Niewiele czasu, więc i niewiele kilometrów. Nie miałem celu, więc postanowiłem pojechać do Frywałda – miejscowości, przez którą przejeżdżałem wielokrotnie, zazwyczaj podczas powrotów nocą. Drogę miałem bardzo prostą, bo spod kamienicy prosto, bez żadnego skrętu na jakimkolwiek skrzyżowaniu. Stare, znajome tereny. Te same dziury, wyboje. Droga z Brzoskwinii do Frywałdu jak zawsze niebezpieczna, choć dzisiaj wyprzedzałem wszystkie jadące tamtędy auta.
Droga powrotna zaczęła się bardzo malowniczo. Kolejna dolina z pięknymi skałami wapiennymi. Równa droga, a za Mnikowem gładki asfalt. W Cholerzynie zaplanowałem skrócić sobie drogę przez wjazd na drogę terenową, żeby nie jechać przez Kryspinów. Po chwili byłem w Krakowie. Jechałem prosto do domu, dlatego postanowiłem zjechać z głównej drogi. Minąłem znane mi uliczki, ponieważ szukałem kiedyś drogi przez Rezerwat Panieńskie Skały. Niestety tak się zagapiłem, że nie zauważyłem progu. Choć przejechałem przez niego, to myślałem, że popękały mi obręcze tak odczułem to bliskie spotkanie z krawężnikiem. Ktokolwiek wymyślił ten stopień nie miał zbyt wesołego życia (do czasu aż ludzie zaczęli się wywracać w tamtym miejscu po zmroku). Dalej przez Park Decjusza i obok Błoni dostałem się do domu, już starając się bardziej uważać na drogę. Pewnie czeka mnie centrowanie kół.