Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / Trek

Dystans całkowity:78801.94 km (w terenie 7615.96 km; 9.66%)
Czas w ruchu:3278:21
Średnia prędkość:18.81 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:457369 m
Maks. tętno maksymalne:165 (84 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:226193 kcal
Liczba aktywności:935
Średnio na aktywność:84.28 km i 4h 00m
Więcej statystyk

Pierwszy raz bez siodła

  27.47  01:18
Chciałem się dzisiaj wybrać gdzieś w teren. Pomyślałem, aby dojechać do Owińsk, a potem wrócić Cysterskim Szlakiem Rowerowym. Przed podróżą pojechałem po jakąś kanapkę i Oshee na drogę. Niestety sprzedawca bezmyślnie podgrzewa napoje pod lampą, więc wziąłem Powerade, który jako jedyny był w lodówce.
Ruszyłem na północ terenem, jak zawsze Nadwarciańskim Szlakiem Rowerowym. Jako że dziś piątek, to nie spotkałem zbyt wielu głupich rowerzystów. Jechało się dobrze, aż po ponad dziewięciu kilometrach jazdy usłyszałem trzask, brzdęk metalowych części uderzających o siebie i utratę siedziska. Zatrzymałem się, spojrzałem za siebie, a tam ciągnął się sznurek rowerowych elementów. Pozbierałem wszystko i zrozumiałem, że śruba mocująca siodło do sztycy nie wytrzymała po dwóch i pół roku służby. Nie mogłem nic zrobić. Zebrałem części, siodło włożyłem na bagażnik i zawróciłem w poszukiwaniu jakiegoś sklepu rowerowego. Było niestety po godz. 18, więc moje szanse na znalezienie czegokolwiek były znikome.
Jazda na stojąco jest bardzo męcząca, a do tego stopy zaczynały mnie boleć od punktowego nacisku. Dojechałem do jedynego oznaczonego sklepu rowerowego, który znalazłem na mapie OpenCycleMap. Niestety był zamknięty, a co więcej – nazajutrz miał być całkiem nieczynny z powodu jakiegoś festynu. Z ciekawości pojechałem kawałek dalej, bo zauważyłem żółty punkt na mapie i uznałem, że to kolejny sklep o mniejszym znaczeniu, ale okazało się, że jest to stacja wypożyczalni rowerów. Czegoś się dowiedziałem o swojej mapie, ale nadal miałem problem. Wróciłem do domu nielubianą drogą dla pieszych i rowerów z nadzieją na znalezienie otwartego sklepu następnego dnia, bo podobno przez weekend ma być bardzo słonecznie.
Kategoria Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Twierdza Poznań, część 1

  37.81  02:20
Idąc śladem Twierdzy Kraków, postanowiłem w końcu zobaczyć jak wyglądają poznańskie fortyfikacje. Nie będę się raczej rozpisywał z informacjami o każdym z obiektów. Cała twierdza zwiera bowiem 18 fortów oraz szereg obiektów wspomagających. Całość jest rozlokowana w pierścieniu o średnicy 9,5 km. Forty mają przypisane wyłącznie numery, dlatego z góry założyłem, że nie będą się odznaczać niczym szczególnym.
Zacząłem od fortu Va. Dojazd jest prosty, do obiektu prowadzi droga. Na miejscu zastałem ludzi przebranych za pruskich żołnierzy oraz turystów. Nie chciałem przeszkadzać, bo mogli mieć jakąś inscenizację, a mnie się spieszyło, dlatego spróbowałem objechać fort i ruszyłem do numeru V. Niełatwo było się do niego dostać. Fort został wysadzony, rozebrany i częściowo zasypany. Pozostało po nim niewiele, ale sieć ścieżek łączy wszystkie ocalałe fragmenty, dzięki czemu można podziwiać rozmach tejże fortyfikacji.
Fort IVa jest niewielkim fortem, częściowo zniwelowanym. W jego murach można spotkać nietoperze, dlatego dostęp do wnętrza jest zablokowany masywnymi kratami. Przeszedłem się jeszcze ścieżkami po zrujnowanej części fortyfikacji, a potem ruszyłem w dalszą drogę. Najpierw po łące, potem ulicami, aż musiałem zawrócić kawał drogi, bo zatrzymała mnie zamknięta brama elektrociepłowni. Do fortu prowadzą zarośnięte ścieżki spod ogródków działkowych. Sam fort jest jedną, wielką ruiną objętą siecią ścieżek i otoczoną zwaliskami śmieci. Nie było łatwo się stamtąd wydostać, bo wlazłem w takie miejsce, że zawracać się nie chciało, więc spróbowałem znaleźć jakąś inną drogę. Wyszedłem z zarośli wielkich jak jakiś busz.
Na koniec wybrałem się do fortu IIIa. Po drodze jakiś stary pryk nieumiejący jeździć mnie otrąbił. Na drodze o dwóch pasach ruchu skręcałem w lewo, więc normalnie ustawiłem się na lewym pasie, gdy z naprzeciwka jechała kolumna aut, a blachosmród jechał prosto, lewym pasem, gdy prawy był caluśki wolny. Szkoda, że ruch szybko się udrożnił i zjechałem z tamtej drogi, bo chciałbym zobaczyć, jak ten warchoł plułby sobie w twarz za jazdę niezgodnie z przepisami.
Przez cmentarz dojechałem do zakładu kremacji, który mieści się w forcie IIIa. Właśnie dzięki prywatnym pieniądzom ten fort żyje i ma się nawet dobrze. Ciekawe, czy można odwiedzić ten obiekt poza szczególnymi okolicznościami. W drodze powrotnej zatrzymałem się na chwilę przy magazynie amunicji i schronie dla artylerzystów.
Było późno, dlatego nie pojechałem do fortu III, bo ten znajduje się na terenie zoo. Nie sądzę, aby odwiedzenie go było łatwe. Wybrałem się wzdłuż Jeziora Maltańskiego, aby upewnić się co do istnienia tam jakiejś drogi dla rowerów, bo nie byłem pewien, czy można jeździć tam na pewnym odcinku. Na sam koniec przejechałem się do Parku Cytadelowego. Chyba bez mapy nie uda mi się go ogarnąć w całości.
Kategoria terenowe, Polska / wielkopolskie, Twierdza Poznań, kraje / Polska, rowery / Trek

Śmigiel

  176.52  08:19
Tego pięknego dnia wybrałem się do Śmigla. Było bardzo słonecznie, ale chłodny wiatr rekompensował niekorzystną temperaturę.
Mój napęd jest w coraz gorszym stanie. Zauważyłem ostatnio, że kółka tylnej przerzutki są bardzo zużyte i mocno hałasują nawet przy nasmarowanym łańcuchu. Nie mam szczęścia w znajdowaniu sklepów rowerowych. Zajechałem dzisiaj do jednego, w którym byłem na początku tygodnia. Mieli sprowadzić kółka, bo skończyły im się, ale zamówienie bardzo im się opóźnia. Chyba poszukam innego sklepu.
Udało mi się wydostać z tego beznadziejnego Poznania i mogłem zacząć jechać normalnie. Niestety zapomniałem o nasmarowaniu łańcucha i całą drogę jechało się ciężko, i głośno. Nie spotkałem na szczęście zbyt wielu ludzi, więc wstyd był mniejszy.
Terenu nie było dużo. Drogę umilały mi widoki zielonych łanów zbóż, bo cóż innego mógłbym oglądać na tej nudnej Wysoczyźnie Poznańskiej? No, może wiekowe budynki czy ruiny pałacu z 1697 w Konarzewie, ale to i tak jest dalekie temu, co kocham, czyli górom. Droga przez wsi była nieciekawa, aż dojechałem do Czacza. Przedziwna miejscowość. Co chwila mijałem jakieś budy z rowerami, krzesłami czy lampami wystawionymi przy ulicy. Byłem zdezorientowany. Już myślałem o tym, aby zatrzymać się i rozejrzeć, ale jakbym miał z takim bagażem wracać do domu, to od razu się rozmyśliłem. Jak się okazało, jest tutaj największy w Polsce targ rzeczy używanych. Szkoda, że nie patrzyłem na numery rejestracyjne aut. Jestem ciekaw z jak daleka ludzie tam przybywają, a aut było bardzo dużo.
W Śmiglu widziałem dużo ładnych kościołów, ale są zlokalizowane w takich miejscach, że albo nie umiałem się do nich dostać, albo ciężko było je ująć w obiektywie. W dodatku to prażące słońce. Jak to dobrze, że stamtąd miałem z wiatrem i ze słońcem w plecy. Mogłem zacząć spokojnie wracać do domu. Zorientowałem się, że niestety nie mam mapy rejonów 5 km na południe od Kościana, przez co miałem mały problem. Mały, ponieważ przed wyjazdem ściągnąłem na telefon plan, który wyrysowałem kilka tygodni temu. Dzięki temu na białym tle widziałem linię, której musiałem się jedynie trzymać, aby dotrzeć do kolejnego celu – Śremu. Kilka razy zbłądziłem, raz zatrzymałem się pod sklepem i raz wpadłem do lasu, gdy skusiła mnie strzałka z opisem „Diabelski kamień”. Nie mam pojęcia, czy chodziło o kamień pod tabliczką, czy o jakiś głęboko w lesie, ale tego drugiego nie znalazłem – zbyt wysokie krzaki zdołały mnie zawrócić.
Nie zrozumiałem Śremu. Choć jest to jedno z najstarszych polskich miast, nie znalazłem jego centrum (mimo że 2 razy kierowałem się znakami) ani żadnego charakterystycznego obiektu. Pojechałem dalej, ale już inną drogą, niż tą, którą zaplanowałem pojechać. Nie miałem już sił, a ilość terenu, który był w planie stanowczo mnie nie zachęcał. Wybrałem asfalt. Minąłem Rogaliński Park Krajobrazowy, pod którym zatrzymałem się przy mapie. Postaram się wkrótce odwiedzić to miejsce, bo jest tam kilka szlaków. Mam nadzieję, że są one w dobrym stanie.
W diabelskim Poznaniu udało mi się dostać do centrum. Nie mam sił na to miasto. Na pewno tutaj długo nie zostanę. To nie na moje nerwy. Musiałbym przestać wychodzić z domu, bo miasto jest nieprzyjazne zarówno rowerzystom, jak i pieszym. Tutaj stawiają tylko na auta. Jedyną rzeczą, do której Poznań się na coś przydał była droga dla rowerów do mojego osiedla. Nie znoszę jej, bo jest nierówna i niebezpieczna, ale do rozjazdu była lepsza niż ulica.
Kategoria setki i więcej, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Maj 2014

  180.87 
Dojazdy do pracy.
Kategoria rowery / Trek, kraje / Polska

Poligon Biedrusko

  30.70  01:22
Byłem w piątek i sobotę na imprezie firmowej. Mieliśmy wspólne zawody w wielu wyczerpujących konkurencjach, choć najbardziej podobały mi się regaty żeglarskie. Niestety z całej tej frajdy nabawiłem się zakwasów i dzisiejsza moja wyprawa nie wyglądała najlepiej. Było ciepło, jednak zmęczenie (dodatkowo jakieś przeziębienie mnie złapało – w maju!) zniechęciło mnie do dalekiej podróży. Wybrałem poligon Biedrusko za swój dzisiejszy cel.
Ruszyłem leniwie. Chciałem przede wszystkim zobaczyć jakiś krater w rezerwacie Meteoryt Morasko, jednak jak już się tam znalazłem, to przeraziła mnie gęstość zarośli i rozmyśliłem się. Zresztą, nawet nie wiem gdzie tam można jakiś krater zobaczyć. Wszystkie mapy dostępne w sieci są niedokładne, a w samym rezerwacie jest tylko mapa schematyczna. Byłem jednak przekonany, że ostatnim razem widziałem tam także mapę regionu. Dziwne.
Dojechałem do Złotnik po żółtym szlaku, a potem ruszyłem przez poligon. Dopiero teraz zrozumiałem te wszystkie ostrzeżenia, których wszędzie pełno. Po całym tym poligonie można się poruszać swobodnie, jednak gdy żandarmeria lub inne służby kogoś przyłapią na takim przebywaniu na terenie wojskowym, wtedy już sprawy się komplikują. Już wiem, skąd tyle osób się chwali tym, że byli na terenie wojskowym. Nikt im nie może niczego zrobić, bo nie zostali przyłapani na gorącym uczynku. Trochę to paradoksalne i śmieszne, gdy przykładowo jakiś rowerzysta wyskakuje z takiego terenu zamkniętego i zaczyna się szczerzyć, jakby wypuścił największego w swoim życiu bąka.
Minąłem dzisiaj strasznie dużo ludzi. Wielu z nich widziałem szwendających się po zaroślach i drogach niedostępnych dla cywilów. Także auta, które stanowczo nie należą do Wojska Polskiego (jeżeli nasze siły zbrojne poruszają się ferrari, to ja przestaję płacić podatki) tędy jeżdżą mimo zakazu ruchu. Podczas mojej ostatniej wizyty widziałem kilka(naście) wozów z rejestracją zaczynającą się od „U”, a dzisiaj ani jednego. Jestem ciekaw kiedy ktoś straci cierpliwość i zamknie tę piaskownicę.
Dowiedziałem się, że do końca marca (niektóre serwisy podają, że do końca kwietnia) poligon był zamknięty także dla rowerzystów w niedziele. Nie wiem, czy miałem szczęście 22 marca, że nikt mnie nie zatrzymał, czy może zakaz został odwołany. Spotkałem przecież i pluton, i tyle pojazdów wojskowych, że aż dziwne. No ale tablice informacyjne nie mówiły o żadnym tymczasowym zamknięciu drogi, także może coś się zmieniło?
Miałem dzisiaj naładowaną baterię w telefonie, więc mogłem porobić trochę zdjęć. Nie ma tam zbyt dużo ciekawych miejsc, ale największą atrakcją okazały się ruiny kościoła w Chojnicy. Taka sobie niebezpieczna ruina. Zauważyłem dziesiątki napisów z datami z lat 50. i 70. w miejscu, w którym kiedyś był jakiś strop bądź coś podwieszonego na wysokości kilku metrów. Kusiły mnie schody na wieżyczkę, i ostatecznie skusiły. Po sypiących się schodach wlazłem tak wysoko, jak tylko się dało, zrobiłem zdjęcie i wróciłem na ziemię. Chyba zacznę częściej odwiedzać okoliczne ruiny. Ciekawe dokąd mnie poniesie.
Nie chciało mi się wracać z Biedruska terenem, jak planowałem pierwotnie. Wybrałem asfalt, który skusił mnie znakiem kierującym do Poznania. Wróciłem do domu szybko i wcześnie. Byłem zbyt zmęczony na dłuższą wyprawę. Powinienem zacząć się więcej ruszać, bo niemożliwe, żeby zwykłe zawody mnie tak wykończyły. Postaram się przynajmniej częściej jeździć na rowerze.
Kategoria terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Mosina

  60.08  02:38
Kolejny dzień na rowerze. Tym razem leniwe kręcenie, bo temperatura była wysoka. Wiatr wiał z południa, więc skierowałem się w tamtym kierunku, aby ułatwić sobie powrót. Dzisiaj znów natknąłem się na idiotę na rowerze. Tym razem jechał pod prąd po pasie rowerowym i omijając mnie, prawie wjechał na czołówkę z autem. Co za bezmyślność. Jestem za wymogiem posiadania prawa jazdy do poruszania się rowerem.
Planowałem dojechać do Brodnicy. Ruszyłem jak zwykle Nadwarciańskim Szlakiem Rowerowym, ale że wieczór zbliżał się szybko, to po pewnym czasie zrezygnowałem z niego na rzecz EuroVelo 9. Trasa niestety jest naszpikowana drogami dla rowerów. Jedne są niewygodne asfaltowe, a inne niebezpieczne z kostki brukowej. No, może prawie wszystkie, bo znalazła się jedna taka w Mosinie, co na niej nie trzęsło za mocno. Było to jakieś niedopatrzenie ze strony urzędasów, a zdarza im się to bardzo rzadko.
Ostatecznie zrezygnowałem z mojego pierwotnego planu. Skręciłem na Rogalinek, żeby potem skierować się na Poznań oraz beznadziejne poznańskie drogi dla rowerów. Co za odpychające miasto.
Kategoria Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Kostrzyn

  72.05  03:14
Dzisiaj ponownie wyszedłem po pracy na rower i mam nadzieję, że będę to robił częściej. Temperatura była wyższa niż wczoraj, dlatego ociągałem się z wyjazdem. Niestety nie wyszedłem na tym najlepiej. Chciałem pojechać do gminy Kiszkowo, ale zmieniłem cel na Kostrzyn, aby wrócić przed zmrokiem.
Po raz drugi w życiu miałem kolizję z udziałem bezmyślnego rowerzysty. Na ul. Kórnickiej znajduje się pewna beznadziejna droga dla rowerów. Jest tak beznadziejna, że aż jednokierunkowa, ale nie każdy o tym wie, bowiem jej jednokierunkowość jest opisana wyłącznie zatartymi znakami poziomymi, a i to nie zostało zrobione porządnie. Jechałem jak zwykle w kierunku Malty – szybkim tempem, bo nie lubię poruszać się po mieście i wolę mieć tę dżunglę jak najszybciej za sobą. Niestety na mojej drodze – jednokierunkowej – znalazł się rowerzysta. Nie byłoby w tym nic dziwnego (wszak manewr mijania nie jest czymś trudnym), gdyby nie fakt, że ów rowerzysta zajął się telefonem zamiast jazdą. Zderzyliśmy się, gdy sięgałem dzwonka. Niestety mój czas reakcji jest ostatnio słaby (zdecydowanie za mało śpię), przez co zdążyłem jedynie przyhamować, ale zderzenia nie uniknąłem. Tamten zajechał mi drogę, mimo że zacząłem uciekać na chodnik. Zderzyliśmy się kierownicami. Moje obrażenia były powierzchowne – palec przyciśnięty manetką oraz stłuczony mięsień uda. W rowerze jedynie lekko porysowany wskaźnik manetki. Sprawca zdarzenia był chyba bardziej poszkodowany, ale widocznie bał się odpowiedzialności, bo wiedział, że źle uczynił. Ponieważ nie odczuwałem większego bólu, a rower nie został mocno uszkodzony, to nie zatrzymywałem delikwenta. Papierkowa robota po przyjeździe służb mundurowych dodatkowo zniechęcała mnie do podejmowania większych działań. Naprawdę powinienem wynieść się z tego miasta w bezpieczniejsze okolice.
Wracając do wycieczki, pojechałem nad Jezioro Maltańskie. Wielu ludzi jest ślepych i nie docierają do nich znaki zakazu (mam tutaj na myśli zakaz ruchu pieszych). Rozumiem, że chcą się pozabijać, stwarzając zagrożenie dla swojego życia, ale czemu utrudniają ruch innym? Coraz więcej pytań, coraz więcej wątpliwości. Zjeżdżę okolice Poznania i się stąd wyniosę, byle jak najdalej.
Droga do Kostrzyna była już bezstresowa. Liczba przeszkód na drogach zmalała znacznie w stosunku do tych z Poznania. Nie było też niczego ciekawego. Jechałem głównie szlakami – a to międzynarodowym EuroVelo, a to Pierścieniem dookoła Poznania. Sam Kostrzyn nie zaciekawił mnie niczym. Na Rynku nic nie zwróciło mojej uwagi, dlatego skierowałem się czym prędzej do domu, bo słońce było bardzo nisko. Już wiedziałem, że nie wrócę przed zmrokiem. Nie miałem ochoty jechać drogą krajową, dlatego wybrałem obiecująco wyglądającą drogę asfaltową przez różne wsi. Nie była w pełni asfaltowa, bo mapa okazała się być nieaktualna, ale przynajmniej obyło się bez błota.
W Poznaniu znów trafiłem na irytujące drogi dla rowerów. Jedynym sposobem, aby się przedostać do centrum było przejście podziemne. Co za kretyni tworzą infrastrukturę drogową w tym mieście? Potem stanąłem na idiotycznych światłach, na których miałem czerwone przez kilka taktów (nie wiem ile, bo zniecierpliwiony przejechałem). Jak mnie to miasto drażni. Zarządza nim banda tępaków czy złodziei?

Kategoria po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Skoki do Mielna

  84.51  03:46
Nareszcie. Pierwszy raz (w Poznaniu) udało mi się zorganizować i wyjść na rower po pracy. Miałem kilka nadgodzin, dlatego pozwoliłem sobie wyjść jeszcze wcześniej. Po ostatnich dwóch tygodniach niepogody przyszło słońce, i to jakie, bo temperatura sięgała 30 °C. Po tym, jak spaliłem się podczas majówki, wolałem odpuścić sobie przypadkowe opalanie. Wybrałem za cel mojej wyprawy północny-wschód – chciałem dojechać do gminy Skoki.
Coś mi strzeliło do głowy, aby wyjechać inną drogą, omijając las komunalny. Tak mi się to udało, że wjechałem na jakąś ścieżkę i zabłądziłem. Jakoś odnalazłem drogę i dostałem się do Nadwarciańskiego Szlaku Rowerowego. Droga na północ jest mi znana, także obyło się bez niespodzianek. Jedynie roślin tak jakoś więcej i z tygodnia na tydzień coraz bardziej to wszystko zarasta. A ja ostatnio, zwłaszcza po filmach Radka Kotarskiego, mam wstręt do kleszczy. Chyba zacznę ograniczać ilość terenu.
Za drogami leśnymi musiałem wjechać na wstrętne drogi dla rowerów. Aż odechciewa się przyjeżdżać w te okolice. Dopiero za Murowaną Gośliną zauważyłem drogę dla rowerów o asfaltowej nawierzchni – choć znajdowała się po lewej stronie drogi, to wyjątkowo wjechałem na nią. Nie była najlepsza, ale to dobra alternatywa dla ruchliwej ulicy.
Do Skoków dotarłem po drodze wojewódzkie – miejscami była bardzo równa, także mogłem nieco pocisnąć. Od Skoków zacząłem jechać Cysterskim Szlakiem Rowerowym, który prowadzi po kościołach architektury drewnianej. Na początku jechałem drogą asfaltową, ale przyjemność się skończyła. Poczynając od nierównej leśnej drogi, a kończąc na piachu. Dojechałem do Puszczy Zielonki, aby przejechać Duży Pierścień Rowerowy. Stanowczo zbyt piaszczyste są tamtejsze drogi.
Nie miałem zbyt dużo czasu, bo chciałem wrócić do domu przed zmrokiem. Zjechałem ze szlaku, aby dostać się do Mielna, z którego do Koziegłów prowadzi droga asfaltowa. I znów – szybkim tempem dotarłem do Poznania. Jeszcze miałem do pokonania kilka niebezpiecznych dróg dla rowerów, i w końcu dotarłem do domu, już po zachodzie słońca, ale jeszcze przed zmrokiem. Nie sądziłem, że dzisiejszy dystans będzie taki duży.

Kategoria Puszcza Zielonka, terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Przez Oborniki do Obrzycka

  111.56  05:02
Pogoda podobna do wczorajszej, jedynie wiatr jakiś chłodniejszy. Nie zwlekałem z wyruszeniem, jak wczoraj. Za cel wybrałem tym razem Oborniki.
Skierowałem się do Biedruska. Już od początku jazdy w terenie martwiły mnie kałuże. Nie były jakichś monstrualnych rozmiarów, jednak musiałem zwalniać, aby je bez poślizgu ominąć. Nie było zbyt dużo ludzi na szlaku, ale jak już jacyś byli, to zajmowali całą szerokość, nieważne czy stojąc, czy jadąc. Także zieleń zaczęła trochę przeszkadzać. Zacząłem się obawiać kleszczy i każdy krzak, który wchodził mi w drogę, omijałem szerokim łukiem.
Tuż przed Biedruskiem zdałem sobie sprawę z tego, że z tej strony Warty nie przedostanę się do Obornik. Zawróciłem kawałek do mostu i przegapiłem miejsce, w którym skręca mój szlak, a starałem się jechać Nadwarciańskim Szlakiem Rowerowym. Wiatr był dzisiaj dokuczliwy. Przeszkadzał bez przerwy. No, może w lasach jego siła była stłumiona, ale tych lasów było jak na lekarstwo. W jednym miałem nie lada zagwozdkę. Między Starczanowem i Szymankowem znajduje się droga, tą drogą można dostać się do rezerwatu Śnieżycowy Jar. Tuż przed lasem stoi dumnie zakaz ruchu, jak przed milionami innych dróg leśnych. W samym lesie widziałem parking dla niepełnosprawnych, dwa miejsca odpoczynku z ławkami, kilka znaków kierujących do dzielnic miasta (mimo że tam żadnego miasta nie ma). Jakie było moje zdziwienie, gdy po wyjeździe z lasu miałem za sobą znak zakazu ruchu, ale dodatkowo z tą żółtą, czterojęzyczną tablicą zabraniającą wstępu na teren wojskowy. Po powrocie do domu dowiedziałem się, że 2 miesiące temu wojsko zamknęło ten teren i można tam legalnie wejść wyłącznie w niedziele. Dziwią mnie dwa fakty – brak tablicy od strony Starczanowa oraz brak dodatkowej tablicy z informacją o zezwoleniu na wstęp do rezerwatu w niedziele.
Dojechałem w końcu do Obornik. Miasto jest po prostu pomylonym miejscem pełnym ulic jednokierunkowych. Nie dziwię się pewnemu kierowcy, który wymusił na mnie pierwszeństwo, wcześniej nie zatrzymując się przed znakiem stopu.
Ponieważ było jeszcze wcześnie, a do Obrzycka miałem jakąś godzinę drogi, to pomyślałem, aby spróbować się tam dostać. Dlaczego spróbować? Całą drogę miałem pod wiatr, dlatego chciałem najpierw sprawdzić czy dam radę walczyć z naturą. Nie było tak źle, więc w połowie drogi nie było sensu zawracać. Gdy dotarłem do Obrzycka, byłem zmęczony, kończył mi się zapas wody i jedzenia, musiałem wracać do domu. Niestety nie było to takie proste. Wiatr, który miał wiać z zachodu, zmienił kierunek i zaczął wiać z południa. Dodatkowo droga była w nie najlepszym stanie. Męczyłem się do samych zgubnych Szamotuł (za bardzo zaufałem znakom drogowym i pojechałem obwodnicą, niepotrzebnie wydłużając sobie drogę). Za miastem asfalt był równiutki, choć co jakiś czas wyskakiwały znaki informujące o drodze dla rowerów (niewygodnej). Jako że zgodnie z prawem nie mam obowiązku jechać po czymś takim, a żaden kierowca nie trąbił, to jechałem przed siebie, nawet sprawnie, bo wiatr chyba znów się zmienił i wiał z boku.
Doszedłem do wniosku, że nie ma sensownego połączenia z Poznaniem w tych rejonach. Gdybym jechał ciągle prosto, to dotarłbym do drogi krajowej, która w moim uznaniu nie jest bezpieczna. Co prawda są tam drogi serwisowe, jednak nawet gdybym nimi jechał, to musiałbym znaleźć się na ul. Lutyckiej, a wspomnienia z ostatniej jazdy tą ulicą zasugerowały mi poszukanie alternatywy. Znalazłem więc jakieś marne drogi boczne – jedne lepsze, inne gorsze, ale dojechałem nimi do Kiekrza, wjechałem na Pierścień dookoła Poznania i nie poznałem drogi, którą kiedyś pokonałem w przeciwnym kierunku. Bardzo złej drogi, bo wyłożonej kamieniami, że prędkość nie przekraczała 10–15 km/h – i to bez sakw!
Miałem dość terenu, więc wjechałem na drogę krajową. Nawet znalazło się pobocze, choć strasznie zaśmiecone piachem. Nie mogłem tak długo jechać. Znalazłem zjazd i w Suchym Lesie zatrzymałem się na światłach, na pasie do skrętu w lewo. Po sześciu minutach czekania, gdy nadarzyła się okazja i wszyscy mieli czerwone, ja wjechałem bez dalszego marnowania czasu na skrzyżowanie i skręciłem w moją drogę. Powinni gorącym żelazem przypalać każdego, kto przyłożył palec do stworzenia tej sygnalizacji świetlnej.
W Poznaniu źle skręciłem, nawet dwa razy, ale koniec końców dotarłem do mojego osiedla. Zrobiłem sobie krótki rozjazd po osiedlowym rondzie i dotarłem do domu. Powinienem wyrobić sobie nawyk rozjazdu po wycieczce, bo już powoli przyswajam sobie 10-minutową rozgrzewkę, czyli jazdę wolnym tempem, aby rozgrzać mięśnie przed właściwym wysiłkiem.

Kategoria setki i więcej, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Terenowo pod Łodzią

  74.23  03:19
Pogoda jest ostatnio dziwna. Niby słońce się pokazuje, a jednak pada. Prognoza informuje o opadzie konwekcyjnym i zawsze, gdy wychodzę po pracy, widzę mokre ulice, ale jeszcze ani razu od kilku dni nie spotkał mnie ten deszcz. Wczoraj w nocy słyszałem za oknem jak padało, dzisiaj obawiałem się deszczu z czarnych chmur za oknem, ale ponieważ nie spadła ani kropla, to szkoda było siedzieć. Spojrzałem na mapę gmin i wybrałem Stęszew za swój cel. Jako że zauważyłem na swojej drodze Łódź, to pomyślałem, aby ta miejscowość była najciekawszym punktem dnia.
Ruszyłem o godz. 16.30, czyli dość późno, ale miałem na sobie jedynie lekką bluzę, bo nie było jakoś strasznie zimno. Wiatr wiał z południa. Jeszcze wczoraj planowałem wsiąść do pociągu i pojechać gdzieś na zachód, a potem wrócić z wiatrem. Miałbym nie lada niespodziankę, gdyby się okazało, że wiatr zmienił przedwcześnie kierunek.
Jechałem szlakiem wzdłuż Warty do Wielkopolskiego Parku Narodowego, aby dostać się do Mosiny. W Poznaniu było odrobinę tłoczno, ale w terenie za miastem mogłem pogonić szybciej. Tak w ogóle, bez sakw jedzie mi się jeszcze lepiej i prędkość 30 km/h nie męczy mnie, jak przed majówką. Nie wiem, czy to zasługa mojej długiej wyprawy, czy kilku dni wolnego od roweru (niestety parking pod moim biurem nie jest zadaszony, dlatego szkoda mi zostawiać rower na pastwę niepogody i dojeżdżałem w tym tygodniu tramwajem).
Jazda tym razem dłużyła mi się niesamowicie. Mam nadzieję, że nie z tego powodu, że po raz któryś już ją pokonywałem i zaczęła mnie nudzić, ale dlatego, że martwiłem się, czy nie zastanie mnie przedwcześnie zmrok. W Mosinie zmieniłem swój plan. Na mapie widziałem jakiś szlak rowerowy, który biegnie obok drogi wojewódzkiej. Jak się okazało, jest to Pierścień dookoła Poznania. Wjechałem nim prawie na Osową Górę. Prawie, bo szczyt znajduje się gdzieś za zakazem wjazdu, a że nie było mi to po drodze, to po prostu minąłem wzniesienie. Nie przeoczyłem jednak wieży widokowej. Wspiąłem się na jej szczyt. Widoki nie są najgorsze, jednak daleko im do tych, do których przywykłem, mieszkając w Legnicy. Szlak niestety omijał Łódź, ale kiedyś może mi się uda do jakiejś Łodzi dojechać.
W końcu dotarłem do Stęszewa, ale przegapiłem Rynek. Może innym razem go zobaczę. Nie traciłem czasu i skierowałem się na północ. Powrót do Poznania po drodze krajowej z początku nie wydawał się rozsądnym wyjściem. Przez całą wieś Dębienko droga była rozdzielona jakimiś krawężnikami, wysepkami i innymi utrudnieniami. Kierowcy jakoś sobie radzili z wyprzedzaniem rowerów, o dziwo nawet zostawiały metr odstępu. Może jest to pomysł na wszystkie drogi? Tylko co w momencie dziurawej krawędzi jezdni? Rowerzysta wtedy wjedzie na środek drogi i ani go wyprzedzić.
Zaraz za tą wsią było już lepiej, bo pojawiło się pobocze. Niestety było zaśmiecone piachem, jakimiś drobnymi śmieciami, no i odłamkami opon (a może i kół), jak to jest po paleniu gumy. Do tego co jakiś czas zwężenie jezdni, bo ktoś wpadł na taki pomysł, aby utrudnić życie rowerzystom.
Przekroczenie węzła drogowego z autostradą nie było specjalnie trudne. Trzy pasy, ja jechałem środkiem środkowego (prawy służy do wjazdu na autostradę bądź zjazdu z niej i wolałem trzymać się od niego z daleka) i czułem się bezpiecznie. W Poznaniu już nie było tak łatwo. Najpierw wjechałem na jakąś drogę dla pieszych i rowerów, która mnie doprowadziła do bezmyślnie oznaczonego miejsca. Znak drogi dla rowerów kierował na trawnik albo raczej na grys w miejscu trawnika. Nie wiem o co drogowcom chodziło. Pojechałem estakadą, chociaż nawet nie wiem, czy to był chodnik czy droga dla rowerów, bo żadnego znaku nie zauważyłem. Na jakimś skrzyżowaniu miałem zabawę na światłach, bo o ile na przejeździe po ulicy udało mi się doczekać zielonego, o tyle na przejeździe przez tory tramwajowe zirytowany przejechałem na czerwonym, bo ile można czekać, skoro żadnego tramwaju nie widać?
Tam, gdzie dopuszczalna prędkość przekraczała 50 km/h, wybierałem szerokie chodniki i chociaż są asfaltowe, to nie polecam. Potem było przeskakiwanie lewa-prawa przez jezdnię, bo drogowcy nie potrafili zrobić ciągłej drogi dla rowerów. Dojechałem tak do ul. Księcia Mieszka I, czyli mojej nieulubionej drogi do domu. Poznań naprawdę mi się nie podoba. To złe miasto.

Kategoria terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery