Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / lubuskie

Dystans całkowity:4420.53 km (w terenie 664.57 km; 15.03%)
Czas w ruchu:219:48
Średnia prędkość:19.51 km/h
Maksymalna prędkość:47.00 km/h
Suma podjazdów:18737 m
Maks. tętno maksymalne:105 (53 %)
Maks. tętno średnie:145 (73 %)
Suma kalorii:22281 kcal
Liczba aktywności:35
Średnio na aktywność:126.30 km i 6h 27m
Więcej statystyk

Kolej na rower

143.7806:54
Ledwo wróciłem z jednej wycieczki, a po krótkim śnie trzeba było wstawać na kolejny pociąg, żeby korzystać z ładnej pogody. Zaplanowałem przejechać drogę rowerową, którą odkryłem zaledwie 2 tygodnie temu. Niestety pokrycie siecią kolejową w Polsce jest strasznie ubogie, więc musiałem kombinować. Pociągiem dostałem się do Głogowa. Chciałem dalej, ale bardziej na zachód jeżdżą tylko pociągi towarowe, a droga przez Wrocław zabrałaby za dużo czasu.
Z Głogowa wyjechałem złą drogą, ale nie nadłożyłem dużego dystansu. Szybko pojawił się większy problem. Miało wiać z południowego-wschodu, a wiało z południowego-zachodu. Całą drogę na zachód miałem pod wiatr, co w połączeniu ze zmęczeniem po wczorajszym wypadzie, tworzyło smutny początek wyprawy.
Słoneczny poranek przyniósł parę ładnych widoków zamglonych dolin. Zatęskniłem za mieszkaniem w pobliżu gór. Przydałoby się w końcu przeprowadzić gdzieś bliżej i zebrać trochę wspomnień z południa kraju. Niedzielny poranek zaskakiwał również niewielkim ruchem na drogach. Chociaż stara droga krajowa wzdłuż S3 wyglądała prawie jak droga dla rowerów ze swoim brakiem ruchu.
Trafiłem na koszmarny bruk, który, wydawać by się mogło, nie miał końca. Im grubszy kamień, tym gorzej telepało. Dopiero po kilku kilometrach uwolniłem się z tego horroru. Potem dojechałem do Szprotawy i – po krótkim objeździe po mieście – ruszyłem na północ. W końcu z wiatrem. Mogłem odrobinę odpocząć. Z początku planowałem jechać przez Żagań, ale wiatr mnie odciągnął od tego pomysłu.
Punktualnie w południe dotarłem do granicy powiatu nowosolskiego, gdzie swój początek ma szlak Kolej na rower wybudowany na nasypie dawnej linii kolejowej. Nawierzchnia asfaltowa, w dużej mierze równa, tylko na skrzyżowaniach z drogami wstawili podłe szykany. Byłem świadkiem, jak dzieciaki nie zdążyły sprawnie przedostać się przez ulicę, przez co szalony kierowca otrąbił ich. Do sytuacji nie doszłoby, gdyby na drodze nie było przeszkód, a te barierki dodatkowo ograniczają widoczność.
Jechało się bardzo przyjemnie. Mimo rozpoczynającego się przedwiośnia, widoki były całkiem przyjemne. Zatrzymałem się na szybkie zwiedzanie Kożuchowa i wrzucenie czegoś na ząb, a potem w drogę. Zrobiło się gorąco. Na termometrze widziałem nawet 17 °C. Mimo że śnieg w większości stopniał, trafiło się kilka odcinków pokrytych lodem. Duży plus, że nie sypali solą, choć wjazd na lód pod złym kątem dla kilku osób skończył się glebą.
Dojechałem do Nowej Soli. Wygody się skończyły. Szlak przez miasto przebiega lokalnymi drogami dla kaskaderów. Są to jedne z najgorszych dróg, jakie widziałem w Polsce. Można powiedzieć, że są one solą w oku nowosolan. Przez brak oznaczeń pojechałem inną trasą niż zakładał szlak, ale nic nie straciłem, bo wszystkie tamtejsze drogi są tak samo niebezpieczne.
Wróciłem na wygodny szlak na nasypie kolejowym i po stu kilometrach od Głogowa dotarłem do celu założonego przed dwoma tygodniami – do mostu kolejowego w Stanach. Ludzi było absurdalnie dużo, niczym w Japonii. Cieszyłem się, że nie pojechałem tam w sezonie, bo pewnie nie zrobiłbym nawet jednego zdjęcia. Chociaż żałowałem, że nie wziąłem aparatu, bo widziałem tyle pięknych widoków, których po prostu nie dało się uchwycić telefonem. Aj, szkoda.
Dalej było coraz mniej ludzi. Słońce przeraźliwie świeciło w plecy i w lusterko. Dobrze, że jechałem na wschód i nie byłem oślepiany, bo jedna babcia prawie we mnie wjechała, tłumacząc się, że mnie nie zauważyła. Gdyby jechała za swoją koleżanką, to nie wjechałaby mi na czołówkę.
Dotarłem do końca powiatu i tym samym szlaku. Jaka szkoda, że nie biegnie do samego Wolsztyna. Mógłbym ten szlak nazwać odkryciem roku 2021, na wzór odkrycia z Puszczy Noteckiej. Do najbliższej cywilizacji prowadziła niestety piaszczysta droga przez las. Obawiałem się błota, ale nic takiego – nawet dało się jechać.
Dalej do Obry biegły szutrowe drogi dla rowerów. Zaniedbane, ale gdyby się nie kurzyły, to byłyby nawet 7/10. Do Wolsztyna dotarłem przed zachodem słońca – na 1,5 godziny przed pociągiem. Już nie miałem ochoty na dalsze wojaże, więc przeczekałem to w nowej poczekalni. Takiej wycieczki to nie pamiętam, żeby w dwie strony jechać pociągiem.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, Polska / lubuskie, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, dojazd pociągiem, rowery / GT

Przez Oderbruch

162.0907:41
Zauważyłem, że mój zjazd ze Ślęży zaczepił o nową gminę. Powracam więc do mojego planu zwiedzania Polski przez zaliczanie gmin. Na mojej liście była Cedynia, samotna gmina otoczona dziesiątkami innych, już zaliczonych jednostek. Planowałem ją odwiedzić już w zeszły weekend, ale deszcz mnie zniechęcił. W ten weekend ma być to samo, ale mając dzień wolny od pracy przed nieszczęsnym weekendem, mogłem się wyrobić. Wczoraj wsiadłem do pociągu do Kętrzyna nad Odrą, a dzisiaj wprowadziłem plan w życie.
Było okrutnie zimno, gdy ruszałem. Wszędzie szron, temperatura daleko poniżej zera. Choć wziąłem zapas ciepłych ciuchów, to wiało mi w kostki. Nie było jednak odwrotu. Musiałem jechać w tym, co zabrałem z domu.
Przekroczyłem granicę z Niemcami, wjeżdżając do Oderbruch, delty śródlądowej na Odrze. Ulice pierwszej wioski były puste, a obok biegły drogi dla pieszych i rowerów. Jakość beznadziejna. Już w Japonii wygodniej się jeździło. Dopiero po wyjechaniu z obszaru zabudowanego zacząłem zazdrościć jakości. Nawierzchnia zamieniła się w asfalt – o tej samej jakości, co ulice. Jazda stała się przyjemnością i tylko przejazdy przez obszary zamieszkałe przynosiły udrękę.
W połowie podróży pojawił się objazd. Dużo znaków, wszystkie po ichniejszemu. Nie mając przy sobie żadnego tłumacza, musiałem pojechać objazdem, a ten wydłużał dystans dość sporo. Chcąc sobie pomóc, wjechałem w obiecującą drogę asfaltową. Niestety, w połowie zamieniła się w dziurę na dziurze. Zacisnąłem zęby i przejechałem to.
Dotarłem do Wriezen, większego miasteczka. Na rynku odbywał się jakiś festyn. Jedzenia prawie nie było widać. Same stragany z rzeczami jak „u Chińczyka” i warzywniak. Chociaż miałem ze sobą parę euro, które zostały mi z zeszłorocznej podróży przez Słowację, to nic mnie nie przyciągnęło.
Chcąc dorzucić jeszcze jakąś atrakcję do programu, pojechałem do miasta Bad Freienwalde. Rynek wyglądał jakby wyjęty niczym z dolnośląskiego miasteczka. Tylko kocie łby trochę bardziej telepały.
Ruszyłem w kierunku Polski. Ten przejazd przez Niemcy był nieco mniej imponujący niż moje poprzednie wizyty. Kierowcy jeżdżą dużo kulturalniej niż w Polsce, ale nadal było wielu takich z niemiecką blachą, co wyprzedzało „na gazetę”. Trafiłem również na wiele dróg, na których omal nie wybiłem zęby. Za to oznakowanie było bardzo czytelne (pomijając znaki z napisami w języku niemieckim). Niektóre rozwiązania mogłyby pojawić się w Polsce.
Z Cedynii mogłem ruszyć w wielu kierunkach. Wyliczyłem jednak, że Szczecin był dla mnie osiągalnym celem, a w razie problemów mogłem przerwać podróż w Gryfinie. Nie miałem zresztą ochoty na siłowanie się z wiatrem z południa.
W Cedyńskim Parku Krajobrazowym trafiła mi się gratka w postaci polskiej złotej jesieni. Przynajmniej jej resztek. Jednym z celów tej wycieczki było bowiem odnalezienie jesieni po stronie niemieckiej. Nie udało się tam, więc zostałem zaskoczony.
Ponownie przekroczyłem granicę, aby wygodnie dostać się do celu. Już wczoraj właścicielka noclegowni powiedziała mi o popularności szlaku rowerowego wzdłuż niemieckiej granicy, dlatego chciałem go wypróbować. Równy asfalt biegł przez park narodowy ze znikomą liczbą zabudowań, a olbrzymią ilością natury. Przejechałem też przez las o złotych liściach. Spełniłem swoją nadzieję na znalezienie jesieni i to po obu stronach granicy.
Szlak na pewnym odcinku został zamknięty, ale to nie Polska, rowerzyści nie zostali zdani na łaskę losu. Został wyznaczony objazd, do tego dobrze oznakowany, a na znakach pojawiły się mapy objazdu. Coś niesłychanego. Niestety objazd nie był mi na rękę, bo zaczęło zmierzchać, więc wjechałem na główną drogę, zaczynając tym samym jazdę po własnym śladzie z podróży wzdłuż polskiego wybrzeża.
Zapadł zmrok, a ja miałem jeszcze kawał drogi do Szczecina. Zwróciłem uwagę, że prawie wszystkie auta wyprzedzające mnie miały polskie rejestracje. No cóż, kilka kilometrów dalej przekroczyłem granicę, dojechałem na dworzec kolejowy, odczekałem ponad godzinę na pociąg i powróciłem do Poznania nim zaczął się deszczowy weekend.

Kategoria Polska / zachodniopomorskie, Polska / lubuskie, kraje / Polska, kraje / Niemcy, po zmroku i nocne, setki i więcej, za granicą, dojazd pociągiem, rowery / GT

Byłoby daleko na zachód

187.6009:32
Późny przyjazd do miasta wiązał się z krótkim snem. Albo późną pobudką. Mnie przytrafiło się to drugie. Lepiej zresztą dać odpocząć mięśniom niż męczyć się cały dzień. Choć z drugiej strony ostatnio często zdarza mi się zaspać. Nie wróży to dobrze.
Z Gorzowa udało mi się wyjechać po drodze dla pieszych i rowerów z kostki. Jednak to, co ujrzałem dalej – w Barlinecko-Gorzowskim Parku Krajobrazowym – przeszło moje wszelkie oczekiwania. Kilkanaście kilometrów drogi otoczonej złotymi drzewami. Tyle szczęścia. Myślałem, że tak pięknie może być tylko w górach. Nie mogłem się nacieszyć tymi widokami. Żeby jednak nie marnować czasu na postoje co minutę, zdjęcia robiłem w trakcie jazdy. Gdybym tak miał kamerę na kasku.
Rozważałem, jak zaliczyć dodatkowe gminy, nie zużywając zbyt dużo czasu. Niestety przekombinowałem swój plan i trafiłem na niewygodne oraz bardzo niewygodne drogi. Osłodziłem sobie tę niewygodę pod jabłonią. Wyglądało na to, że kiedyś był tam sad, ale po domostwach pozostały jedynie nieliczne ślady.
Dotarłem do Myśliborza. Tego miasta, które zawsze pojawiało się na pierwszych miejscach w wynikach wyszukiwarki, gdy chciałem się czegoś dowiedzieć o dolnośląskim Myśliborzu. Przypomniałem sobie, że wszystko było zamknięte z powodu święta, więc zatrzymałem się na stacji benzynowej. Tam zjadłem i wylosowałem figurkę R2-D2, robota z Gwiezdnych Wojen. Wszędzie jest szaleństwo na punkcje tej serii, więc Orlen wprowadził zdrapki, pod którymi można wylosować zabawki oraz jakieś większe nagrody.
Jazda nie szła mi najlepiej. Opadałem z sił, więc gdy dojechałem do Witnicy, zrezygnowałem z dalszego planu. Byłoby daleko na zachód, aż po kraniec Polski, ale istniała obawa, że nie zdążę na pociąg powrotny. Ruszyłem więc krajówką na północ i gdzieś przed zjazdem z niej wróciłem do mojego planu dostania się do Stargardu Szczecińskiego. Zmrok zapadł w połowie drogi krajowej, więc nieplanowane piaszczyste drogi terenowe były bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem. Zwłaszcza z sakwami. Czas strasznie się dłużył, a droga ani trochę nie była ciekawa. Mgły zaczynały coraz bardziej dokuczać, a gdy dotarłem na północ jeziora Miedwie, mgła była tak gęsta, że momentami nie widziałem drogi pod kołami. Do dworca dotarłem na pół godziny przed odjazdem pociągu. Wagon był prawie pusty. Tylko jeden wieszak na rowery został zajęty. Przeze mnie.
Kategoria Polska / zachodniopomorskie, Polska / lubuskie, kraje / Polska, z sakwami, terenowe, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Rowerowy październik

163.8107:27
Zaspałem po raz kolejny. Moja wyprawa w góry, aby zobaczyć złotą jesień powoli staje się tylko marzeniem. Nie chciałem jednak bezczynnie siedzieć przez cały dzień. Zmusiłem siebie do wyjścia i to na więcej niż jeden dzień.
Wybrałem zachód. Sprzyjał mi wiatr, sprzyjała pogoda. Miałem kilka gmin na oku i punkt Polski wysunięty najdalej na zachód. Nogi pełne roboty. Aparat pod ręką, sakwy na bagażnik i w drogę. Zacząłem dosyć szybko. Dostałem się na krajową 94, aby z wiatrem i minimalną liczbą świateł oddalić się od Poznania jak najszybciej. Było bardzo ciepło, nawet 14 °C. Szybko się zgrzałem.
Jutro Wszystkich Świętych, więc ludzie masowo przypominają sobie o odwiedzeniu grobów. Stąd też pod wszystkimi cmentarzami było bardzo niebezpiecznie. Wydawało się jakby każdy stracił głowę. Tylko czy warto? Niektórym to naprawdę spieszno do grobu.
Lokalnymi drogami dojechałem do Lwówka, gdzie złapał mnie zmierzch. Chciałem kombinować coś ze spokojnymi trasami, ale droga krajowa okazała się najlepszym wyborem, aby przemieścić się szybko i bezpiecznie. Przynajmniej dopóki nie pojawiły się zakazy wjazdu rowerem. Po drodze zatrzymałem się w barze rybnym. Tym samym, co rok temu. Temperatura w międzyczasie spadła do 8 °C.
W mijanych miastach pojawiało się coraz więcej dzieci z reklamówkami. Ta zagraniczna zabawa coraz mocniej się u nas zadomawia. Ale tak dziwnie odwiedzać obcych ludzi i żebrać o słodycze. W dodatku od tego się zaczyna uzależnienie od cukru.
Za Trzcielem wyjechałem po raz trzeci na tę samą drogę z betonowych płyt. Po prostu świetnie. Kawałek dalej, gdy był już asfalt i minęła godzina 19, nagle niebo stało się jasne jak o poranku. Wydawało mi się, że mdleję. Nie wiem, jakie to uczucie, bo nigdy tego nie doświadczyłem, ale taka była pierwsza myśl. Dopiero po chwili spojrzałem w prawo i zobaczyłem powód rozbłysku. Meteoryt właśnie kończył spalać się w atmosferze ziemskiej. Wyglądało to zjawiskowo, aczkolwiek zacząłem mieć obawy oraz najdziwniejsze myśli, jakie mi tylko przychodziły do głowy. Oczekiwałem nawet kolejnych efektów specjalnych, ale niczego się nie doczekałem.
Mgły zaczynały się robić coraz gęstsze, a temperatura obniżyła się do 2 °C albo i niżej. A ja wpadłem w teren. Jak zwykle nie był planowany, ale ktoś musiał się nieźle bawić, rysując na mapie nieprawidłowy rodzaj dróg. W Skwierzynie pani na stacji benzynowej powiedziała, że mam jeszcze 25 km do Gorzowa. Wyszło więcej, choć miałem wręcz przeciwne wrażenie. Objechałem miasto w poszukiwaniu noclegu. Było późno, więc nie miałem dużego wyboru. Nie udało mi się połączyć z internetem, więc pozostało mi odszukać noclegi w Maps.me. Ciężko w tym mieście o tani nocleg. Zatrzymałem się w hoteliku dworcowym.
Właśnie przejechałem 31. dzień z rzędu (a nawet więcej, gdy wliczyć 2 tygodnie września) na rowerze. To chyba najbardziej rowerowy miesiąc w moim życiu.

Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, mikrowyprawa, rowery / Trek

Nowa Sól

130.1006:31
Prawie dzisiaj zaspałem, ale udało się. W pół godziny zjadłem, spakowałem się i ubrałem, aby wcześnie rano wyruszyć na pociąg do Zielonej Góry. Dzień nie zapowiadał się pogodnie, dlatego byłem przygotowany na najgorsze – deszcz.
Po przyjeździe do Zielonej Góry przywitały mnie krople z nieba. Nie padało jednak długo. Byłem w tym mieście kilka lat temu, ale pieszo. Sporo utkwiło mi w pamięci. Miło jest wrócić do znajomych miejsc. Potem było mniej przyjemnie, bo udałem się na wschód, aby zaliczyć gminę, która umknęła mi podczas wcześniejszej wycieczki. Miałem piach i błoto do pokonania. Jak zwykle nic ciekawego. No dobrze, kolory złotej jesieni łagodziły ten mankament.
Pałacu w Zaborze nie zobaczyłem ze względu na zakazy. Gdy stałem pod planem gminy w poszukiwaniu czegoś ciekawego, mieszkaniec wskazał mi drogę na Nową Sól i przestrzegł przed dwiema górkami. Jedna to zwykły wzgórek, drugiej chyba nawet nie zauważyłem. W Nowej Soli prawie każdy chodnik to droga dla pieszych i rowerów. To takie dziwne uczucie poruszać się po tym mieście. Znalazłem bar, ale był pełny, więc zamówiłem udko kurczaka na wynos i zjadłem nad Odrą, chowając się przed chłodnym wiatrem. Musiałem nabrać sił, bo kolejnym przystankiem miał być Głogów.
Dzisiaj niektóre drzewa wydawały się być takie szare. Czy to z braku słońca, czy dlatego, że miałem przezroczyste okulary zamiast żółtych szkieł? Dla skrócenia sobie drogi (i tym samym urozmaicenia jej) wjechałem na wał przeciwpowodziowy, po którym podobno prowadzi Greenway Rowerowy Szlak Odry. Nie byłem pewien, bo znakowanie zniknęło w międzyczasie. Mój pomysł nie okazał się najlepszy. Nie dość, że jechało się ciężko, to w dodatku szukając dalszej drogi, tylko wydłużyłem podróż podczas błądzenia po polnych (ale asfaltowych) drogach. Gdy w końcu wyjechałem, odsapnąłem chwilę przy mostku. Podczas ruszania zobaczyłem za sobą dwóch rowerzystów na MTB. Zacząłem więc rozpędzać się powoli w nadziei na wymianę kilku zdań. Nic z tego. Usiedli mi na kole, więc zacząłem przyspieszać. Najpierw spokojnie, bo wiatr boczny, potem ponad 30 km/h z wiatrem. Po kilku kilometrach odpadli, ale tuż przed Głogowem, gdy średnia siadła na 26 km/h, wyprzedzili mnie (o dziwo we trzech). Żadnego powitania czy podziękowania. Nie mieli zresztą ani kasków, ani sportowych ubrań. Nawet świateł, co prawdopodobnie skomentował z płaczliwym głosem mijany rowerzysta. Choć miał głos dziecka, to poza bluzgami z jego ust usłyszałem „dzieci”. Pewnie chodziło o brak świateł, które tylko on miał włączone. Nie było ciemno, więc po co ten lament?
Miałem ostatnią gminę do zaliczenia w zachodniej części województwa dolnośląskiego, więc maksymalnie skróciłem sobie drogę po krajówce, choć ruch był spory. W dodatku pojawiły się podjazdy, którymi 3 lata temu jechałem w przeciwnym kierunku. Potem skierowałem się na Bytom Odrzański, przed którym na chwilę zaczęło kropić, a dalej do Nowej Soli na pociąg. W planach miałem Nowe Miasteczko i Kożuchów, ale za dużo czasu spędziłem w terenie. Jeszcze kiedyś wrócę w tamte okolice. Pewnie zimą.
W Nowej Soli zjadłem regeneracyjną chińszczyznę i dotarłem na dworzec na 5 minut przed odjazdem pociągu, a ponieważ mój zegarek z jakiegoś powodu spieszył się 5 minut, to ominąłem kasę. Konduktor był wobec mnie pobłażliwy. Wypróbowałem nowe spodnie z wczoraj. Łapią wiatr jak trzeba. Pomyślnie zastąpią moje ulubione, które zniszczyły się w ciągu trzech lat użytkowania.
Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Za jesienią do Zielonej Góry

160.9807:12
Znów dorwał mnie leń. Wczoraj rowerem pojeździłem tak mało, że nie miałbym czego opisywać. Dzisiaj jednak się nie dałem. Wiatr zaczął wiać ze wschodu. Miałem kilka planów, w tym Warszawę, punkt Polski wysunięty najdalej na zachód oraz lokalną wioskę. Ostatecznie przystałem na inną propozycję – Zieloną Górę.
Chciałem wyruszyć rano, ale poczekałem na wschód słońca, żeby się ociepliło. Gdy ruszałem, to i tak było około 0 °C. W Poznaniu trafiłem na maraton, ale nie miałem większych problemów z przejazdem. Skręciłem w kilku miejscach tak, aby nie wkroczyć na drogę dla zawodników. Dzięki temu znalazłem się w Luboniu i ominąłem wszystkie te chore pseudodrogi dla rowerów. To jest najlepsza trasa, aby wydostać się z Poznania w kierunku południowym. Nie rozumiem, czemu tak rzadko z niej korzystam. Może to przez Puszczykowo, w którym można sobie wybić zęby na durnych chodnikach.
Temperatura po południu urosła powyżej 5 °C. Wiatr jednak nie pozwalał się rozebrać. Wpadłem jeszcze na kilka dróg terenowych, więc zrobiło się jeszcze cieplej. Wszędzie albo głęboki piach, albo tarka, więc musiałem się sporo nasiłować z naturą. Na szczęście mogłem przy okazji spojrzeć na jej lepszą stronę. Polska złota jesień zaczyna przybierać na sile. Chciałem zobaczyć widoki jak przed dwoma laty. Niestety drzewa przy głównych drogach szybko gubią liście, a ich kolor jest bliższy śmierci niż jesieni. Chyba tylko w górach powietrze jest na tyle czyste, aby ukazać oblicze prawdziwej natury. Tutejsze lasy są w większości iglaste, więc nie ma co szukać w nich złota.
W Olejnicy trafiłem na wieżę widokową. Obok niej stoi maszt telekomunikacyjny. Gdyby nie ogrodzenie, można byłoby się pomylić. Zwłaszcza że maszt jest wyższy, więc mocniej kusi.
W Bojadłach dowiedziałem się, że prom rzeczny przez Odrę jest nieczynny. Pewnie przez silny wiatr, a może to niski poziom wody? W sumie dawno padało. Miałem do wyboru dwie drogi – na północ i na południe. Na południe z dodatkowo dwoma wariantami. Przed wyjazdem na wszelki wypadek sprawdziłem możliwości przeprawy przez Odrę. Znalazłem nieczynny most kolejowy. Z ciekawości chciałem się nim przeprawić przez wodę, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego planu, aby na czas dotrzeć na pociąg (a dawka terenu mogła mnie spowolnić). Ruszyłem asfaltem na północ, ale i tak trafiłem na piach. Strasznie denerwujący są nowicjusze na OSM.org. Później trzeba po nich ciągle poprawiać mapy. Chyba jeszcze nie miałem wycieczki bez takich niespodzianek. Przecież dokumentacja jest dostępna na wyciągnięcie ręki.
Kto by pomyślał, że w tych okolicach jest tyle pagórków. Do Zielonej Góry dotarłem na chwilę po zachodzie słońca, a na kwadrans przed odjazdem pierwszego pociągu. Mogłem oczywiście pojechać następnym; zwiedziłbym miasto, jednak wolałem wrócić wcześniej, zrobić zakupy, obiad na jutro, wyspać się. To był dobry dzień. Jesień zapowiada się bardzo pogodnie.
Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Jesienią pod namiotem

161.1607:57
A gdyby tak zabrać ze sobą namiot? Weekend zapowiadał się ciepły, dlatego uznałem, że jeszcze nie skończył się sezon, spakowałem się, zabrałem najcieplejszy śpiwór, trochę ubrań na wszelki wypadek i ruszyłem ponad godzinę po wschodzie słońca, żeby nie czuć zimna. Miałem kilka gmin na oku, więc skierowałem się do województwa zachodniopomorskiego. Co z tego wyszło? Przeczytajcie.
Wybrałem trasę na Wronki. Słońce świeciło bardzo mocno. Na tyle mocno, że w Rokietnicy kobieta ruszająca autem z drogi podporządkowanej nie zauważyła mnie. Z ciężkimi sakwami moja droga hamowania wydłużyła się tak bardzo, że rower zatrzymał się na tyle samochodu. Z początku wydawało mi się, że nic się nie stało, więc nawet nie chciałem brać numeru telefonu od przestraszonej kierowcy. Dopiero później okazało się, że mam scentrowane koło. Na szczęście tylko lekko, więc nie przeszkodziło mi to w realizacji planu.
Wybrałem dosyć niefortunną trasę. Sam nie wiem dlaczego. Przecież wiedziałem, co mnie czeka w Puszczy Noteckiej. Piachy, piachy i jeszcze raz piachy. Próbowałem uciekać z rozjeżdżonych dróg, ale wszędzie było to samo. Trochę wygodnej nawierzchni i dalej piasek wrzynający się w łańcuch, pochłaniający koła niczym bagno, zatrzymujący rower po kilku machnięciach korbą. Wygodniej zrobiło się dopiero za Krzyżem. Wjechałem na drogę wojewódzką nr 161, która od Przeborowa do Podleśca jest drogą gruntową (podobnie jest z drogą nr 164, jednak według OSM.org jest ona wygodniejsza od mojej). Całe szczęście piach dużo mniej uprzykrzał mi jazdę. Brakuje tam znaków drogowych, bo trzeba mieć szczęście lub pojęcie, aby wiedzieć, na którym skrzyżowaniu gdzie skręcić. Mnie trafiło się szczęście.
Miałem nadzieję dotrzeć dzisiaj przynajmniej do Chociwla, ale jak to mawiają – nadzieja matką głupich. Zmierzch się zbliżał wielkimi krokami. W sumie jesienią to nic zwykłego – coraz mniej jest czasu na jazdę za dnia. Temperatura zaczęła spadać, więc musiałem rozejrzeć się za noclegiem. Bardzo słabe połączenie z internetem nie pozwoliło mi przejrzeć ofert kempingów w okolicy. Przyszedł mi na ratunek Maps.me. Pokazał najbliższe pola namiotowe w Drawnie, więc skierowałem się w jego kierunku po drogach asfaltowych.
Słońce było daleko za horyzontem, gdy dojechałem do pierwszego miejsca, gdzie winno być pole namiotowe. Powinno, ale ani śladu po nim. Sąsiedzi o niczym nie wiedzieli, więc najwidoczniej ktoś pomylił się z umiejscowieniem punktu na mapie. Przypomnieli mi jednak o kempingu w zarządzie PTTK, który jest kilkaset metrów dalej. Kompletnie o nim zapomniałem, choć kilka miesięcy temu przejeżdżałem obok. Byłem chyba jedynym gościem, a już na pewno jedynym z namiotem. O ciepłej wodzie mogłem pomarzyć. W ogóle temperatura wody w kranach zraziła mnie do korzystania z niej. Mogłem przystać na propozycję ludzi, z którymi rozmawiałem wcześniej. Warunki byłyby te same, a nie wydałbym ani grosza.
Kategoria Polska / zachodniopomorskie, Polska / lubuskie, kraje / Polska, pod namiotem, Puszcza Notecka, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, mikrowyprawa, rowery / Trek

Frankfurt nad Odrą

80.3904:07
Po wczorajszym dniu nie zostało mi wiele sił. Nie mam pojęcia, czy to wina dystansu czy wysokich obrotów, ale wiedziałem, że dzisiaj nie pojadę daleko. Najwyżej pokręcić się po Niemczech.
Frankfurt leżący tuż za Odrą jest bardzo spokojnym miastem (do tego nad Menem było zdecydowanie za daleko). Nie jest w nim najczyściej, a drogi dla rowerów nie są najbardziej równe (wszak Niemcy to tak wyidealizowany kraj), ale mimo to jest dużo przyjemniej niż w Polsce. Na wysepce Kozia Kępa (niem. Ziegenwerder) zauważyłem szlak rowerowy i już się zastanawiam nad pokonaniem go. Wydaje mi się on ciekawym przedsmakiem dla wyprawy wokół Polski. Miasto mnie nie urzekło, dlatego szybko przerwałem mój turystyczny „spacer” po nim i wróciłem do Polski, i ruszyłem dalej, na północ, do Kostrzyna nad Odrą. Przynajmniej z trzech względów. Po pierwsze, nie odpowiadał mi dystans. Był stanowczo za krótki. Po drugie, czekanie na pociąg jest bez sensu, gdy ma się rower. Po trzecie, zawsze to jakaś dodatkowa gmina do kolekcji.
Ośno Lubuskie było w zeszłorocznych planach, więc zamiast po krajowej 31, pojechałem drogą wojewódzką. Wiatr ze wschodu bardzo utrudniał jazdę. W Ośnie prawie pojechałem w złą stronę, ale zawróciłem i w końcu wiatr do czegoś się przydał. Szybko dotarłem do wieży widokowej „Czarnowska Górka”, na której byłem rok temu podczas podróży nad morze. Dalej nie pozostawało mi nic innego, jak droga krajowa. Bardziej ruchliwa, niż ją pamiętałem, ale z wiatrem w plecy, nie było tak źle.
Kupiłem bilet na pociąg, pojechałem też coś zjeść w napotkanej restauracji, a że zostało mi sporo czasu do odjazdu, to jeszcze wybrałem się do Starego Kostrzyna. Przez rok nic się tam nie zmieniło; bastion Król nadal się sypie. Może prawie nic, bo jakąś tablicę wmurowali w jeden z murów. Południowe wyjście z twierdzy blokowała taśma policyjna. Zauważyłem, że nie każdy umie czytać. Ciekawe, co się tam działo.
Na pociąg zdążyłem w ostatniej chwili, bo się zasiedziałem w starym mieście. Już dawno nie zrobiłem tak słabego dystansu. Gdyby wiatr się zmienił, to może wyruszyłbym na wschód, a tak – pozostawało mi rozsiąść się w pociągu i zacząć rozmyślać o kolejnych wyprawach.
Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, kraje / Niemcy, za granicą, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Do Frankfurtu

202.4908:17
Od jakiegoś czasu kusiło mnie, żeby pojechać gdzieś daleko za granicę. Wypadło na Niemcy, bo są najbliżej. Przyszedł mi na myśl Frankfurt. Chciałem zobaczyć, jak wyglądają niemieckie drogi w większym mieście.
Wyruszyłem późnym rankiem, a może wczesnym przedpołudniem. Za dużo czasu spędziłem na planowaniu. Niepotrzebnie. Droga była prosta niczym kij od szczotki. Ponieważ miałem z wiatrem, to mogłem rozpędzać się bez większego zmęczenia. Odrobiłem dzięki temu czas spędzony w domu. Postojów nie robiłem dużo. Ot, żeby odpocząć lub zjeść. W Buku zjadłem drugie śniadanie. W Zbąszyniu najpierw odwiedziłem pozostałości po twierdzy, a potem w typowej restauracji nad jeziorem zjadłem niczym niewyróżniającą się rybę. Zaliczyłem jedyną zbąszyńską drogę dla rowerów, drogę wojewódzką szerokości leśnego duktu, a potem Świebodzin. Miałem nadzieję rzucić okiem na tę figurę, co to o niej było kiedyś głośno, ale stanęła na takich przedmieściach, że nie chciało mi się zjeżdżać z głównej trasy. Potem pojechałem drogą krajową. Wynudziłem się tam po wsze czasy. W ogóle ta cała wycieczka nie była ciekawa. Pozostała nadzieja kolejnego dnia.
Gdy docierałem do Rzepina, zaczynało zmierzchać. Poszukiwania noclegu trwały długo. Objechałem całe miasto, bo ślamazarny dostęp do internetu nie potrafił szybko mi pomóc we wskazaniu miejsc noclegowych. Na szczęście znalazł się hotel w innym mieście – w Słubicach. Dotarłem tam po niespełna godzinie jazdy po pustej drodze w mroku (no, może ze światłem latarki). Wpadło nawet 200 km na liczniku, z czego byłem zadowolony.
Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, mikrowyprawa, rowery / Trek

Gorzów Wielkopolski

239.2011:08
Wczorajsza prognoza pogody mnie lekko zawiodła. Miała być burza, a jedyne co przeszło to wielka, czarna chmura. Dzisiaj za to pokładałem wielkie nadzieje w silnym wietrze z zachodu i stąd powstała myśl, aby wyruszyć do Gorzowa Wielkopolskiego. Właściwie wykorzystałem ułożony wcześniej plan zaliczania gmin w północnej części województwa lubuskiego.
Wcześnie rano pojechałem na dworzec. Pierwszym – pełnym – pociągiem do Krzyża, drugim – pustym – do Gorzowa (według konduktora tylko 20 pasażerów, a lokomotywa spalinowa, zabójczo śmierdząca, więc nie dziwię się). Niebo było zachmurzone od początku dnia i w Poznaniu w drodze na dworzec padał nieznośny kapuśniak. Liczyłem na rozpogodzenie po południu, choć liczba zabranych ubrań mogła nie wystarczyć, co odczuwałem już w drugim pociągu (zaledwie 15 °C). Zabrałem tylko kieszeń biodrową i aby jeszcze bardziej odciążyć rower, zdemontowałem bagażnik (nie wiem, czy uda mi się jeszcze jakiś wyjazd z sakwami w tym roku). Chciałem sprawdzić, jak szybko dotrę do domu na jeszcze lżejszym rowerze.
Tuż przed godz. 9 dotarłem do Gorzowa. Na szczęście deszczyk ustał. Pokręciłem się po mieście i ruszyłem na zachód. Nie za szybko, bo wiatr nie pozwalał, ale trzeba było się jakoś dostać do Witnicy. Ruch nie był duży, toteż nawet nie wjeżdżałem na kretyńskie drogi dla pieszych i rowerów z nierównej kostki. Po co je budują?
Od Witnicy jechałem na północ drogami przez las. Na jednym skrzyżowaniu się zagapiłem i zaliczyłem trochę terenu, żeby naprostować swój plan. Drogą wojewódzką wróciłem do Gorzowa. Ruch się wzmógł, ale nawierzchnia była bardzo wygodna, więc chwytając wiatr, mogłem przyspieszyć. Strzeliłem sobie nawet kilka fotek typu selfie, co nie jest takie proste i stwierdziłem, że moja lemondka byłaby bardzo wygodna do czytania książek. Jedyny warunek to równe drogi o zerowym ruchu.
W Gorzowie znalazłem się przed godz. 13. Wiedziałem już, że będę wracał po zmroku. Zatrzymałem się pod marketem na jakiś obiad i ruszyłem na południe w kierunku Lubniewic. Widziałem po drodze wiele drzew, które ucierpiały w czasie ostatniej nawałnicy. Wygląda na to, że żywioł był łagodny dla Poznania.
W końcu mogłem ruszyć na wschód. Musiałem zaliczyć jeszcze trochę terenu i dotarłem do Międzyrzecza. Niestety na kilka chwil przed miastem ustał wiatr. Moje nadzieje na szybki powrót do domu ulotniły się jak kamfora. Zatrzymałem się w restauracji z chińszczyzną. Ostatnio zostałem szybko obsłużony. Tym razem musiałem odczekać prawie pół godziny. Będę na przyszłość pamiętał, aby zapytać o czas oczekiwania. Jedyny kucharz przygotowywał jedno danie na 5 minut. Za to smakowało bardzo dobrze.
Dalej droga pokrywała się z tą, którą jechałem rok temu nad morze. Nawet coś mnie podkusiło, żeby wjechać na niewygodną (najpierw piaszczystą, a potem pokrytą betonowymi płytami) drogę do Trzciela. Nieświadomie zrobiłem kółko po tym mieście, a wszystko przez drogi jednokierunkowe. Potem wjechałem na drogę krajową. Ruch był duży, ale na szczęście obok biegła chora droga dla rowerów. Nawierzchnia z niefazowanej kostki Bauma, co jest wygodniejsze od tej fazowanej, ale metalowe szykany na przejazdach dla rowerów – co za popapraniec to wymyślił? Żeby klocki Lego każdego dnia podchodziły mu pod stopy!
Do Nowego Tomyśla pojechałem dłuższą drogą, bo nie miałem ochoty na piachy, a tych było sporo rok temu. Potem już miałem po prostej drogą wojewódzką. Na jednym z przejazdów kolejowych zrobiłem kilka kółek, bo było czerwone. Po pierwszym pociągu pierwszy z kierowców ruszył zanim szlaban zdążył się podnieść. Musiał mieć zabawną minę, gdy szlaban go zablokował. Nadjechały po chwili jeszcze 2 pociągi. Powinni zabierać prawo jazdy takim pajacom przynajmniej na 3 miesiące. Nie na darmo jest przepis zabraniający wjazdu na przejazd kolejowy, gdy na sygnalizatorze miga czerwone światło.
Zmrok zastał mnie w okolicy Buku, więc do domu wróciłem na pół godziny przed północą. Spotkałem po drodze kilku idiotów bez świateł. Dlaczego mnie to tak drażni?
Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery