Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

wyprawy / Japonia 2017/2018

Dystans całkowity:12775.42 km (w terenie 49.81 km; 0.39%)
Czas w ruchu:725:18
Średnia prędkość:17.61 km/h
Maksymalna prędkość:60.43 km/h
Suma podjazdów:105354 m
Liczba aktywności:207
Średnio na aktywność:61.72 km i 3h 30m
Więcej statystyk

Upał w Sakacie

  100.79  05:10
Rano Miki, u którego się zatrzymałem, zabrał mnie na przejażdżkę po mieście. Pokazał mi swoje rodzinne miasto i kilka miejsc wartych odwiedzenia. Po powrocie do domu zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem w drogę. Było gorąco jak diabli.
Pojechałem najpierw do centrum, żeby przespacerować się po miejscach, które pokazał mi Miki. Nic mi się nie chciało przez ten upał.
Bardzo powolnym tempem ruszyłem w kierunku kolejnego miasta. Znalazłem puste drogi, którymi jechało się bardzo przyjemnie. Wokół pracowały kombajny. Wyglądały zabawnie, bo były wielkości japońskich aut. Ale to zrozumiałe, gdy przez pół roku pole ryżowe znajduje się pod wodą i wymaga lekkiego sprzętu do zbioru plonów.
Pojawiło się trochę nieznacznych podjazdów. Niestety jedyna droga zwęziła się, a ruch stał się nadzwyczaj wzmożony. Cóż, może dlatego, że to jedyna droga. W każdym razie, z powodu leniwego poranka złapało mnie późne popołudnie. Słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi w połowie mojej drogi. Przynajmniej widok był efektowny. Złota godzina w Japonii bywa tak samo piękna, jak na Islandii.
Zapadł zmrok i zrobiło się chłodniej. Narzekałem za dnia na upał, a teraz musiałem szukać bluzy. Później w sumie nic się nie działo. Do samego hotelu dojechałem po spokojnych drogach i chodnikach.
Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wybrzeżem do Sakaty

  109.91  05:42
Chciałem dzisiaj pojechać w głąb lądu, ale napisałem do Couchsurfera, który pół roku temu zaproponował mi nocleg, tylko w tamtym czasie moje plany się pozmieniały i nie skorzystałem z okazji. Zaprosił mnie ponownie, więc ruszyłem wybrzeżem do Sakaty.
Obudziła mnie właścicielka noclegu. Dobijała się drzwiami i oknami. Okazało się, że przyniosła śniadanie. Miły gest, choć nie byłem przygotowany. Dobrze, że nie kupiłem czegoś poprzedniego dnia. Zjadłem, spakowałem się i ruszyłem w kierunku zamku, który był oddalony o spacerowy dystans. Z zamku zostały tylko bramy (o ile to nie repliki). Zrobiłem sobie krótki spacer kulturoznawczy i pojechałem w kierunku południa.
Droga nie była jakoś ciekawa. Sporo aut, kilka podjazdów. Widoki nie były najlepsze, bo morze zasłaniały wydmy, drzewa i różne falochrony. Radość dawały stacje drogowe Michi-no-Eki, na których można było dostać lokalne produkty, japońskie łakocie czy pamiątki. Zatrzymałem się na każdej ze spotkanych i zawsze coś mi musiało wpaść w oko. Przynajmniej nie narzekałem na głód.
Dzień szybko się skończył. Zmrok dopadł mnie na wiele kilometrów przed celem, ale dojechałem zgodnie z przewidywaną godziną. Miki, człowiek z wielkim doświadczeniem, który przyjął dziesiątki osób pod swój dach, przywitał mnie wraz ze swoim uczniem. Zjedliśmy wspólnie kolację i porozmawialiśmy na różne tematy. Wieczór zleciał strasznie szybko.

Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Akita, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Akita

  98.89  04:50
I znów upalny dzień, znów bez ciekawych wydarzeń. Dzisiaj chciałem się dostać do miasta Akita. Miasto nosi tę samą nazwę, co rasa psów. Ciekawe, czy są ze sobą powiązane, bo gdy wjeżdżałem do prefektury, widziałem zdjęcia psów na znakach drogowych.
Jadąc na zachód, trafiłem na stację drogową Michi-no-Eki. Polubiłem te miejsca i starałem się zatrzymywać na każdej stacji, aby spojrzeć na dostępne produkty, a można tam dostać wszystko świeże, bo prosto od lokalnych rolników. Do tego sprzedawane są regionalne produkty, z których słodycze cieszyły się u mnie największą popularnością. Aby jednak nie zbankrutować, najczęściej tylko oglądałem ładnie zapakowane i nierzadko apetycznie wyglądające rarytasy.
Zrobiłem sobie kilka niepotrzebnych podjazdów, ale skąd mogłem wiedzieć? Gdybym jechał lokalnymi drogami, pokonałbym po płaskim podobny dystans, a do tego w mniej licznym towarzystwie. Jeszcze muszę popracować nad planowaniem podróży.
Narzekałem już, że było gorąco? Było tak bardzo, że z całej długiej wycieczki wyszło zaledwie kilka fotografii. Dojechałem do Akity, gdzie zatrzymałem się w prywatnym mieszkaniu znalezionym przez Airbnb.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Akita, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zajechałem, zobaczyłem, zawróciłem

  84.41  04:22
To by było na tyle z podróży na północ. Nic więcej nie miałem w planach. Hokkaidō zostawiłem sobie „na potem”. Przez kilka dni miałem problem ze znalezieniem noclegu, ale ostatecznie udało się znaleźć hotel za dwiema górami.
Dzień był pochmurny, ale gorąc nie odpuszczała. Pierwszą górę pokonałem bez większego wysiłku. Znałem ją zresztą z wycieczki dnia poprzedniego. Potem prosto na południe, pod słońce. O cieniu mogłem pomarzyć, bo albo pola ryżu, albo zabudowa mieszkalna rozciągały się po horyzont.
Szukałem jabłek na sprzedaż, bo chciałem kupić kilka dla Aki, która bardzo mi pomogła w zaplanowaniu wyprawy po Tōhoku. Jako że prefektura Aomori jest największym producentem jabłek w Japonii, to ceny są tutaj zaskakująco kilkakrotnie niższe. No i jakoś tak jabłka bardziej tutaj smakują.
Nie miałem szczęścia. Widziałem setki sadów z soczystymi owocami, ale ani jednego stoiska czy marketu. Do czasu, bo już gdy miałem zaczynać drugi podjazd, trafiłem na samoobsługowe targowisko. Wybiera się owoce do woli i płaci do słoika odliczoną sumę (słoik nie wydawał reszty). Napakowałem do sakw tak dużo owoców, że zrobiło się strasznie ciężko, a miałem przecież jechać pod górę. Trochę tego nie przemyślałem, ale przynajmniej miałem trochę prowiantu dla siebie i jakiś prezent z podróży. W Japonii bardzo popularne jest przywożenie ze sobą prezentów z odwiedzonego miejsca, np. dla współpracowników czy rodziny.
Podjazd zdobyłem, choć nie był on specjalnie wymagający. Szerokie drogi były bardzo wygodne. Jako ciekawostkę można zauważyć, że wzdłuż górskich odcinków stoi bardzo wysoki pikietaż. Służy on w sezonie zimowym jako drogowskaz, aby pługi (czy czego się w Japonii używa) mogły usunąć śnieg bez kłopotów orientacyjnych, a kilka metrów śniegu w niektórych rejonach to norma. Górskie widoki się skończyły, droga również, a ja dotarłem do mojego miejsca noclegowego.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Akita, Japonia / Aomori, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Aomori czy Reykjavík?

  40.07  02:10
Plan na dzisiaj był bardzo krótki. Chciałem się dostać do Aomori. Na północ jechało się lekko. Na prawo i na lewo miałem widoki pól ryżowych, a i góra Iwaki czasem wyjrzała zza chmur. Było bardzo gorąco, więc jechałem bez pośpiechu.
Pokonałem niewielki masyw górski i wjechałem do Aomori. Drogami równymi i nierównymi dostałem się do centrum, a potem do portu. Ów port zwrócił moją uwagę swoim ogromnym podobieństwem do portu w Reykjavíku. Miałem w swojej głowie obraz Islandii. Aż zatęskniłem za tamtą wyspą. Kompletne przeciwieństwo zatłoczonej Japonii.
Dostałem się do dworca kolejowego, gdzie zostawiłem rower i ruszyłem na piesze zbadanie terenu. Zjadłem ramen, odwiedziłem kilka sklepów z pamiątkami, a także kupiłem bilet do muzeum festiwalu Aomori Nebuta, gdzie można poznać historię, sztukę tworzenia, usłyszeć melodię festiwalową i obejrzeć wybrane powozy, które uczestniczyły w minionych edycjach. Bardzo dobry pomysł dla tych, którzy nie mogli odwiedzić miasta w trakcie trwania festiwalu. Też chciałem to zrobić, ale znalazłem w Sendai inne zajęcia.
Nie wiem kiedy na niebie pojawiło się strasznie dużo chmur. Skierowałem się do miejsca noclegowego. W samą porę tam dotarłem, bo lunęło tak mocno, że temperatura odczuwalna spadła o połowę. Korzystając z czasu, zdjąłem oponę, żeby znaleźć przyczynę uciekającego powietrza w tylnym kole. Okazało się, że na łatce, którą założyłem kilka dni temu, pojawiła się dziura. Zaryzykowałem i nałożyłem kolejną łatkę na poprzednią. Powoli szykuję się do zmiany opony, mimo że nie przejechałem na niej jakiegoś zawrotnego dystansu.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Aomori, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Tanbo āto

  95.51  05:00
Wczoraj nad Tōhoku przeszedł tajfun, dlatego nie wychylałem za bardzo nosa i zostałem dodatkową noc nad jeziorem Towada-ko. Po południu przestało na chwilę padać, więc wyszedłem z aparatem zobaczyć okolicę. Dużo gałęzi walało się po drogach, kilka drzew zakończyło żywota, namioty stojące za hostelem odleciały (nocleg w nich kosztował tyle samo, co mój w holu; dobrze, że nie próbowałem szczęścia pod gołym niebem).
Wraz ze mną zatrzymał się Kazuki, który również podróżował na rowerze. Postanowił do mnie dołączyć, bo jechaliśmy w tym samym kierunku. Zaczęliśmy tą samą drogą, co podczas mojego objazdu sprzed wczoraj. Na rozstaju dróg zostawiłem przyczepkę z bagażem pod punktem widokowym i namówiłem Kazukiego do dołączenia do mnie. Zgodził się bez zastanowienia i bardzo się ucieszył, gdy wjechaliśmy na 1000 m. Tym razem mogłem spojrzeć na jezioro za dnia, chociaż słońce prześwitujące przez chmury trochę raziło po oczach.
Mieliśmy długą drogę w dół. Po tajfunie zostało sporo liści i gałęzi na jezdni. Ktoś musiał z grubsza uprzątnąć ten bałagan, bo wczoraj podczas spaceru widziałem wiele zniszczeń. W każdym razie, zjazd nie był przyjemny, bo trzeba było uważać na śliskie liście i patyki, a rower na końcu i tak wyglądał tragicznie z błotem i liśćmi przylepionymi do ramy.
Zatrzymaliśmy się na stacji Michi-no-Eki Nijinoko, żeby coś zjeść. Przy okazji kupiłem bardzo tanie jabłka. To był znak, że znalazłem się w prefekturze Aomori, określanej jako owocowa prefektura.
Skończyła się droga przez las i trafiliśmy na drogi pełne aut. Do tego słońce zaczęło prażyć. Okazało się, że mój dzisiejszy cel – i właściwie cel całej mojej wyprawy – znajdował się na wspólnej drodze mojej i Kazukiego. Pojechaliśmy więc najpierw do miejsca mojego noclegu, abym mógł zostawić bagaż i przyczepkę, a potem ruszyliśmy w drogę. Były dwa miejsca, gdzie można zobaczyć tanbo āto, czyli sztukę na polu ryżowym. Pojechaliśmy do pierwszego, gdzie znajdowało się jedno pole ryżu przedstawiające morską wyprawę (symboliki nie jestem w stanie odczytać) oraz dwa inne obrazy ułożone z kolorowych kamieni. Oczywiście wjazd na wieżę widokową był płatny.
W oddali dostrzegłem rzęsisty deszcz, którego zacząłem się obawiać. Mimo to pojechaliśmy jeszcze w drugie miejsce, które znajdowało się zaraz za miejscowym ratuszem. Sam ratusz też niczego sobie, bo udawał zamek. Trochę się oszukałem, gdy próbowałem zrozumieć cennik. Okazało się, że wejście na wieżę to dodatkowa opłata, ale zupełnie nieopłacalna, bo widok na rysunek w ryżu był w pełni widoczny z tarasu obok wieży. Znów pojawił się motyw morski z potworem oraz wojownikiem.
Ostatnim moim punktem do odwiedzenia był zamek Hirosaki-jō. Był on w trakcie remontu, a właściwie to mury, na których powinien stać zamek. Został on tymczasowo przesunięty, ale wciąż dało się do niego wejść. Nie rozciągały się z niego żadne widoki, ale z platformy obok zamku można było zrobić mu zdjęcie na tle góry Iwaki. Wczesnym rankiem pewnie ładnie to wyglądało. Ja tymczasem musiałem wracać. Pożegnałem się z Kazukim, który zaplanował zatrzymać się w parku pod namiotem, i pojechałem prosto do domu gościnnego. Na szczęście żaden deszcz mnie nie złapał. Zachodzące słońce pięknie oświetlało krajobrazy na mojej drodze.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, ze znajomymi, Japonia / Akita, Japonia / Aomori, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Poranny market rybny

  74.91  04:50
Wstałem o piątej rano, aby pojechać z Ryosaku na rybny market. Było tam strasznie dużo ludzi i równie wiele stoisk z pysznym jedzeniem... głównie, bo można było znaleźć wszystko. Zjedliśmy śniadanie i musieliśmy wracać, bo się rozpadało.
Deszcz nie trwał długo, więc ruszyłem suchy. Jesień zaczyna być widoczna na krzewach, na polach ryżowych zaczęły się żniwa (chyba można tak określić zbiór ryżu). Trochę się martwiłem o to, czy uda mi się zobaczyć cel wyprawy po Tōhoku. Ale nie chciałem zapeszać i nie przejmowałem się tym za bardzo. Syciłem oczy pięknymi krajobrazami.
Droga pięła się bardzo łagodnie w górę. Niestety robiłem się głodny, a od opuszczenia Hachinohe nie trafiłem na żaden czynny sklep, o supermarkecie nie wspominając. Zaczęły się cięższe podjazdy, ale w samą porę trafiłem na jakiś postój z odrobiną jedzenia. Wziąłem onigiri (kulki ryżowe) i gruszkę. Wypatrzyłem jeszcze ciastka, ale okazało się, że w środku były cukierki. Moja nieznajomość języka kiedyś mnie zgubi.
Zjadłem przy stoliku mój posiłek, a w międzyczasie zostałem poczęstowany kawą od siedzących obok mnie Japończyków. Ruszyłem dalej i robiąc ostatnie podjazdy, a potem krótki zjazd, znalazłem się nad jeziorem Towada-ko. Z ciekawości zboczyłem z głównej drogi, aby wjechać na półwysep. Prawie nie było ruchu, ale musiałem zrobić dodatkowy podjazd. Przez drzewa prześwitywał turkusowy kolor jeziora. Wyglądało to pięknie. Jak w Polsce.
Dojechałem do punktu widokowego. Nieco zapomnianego, bo z tej drogi już prawie nikt nie korzysta. Nie byłem jednak sam. Po krótkiej sesji zdjęciowej pojechałem w dół do mojego hostelu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Aomori, Japonia / Akita, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Towada-ko

  47.13  02:21
To nie koniec atrakcji na ten dzień. Chciałem okrążyć jezioro, więc już bez przyczepki i po posiłku ruszyłem na zachód.
Chmury na niebie zwiastowały coś niedobrego. Miałem więc nadzieję, że uda mi się wrócić przed deszczem. Nabrałem dobrego tempa, przynajmniej jak na początek. Zrobiłem parę zdjęć i zaczął się ciężki podjazd, na końcu którego znalazłem punkt widokowy i rozjazd. Widok był trochę przesłonięty przez drzewa, więc pozostało mi tylko kontynuowanie jazdy. Droga znów zaczęła się ciągnąć w górę, aż przekroczyłem 1000 m n.p.m. Pojawił się też kolejny punkt widokowy, jednak było zbyt ciemno, więc nie zobaczyłem z niego nic.
Obawiałem się, że będę miał jeszcze jakieś podjazdy dalej, chociaż zaryzykowałem, aby zamknąć szlak wokół jeziora. Aut minęło mnie raptem kilka. Przynajmniej żadne zwierzę nie wyskoczyło przede mnie. Nie jechało się najprzyjemniej, bo pojawiła się mgła i chłód. Musiałem wolno wchodzić w zakręty, aby nie wpaść w poślizg. Gdy w końcu zrobiło się płasko, a mgła została w tyle, mogłem przyspieszyć. Ostatni tunel na drodze i już byłem w hostelu. Wtedy zaczęło padać.
Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Akita, Japonia / Aomori, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Hachinohe

  112.80  06:00
Znów zebrałem się wcześnie rano. Akurat kończyłem śniadanie pod lokalnym konbini, gdy rozległ się sygnał alarmowy. Korea Północna znów wystrzeliła rakietę. Japończycy chyba już do tego przywykli, bo nikt się specjalnie tym nie przejął. Na razie, bo jeśli dojdzie do eksplozji rakiety nad terenami zamieszkałymi albo do testów broni jądrowej, które doprowadzą do skażenia większego niż elektrownia Fukushima, wtedy skończą się słowne potyczki.
Jechałem głównie drogą nr 4. Czasem udawało się po ulicy, gdy aut było mniej, chociaż najczęściej lądowałem na chodnikach, które były różnej jakości. W jakiejś wiosce trafiłem na podobny festiwal, co poprzedniego dnia w Morioce, ale tylko przyjrzałem się mu z daleka, bo gonił mnie czas.
W Ninohe miałem szczęście zobaczyć występ młodzieży z okazji innego festiwalu. Jako jedyny obcokrajowiec zwróciłem swoją uwagę i jeden z uczestników przedstawienia wymienił ze mną kilka zdań. Kilka ulic dalej trafiłem na karawan, ale nietypowy, bo znalazły się na nim wielkie penisy wyrzeźbione z drewna. Z efektami specjalnymi w postaci pary buchającej ze szczytu jednej z rzeźb. Sądząc po dekoracjach, jest to coś związanego z religią szintoistyczną.
Do Hachinohe dojechałem po zmroku. Temperatura spadła do 15 °C, ale na rowerze jest zawsze cieplej. Do ustalonego miejsca dojechałem w ostatniej chwili, chociaż i tak musiałem chwilę poczekać na Ryosaku, który był moim dzisiejszym gospodarzem. Zabrał mnie na wycieczkę autem po mieście, a potem poszliśmy zjeść lokalne specjały. Znalezienie parkingu nie było łatwe.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Iwate, Japonia / Aomori, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Spacer po Morioce

  40.67  02:38
Zatrzymałem się pod Morioką na 2 dni. Dzisiaj nie padało, więc miałem okazję zwiedzić miasto. Poranek był bardzo chłodny i żałowałem, że nie wziąłem cieplejszej bluzy, ale potem i tak musiałem zdjąć z siebie tę, którą miałem, bo zaczęło się robić upalnie.
W mieście trafiłem na paradę. Ozdobiony wóz był ciągnięty przez kilkudziesięciu ludzi. Na wozie grały bębny, śpiewała młodzież. Policja organizowała lokalnie ruch, aby kolumna mogła swobodnie toczyć się przez miasto. Wyglądało to bardzo ciekawie.
Dojechałem pod dworzec kolejowy, jako że w wielu miastach wokół nich skupia się większość ważniejszych obiektów. Zatrzymał mnie strażnik, bo chyba nie mogłem jechać po placu dworcowym, więc zapytałem go o parking. Po długim zastanowieniu i upewnieniu się, że ja tylko na moment, wskazał mi miejsce pod budynkiem dworca. Wszedłem do środka i wyszedłem z pustymi rękoma. Znalazłem centrum informacji, ale było zamknięte. Pojechałem dalej.
Miałem szczęście trafić na kolejną grupę ciągnącą kolejny powóz. Potem spotkałem jeszcze 2 czy 3 inne grupy, które krążyły po całym mieście. Wiedziałem, że coś się szykuje.
Moja chęć zdobycia wiedzy o mieście zaprowadziła mnie do jeszcze kilku punktów informacji, które okazały się udzielać informacji wyłącznie po japońsku. W końcu się poddałem i ruszyłem z powrotem pod dworzec. Zauważyłem znak informujący o zakazie parkowania roweru z zaznaczonym dosyć rozległym obszarem wokół dworca. Nie chciałem wykorzystywać uprzejmości strażnika po raz kolejny, więc na własną rękę zacząłem poszukiwania parkingu. Ostatecznie poddałem się i zostawiłem rower na płatnym parkingu rowerowym. Zacząłem tęsknić za Sendai, gdzie było dużo prościej. Może po prostu brakowało mi wiedzy o nowym mieście.
W informacji turystycznej dostałem plan miasta oraz dowiedziałem się, że wieczorem miał być organizowany festiwal. Wyjaśniło się skąd tak uroczyście w całym mieście.
Poszedłem do restauracji, którą polecił mi spotkany wczoraj Japończyk. Zaskoczyło mnie to, że była bardzo ekskluzywna. Prefektura Iwate znana jest z ramenu podawanego na chłodno. Tutaj zamówiłem jego odmianę – reimen, specjalność z Morioki. Nie przypadł mi jednak do gustu. Po wyjściu z restauracji zobaczyłem długą kolejkę. Pora lunchowa się rozpoczęła, więc byłem szczęściarzem.
Podczas pieszej wędrówki po mieście wybrałem się do dzielnicy świątynnej, a potem zatrzymałem się w Starbucksie, żeby popracować. Jako że chciałem zobaczyć choć kawałek festiwalu, wyszedłem wieczorem na ulice festiwalowe i... nic nie zobaczyłem. Gdy już miałem wracać, zrozumiałem, że powinienem iść za tłumem, bo nagle zrobiło się tłoczno. Niestety nie zobaczyłem za dużo albo trafiłem w złe miejsce. Zabrakło mi czasu, bo musiałem wrócić po rower, a potem pojechać szybko do domu Couchsurfera, bo poprosiłem o zbyt krótką przerwę w pracy. Było bardzo zimno, gdy wracałem.
Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Iwate, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery