Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2017

Dystans całkowity:1357.71 km (w terenie 3.20 km; 0.24%)
Czas w ruchu:73:27
Średnia prędkość:17.76 km/h
Maksymalna prędkość:56.85 km/h
Suma podjazdów:8279 m
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:61.71 km i 3h 29m
Więcej statystyk

Upał w Ise

59.5703:04
Tak, było gorąco. Już od rana, gdy pożegnałem się z Abhim i ruszyłem przed siebie do Ise, bo nie miałem niczego ciekawszego do roboty. Niebo spowite chmurami nie okazywało litości i działało jak szklarnia. Była to droga przez mękę, więc jechałem powoli w dół pośród aut i zaledwie kilku lasów.
W Ise chciałem tylko zobaczyć chram. Niewiele w sumie o nim wiedziałem. Ktoś podsunął mi propozycję, żebym go odwiedził, więc tak też chciałem uczynić. Nie sądziłem, że jest to najświętszy chram w Japonii.
Dojechałem do Naikū, jednego z dwóch centralnych chramów w Ise, bo ten chram jest tak jakoś rozproszony po całym mieście. Trafiłem więc do najważniejszego miejsca. Wcześniej jeszcze przespacerowałem się po deptaku, który przyciąga wielu turystów niczym Gion w Kyōto. A potem odwiedziłem chram. Ogrodzony i niedostępny. Jest jeden ołtarz przed głównym budynkiem, do którego modlą się Japończycy i tyle z widoków. Zresztą zakaz fotografowania nie pozwolił mi sfotografować nawet tego, co można było tam zobaczyć.
Zacząłem się powoli zbierać. Miałem niewiele do przejechania, ale i tak topornie mi to szło. Myślałem, że się spóźnię na spotkanie, ale w porę udało mi się dojechać pod blok, gdy wyszedł Junior, który gościł mnie tego dnia. Wybraliśmy się do lokalnej restauracji, aby zjeść yakiniku, czyli grillowane mięso, a żeby było ciekawie, każdy stół miał własny grill i trzeba sobie samemu takie kawałki mięsa podgrillować. Polecam, zwłaszcza że wołowina z Matsusaki jest tej samej klasy, co wołowina z Kobe.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Park Narodowy Ise-Shima

106.1805:59
Dzień rozpoczął się upałem. Wygląda na to, że japońskie lato się zaczęło. Pory deszczowej w tym roku jakoś tak nie było. Już kilka osób mówiło mi, że z roku na rok pora deszczowa robi się coraz dziwniejsza. Klimat na świecie się zmienia na naszych oczach.
Chociaż mogłem pojechać do Ise po „prostej” (z paroma górami), to jednak chciałem zobaczyć więcej i dlatego wybrałem się dookoła Parku Narodowego Ise-Shima. Tunele były oczywiście najlepszą atrakcją ze względu na przyjemną temperaturę, jaka w nich panowała.
Słoneczny dzień odbierał urok dzisiejszej wycieczce. Do Shimy prawie się nie zatrzymywałem. No, chyba że nie mogłem wytrzymać i potrzebowałem cienia. Potem wpadłem na pomysł, żeby szybko pojechać na południowo-wschodni kraniec półwyspu. Ale nie dalej, bo z mapy znalezionej poprzedniego wieczora dowiedziałem się, że nie ma żadnych oznaczonych atrakcji w tamtym rejonie. Można spróbować pojechać gdzieś dalej o wschodzie lub o zachodzie słońca, aby uchwycić piękne kolory i krajobrazy, ale ja nie miałem takich możliwości.
Ruch na drogach był strasznie duży. Było to o tyle dziwne, że to jest kraniec Japonii, a mimo to aut było pełno niczym w Kyōto lub w Ōsace. Dojechałem do punktu widokowego na brzegu oceanu, odpocząłem w cieniu i pojechałem na północ. Znalazłem kilka bocznych dróg, żeby uniknąć jazdy wśród aut i jeden wał przeciwpowodziowy wzdłuż plaży pełnej surferów. Przypadkiem trafiłem na drogę dla rowerów w środku lasu, ale taką dziwną, bo i tak jeździły po niej auta.
Wieczór zbliżał się szybkimi krokami. Chcąc skrócić sobie drogę, wybrałem Drogę Perłową. Wyglądała niczym te autostrady po środku niczego, które spotkałem już kilka razy w Japonii. Tym razem miałem szczęście i mogłem na nią wjechać. Było nawet ładnie, a przede wszystkim dużo drzew i cienia. Wieczór zastał mnie w miasteczku Toba, a noc w Ise. Miałem niewielki dystans do pokonania do celu, którym było miejsce spotkania z kolejnym Couchsurferem. Niespodzianką okazało się to, że umówiliśmy się w środku festiwalu z pokazem sztucznych ogni, które są organizowane w Japonii z okazji nadejścia lata. Czyli to już oficjalne otwarcie upałów. Chociaż ja różnicy nie zauważyłem żadnej, bo pory deszczowej prawie nie było.
Martwiłem się, że coś pójdzie nie tak, ale Abhi przyjechał pickupem. Udało mu się uprosić policjanta, żeby mógł zabrać mnie na pakę, bo nie było miejsca do zatrzymania. A potem pojechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów dalej do jego domu. Abhi jest 60-letnim Francuzem, który przez całe swoje życie podróżował w jakimś celu. Mieszkał w wielu miejscach na świecie, ale nigdy nie podróżował dla rozrywki. Zawsze miał cel. W Japonii zapragnął otworzyć miejsce dla podróżników, którzy mieliby się gdzie zatrzymać. Jego spirytystyczne podejście do życia było bardzo fascynujące.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Minami-Ise

116.3606:44
Dzisiejsza trasa była odrobinę szalona, bo musiałem dostać się w kilka godzin do oddalonego o 100 km miasteczka. Oczywiście nie wszystko szło tak, jakbym sobie tego życzył.
Już od rana były problemy, bo znów miałem kapcia w przednim kole. Ale tylko dopompowałem powietrza i tyle ze mnie. Potem musiałem co 10 km powtarzać procedurę, ale to nic w porównaniu z resztą problemów. Długim tunelem przedostałem się do miasta Owase, skąd miałem dalej jechać wzdłuż wybrzeża. Niebo pokrywały deszczowe chmury i nawet przez kilkanaście minut popadało. Pojechałem jednak zgodnie z planem i skończyłem na ślepej drodze, która istniała tylko na mapie. Może gdybym rozumiał japoński, to wiedziałbym co mówią znaki drogowe. W każdym razie, musiałem się odrobinę zawrócić i na skrzyżowaniu pojechać drogą pod górę. Nic to jednak nie dało, bo na kolejnym skrzyżowaniu zrobiłem szybki spacer orientacyjny i docierałem tylko do kończących się dróg. Ostatecznie wybrałem drogę, która doprowadziła mnie z powrotem do miasta. Minąłem przy tym setki drzew z pomarańczami.
Chcąc skrócić sobie drogę, wybrałem jakiś stary asfalt, który miał być zakończony tunelem. Z początku było nieźle, ale już w momencie, gdy droga zmieniła nawierzchnię na żwirową powinienem był zawrócić. Mimo to uparcie jechałem pod górę, aż trafiłem na blokadę, a za blokadą... urwany most. Nijak nie mogłem się przedostać, więc cały wysiłek poszedł na marne. Musiałem zawrócić po raz kolejny i w końcu wjechać na drogę krajową, gdzie ruch samochodowy informował mnie, że tamtędy ta się pojechać. Miałbym niespodziankę, gdyby tunel okazał się zamknięty dla rowerów, ale na szczęście tak nie było.
Potem już nie miałem zbyt wielu przygód. Ot, kilka tuneli, w tym jeden z zakazem wjazdu rowerem, w innym tunelu wpadłem w poślizg, bo jechałem zbyt blisko lewej krawędzi. Zadziałał system antywypadkowy i odczepiła się przyczepka. W jeszcze innym tunelu było tak brudno, że całe nogi miałem czarne, nie wspominając o rowerze i sakwach. A po wyjechaniu z jeszcze innego tunelu przebiłem przednią oponę tak, że już nie działała metoda dopompowania co 10 km. Musiałem wymienić dętkę.
Dojechałem do mojego celu. Oczywiście spóźniony przez dzisiejsze problemy orientacyjne oraz techniczne. Pensjonat przeznaczony dla kobiet, ale właścicielka zrobiła wyjątek. Pewnie dlatego, że nie było gości – miałem po raz kolejny cały budynek tylko dla siebie. Takie proste życie wiedzie się na wsi.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, terenowe, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kumano Kodō

49.3002:55
Na dzisiaj zaplanowałem bardzo krótki odcinek po prostej, ale ze względu na niemożliwość jazdy po autostradzie ani po torach, musiałem wybrać bardziej krętą i górzystą drogę. Pogoda wyjątkowo sprzyjała, bo pojawiła się mgła. A może to były chmury?
Kumano Kodō jest zbiorem pradawnych szlaków pielgrzymkowych, które przecinały Półwysep Kii. Dzisiejsza wycieczka przypominała mi o tym na każdym kroku poprzez znaki drogowe kierujące do przeróżnych punktów na tym szlaku. Nie mogłem sobie jednak pozwolić na zboczenie z drogi, bo postojów byłoby za dużo. Myślę, że warto jednak wybrać się pieszo na wyprawę w te okolice. Z rowerem byłoby ciężko, o czym przekonałem się przedwczoraj.
Poza wieloma zakrętami i podjazdami było też sporo tuneli. Najstarsze datowane na lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Ile to pracy musieli włożyć, żeby przekopać się przez taką górę. Wrażenie robią również drogi prowadzące po zboczach gór, bo częstym widokiem jest wielka, zacementowana ściana od strony góry. Po kilku miesiącach spędzonych w Japonii jest to już codzienność, ale wciąż robi wrażenie, gdy spojrzeć na skalę, z jaką przekształcono Japonię, aby żyło się wygodniej i bezpieczniej.
Dzisiaj zaczęły się problemy z przednim kołem. Z wolna zaczęło uchodzić z niego powietrze. Ponieważ działo się to bardzo wolno, to nie przejmowałem się. Dopompowałem od czasu do czasu trochę powietrza i mogłem jechać dalej. Na jednym zakręcie stało się coś dziwnego. Chciałem zwolnić, bo wszedłem w niego ze zbyt dużą prędkością, ale przyczepka popchnęła mnie i niskie ciśnienie z przodu spowodowało, że się zachwiałem. Pęd trzeciego koła wyrzucił je na środek jezdni. Zadziałało zabezpieczenie i przyczepka odpięła się, a ja bezpiecznie wyhamowałem. Takiej dawki adrenaliny dawno nie dostałem. Jak to dobrze, że te drogi są puste i nic za mną nie jechało.
Po osiągnięciu mojego celu, wioski Kuki, powietrze zeszło całkowicie. Odnalazłem pensjonat na dzisiejszy dzień, oczywiście cały tylko dla mnie i spróbowałem załatać dziurę. Znalezienie jej było wyjątkowo trudne, bo otwór był niewielki i wyglądał bardziej jak defekt dętki. Niestety miałem trudności z przyklejeniem łatki, bo dętka była pokryta tłustym talkiem. Wytarłem klejone miejsce, ale i tak łatka odeszła po przyklejeniu. Przykleiłem już wiele łatek, ale takich trudności nigdy nie miałem. No, pomijając te beznadziejne samoprzylepne łatki, z którymi męczyłem się na początku mojej podróży. Użyłem kleju po raz drugi i całość jakoś się związała. Pozostawała nadzieja, że to wytrzyma.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Trzeci sklep po lewej

51.6002:40
Dopompowałem tylne koło i zauważyłem, że bieżnik zdarł się do warstwy opasania. Uwidoczniły się nitki ułożone pod kątem 45°. Była to najwyższa pora, aby znaleźć nowe opony, mimo że na tej przejechałem 2,7 tys. km. Dla porównania na poprzedniej, fabrycznej tylko po Japonii pokonałem 2,5 tys. km i 4,8 tys. km od momentu kupienia roweru.
No to sobie pojeździłem. Podczas zjazdu do miasteczka Taiji złapałem gumę. Już nie pomagało dopompowanie opony, więc poszedłem pieszo szukać sklepu rowerowego. Nie chciałem bawić się w łatanie dętki. Wolałem od razu wymienić całą oponę. Na mapie wypatrzyłem jakiś sklep i poszedłem do niego. Był zamknięty, więc spróbowałem potraktować klejem dziurę w oponie, przez którą uciekało powietrze. Nic to nie dało, ale o dziwo powietrze uciekało do pewnego poziomu ciśnienia, więc mogłem bardzo wolno i ostrożnie jechać. Najgorsze były krawężniki, bo czasem czułem uderzenia o obręcz.
Z wolna dojechałem do drugiego sklepu. Otwarty, ale w środku nie było nikogo i nikt nie przychodził na moje powitanie. Wśród widocznego asortymentu i tak nie było opon do kolarzówek. Postawiłem więc na kolejny sklep przed całkowitą rezygnacją i wymianą dętki.
Do trzech razy sztuka. Tym razem się udało i nawet właściciel mówił po angielsku. Opony miał tylko składane. Nie lubię ich, bo szybko się zużywają, ale nie miałem wyboru. Wymianę dostałem gratis, więc zamieniliśmy kilka zdań i mogłem ruszać w dalszą drogę.
Rano padał deszcz zanim ruszyłem. Myślałem, że będzie padać dłużej, ale zrobiło się nieznośnie gorąco. Tak nieznośnie, że nic mi się nie chciało. Nawet wyciągać aparatu do robienia zdjęć, ale nie było czego fotografować, bo padło na prosty odcinek bez szczególnych widoków.
Dojechałem do miasteczka Kumano. Jest tam tyle starych domów, że nie było wyjścia, abym nie trafił do jednego z nich. Tym razem zatrzymałem się w domu gościnnym bez łazienki, a rolę toalety pełniła latryna. W upalny dzień było to ostatnie miejsce, które chciało się odwiedzić. Skorzystałem z publicznej łaźni i prawie wszedłem do części dla kobiet, bo drzwi nie odróżniały się w żaden sposób.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Droga donikąd

62.9403:35
Zapowiadało się na deszcz, ale i tak było duszno. Chciałem więc przejechać jak najdalej. Nie chciałem wracać drogą z ograniczeniami w ruchu, więc pojechałem w przeciwną stronę. Nie był to najlepszy wybór.
Na mapie znalazłem bardzo ładny odcinek drogi wzdłuż rzeki. Z początku nie wyglądał najlepiej, ale dałem mu szansę. Stary asfalt przysypany liśćmi, do tego odrobinę podjazdu. Było ślisko, ale dostałem się na zbocze i miałem w dół do rzeki. Tylko co to było? Mogłem już wtedy zawrócić, ale nie, uparłem się. Nie mogłem jechać, więc prowadziłem rower. Korzenie i luźne kamienie przeszkadzały nawet w przemieszczaniu się pieszo. Ale i tak szedłem. Pokonałem tak z kilometr, aż dostałem się do rzeki. Tam droga wiodła dalej po wale rzecznym. Tylko ciężko to nazwać drogą. Na mapie oznaczona jako droga drugorzędna, a tam człowiek ledwo może przejść. Zostawiłem rower i poszedłem sprawdzić jak to dalej wygląda. Nic dobrego, bo było widać ślady żywiołu, który kilka miesięcy albo tygodni wcześniej wraz z masami wody porywał drzewa i luźny materiał, blokując przejścia. Murowany wał nadrzeczny był w kiepskim stanie. Kombinowałem jak go pokonać, usuwałem drobne przeszkody, aż wreszcie podjąłem właściwą decyzję – powrót. Nie wiem, co mnie czekało w dole rzeki, bo widziałem rybaka, który na pewno nie dostał się od mojej strony. Może byłem blisko cywilizacji, ale byłem wystarczająco wykończony, a czekała mnie jeszcze wspinaczka na górę. Było ciężko, pot się lał ze mnie niby litrami, bo ubrania miałem mokre jakbym wyszedł z wody. Buty ślizgały się, ręce bolały od ciągnięcia roweru. Wreszcie powróciłem do cywilizacji i nie miałem sił na nic.
Dalsza droga okazała się w miarę prosta, bo dużo zjazdu w dół. Zatrzymałem się przy kilku maszynach z napojami, bo zużyłem całą wodę na niefortunnej wspinaczce. Został jeszcze jeden długi podjazd i akurat wtedy pokazało się słońce. Było gorąco jak diabli. Ubrania nie zdążyły wyschnąć, a tu znowu pot ciekł ciurkiem. Japonia kiedyś mnie wykończy.
Dotarłem do miasta, nawet znalazłem pierwszy od dwóch dni konbini (coś jak nasza Żabka). Chciałem odpocząć, ale czas mi nie pozwalał. Zjadłem szybko zimny makaron, który jest super popularny latem i pojechałem dalej, omijając wyspy kuszące na mapie. Nie przepuściłem okazji, aby zobaczyć skały Hashi-Gui-iwa. Skusiła mnie brama torii na pobliskiej wyspie, a ponieważ był odpływ, mogłem się tam dostać spacerem. Znalazłem tam niewielką kapliczkę i w sumie tyle. Wróciłem do kręcenia korbą.
Całą drogę do miasteczka Taiji pokonałem prawie bez zatrzymania. Niestety nie zwróciłem uwagi, że słońce opaliło mi połowę twarzy i po dotarciu do celu nie wyglądałem najlepiej. Znalazłem jeszcze jedno konbini i z zakupami udałem się do pensjonatu. Dowiedziałem się, że byłem pierwszym gościem, bo dopiero otworzyli to miejsce. Różnica temperatury i wilgotności powietrza między klimatyzowanym pokojem i resztą domu była ogromna. Zupełnie jakby z pokoju wejść do sauny. Do tego znów miałem cały budynek tylko dla siebie. Choć ciężko jest znaleźć nocleg w tej części Japonii, to jednak nie ma dużej popularności wśród turystów.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W górach, gdzie internetu brak

58.6803:22
Dzień zaczął się upałem, a ja miałem zaplanowany odcinek górski. Nie zapowiadało się to dobrze. Do tego pojawiły się cykady. Z daleka są niegroźne, ale z bliska? Ogłuchnąć można.
Objechałem Shirahamę po linii brzegowej. Można tam zobaczyć mnóstwo formacji skalnych. I to w sumie tyle atrakcji na dzisiaj. Pojawiło się kilka podjazdów, jeszcze więcej słońca, a i palmy coraz gęściej obsiane. Tylko gdzie są kokosy?
Zacząłem długi podjazd. Nie był na szczęście stromy. Niebo zachmurzyło się i od czasu do czasu grzmiało. Domyślałem się, że czeka mnie prysznic. A na drodze jeszcze blokada z powodu remontu. Droga zamykana na pół dnia i otwierana tylko raz na półtorej godziny. Miałem to szczęście, że przyjechałem tylko kwadrans przed otwarciem. Dalej było jeszcze ciekawiej, bo droga zwęziła się do szerokości japońskiego auta. Ale przy zerowym ruchu to nie przeszkadza. Tam nawet w tunelach wyłączają światła, bo nie miałyby dla kogo świecić.
Oczywiście zaczęło padać, ale byłem prawie na miejscu. Zaniepokojony pogodą właściciel wyjechał mi naprzeciw autem, a potem doprowadził do celu. Zatrzymałem się dzisiaj w domu gościnnym wynajętym przez Airbnb. Byłem jedynym gościem, więc miałem ciszę i całą przestrzeń dla siebie. Tylko brakowało internetu. Po kontakcie z właścicielem przez telefon publiczny udało się odnaleźć przyczynę. Ręcznie zapisane hasło było trudne do rozszyfrowania, a do tego moja sieć komórkowa nie działała z powodu awarii stacji nadawczej – podobno po uderzeniu pioruna.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Trochę deszczu i ulewa

113.4106:35
Kolejny dzień podróży wokół półwyspu Kii. Jego dużym plusem jest znikomy ruch. Cała droga raz na kilka minut jest tylko moja. Na dzisiaj zaplanowałem dłuższy odcinek, ale szło mi strasznie wolno po tak długiej przerwie od roweru. Przynajmniej pogoda była pobłażliwa... z rana.
Wyjeżdżając z Wakayamy, dostrzegłem na zboczu świątynię na wysokich fundamentach. Musiałem się tam zatrzymać, a i bilet miał przystępną cenę. Nie to, co w Kyōto. Wdrapałem się na szczyt placu świątynnego i okazało się, że w pawilonie, który zwrócił moją uwagę, stoi złoty posąg Buddy. Wstęp na taras widokowy był dodatkowo płatny, ale już wiedziałem, że widoki nie powalają, więc nie wchodziłem tam. Świątynia jest popularna dzięki temu, że kwiaty wiśni zaczynają tam kwitnąć dużo wcześniej niż w okolicy.
Prognoza pogody zapowiadała grzmoty i tak też było. Ciężkie chmury przesuwały się po niebie, dając o sobie znać od czasu do czasu, grzmiąc w oddali. Jednak po pewnym czasie zaczęło padać. Lekki deszcz orzeźwiał na tyle, że nie zakładałem kurtki. Po co zresztą, jak było gorąco? Czasami nie wiedziałem, czy po twarzy płynęły krople słonego deszczu czy potu.
Deszcz ustał. Do wieczora jechało się przyjemnie, póki znów nie zaczęło padać. Padało już bez końca. Dojechałem do Shirahamy. Myślałem, że będę spóźniony, ale Mitsy, u której miałem się zatrzymać, wracała autem i spotkała mnie po drodze. Nie musiałem więc jechać w umówione miejsce. Ruszyłem za nią do domu. Poznałem jej rodzinę, zjedliśmy wspólnie kolację. Mitsy spędziła kilka lat w Stanach i Kanadzie, więc jej angielski był na wysokim poziomie. Odwiedziła łącznie 23 kraje i stwierdziła, że pomysł Staniego, którego poznałem wczoraj, jest szalony.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wakayama po bułgarsku

77.5504:36
Na najbliższy tydzień zaplanowałem okrążyć półwysep Kii. Z tego powodu czekała mnie kolejna wizyta w Wakayamie. Zapowiadał się upał, jak zwykle zresztą.
Spakowałem się, zjadłem, rozebrałem koło i... nic, żadnej dziury. Wszystkie trzy łatki jakby fabrycznie przyklejone, a mimo to rano było niewiele powietrza w oponie. Nie było też żadnej nowej dziury. Nie pojmuję tego. Ruszyłem ostrożnie. Raz jeszcze dopompowałem powietrze i tyle, dziura jakby zniknęła.
Aby wydostać się z Ōsaki, musiałem skorzystać z promu. Inaczej musiałbym mieć auto i wjechać po 40-metrowym ślimaku do mostu nad kanałem. Japonia wciąż mnie potrafi zaskakiwać.
Wakayamę otaczają wzgórza, ale żeby nie jechać kolejny raz tą samą drogą, pojechałem trochę bardziej na wschód. Tam, na podjeździe, usłyszałem trzask. Myślałem, że to łańcuch poślizgnął się na zębie, ale po pewnym czasie zauważyłem bicie na tylnym kole. Tak, pękła szprycha. Co zrobić? Napisałem do osoby, u której dzisiaj miałem się zatrzymać i wiedziałem mniej więcej, gdzie szukać pomocy. Pojechałem drogą krajową nr 7 i trafiłem do serwisu rowerowego. „Godzina”, powiedział Japończyk w swoim języku. Zgodziłem się i nawet chciałem kupić nową oponę, ale gdy zauważyłem, że nie spuścił powietrza z dętki do centrowania obręczy, zrezygnowałem z dodatkowych zakupów. Godzina trwała kwadrans i mogłem ruszać w dalszą drogę. Do tego zapłaciłem 3 razy mniej niż ostatnim razem. Czy opłata zależy od liczby pracowników, mimo że dwoje z nich tylko się przyglądało podczas usuwania pierwszej awarii?
Ostatnie kilometry i dotarłem do mieszkania mojego kolejnego gospodarza z Couchsurfingu. Stani z Bułgarii jest studentem i przed swoimi 25 urodzinami chciałby odwiedzić 40 krajów. Brakuje mu zaledwie kilku do kolekcji. Poczęstował mnie bułgarskim daniem, które smakowało jak farsz do gołąbków. Kuchnia bułgarska mnie zaintrygowała.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Ōsaka, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Expo 1970

32.9101:56
Wciąż z nieba leje się skwar. Nie ma co siedzieć w domu, bo to ostatni dzień w Ōsace. Wybrałem się dzisiaj do parku, który upamiętnia wystawę światową zorganizowaną w Japonii w 1970 roku.
O drodze nie mam co opowiadać, bo przyzwyczaiłem się do Japonii na tyle, że nic mnie nie zaskakuje. Po parku nie można poruszać się rowerem, aczkolwiek widziałem na jego terenie wypożyczalnię rowerów. Bilet wstępu relatywnie tani, bo ok. 10 zł. Tylko sezon słaby. Z tabeli kwitnienia kwiatów wynikało, że najlepiej jest się udać do parku na przełomie marca i kwietnia. Podczas mojej wizyty nieśmiało wyglądało tylko parę kwiatków.
Przespacerowałem się po kilku ogrodach tematycznych, zjadłem loda z automatu, zrobiłem kilka zdjęć, podsmażyłem się na słońcu. Bardziej się tam męczyłem niż dobrze bawiłem. Pogoda wszystko psuła.
Naszła pora, aby wracać do domu. Ale cóż to? Niespodzianka, bo z tyłu słychać syk. Powietrze schodziło największą dziurą w oponie. Nie wiedziałem co robić, więc po kilku postojach na dopompowanie powietrza użyłem kleju do gumy. Odczekałem aż zaschnie, dopompowałem powietrza i ruszyłem z pompką w kieszeni. O dziwo powietrze nie zeszło do samego domu, więc o tyle dobrze. To pewnie przez ten upał. Kiedyś miałem taki przypadek, że łatka się odkleiła. Tylko że tym razem miałem łatki przyklejone prawdziwym klejem do gumy. Dziwne.

Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery