dawnej linii kolejowej. Nawierzchnia asfaltowa, w dużej mierze równa, tylko na skrzyżowaniach z drogami wstawili podłe szykany. Byłem świadkiem, jak dzieciaki nie zdążyły sprawnie przedostać się przez ulicę, przez co szalony kierowca otrąbił ich. Do sytuacji nie doszłoby, gdyby na drodze nie było przeszkód, a te barierki dodatkowo ograniczają widoczność.
Jechało się bardzo przyjemnie. Mimo rozpoczynającego się przedwiośnia, widoki były całkiem przyjemne. Zatrzymałem się na szybkie zwiedzanie Kożuchowa i wrzucenie czegoś na ząb, a potem w drogę. Zrobiło się gorąco. Na termometrze widziałem nawet 17 °C. Mimo że śnieg w większości stopniał, trafiło się kilka odcinków pokrytych lodem. Duży plus, że nie sypali solą, choć wjazd na lód pod złym kątem dla kilku osób skończył się glebą.
Dojechałem do Nowej Soli. Wygody się skończyły. Szlak przez miasto przebiega lokalnymi drogami dla kaskaderów. Są to jedne z najgorszych dróg, jakie widziałem w Polsce. Można powiedzieć, że są one solą w oku nowosolan. Przez brak oznaczeń pojechałem inną trasą niż zakładał szlak, ale nic nie straciłem, bo wszystkie tamtejsze drogi są tak samo niebezpieczne.
Wróciłem na wygodny szlak na nasypie kolejowym i po stu kilometrach od Głogowa dotarłem do celu założonego przed dwoma tygodniami – do mostu kolejowego w Stanach. Ludzi było absurdalnie dużo, niczym w Japonii. Cieszyłem się, że nie pojechałem tam w sezonie, bo pewnie nie zrobiłbym nawet jednego zdjęcia. Chociaż żałowałem, że nie wziąłem aparatu, bo widziałem tyle pięknych widoków, których po prostu nie dało się uchwycić telefonem. Aj, szkoda.
Dalej było coraz mniej ludzi. Słońce przeraźliwie świeciło w plecy i w lusterko. Dobrze, że jechałem na wschód i nie byłem oślepiany, bo jedna babcia prawie we mnie wjechała, tłumacząc się, że mnie nie zauważyła. Gdyby jechała za swoją koleżanką, to nie wjechałaby mi na czołówkę.
Dotarłem do końca powiatu i tym samym szlaku. Jaka szkoda, że nie biegnie do samego Wolsztyna. Mógłbym ten szlak nazwać odkryciem roku 2021, na wzór odkrycia z Puszczy Noteckiej. Do najbliższej cywilizacji prowadziła niestety piaszczysta droga przez las. Obawiałem się błota, ale nic takiego – nawet dało się jechać.
Dalej do Obry biegły szutrowe drogi dla rowerów. Zaniedbane, ale gdyby się nie kurzyły, to byłyby nawet 7/10. Do Wolsztyna dotarłem przed zachodem słońca – na 1,5 godziny przed pociągiem. Już nie miałem ochoty na dalsze wojaże, więc przeczekałem to w nowej poczekalni. Takiej wycieczki to nie pamiętam, żeby w dwie strony jechać pociągiem.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, Polska / lubuskie, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, dojazd pociągiem, rowery / GT

Dolina Bystrzycy

  74.18  03:35
Na Ślężę wbiegłem wczoraj, aby dzisiaj mieć lekki dzień. Chłodnawy i mglisty poranek przyniósł kilka przyjemnych dla oka widoków.
Zaplanowałem pojechać wzdłuż Doliny Bystrzycy. Zawiodłem się brakiem dróg. Przekroczyłem Bystrzycę kilkoma mostami i tyle. Żadnej drogi przez dolinę. Może jakieś leśne ścieżki znalazłyby się, ale nie miałem ochoty brudzić kolarzówki. Musiałem się obejść smakiem. Zresztą, ruch samochodowy wzdłuż doliny nie przyniósłby niczego dobrego dla natury, więc po części dobrze jest, jak jest.
Dotarłem do Wrocławia. Do centrum zabrała mnie mierna sieć dróg dla rowerów, chociaż zdecydowanie było lepiej niż w Dzierżoniowie. Pojechałem na sekundę na Rynek, a potem na dworzec. Ostatecznie wróciłem do Poznania pociągiem. Próbowałem kupić bilet w dwóch biletomatach, ale za każdym razem był błąd. Z kolei pani w okienku kazała lecieć do kierownika pociągu, bo podobno nie zdążyłbym kupić biletów w 5 minut. Ostatecznie ten czas przesiedziałem w pociągu, a konduktor naliczył opłatę dodatkową. Polskie koleje są coraz mniej ludzkie.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, dojazd pociągiem, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Potrącenie, palmiarnia i pierogi

  87.42  04:21
Mój spontaniczny urlop dobiega końca. Postanowiłem wrócić do Poznania na rowerze. Poranek nie był najcieplejszy, chociaż słońce świeciło przeraźliwie. Pojechałem wzdłuż doliny Bobru.
Kolory jesieni o poranku są zupełnie inne. Jakby bardziej złote. Wpadłem na sporo znanych dróg, kilka nowych, trochę terenowych.
Na drodze miałem sporo górek, niektóre ładne, zadrzewione. Podjeżdżałem taką jedną, gdy nagle „wyprzedzające” mnie auto zahaczyło lusterkiem o przedramię. Impakt nie uszkodził kości, ale miałem zdartą skórę. Kobieta w okularach przeciwsłonecznych tłumaczyła się, że mnie nie zauważyła przez słońce. Ja w zerówkach nie miałem z tym problemu. Musiała korzystać z telefonu w trakcie jazdy. Nie miałem ochoty tracić czas na wzywanie mundurowych, więc tylko spisałem numer telefonu.
Dojechałem do Wałbrzycha. Bilet na zamek pozwalał na wejście do Palmiarni, więc skorzystałem z okazji. Było duszno i upalnie niczym latem w Japonii. Widziałem dużo roślin podobnych do tych, na które natrafiłem w Azji. W tamtejszej kawiarni mieli przepyszny deser malinowy. Smak jak u babci.
Zrobiłem się głodny, a ostatnim razem zauważyłem reklamę okolicznej pierogarni. Wtedy nie znalazłem miejsca. Dzisiaj było zamknięte, ale w centrum trafiłem na inną restaurację. Wałbrzyszanie chyba lubią pierogi. Zamówiłem dwa nadzienia, ale smak nie był zadowalający.
Miałem przed sobą długą drogę w dół aż do Świdnicy. Pomijając kilka dziur, był to całkiem przyjemny zjazd. Opuściłem góry i przez Świdnicę pojechałem prosto do domu gościnnego. Zaczęło się robić chłodno.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Ślęża po zmroku

  46.39  02:17
Z początku planowałem pojechać na Ślężę przed zatrzymaniem się na nocleg, ale miałem dość dźwigania plecaka, więc zmieniłem plany i już bez bagażu ruszyłem w kolejne góry.
Temperatura spadła. Zmierzch zapadł, gdy dotarłem na parking pod Ślężą. Zostawiłem rower i ruszyłem pieszo w górę, mijając ostatnich turystów schodzących ze szczytu. Co mnie zaskoczyło, to zakaz wjazdu. Lata temu mogłem wjechać tamtędy rowerem na sam szczyt.
Zmrok zapadł, gdy wbiegłem na szczyt. Było pusto i prawie cicho (gdyby nie te zwierzęta). Zrobiłem kilka nocnych zdjęć i zszedłem do roweru. Latarka w telefonie była nieodzowna.
Postanowiłem nie wracać po własnym śladzie. Zrobiłem pętlę. Pojawiły się mgły. Narzuciłem na siebie dodatkową warstwę i skierowałem się na Dzierżoniów. Tam znajdowały się jedyne w okolicy sklepy. Przed powrotem zatrzymałem się na kolacji w restauracji. Zamówiłem intrygującego kurczaka w sosie malinowym. Dla mnie bomba.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Zanim odejdzie jesień

  75.06  03:43
Jeszcze nie byłem w Jeleniej Górze, więc wplotłem ją do dzisiejszego planu. Przede wszystkim chciałem dojechać do Starej Kamienicy. Był to najcieplejszy dzień mojego urlopu.
Już na początku zaskoczyła mnie polna droga. Nie miałem ochoty na teren, dlatego zacząłem szukać objazdu. Tak szukałem, że dojechałem do przedmieści Jeleniej Góry. A w teren i tak potem wjechałem.
Zaledwie tydzień temu niecierpliwiłem się przed nadejściem jesieni. Teraz z trudem odnajduję złote liście na drzewach. Wjechałem na drogi, na których rok temu uchwyciłem dziesiątki zdjęć. Dzisiaj nawet nie było po co stawać. Jeżeli liście jeszcze były na drzewach, to brązowe.
W Piechowicach byłem zbyt pewny siebie i zabłądziłem. Musiałem nadrobić jeszcze trochę drogi. W nagrodę dostałem pozłacane drzewa. A mogłem zatrzymać się pod Izerami.
Ze Starej Kamienicy pojechałem do Jeleniej Góry. Unikając ruchliwych dróg, trafiłem do Cieplic, południowej dzielnicy. Dokręciłem do centrum. Było nieco za późno na obiad, więc skusiłem się na pączka z manufaktury. Miałem blisko do pensjonatu. Temperatura zaczęła szybko spadać, choć wieczorem nadal była wyższa niż przez kilka ostatnich dni.
Teraz zwróciłem uwagę, że na mapie ze śladu przebytej drogi wyszedł łabędź. Od kilku lat rozważałem stworzenie GPS Art, a tu sztuka sama się wykreowała.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Góry Sokole

  29.39  01:33
Po późnym powrocie byłem niechętny do wczesnego wstawania. Ruszyłem w połowie dnia. Było nawet cieplej niż poprzedniego dnia. Pojechałem prosto do mojego kolejnego celu zaplanowanego jeszcze na wczoraj.
Dotarłem do podnóża Gór Sokolich. Musiałem pokonać kawałek terenu i znalazłem się pod schroniskiem „Szwajcarka”. Zostawiłem rower i ruszyłem pieszo na Krzyżną Górę. Rozciągały się z niej piękne widoki.
Mając jeszcze sporo energii, wspiąłem się na Sokolik. Niemal co druga grupa ludzi miała ze sobą przynajmniej jednego psa. Widziałem też sporo rozłożonych namiotów. Najbardziej moją uwagę zwrócił brak szlaków rowerowych, którymi niegdyś jeździłem. Ciekawe, co się z nimi stało.
Po wędrówce zgłodniałem. Tym razem w schronisku mieli szarlotkę. Zamówiłem też naleśniki. Wbiłem jeszcze dwie pieczątki do pamiętnika i ruszyłem w drogę powrotną.
Dostałem się do doliny, przez którą płynie Bóbr. Zrobiło się chłodno. Do tego w powietrzu wisiała chmura dymu. Mijając domy, było czuć rodzaj używanego opału: węgiel, drewno, śmieci. Człowiek jedzie odetchnąć górskim powietrzem, a tutaj go nie ma. Może gdybym przyjechał wcześniej, gdy było cieplej. Zobaczyłbym więcej złota na drzewach, bo teraz, jeśli nie gołe gałęzie, to brązy.
Wróciłem wcześniej do pensjonatu, dzięki czemu mogłem wreszcie odwiedzić pobliską smażalnię ryb, których jest tutaj kilka.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Kopalnia uranu, Okraj, ser i kapeć

  74.56  04:18
W nocy coś popadało albo jakaś silniejsza mgła przeszła, bo było mokro. Wyruszyłem bez pośpiechu. Słońce tak ładnie grzało, że nie zakładałem bluzy. Śnieżkę okrywały chmury, więc nie był to najlepszy cel na dzisiaj. Postanowiłem wjechać na przełęcz, którą minąłem wczoraj.
Dojechałem do Kowar. Przejechałem przez miasto i na mapie zauważyłem drogę omijającą dziury, po których tłukłem się poprzedniego dnia. Musiałem spróbować. Było dużo wygodniej, no i ruch znikomy. Na rozwidleniu zmieniłem plany. Pojechałem w kierunku dawnej kopalni uranu. Dziwiły mnie znaki ostrzegające przed oszustwem i przeczytałem trochę opinii o sporze między obiektami.
Pojechałem do bardziej oddalonego obiektu, który był w tej sprawie poszkodowany. Nie wiedziałem, w co się pakuję. Droga była usłana kolcami. W przenośni. Było stromo, a do tego co kilkadziesiąt metrów czekały rynny o ostrych krawędziach. Ostatkiem sił wspiąłem się i dowiedziałem, że przyjechałem kilkanaście minut za późno. Do kolejnego wejścia była niemal godzina. Miałem kontynuować podróż, ale uciąłem sobie pogawędkę z pracownikiem, czas zleciał i zdecydowałem się zostać.
Spędziłem tam niemal 3 godziny, włącznie z oczekiwaniem na wejście. Przewodnik bardzo ciekawie opowiadał, wplatał żarty i ciekawostki. Tworzyłem w sumie grupę jednoosobową, więc nawet dane mi było spojrzeć w kilka zakamarków, do których podobno zwykli turyści nie mają dostępu. Było interesująco, a i trochę wiedzy o atomie sobie odświeżyłem.
Czas mnie gonił, więc dokończyłem podjazd. Słońce schowało się za wielką chmurą. Drzewa wokół drogi były pokryte złotem. Wydaje mi się, że przyjechałem w ostatniej chwili, bo w niektórych partiach lasu liście były już brązowe albo zdążyły opaść.
Okraj przywitał mnie wiatrem. Byłem głodny, więc odwiedziłem schronisko. Zjadłem tam zasmażany ser i napiłem się gorącej herbaty. Liczyłem na szarlotkę, ale nie mieli. Zauważyłem za to stempel. Mój zawód po powrocie z Japonii zniknął. Jest nadzieja w podtrzymaniu różnorodności w moim dzienniku. Wystarczy, że zacznę odwiedzać górskie schroniska. Może to nie ostatnia przełęcz podczas tej wyprawy.
Zebrałem się w drogę, założyłem dodatkową warstwę ubrań na zjazd i dostrzegłem kapcia. Nie miałem ochoty na brudzenie się. Dopompowałem koło i to wystarczyło do zjazdu. Miałem w planach Czechy, ale za mocno wiało po tamtej stronie gór. Lubawka ostatecznie też odpadła, bo zaczęło robić się późno. Pojechałem na Kamienną Górę, żeby nie wracać po własnym śladzie. A żeby nie jechać jeszcze raz przez Kamienną Górę, to skręciłem na Rudawy Janowickie. Droga okazała się stroma, szybko zapadł zmrok, a co kilka kilometrów musiałem dopompować koło. Nie było jednak odwrotu.
Dojechałem do Janowic Wielkich. Padły baterie w latarce. Ruch był znikomy, ale całe szczęście nowoczesne telefony mają wbudowaną lampkę, która czasami daje nawet lepsze światło od latarki. Linki od przerzutek na baranku posłużyły za uchwyt do telefonu. Poczułem się jak złota rączka. Sprawnie dotarłem do mojej bazy, gdzie wydłubałem odłamek szkła z opony, który psuł mi humor przez połowę wycieczki.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

W zamku Książ

  61.65  03:05
Wziąłem wolne. Po czterogodzinnej podróży znalazłem się wczoraj wieczorem w Świebodzicach. Tyle razy widziałem zamek Książ, a nigdy nie byłem w jego wnętrzach. Miałem niedaleko, więc gdy tylko wyspałem się, ruszyłem na wzgórze zamkowe. Pogoda zapowiadała się znakomita.
Zdecydowałem się zobaczyć podziemia, o których słyszałem już kilka lat temu, jednak dopiero w zeszłym roku korytarze udostępniono dla zwiedzających (wczoraj obchodzili rocznicę tego wydarzenia). Do tego wziąłem bilet do zamku, już bez przewodnika, bo zabierał on półtorej godziny. I tak łącznie spędziłem 2,5 godziny w zamku i pod nim, wliczając czas oczekiwania na zejście do podziemi.
Było późno, więc musiałem lecieć. Zrezygnowałem z wizyty w palmiarni, która była w cenie wejścia na zamek. Pojechałem przez Kamienną Górę. Dużo drzew zdążyło pogubić liście. Za to za Kamienną Górą... Jak tam było pięknie. Mogłem zatrzymywać się za każdym zakrętem, ale wiedziałem, że już zrobiłem dużo takich zdjęć, a do tego musiałem się spieszyć do noclegu, bo mieli nietypowo krótki czas zameldowania.
Kusił mnie skręt na Okraj, ale może innym razem. Zjazd do Kowar, choć stał się piekielnie dziurawy, to dawał uciechę oczom. Polska złota jesień w stu procentach. Potem ostatnia prosta w dół i znalazłem się w zajeździe.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Park Kulturowy Kotliny Jeleniogórskiej

  26.44  01:16
Mając jeszcze sporo dnia, chciałem podkręcić się po okolicy. Przyjechałem tutaj z dwóch powodów. Głównym była tęsknota za złotą jesienią sprzed roku. Nie chciałem zatrzymywać się w tym samym miejscu, chociaż nawet podobało mi się tam. Trafiłem za to na informację o parku kulturowym, łączącym 20 obiektów wokół Kotliny Jeleniogórskiej. Postanowiłem zatrzymać się w jego centrum. Tak też trafiłem do Mysłakowic. Część pałaców i zamków już widziałem. Niektóre z zewnątrz, kilka również od wewnątrz. Miałem więc plan odpocząć w górach w złotojesiennej scenerii, odkrywając perełki polskiej kultury.
Pojechałem do Miłkowa, gdzie był jeden z pałaców. Mieści obecnie hotel, więc zaledwie rzuciłem na niego okiem. Tak samo w Bukowcu, a potem i Łomnicy. Zbliżał się zmierzch, więc ostatecznie nawet nie szukałem informacji o możliwości zwiedzania obiektów.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery