Spędziłem dzisiaj kilka godzin na poszukiwaniach sklepów rowerowych. Niestety w żadnym nie znalazłem śruby. Zostałem za to skierowany do Castoramy, która miała być gdzieś za galerią Pestka. Objechałem Pestkę, a także galerię Plaza i nic, nie znalazłem żadnej Castoramy. Zauważyłem jedynie Praktikera, a jako że nie oglądam telewizji, to pomyślałem, że Castorama tak się teraz nazywa i wszyscy używają starej nazwy. Pojechałem do tego sklepu i udało mi się odnaleźć zamiennik. Nawet mój rower bez siodełka został nietknięty – nie miałem ze sobą linki, więc go nie przypiąłem. Zastanawiam się, czy to jest jakiś sposób na złodziei.
Przykręciłem siodło z innymi ustawieniami. Trochę dalej i nosem bardziej do dołu. Będę jeszcze musiał nad tym popracować, aby dostosować siedzisko pod siebie. Zastanawia mnie, czy pochylone siodło zmniejszy nieprzyjemności związane z długodystansowymi wyprawami.
Dzisiejszą wycieczkę – już na siodełku – rozpocząłem od parku Wodziczki. Tak z ciekawości co tam jest. Po całym parku można poruszać się rowerem, ale zaraz dalej – w parku Sołackim – wszędzie zakazy i tylko jedna droga dla rowerów, po której tłoczą się piesi. Dopiero gdy droga zamieniła się w ścieżkę, przeszkody się skończyły. Dowiedziałem się, że w latach międzywojennych w Poznaniu stworzono założenie urbanistyczne, które polegało na połączeniu parków miejskich z lasami podmiejskimi. Zostało to nazwane klinami zieleni. Z założenia nie zostało zbyt dużo, bo kliny nie odznaczają się tak bardzo na mapach – dużo zieleni wykarczowano i zamieniono na osiedla. Ja jechałem Szlakiem Stu Jezior wzdłuż klina zachodniego, który jest obecnie najlepiej zachowanym obszarem zielonym w mieście. Dotarłem do Kiekrza, skąd chciałem dostać się do Suchego Lasu, ale przeoczyłem skrzyżowanie. Pomyślałem, że dostanę się jakąś polną drogą. Wjechałem na jedną taką, ale była ona strasznie zarośnięta. Dowiedziałem się czemu, gdy z niej wyjechałem. Za plecami miałem kilka tabliczek ostrzegających o terenie prywatnym. Dziwi mnie za to obecność znaku drogi dla rowerów na Google Street View, bo nie przypominam sobie, aby teraz taki znak tam stał.
Przez Suchy Las dotarłem pod rezerwat Meteoryt Morasko. Pomyślałem, że to jest szansa, aby zobaczyć, co ciekawego się tam znajduje. Wjechałem w jakąś drogę, doczytałem, że po rezerwacie jest zakaz jazdy rowerem i zacząłem spacer żółtym szlakiem pieszym. Komary strasznie dziabały na przystankach, ale dowiedziałem się, że w tamtym miejscu 5–6 tys. lat temu spadł meteoryt żelazny. Widziałem kilka kraterów, ale meteorytu nie znalazłem żadnego. Może gdybym zabrał ze sobą łopatę i to urządzenie do wykrywania metalu, to miałbym większe szanse.
Szedłem dalej szlakiem, aż dotarłem na Górę Moraską. Podobno można zobaczyć na niej obiekty oddalone o 30 km (jak to na równinie), ale nie wiem gdzie należy stanąć, aby cokolwiek zobaczyć. Lasy są tam wyjątkowo bujne. Zgubiłem mój szlak. Na szczyt góry prowadzi kilka dróg. Szukając właściwej, wsłuchiwałem się w las. On żyje! Mrówki, które licznie zamieszkują poszycie, pracują nieustannie, robiąc wyjątkowo dużo hałasu. Te potwory są ogromne. Zniknąłem stamtąd pierwszą szerszą drogą, bo szlaku nie odnalazłem.
Wracając do domu, pomyślałem, aby pojechać w stronę Kampusu Morasko (Uniwersytet im. A. Mickiewicza). Kompleks jest duży, a dodatkowo się rozbudowuje. Jest swoistym miastem w mieście. Pojechałem trochę w złym kierunku, ale trafiłem na znaną mi drogę i przez las komunalny wróciłem na moje osiedle.