Trochę mnie nie było w Puszczy Noteckiej. Weekend w końcu zapowiadał się pogodny. W nocy był przymrozek i trochę padało, więc zwlekałem z wyjściem, a gdy już wyszedłem, ulice były suche i białe od soli. Na szczęście sypnęli nią tylko na kilku odcinkach.
Podkusiło mnie, żeby ominąć krajówkę do Obornik i pojechać przez zachodni klin zieleni. Było dużo błota, więc nie polecam. Potem zaliczyłem jeszcze teren w Sobocie, bo zdecydowałem się pojechać skrótem. Tam błotnista była tylko końcówka. Dalej prosto do Obornik z kilkoma postojami na regulację ocierających hamulców, bo ciśnienie oleju w tłoczkach dociskających okładziny nieustannie się zmieniało. Ktokolwiek wymyślił tak debilne hamulce, oby mu brakło oleju jak najczęściej.
Wjechałem na moją ulubioną drogę dla rowerów przez Puszczę Notecką. Słońce, które ogrzewało mnie przez większość podróży, schowało się za drzewami. Temperatura zaczęła spadać. Pomknąłem szybciej, aby się rozgrzać. Miałem dylemat: jechać na pociąg do Wronek czy męczyć się pod wiatr i przez Szamotuły cisnąć do domu. Zaryzykowałem. Wiatr okazał się słaby, choć temperatura zaczęła spadać. Dobrze, że zapakowałem dodatkową warstwę rękawiczek, bo pewnie wsiadłbym w pociąg.
W końcu skonfigurowałem Garmina. Spodziewałem się gładszego wykresu wysokości. Być może
barometr w moim poprzednim Garminie jednak wpływał na jakość nagrania. Pewnie będę żałował oszczędnego zakupu eTrex 22x zamiast 32x. Nie spodobało mi się również, że nowy Garmin wyłączył się w Szamotułach. Zupełnie jak stary. Czyżby beznadziejność była w garminowej naturze? Słabe to jest.
Po zmroku temperatura spadła do 0 °C. Jako że jechałem na gravelu, to w Pamiątkowie ominąłem wojewódzką i wytelepało mnie na rozjeżdżonej drodze terenowej. W Kiekrzu wykopki trwały w najlepsze, ale dało się przejechać. Potem już tylko wzdłuż Jeziora Kierskiego, gdzie nikt nie uprzątnął opadłych liści i zrobiło się straszne błoto, i znalazłem się w domu.