Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / małopolskie

Dystans całkowity:9199.38 km (w terenie 596.50 km; 6.48%)
Czas w ruchu:491:04
Średnia prędkość:18.67 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:85657 m
Suma kalorii:5545 kcal
Liczba aktywności:122
Średnio na aktywność:75.40 km i 4h 05m
Więcej statystyk

Twierdza Kraków, część 2

  30.43  01:37
Dziś kontynuowałem moją podróż po krakowskich fortach, wracając tam, gdzie skończyłem ostatnio, czyli pod fort 47½ "Sudół". Tym razem mając pojęcie gdzie go szukać (skorzystałem z serwisu wikimapia.org). Miałem niestety pecha, bo tuż przed wjazdem do lasu otaczającego mój pierwszy cel złapałem kapcia w przednim kole. Dziura wyglądała dziwnie, jakby wycięta żyletką. W każdym razie nie do załatania.
Fort pancerny pomocniczy 47½ "Sudół" powstawał w latach 1895-97. Był jednym z najmniejszych fortów w Twierdzy Kraków. Został częściowo wysadzony w 1950 i od tamtej pory jest w ruinie. Kiedyś ktoś myślał o jego zagospodarowaniu, jednak w takim stanie, jak teraz ma on na to niewielkie szanse. Obiekt dostępny, niezabezpieczony, przez co niebezpieczny. Teren samego fortu zarośnięty przez bujną roślinność.
Kolejnym celem, który już w zeszłym roku chciałem zobaczyć podczas powrotu przez Węgrzce był fort pancerny główny 47a "Węgrzce". Wybudowany w latach 1892-96 w miejsce fortu półstałego zabezpieczał północną część Twierdzy Kraków. Zachował się w bardzo dobrym stanie. Został wyremontowany i jest siedzibą firmy transportowej. Zwiedzanie za zgodą użytkownika – na miejscu spotkałem ochroniarzy, ale moim celem nie było zwiedzanie wnętrz. Objechałem obiekt dookoła, żeby zobaczyć jego rozmiary i ruszyłem dalej.
Wjechałem do Parku Leśnego Witkowice. Miejscami przeszkadzało błoto, jednak z racji popularności tego miejsca wśród rowerzystów, gliniano-ziemne ścieżki są dobrze utwardzone. Jechało się bardzo wygodnie, póki park się skończył.
W dalszej drodze zauważyłem tabliczkę informującą o szańcu IS-V-2. Z początku nie mogłem go namierzyć, ale zauważyłem wydeptaną ścieżkę w krzakach – ktoś przede mną zwiedzał elementy Twierdzy Kraków. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia czym jest szaniec i pomyliłem go ze stojącym w tam budynkiem. Swoją drogą ciekawe jaką pełnił funkcję, ponieważ tuż przed nim stoją słupki po furcie oraz studnia. Ktoś tam mieszkał?
W dalszej drodze minąłem kolejną tabliczkę, wskazującą na szaniec IS-V-1, oddalony o 500 m od drogi. Niestety dostęp do niego jest ograniczony – otacza go pole, i o ile 200 m pokonałem po ściernisku, to zatrzymała mnie pszenica oczekujące na skoszenie. Wrócę tam wkrótce, droga już na pewno będzie przejezdna.
W Bibicach znajduje się fort pancerny pomocniczy 45a "Bibice". Strzałka wskazywała, żebym się zawrócił. Niestety ściemniało się, dlatego nawet nie szukałem tego obiektu.
Postanowiłem jeszcze na koniec tego wieczoru zobaczyć fort główny artyleryjski 45 "Zielonki". Pochodzi on z lat 1884-86, jednak nie brał udziału w walkach podczas I wojny światowej. Zachował się w bardzo dobrym stanie pod opieką Krakowskiej Spółdzielni Ogrodniczo-Pszczelarskiej, jednak gdy ta opuściła obiekt, został on splądrowany i obrabowany z cennych elementów przez pseudokolekcjonerów. Obecnie znajduje się tam Hotel Twierdza.
To koniec na dzisiejsze zwiedzanie. Będę kontynuował innego dnia od Zielonek. Powrót zaczął się od długiego zjazdu do centrum miejscowości, a później znaną drogą prawie do centrum Krakowa. Na koniec wypróbowałem krótszą drogę, nie przez Rynek. Niestety, jak to często bywa, napotkałem drogi jednokierunkowe i trzeba było znów przejechać się po chodniku.
Kategoria Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, Twierdza Kraków, kraje / Polska, rowery / Trek

Miechów

  100.12  04:35
Plan sprzed dwóch tygodni w końcu mógł zostać zrealizowany. Wyjątkowo szybko się zorganizowałem i tuż przed godz. 18 ruszyłem na północ. Na ul. Łobzowskiej powinien znaleźć się kontrapas albo przynajmniej droga dla rowerów, bo nadal mam wydłużoną drogę do Krowodrzy. Może gdyby przynajmniej Sienkiewicza nie była jednokierunkowa, to mógłbym pojechać jeszcze krótszą drogą. Spróbuję następnym razem.
Na drodze terenowej do Giebułtowa strasznie się kurzy. Znów napęd będzie do czyszczenia. Mogłoby trochę popadać, bo rozjeżdżony teren zniechęca. Przejechałbym się jakimiś drogami leśnymi. Teraz tęsknię za lasami lubińskimi.
Za Skałą zaczęły się widokowe wzgórza. Piękne, ale męczące. Ogólnie na całej trasie miałem 9 większych podjazdów i kilkanaście mniejszych. Szkoda, że tak mało zdjęć zrobiłem, no ale był wieczór i mój telefon nie dałby rady uchwycić tych widoków.
Tuż za Gołczą wjechałem w teren, żeby skrócić sobie drogę, ale przypadkiem ominąłem gminę Charsznica. Z drugiej strony widziałem zachód słońca, więc nie zdążyłbym dojechać do celu przed zmierzchem astronomicznym.
Ruszyłem do domu. Myślałem o ominięciu drogi krajowej nr 7, ale już mi się nie chciało błądzić po wsiach. Pobocze węższe niż na południe od Krakowa, ale duży ruch powodował, że dobrze widziałem nawierzchnię i nie wpadłem w żadną poważniejszą dziurę. Zgodnie z planem zjechałem z krajówki i skierowałem się do Iwanowic. Droga trochę okrężna, ale wyjścia nie miałem – było ciemno, więc bezpieczniej jechać mniej uczęszczaną drogą.
W Maszkowie minąłem skały wapienne. Jaka szkoda, że było ciemno. Chciałbym tam jeszcze wrócić, bo okolica wygląda na bardzo ładną.
Wjechałem ponownie na drogę krajową i dojechałem do samego Krakowa. Pod kamienicą miałem 99,6 km, więc przejechałem się jeszcze drogami jednokierunkowymi, żeby dobić do setki.
Kategoria Dolina Prądnika, góry i dużo podjazdów, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Polska, rowery / Trek

Twierdza Kraków, część 1

  48.11  02:42
2 lata temu odwiedziłem Kopiec Kościuszki, na którym znajdowała się wystawa poświęcona fortom Krakowa. Już wtedy postanowiłem, że zobaczę wszystkie obiekty składające się na Twierdzę Kraków. Dziś był pierwszy dzień mojej przygody z tymi dawnymi austriackimi budowlami obronnymi. O ile nie fascynuję się takimi rzeczami, to chciałbym zobaczyć i w miarę możliwości sfotografować wszystkie dostępne obiekty.
Na stronie Traseo.pl znalazłem trasę sprzed kilku lat i zdecydowałem się pojechać jej śladem. Niestety nie zawierała oznaczonych obiektów twierdzy, toteż jechałem w ciemno. Trasa w większości pokrywa się z pieszym Szlakiem Dawnej Twierdzy Kraków, który oznaczony jest żółto-czarno-żółtymi znakami. Bez mapy z rozmieszczeniem poszczególnych fortów (i innych obiektów militarnych) nie można zobaczyć dużo.
Na początek dojechałem do Parku A. i E. Jerzmanowskich, z którego szlakiem dojechałem do Kopca Wandy. Po drodze przegapiłem fort "Lasówka", dlatego też moje zwiedzanie będę ponawiał kilka razy, aby tylko odkryć jak największą ilość tych zabytków.
Kopiec Wandy był jednocześnie szańcem artyleryjskim 49½ "Wanda". W 1860 r. Austriacy otoczyli kopiec szańcem ziemnym, a 30 lat później zamieniono szaniec na ceglano-kamienny fort. Niestety pod koniec lat 60. XX w. fort został rozebrany. Wspiąłem się na chwilę na szczyt kopca, a później skierowałem się do następnego obiektu.
Droga do fortu międzypolowego piechoty 49½a "Mogiła" spod Kopca Wandy jest wygodna – cementowa, jednak łatwo pomylić kierunek na wjeździe do garaży. Sam fort został wybudowany w latach 1895-96 i służył obronie traktu sandomierskiego i skarpy wiślanej w Mogile. Nie jest w najlepszej kondycji z powodu grabieży i braku opieki. Teren wokół obiektu został kilka lat temu uporządkowany, jednak podczas moich odwiedzin frontalna część była zarośnięta bujną roślinnością i nie mogłem sfotografować całej budowli.
Pod Hutą im. T. Sendzimira miałem małe problemy z dalszą drogą. Odwiedziłem las, który jest miejscem schadzek alkoholików i czort wie kogo jeszcze. Na szczęście moja obecność nie była zauważalna i po kilku chwilach błądzenia wyjechałem stamtąd, docierając do pętli tramwajowej Wzgórze Krzesławickie. Tuż obok znajduje się fort pancerny główny 49¼ "Grębałów". Zwiedzanie możliwe za zgodą właściciela, którym jest Ognisko TKKF "Przyjaciel Konika". Teren podczas mojej wizyty był już zamknięty, dlatego będę musiał wybrać się tutaj ponownie innego dnia.
Fort główny artyleryjski 49 "Krzesławice" był moim kolejnym przystankiem. Zwiedzanie również za zgodą właściciela, jednak trafiłem na otwartą bramę. Właścicielem jest Młodzieżowy Dom Kultury. Fort wybudowany w latach 1872-78 jako obiekt półstały, 3 lata później całkowita przebudowa na fort artyleryjski. Od momentu przejęcia terenu przez MDK został wykonany szereg prac renowacyjnych, dzięki którym fort odzyskał swój dawny wygląd.
Kolejnym fortem, do którego dojechałem jest fort pancerny pomocniczy 48a "Mistrzejowice" zlokalizowany w parku międzyosiedlowym. Powstał w latach 1895-97 i teraz niestety znajduje się w ruinie. Teren wokół od czasu do czasu doczekuje się wykoszenia trawy, jednak brak opieki nad fortem doprowadzi do jego szybkiej degradacji.
Niestety przegapiłem fort 48 "Batowice", ale na przystanku autobusowym tuż przy Cmentarzu Batowickim zauważyłem tabliczkę informującą o forcie 47½ "Sudół". Jako że był już zmierzch, to postanowiłem, że na nim zakończę moją dzisiejszą jazdę szlakiem. Mój pech sprawił, że szukałem w nieodpowiednim miejscu, dlatego zostawiłem poszukiwania na inny dzień.
Kategoria Polska / małopolskie, Twierdza Kraków, kraje / Polska, rowery / Trek

Dolina Prądnika o zachodzie słońca

  41.17  01:46
Rozleniwiłem się i zamiast od razu wyjść na rower, to przesiedziałem nad planowaniem innych rzeczy. Miało być do Miechowa, ale wyszła pętla przez Dolinę Prądnika. Na początek próbowałem dostać się jak najprościej w kierunku Krowodrzy. Prawie mi się to udało. Jeszcze będę próbował, bo przejazd przez Stare Miasto jest zbędny. Dalej znanym szlakiem z widokami na doliny i zachodzące słońce dotarłem do Bramy Krakowskiej, skąd wspiąłem się przez ciemny las do drogi krajowej, a tą, po zmroku, dotarłem do Krakowa. Tym razem nie przejechałem swojej kamienicy.
Kategoria Dolina Prądnika, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Kopiec Krakusa

  20.02  01:02
W tym roku stanowczo mam źle dobrane godziny pracy. Postanowiłem zrobić krótką przejażdżkę na Kopiec Krakusa. Skierowałem się na ul. Wadowicką, żeby stamtąd ul. Zamkniętą jakoś dojechać na miejsce. Niestety przeoczyłem wspomnianą drogę i musiałem błądzić koło cmentarza. Dalej uliczką pod górkę aż zatrzymałem się, żeby spojrzeć na mapę w telefonie. Źle pojechałem, więc skręciłem w polną drogę, która zamieniła się w ścieżkę. Rośliny wyższe ode mnie przeszkadzały w jeździe, a dodatek pokrzyw wyjątkowo zniechęcał do dalszej jazdy. Nie ugiąłem się i pokonałem strach przed poparzeniem. Dojechałem nad skarpę kamieniołomu tuż obok mojego celu. Widok bardzo piękny, zwłaszcza o zachodzie słońca. Udało mi się dotrzeć do kopca po ścieżce, którą jechałem. Choć nie jest tak wysoki jak kopce Piłsudskiego lub Kościuszki, to widok i tak jest niesamowity. Ludzie zbierają się tam, aby oglądać zachód słońca, dlatego i ja przystanąłem na tych parę chwil póki nie zapadł zmierzch.
Powrót miałem także po drodze terenowej, tylko na ostatnim zakręcie wpadłem w poślizg i wylądowałem na ziemi, zatrzymując się na dłoni. Nie pamiętam jak to zrobiłem, ale ani się nie wybrudziłem, ani nic nie stłukłem. Nawet nadgarstek mnie nie rozbolał. Pojechałem więc dalej i postanowiłem zrobić jedną rundkę po bulwarach nadwiślańskich.
Na ul. Grodzkiej jest jakaś tymczasowa zmiana organizacji ruchu, bo wjazd dla rowerów od Wawelu został zablokowany. Zignorowałem to, ale następnym razem będę musiał wybrać inną drogę. Zastanawiające jest też to, że ruch został także zablokowany dla dorożek, więc nie tylko rowerzyści mogą mieć pretensje. Teraz wyczytałem, że przebiegał tamtędy Tour de Pologne, a ponieważ znaki z tabliczkami wskazują daty do 3 oraz do 6 sierpnia, to zakaz jeszcze jakiś czas będzie obowiązywał. Kurczę, przegapiłem wtorkowy etap. Może chociaż na finał się załapię?
Kategoria Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Wspomnienie Tatr

  30.45  01:25
Kilka dni odpoczynku i zatęskniłem za rowerem, nawet po tak wyczerpującej jeździe. Z braku pomysłów i czasu postanowiłem pojechać do Doliny Prądnika. Miałem nadzieję, że tym razem dojadę. Niestety prognoza pogody zapowiadała przelotne opady, ale nie zważałem na to, bo chciałem się chwilę przejechać.
Droga pod Czerwonym Mostem już prawie wyschła. Prawie, bo o mało się nie wywróciłem. Rower stanął w poprzek, nabierając błota między szprychy. Dalej jakoś przejechałem i nie musiałem kombinować z przedostaniem się.
Kolano nadal mnie pobolewa. Po zjechaniu po ścieżce za Giebułtowem (wyjątkowo nie skorzystałem ze skrótu, który coraz bardziej zarasta) skierowałem się do drogi krajowej nr 94. Po sporym podjeździe mogłem szybkim tempem odrobić słabą średnią na pięknym zjeździe do Krakowa. Później jeszcze zachciało mi się ścigać z tramwajem, no i wygrałem po kilku przystankach. Jechałem tak szybko, że dogoniłem kolejny tramwaj i... minąłem swoją kamienicę. Zorientowałem się dopiero za Plantami! Gdzie ja miałem głowę? Wcześniej, jadąc, patrzyłem na znaki i odczytywałem pod zakazami pozwolenie na wjazd rowerem. Może to mnie zgubiło? W każdym razie objechałem Rynek i dotarłem do domu.
Kategoria Polska / małopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Tatry Tour

  383.59  19:31
Rok temu zaplanowałem taką sobie wycieczkę wokół Tatr. Po miesiącu postanowiłem wykonać plan, jednak z powodu złego samopoczucia nie udało się. Plan czekał na swoją realizację aż do wczoraj. Obudziłem się wcześniej, żeby przespać się przed wyruszeniem. Z drzemki wiele nie wyszło, bo nie potrafię zasnąć w ciągu dnia. Przygotowałem zawczasu sakwy, wypełniłem odrobiną ubrań, zapasem wody i jedzenia. Wgrałem do telefonu szczegółową mapę, aby nie robić dodatkowych kilometrów. Sprawdziłem rozkład pociągów, żeby z Chabówki (70 km od Krakowa) wrócić pociągiem. Byłem gotowy.
Wyruszyłem tuż po godz. 22, żeby zdążyć na wschód słońca w pięknej scenerii. Było gorąco i duszno, dlatego jak najszybciej chciałem się wydostać z Krakowa. Za jego granicami powietrze było rześkie i jechało się o wiele lepiej. Oświetlona droga aż do Świątnik Górnych pozwalała na swobodną jazdę. Do czasu, bo za tym miastem musiałem się aż zatrzymać, żeby przyzwyczaić wzrok do ciemności. Nawet moje oświetlenie nie pomagało.
Tuż przed Myślenicami zaczęło wiać. Droga przestała być przyjemna. W samym miasteczku jakaś impreza, więc pełno ludzi i aut zaparkowanych na ulicach. W miarę szybko się przedarłem do drogi tuż przy ekspresówce. Miałem piękny widok na rzekę Rabę w świetle księżyca.
Za Lubieniem zaczął się podjazd do Skomielnej Białej. Na drodze ekspresowej panował strasznie duży ruch, że bałem się jak będzie dalej, ale niepotrzebnie, bo na krajówce już mogłem spokojnie jechać pod górę. Od Chabówki zaczęła się droga, której nie znałem. Na początek podjazdy z przepięknymi widokami. Przejaśniało się coraz bardziej, a ja dojeżdżałem do Nowego Targu. To miasto przywitało mnie mgłą. Brr. Jechałem więc dalej, żeby jak najszybciej znaleźć się w górach. Chciałem zobaczyć wschód słońca i w ogóle Tatry.
Kolejny podjazd zacząłem w Gronkowie. Piękne górskie domy, tylko ciągle zastanawia mnie czemu one są takie wysokie. Czy po to, żeby ćwiczyć nogi na schodach przed wyjściem w góry?
Po 100 km drogi miałem średnią 17,1 km/h, no ale musiałem się oszczędzać, zwłaszcza, że jechałem wciąż pod górę. Od czasu do czasu robiłem też krótki odpoczynek, bo przede mną było jeszcze dużo gór.
Wschodu słońca nie zobaczyłem, ponieważ jechałem drogą wzdłuż kotliny. Zobaczyłem za to Tatry. Najpierw tylko jeden szczyt, a gdy wjechałem na wzniesienie, które przesłaniało mi panoramę – ujrzałem przepiękny widok. Każdy metr drogi, to inna perspektywa, dlatego co chwila zatrzymywałem się, żeby zrobić zdjęcie. Chciałoby się tam zostać, ale przede mną była jeszcze długa droga.
Zjechałem do Łysej Polany. Przede mną granica państwa, ale moją uwagę zwrócił znak "Morskie Oko". Nie był to mój cel, dlatego nawet nie próbowałem jazdy w tamtym kierunku. W dodatku to teren parku narodowego, więc jazda rowerem jest niemożliwa. Widziałem za to tabuny aut tam zmierzających. Ciekawe jak duży jest tamtejszy parking.
Ruszyłem Drogą Wolności na Słowacji. Mijałem piękne widoki z dużą ilością podjazdów i zjazdów. I co najciekawsze – na drodze były wyrysowane oznaczenia trasy Tatry Tour z informacją o długości podjazdu lub o najbliższym skręcie. Ponieważ ta trasa wiedzie wokół Tatr zgodnie z ruchem wskazówek zegara, to po pewnym czasie przestałem zerkać na mapę i jechałem za strzałkami.
Na Słowacji panuje inna kultura wśród rowerzystów. Oni się tam nie pozdrawiają. To chyba domena Polaków. Mimo wszystko ja machałem im, a gdy mi się znudziło to, że nie każdy odmachiwał, wtedy zauważyłem, że większość z nich dziwnie się patrzyła, gdy się mijaliśmy. Ach, jeszcze dziwniejsza rzecz – na Słowacji ludzie witają się lewą ręką? Jak już ktoś mi odmachał, to tylko lewą. Może ja po prostu nie zauważałem, gdy podnosili dwa palce, żeby niby mi pomachać? (Oczywiście teoretyzuję, bo takiego przypadku nie dostrzegłem).
Miasto Wysokie Tatry (słow. Vysoké Tatry) jest naprawdę położone wysoko, bo właśnie tutaj osiągnąłem wysokość 1271 m n.p.m. Miasto powstało z połączenia kilkunastu mniejszych osad, przez co ciągnie się przez kilkadziesiąt kilometrów.
Zmartwiła mnie bateria w telefonie, która padła po 150 km jazdy. Stanowczo odradzam kupowania zamienników, bo szybko się zużywają (coraz częściej muszę ją ładować). Na szczęście miałem przy sobie drugą, oryginalną, dzięki czemu mam ślad z całej wycieczki.
Gdy zaczął się zjazd – w miejscowości Szczyrbskie Jezioro – pojawił się problem. Na najwyższym biegu łańcuch przeskakiwał na tylnej zębatce. Zatrzymałem się i zacząłem grzebać przy napędzie, ale nie wiedzieć czemu nie udało mi się tego skorygować. Mając już tylko 6 rzędów w kasecie, ruszyłem dalej, już po Tatrzańskiej Drodze Młodości.
Tak jechałem i podziwiałem widoki – na lewo doliny, na prawo góry. Często się zatrzymywałem, żeby albo zrobić zdjęcie, albo po prostu odpocząć od upału, bo zbliżało się południe i jazda stawała się coraz cięższa. Co za widoki! Miejscowi kolarze mają tu raj, bo droga bardzo wygodna, aut niedużo i piękne okolice. Tylko brakuje drzew, które dawałyby cień. Choć z drugiej strony krajobrazy już nie byłyby tak zachwycające.
W miejscowości Podtúreň minąłem autostradę, która ma monumentalny most. Aż przypomniała mi się estakada nad Milówką. W sumie jeszcze nigdy nie jechałem żadną tak wzniosłą budowlą. Kiedyś trzeba spróbować.
W Liptowskim Mikułaszu (słow. Liptovský Mikuláš) miałem okazję przejechać się po raz drugi dzisiaj drogą dla rowerów, choć już mniej wygodną. Tutaj też odpocząłem, zjadłem swój posiłek, który zrobiłem wczoraj i pojechałem dalej, zatrzymując się coraz częściej, bo słońce prażyło coraz bardziej.
Przejechałem koło jeziora Wag (słow. Váh), przy którym w tak upalny dzień tłumy nie miały końca. Minąłem jeden z wielu kościołów dzisiaj, ale jakoś nie miałem ochoty zatrzymywać się i szukać najlepszego ujęcia, dlatego ten w Liptowskich Matiaszowcach (słow. Liptovské Matiašovce) jest jedynym, który sfotografowałem. Szkoda, bo minąłem ich tak dużo i niektóre wyglądały wybitnie. Chyba piękno Tatr dodatkowo zniechęcało mnie od odrywania aparatu od tych gór.
Jeszcze przez wyjazdem martwiła mnie serpentyna, do której zbliżałem się. I właściwie, bo przy tym upale nie mogłem jej podjechać. Zatrzymywałem się dosłownie przy każdym cieniu. Ten niestety był tylko po lewej stronie jezdni, a jak już ów cień był dłuższy, to szedłem do jego końca, odpoczywałem od upału o ile robaki pozwoliły i próbowałem dojechać do kolejnego przystanku. To był najgorszy podjazd jaki do tej pory zrobiłem w życiu. Gorszy od Kapelli. Ciągnął się niemiłosiernie. Co zakręt pragnąłem, żeby to był już koniec, ale tak nie było. Gdy w końcu dojechałem do cienia rzucanego przez stok... słońce zaszło za chmurę. Niech to szlag! Tak perfidnie. I jak już stok się skończył, to i chmura zdążyła się oddalić. Szczęście, że to był już koniec podjazdu.
Jak na temperaturę ok. 40 °C w słońcu, to miałem dość. Pół roku temu koleżanka namówiła mnie na tarocistę, który wywróżył mi wizytę w ciągu dwóch lat... w Afryce – na rowerze. To nie dla mnie, ja nie wytrzymam takich temperatur. Niech ktoś inny korzysta z tej wróżby, ale na pewno nie będę to ja.
Wczoraj, przed wyjazdem, spojrzałem na prognozę pogody dla okolic Tatr. Jak nic miało padać. Trochę się tego obawiałem przed podróżą, jednak podczas tego podjazdu pragnąłem, żeby spadł deszcz. Nie było jednak o tym mowy, bo o ile chmur nagromadziło się sporo, to nad moją głową nie było ani jednej. No, może poza tą, która w pewnym momencie na chwilę zasłoniła słońce, gdy kończyłem podjazd.
Miałem z górki i to długiej, ale dużej ulgi to nie przyniosło. Nie czułem tego chłodu podczas zjazdu, jak rok temu, gdy po długim podjeździe między Wisłą i Szczyrkiem zaczął się chłodny zjazd. Wtedy jednak cała podróż była przesycona mroźną jazdą; nie to, co dzisiaj.
Zaplanowałem dojazd do Chabówki, a następnie powrót pociągiem – ostatnim, którym można przewieźć rower – po godz. 15. Niestety ta godzina wybiła podczas morderczego podjazdu i wyglądało na to, że dzisiaj pobiję rekord życiowy.
W Orawicach (słow. Oravice) zaczęło być płasko, co więcej – miałem z górki, ponieważ jechałem z nurtem rzeki Orawicy (słow. Oravica). W samej miejscowości odbywał się jakiś festyn. Dużo Polaków i Słowaków, ale to zrozumiałe dla przygranicznych miejscowości. Ja jechałem dalej, ponieważ kończyła mi się woda, a nie miałem euro, żeby cokolwiek kupić po tej stronie granicy.
Chmur przybywało, widziałem nawet błyskawicę, ale przestawało być upalnie, więc już nie chciałem żadnego deszczu. Ostatni podjazd i znalazłem się w Chochołowie, w Polsce. Tutaj też znalazłem otwarty sklep. Sporo ludzi, jednak nie miałem wyjścia – zostawiłem rower przed wejściem. Nadal mam szczęście i mogłem ostatnie 100 km pokonać na rowerze. Jedynie licznikiem ktoś się pobawił.
Gdy Zakopianka jest zakorkowana, turyści wybierają właśnie tę drogę do powrotu z Zakopanego. Na początku mijało mnie strasznie dużo aut, ale później ruch się zmniejszył (fala się skończyła czy jest jakiś inny objazd?). Miałem teraz cały czas z górki, a po mojej lewej stronie widziałem zachodzące słońce. A! Co najważniejsze – za plecami miałem Tatry. Są widoczne naprawdę z daleka. Dlaczego nie zrobiłem tego ostatniego zdjęcia po polskiej stronie?
Z Chabówki udałem się do Rabki-Zdrój. Nie miałem już sił ani ochoty na podjazdy, więc skierowałem się do Mszany Dolnej. Zapomniałem, że na tej drodze jest kilka wzgórz, ale szybko sobie z nimi poradziłem. Masakra była dopiero z Mszany Dolnej do Lubienia. Dosłownie masakra, bo robactwa już dawno tyle się ode mnie nie odbiło. Chciałem jak najszybciej wyjechać z tej doliny, bo to najprawdopodobniej fauna znad rzeki Raby.
Droga do Myślenic już nie taka spokojna, bowiem było więcej aut niż ostatnio. Księżyc się schował, więc nie było widać Raby. Zostawało mi gapienie się na pędzące auta powracające z gór.
Impreza w Myślenicach nie miała końca, a dodatkowo zaraziła Lubień, który minąłem wcześniej. No ale każdy ma inny sposób na spędzanie wolnego czasu. Ja dzisiaj go spędziłem na rowerze.
Za Myślenicami czekała mnie ostatnia katorga. Jechałem i jechałem – podjazdy i zjazdy. Miałem dość, a końca nie było widać. Jeszcze te setki aut. Jedyny plus taki, że oświetlały mi pobocze, a to było szerokie i najczęściej wygodne. Jedynie od czasu do czasu pojawiały się wsi, w których ktoś wymyślił, żeby postawić betonowe bloki na mojej drodze.
Niestety w Krakowie idylla się skończyła i musiałem jechać po jezdni. O ile na wiadukcie nad autostradą mogłem przejechać z 5 razy w obie strony i nikt nie przeszkodziłby mi, to dalej ruch był znów duży i straszny. Gdy mogłem, to jechałem po chodniku, ale ten nie nadaje się, bo to stare, betonowe płyty, więc jak nie było aut, to wracałem na asfalt.
Do domu dojechałem tuż przed północą. Pokonałem swój poprzedni rekord życiowy, w dodatku miałem tyle podjazdów, że na ten rok mam dość. W 2014 spróbuję zrobić dystans z czwórką na przodzie. Marzy mi się też wyprawa jak rok temu podczas majówki, tylko może dłuższa. Marzenia.
Kategoria góry i dużo podjazdów, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, kraje / Słowacja, kraje / Polska, rowery / Trek

Krakowska Masa Krytyczna

  26.08  02:21
Mój pierwszy i zarazem ostatni udział w Masie Krytycznej. Zaczęło się od przymusu oddania koła do serwisu. Niestety serwisant zrozumiał wymianę wszystkich szprych jako wymianę tych wyrwanych, dlatego wciąż będę się bał nierówności na drogach. Zabawne, że przed wymianą opon bałem się złapania kapcia. Później, gdy zaufałem lepszej gumie, jeździłem nie zważając na przeszkody, a po Ślęży znów zacząłem się bać dziur na drogach – tym razem ze względu na te nieszczęsne szprychy.
Na krakowski Rynek dojechałem na kwadrans przed godz. 18, akurat, gdy rowerzyści zbierali się pod pomnikiem Adasia. Organizator wygląda jak Robin Williams. Po jego wprowadzeniu ruszyliśmy zaplanowaną trasą w kierunku Nowej Huty. Z początku ślamazarnie, że piesi nas wyprzedzali, ale później już było lepiej – jechaliśmy 6-10 km/h. Eskortowani przez policję i wolontariuszy mogliśmy poruszać się drogami, którymi zwykły jeździć auta. Niestety przy takim tempie ręce zaczęły mnie boleć jeszcze nim dotarliśmy do połowy trasy. Później doszły jeszcze plecy.
Przejazd był spokojny, widziałem tylko dwa wypadki. Łącznie udział wzięło ok. 535 rowerzystów. Ale to dane z jednego miejsca, a w trakcie dołączano się i odłączano, dlatego nie sposób zmierzyć całkowitej ilości osób biorących udział w imprezie.
Teraz już wiem, że Masa Krytyczna jest dla niedzielnych rowerzystów i dlatego tak mało osób bierze w niej udział. Kolarzy w strojach widziałem niewielu i teraz znam powód. Szkoda czasu i sił na takie wydarzenia. Jedynie wolontariusze nie mogli narzekać na nudę. Robili interwały przez całą drogę i jeżeli ktoś miałby mnie zaciągnąć ponownie na Masę Krytyczną, to wyłącznie jako wolontariusz.
Kategoria Polska / małopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Nie do Miechowa

  12.88  00:35
Teraz nie wiem czy to mój wczorajszy pech, czy w Worbike'u wcisnęli mi marnej jakości szprychy. Niestety dzisiaj sobie nie pojeździłem. Specjalnie się spieszyłem, żeby szybciej wyjść na rower. Na czerwonym szlaku tuż przed Zielonkami stało się to, czego obawiałem się od dwóch tygodni – pękły dwie szprychy w tylnym kole. Nie mogłem kontynuować jazdy. Było po godz. 18, więc musiałem się spieszyć z powrotem. Pewien chłopak próbował mi pomóc, ale wiele zdziałać nie mógł. Postanowiłem poluzować tylny hamulec i jakoś się dowlec do domu. Wróciłem tą samą drogą, starając się jechać wolniej i uważniej. Niestety nie zdążyłem dotrzeć do jakiegokolwiek serwisu, żeby mieć koło na jutro, a chcę wymienić wszystkie szprychy, żeby nie mieć takich niespodzianek w przyszłości. Wygląda na to, że mój udział w jutrzejszej Krakowskiej Masie Krytycznej stoi pod znakiem zapytania.
Kategoria Polska / małopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Frywałd

  46.94  02:03
Niewiele czasu, więc i niewiele kilometrów. Nie miałem celu, więc postanowiłem pojechać do Frywałda – miejscowości, przez którą przejeżdżałem wielokrotnie, zazwyczaj podczas powrotów nocą. Drogę miałem bardzo prostą, bo spod kamienicy prosto, bez żadnego skrętu na jakimkolwiek skrzyżowaniu. Stare, znajome tereny. Te same dziury, wyboje. Droga z Brzoskwinii do Frywałdu jak zawsze niebezpieczna, choć dzisiaj wyprzedzałem wszystkie jadące tamtędy auta.
Droga powrotna zaczęła się bardzo malowniczo. Kolejna dolina z pięknymi skałami wapiennymi. Równa droga, a za Mnikowem gładki asfalt. W Cholerzynie zaplanowałem skrócić sobie drogę przez wjazd na drogę terenową, żeby nie jechać przez Kryspinów. Po chwili byłem w Krakowie. Jechałem prosto do domu, dlatego postanowiłem zjechać z głównej drogi. Minąłem znane mi uliczki, ponieważ szukałem kiedyś drogi przez Rezerwat Panieńskie Skały. Niestety tak się zagapiłem, że nie zauważyłem progu. Choć przejechałem przez niego, to myślałem, że popękały mi obręcze tak odczułem to bliskie spotkanie z krawężnikiem. Ktokolwiek wymyślił ten stopień nie miał zbyt wesołego życia (do czasu aż ludzie zaczęli się wywracać w tamtym miejscu po zmroku). Dalej przez Park Decjusza i obok Błoni dostałem się do domu, już starając się bardziej uważać na drogę. Pewnie czeka mnie centrowanie kół.
Kategoria Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery