Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2017

Dystans całkowity:1357.71 km (w terenie 3.20 km; 0.24%)
Czas w ruchu:73:27
Średnia prędkość:17.76 km/h
Maksymalna prędkość:56.85 km/h
Suma podjazdów:8279 m
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:61.71 km i 3h 29m
Więcej statystyk

Słodkie Sakai

53.7603:01
Na dzisiaj zaplanowałem niewiele. Odwiedzić dwa miejsca i skoczyć do pewnej cukierni. Plan krótki, ale podróż była długa.
Na początek szybka rundka do Namby, żeby złapać kilka ujęć tych samych obiektów, co ostatnio. Nie mam dość. Po drodze zatrzymał mnie kapeć. Trzeci już i po raz kolejny nie znalazłem ciała obcego. Tym razem dziura w oponie na pół centymetra. Tragedia. Nigdy więcej składanych opon.
Kolejną atrakcją był dystrykt Shinsekai w okręgu Tennōji. Mniejsza wersja Namby, którą odwiedziłem pieszo kilka dni temu i chciałem tam wrócić z aparatem. Serwują tam też pyszne negiyaki, czyli cieńszą wersję okonomiyaki, czyli japońskiej pizzy. Polecam.
Na koniec została cukiernia. Szukałem w całej Ōsace i wypadło, że najbliższa cukiernia jest w mieście Sakai. Nie jest to jednak zwykła cukiernia. Serwują tam bowiem mochi, a dokładnie daifuku, a jeszcze dokładniej daifuku nadziewane świeżymi owocami. Niebo w gębie. Co prawda był to mój pierwszy raz, aby je spróbować, ale wziąłem w ciemno kilka smaków i pojechałem czym prędzej do domu. Było upalnie, a ten rodzaj mochi najlepiej smakuje schłodzony. Na szczęście trafiałem na puste ulice, więc jechało się nieco szybciej. Po powrocie do domu wybrałem się z Aki do baru typu izakaya, gdzie zostałem zaskoczony urodzinowym tortem-niespodzianką. To był dobrze spędzony dzień. A daifuku były przepyszne.

Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kōbe

80.0504:44
Jak co roku, tak i dzisiaj zorganizowałem swoje urodziny na rowerze. Wybrałem miasto, które uśmiechało się na mapie od dawna. Nie spodziewałem się, że nie był to dobry pomysł.
Już od początku było słabo. Zabłądziłem w Ōsace, gdy próbowałem dojechać do nadbrzeża wzdłuż rzeki Yodo-gawa. Ōsaka nie ma normalnej linii brzegowej z oceanem. Jest to raczej szereg sztucznych półwyspów połączonych nielicznymi mostami. Musiałem wrócić do głównej drogi pod autostradą (autostrady w miastach biegną najczęściej wysoko po wiaduktach), bo nie mogłem się z jednego takiego półwyspu wydostać.
Ogólnie jazda tamtędy to nuda. Dużo terenów przemysłowych, brak ciekawych widoków. Udało mi się zjechać bliżej brzegu, to mogłem powdychać trochę zapachu ryb i wody. Nie są to najprzyjemniejsze zapachy, ale lepsze to niż chemia przemysłowa.
Znak uliczny pokierował mnie do jakiejś atrakcji, którą była latarnia. Nie mogłem jej dostrzec na horyzoncie, więc jechałem i jechałem, aż wyskoczył do mnie strażnik i musiałem zawrócić, bo wjechałem na jakąś prywatną wyspę. Podczas powrotu zauważyłem ją. Ledwie widoczną, kilkumetrową, drewnianą konstrukcję, która dawno zapomniała jak wygląda ocean, bo ląd wysunął się daleko w kierunku wody.
Jechałem po drogach i po chodnikach. Te drugie były zasypane ludźmi. Trafił się nawet jeden taki, co wystawił pięść z zamiarem uderzenia mnie, bo uważał się za pana i władcę dróg. Wyglądał na obcokrajowca. Jechał bez ładu i składu. Niestety Japońskim rowerzystom też brakuje dyscypliny. Ludzie są tutaj samolubni, ale najwidoczniej Japończykom to nie przeszkadza, więc przyjezdni muszą się nauczyć żyć w tej komórce społecznej z jej wszystkimi niedoskonałościami.
Dojechałem do Kōbe. Nie wiedziałem jednak dokąd mogę się udać. Planu miasta nie spotkałem dopóki nie dotarłem do dworca kolejowego, a i to jakiś taki lokalny obszar można było z niego wyczytać. Na szczęście po angielsku, więc coś mogłem zrozumieć. Pojechałem w kierunku jakiegoś ogrodu, bo mi się pomyliło, że jest tam park linowy, a była to kolejka linowa na szczyt góry. Pewnie rozciągał się stamtąd nie najgorszy widok, bo już ze wzgórza, na które się wtoczyłem, można było gdzieniegdzie dojrzeć panoramę miasta i portu.
Zniechęciłem się do dalszego zwiedzania i skręciłem do Ōsaki, ale chciałem zobaczyć jeszcze jakieś widoki, więc trzymałem się wzniesień. Było nawet ciekawie, bo droga osiedlowa o niewielkim ruchu. Tylko te skrzyżowania równorzędne na uliczkach szerokości dwóch metrów były szaleństwem. Jeszcze jak dodać do tego japońską samolubność, to można sobie krzywdę zrobić. Zostało mi kilka rys na nogach przez kilku Japończyków, którzy zatrzymali się bez powodu przede mną albo zablokowali mi drogę. Trzeba się przyzwyczaić, nie ma wyjścia.
Wyczerpała mi się bateria w nawigacji, więc miałem nieplanowane poszukiwanie sklepu, bo byłem „na lekko”. Chociaż wycieczka była krótka, to zajęła mi cały dzień. Chciałem jeszcze odwiedzić Nambę, żeby porobić nocne zdjęcia, a potem wyjść gdzieś, ale było tak późno, że sobie darowałem. Obfotografowałem jedynie miasto znad rzeki, wzdłuż której jechałem rano. I to było tyle.
Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Ōsaka, Japonia / Hyōgo, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery