Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

z sakwami

Dystans całkowity:57561.07 km (w terenie 3060.85 km; 5.32%)
Czas w ruchu:3379:59
Średnia prędkość:16.83 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:434485 m
Maks. tętno maksymalne:125 (63 %)
Maks. tętno średnie:158 (80 %)
Suma kalorii:60871 kcal
Liczba aktywności:667
Średnio na aktywność:86.30 km i 5h 06m
Więcej statystyk

Góry Słonne

  90.45  06:00
Rozpadało się. Prognoza była dość optymistyczna, ale gdy się niespiesznie zebrałem, już tylko kropiło. Przeszkadzały kałuże. Ruszyłem do Kalwarii Pacławskiej, omijając niepotrzebne podjazdy, ale podjazdu do sanktuarium już nie dało się uniknąć. Wszystkie kramy świeciły pustkami.
Nie chciałem tracić wysokości, więc wjechałem na niebieski szlak pieszy. Początek zapewnił atrakcji, bo było dużo gliny lepiącej się do kół i butów. Potem szlak biegł przez bezdrzewny szczyt Żytne, na którym wiało okrutnie. W końcu wjechałem do lasów, nawet słońce czasem zaświeciło. Droga pięła się w górę. Poza ptakami dostrzegłem jedynie parę jeleni. Wydostałem się na drogę, ale ta biegła w dół. Znaleziony nieopodal skrót był w większości asfaltowy.
Dotarłem do słonecznej doliny. Musiałem odrobinę okroić mój plan, ale nie zrezygnowałem kompletnie z jazdy po Górach Słonnych. Niestety gdzieś źle skręciłem i przegapiłem jedną gminę, więc jeszcze tu kiedyś wrócę. Tymczasem temperatura, która za dnia nie rozpieszczała, zaczęła mocno spadać. Całe szczęście dystans po zmroku nie był duży. Minąłem nawet rozległą kopalnię ropy. Było ją czuć przez całą wioskę.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Niejesień 2024, z sakwami, po zmroku i nocne

W pogoni za jesienią

  116.69  06:59
Zbyt długo zbierałem się na tę wyprawę. Tylko nieliczne drzewa były pokryte liśćmi. Wczoraj dotarłem pociągiem do Rzeszowa, a dzisiaj ruszyłem do Przemyśla, do którego pierwotnie planowałem dotrzeć koleją. Poranne słońce pięknie oświetlało ostatnie ozłocone drzewa. Wiał silny, nieprzyjemny wiatr z południowego-zachodu. Ruch niewielki. Do pokonania miałem sporo górek. Wybierałem drogi tak, aby minimalizować konieczność zjazdów. Nawet trafił się las czy dwa z wciąż złotymi drzewami. Wpadłem na jedną drogę wojewódzką, ale był dziwnie duży ruch. Były oczywiście korki przed cmentarzyskami – na szczęście tylko dwoma. Skuszony szlakiem św. Jakuba, wpadłem do kałuży ukrytej pod opadłymi liśćmi. Na wielu leśnych odcinkach musiałem rower pchać, bo drogi rozjechane przez ciężki sprzęt nie nadawały się do jazdy, a stojąca woda kryła się wszędzie.
Gdy dotarłem do Przemyśla, było wciąż sporo dnia przede mną, a przynajmniej wieczoru. Ruszyłem do Medyki. Wpadłem na kilka dróg dla kaskaderów, kawał drogi jechałem po krajówce, a potem pojawiła się droga dla rowerów, chyba do samej granicy. W Medyce było już ciemno, więc zrezygnowałem z powrotu po szlakach biegnących po drogach terenowych. Wjechałem za to na drogę przez wioski, żeby uciec od zgiełku.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Niejesień 2024

Jesienny Lublin

  10.05  00:37
Wybieram się jak sójka za morze na moją już coroczną jesienną wyprawę. Tym razem nie Dolny Śląsk. Ruszyłem w rodzinne strony pociągami. Ktoś wpadł pod pociąg, bo przechodził w miejscu niedozwolonym. Po dwóch godzinach podstawili zastępczy pociąg. Trudno się przesiada, gdy peronów brak. U celu przejechałem się chwilę po jesiennym Lublinie. Trochę mnie zmartwiła liczba gołych drzew. Mam nadzieję, że siedząc w cieplejszym Poznaniu, nie przegapiłem jesieni w innych częściach kraju.
Kolejny pociąg był przepełniony. Nie mogłem kupić biletu przez internet, więc w kasie dowiedziałem się, że wprowadzili limity na przewóz rowerów w pociągach regionalnych i najbliższy pociąg z wolnym miejscem miał jechać 2 godziny później. Dostałem się do Chełma, gdzie przywitała mnie gęsta zupa w składzie mgły i gryzącego smogu. Mogłem zabrać maskę.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, rowery / Fuji, z sakwami, dojazd pociągiem

Gdańsk po Szkocji

  24.87  01:33
Wczoraj spakowałem rower i zostawiłem bagaż na lotnisku, by przespacerować się po Aberdeen. Lot był, jak zwykle, opóźniony, a dzisiaj, po złożeniu roweru, ruszyłem na dworzec kolejowy. Po drodze chciałem coś zjeść, więc odwiedziłem bar mleczny, na który trafiłem innym razem. Przy okazji przejechałem się po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym i odwiedziłem Park Oliwski. Na koniec ruszyłem drogą wzdłuż wybrzeża. Koło zaczęło dziwnie bić, ale dotarłem bez dodatkowych ofiar do domu. Wyświetlacz na liczniku wyświetlił blady dystans u celu, więc tylko tyle pożytku z niego.
Kategoria kraje / Polska, Polska / pomorskie, rowery / Fuji, z sakwami

Zamek Huntly

  86.56  05:21
Obudziło mnie słońce. Poszedłem zapłacić za nocleg, bo wczoraj recepcja była już zamknięta i wyszedł najdroższy kemping w Szkocji. Do tej pory płaciłem 7,50–18 funtów, a za ten dałem 22 funty.
Zrobiło się pochmurno i chłodno, gdy w końcu ruszyłem. Wyglądało, jakby miało padać, ale szybko powróciły przejaśnienia. Dojechałem do miasteczka Huntly, gdzie stała ruina zamku. Jakoś tak wyszło, że wszedłem do środka. Może nie był to najbardziej wyposażony zamek, ale przynajmniej jakiś odwiedziłem.
Zaczęło kropić. Prognoza pogody przewidywała kilkugodzinny opad. Padało z różną intensywnością i czasem nawet przestawało, a czasem lało jak z cebra. Prognoza się nie sprawdziła, bo nie przestało padać, a pod koniec pojawiła się jeszcze mgła. Końcówkę przejechałem po ścieżce na dawnej linii kolejowej, od której chciałem zacząć tę całą podróż.
Dotarłem do domu gościnnego, z którego wyruszyłem. Zostałem tu na przechowanie karton na rower. Tandetny licznik Sigmy znów zamókł i kompletnie nie dało się nic z niego odczytać. Zaskoczyło mnie, że dzisiaj pękła tylko jedna szprycha.
Koniec przygody. W 25 dni przejechałem nieco ponad 2 tys. km. Miałem dużo obaw związanych z bezpieczeństwem w Wielkiej Brytanii, ale Szkoci okazali się być niezwykle przyjaznym narodem. To obcokrajowców należało unikać. Pogoda nie była zbyt udana. Jedni mówili, że taka jest Szkocja, inni, że to zbyt deszczowe lato. Widokowo udało mi się zobaczyć kilka przepięknych pejzaży. Jest to kolejny kraj, do którego chętnie wracałbym. Przy okazji przekroczyłem dystans 150 tys. km przejechanych od początku moich rowerowych przygód.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, po dawnej linii kolejowej, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Pada kotami i psami

  83.41  05:30
Dzień zapowiadał się upalnie. Rozbiłem się w cieniu, więc namiot miałem mokry od rosy, ale przynajmniej nie usmażyłem się. Pojechałem do miasteczka trochę pozwiedzać, wypić kawę, zjeść drugie śniadanie i jakoś mi ten czas uciekł. Niebo przesłoniły chmury, potem zaczęło trochę padać. Jechałem dalej w nadziei na ucieczkę spod chmury i nawet mi się udało. Swoją drogą wjechałem na ładny szlak rowerowy wzdłuż linii kolei parowej. Zacząłem go beztrosko fotografować, aż znów zaczęło padać. Trochę mocniej, więc stanąłem pod drzewem. Na długo to nie wystarczyło, bo zaczęło lać jak z cebra (ang. raining cats and dogs, co dosłownie znaczy: pada kotami i psami). Takiego deszczu to ja dawno nie widziałem. Może w Norwegii. Drzewo już nie pomagało, więc ruszyłem, stając czasem pod kolejnymi. W końcu wyjechałem spod chmury, bo potem widziałem granatowe niebo za sobą.
Wjechałem na szlak na dawnej linii kolejowej, bo kusił drogą dla rowerów, ale ktoś po prostu nieudolnie oznaczył ścieżkę na OpenStreetMap. Mimo to dobrze było na chwilę odetchnąć od aut. Zdążyło nawet wyjść słońce, ale wkrótce kolejna chmura mnie goniła. Nie zdążyłem nawet wyschnąć, a znów skończyło się słońce. Na szczęście uniknąłem kolejnych pryszniców. Potem tylko widziałem deszcze na horyzoncie i różnej wielkości kałuże.
Obrałem za cel kolejny zamek i po raz kolejny nie zdążyłem. No cóż, nigdy nie byłem dobry w planowaniu. Większość planu tej wyprawy też poszła do kosza.
Pozostało tylko dostać się do ostatniego podczas tej podróży kempingu. Chmury groziły deszczem. Byłem przygotowany na prysznic, ale się nie doczekałem. Dzisiaj pękły dwie kolejne szprychy. W tym tempie mogę mieć jutro kłopoty z jazdą. Do tego przednia piasta od kilku dni wydaje dziwne dźwięki. Czeka mnie wiele pracy przy tym gruchocie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą, po dawnej linii kolejowej

Wiadukty w Szkocji

  88.57  05:53
W nocy trochę popadało, więc było mokro. Wymieniłem szprychę bez ściągania koła, bo była tak łatwo dostępna. Mój ostatni zapas. Druga musi poczekać, ale pewnie wymienię wszystkie po powrocie, włącznie z piastą.
Było pochmurno, nawet chwilę mżyło, ale późnym popołudniem wyszło słońce. Widziałem mnóstwo kałuż w połowie trasy, więc dobrze być wolnym. Planowałem jechać do Muir of Ord, a potem kawałkiem szlaku NC500 do Inverness, ale to dodatkowe 30 km, więc wybrałem powrót mostem z wczoraj. Tylko dojazd trochę inną drogą – po szlaku rowerowym wśród pól uprawnych.
Przeprawa przez Inverness trochę zajęła. Źle się jeździ po brytyjskich miastach. Japońskie metropolie są dużo lepiej zoriganizowane. Zwłaszcza śmieszki są wygodniejsze.
Jechałem dzisiaj wzdłuż linii kolejowej biegnącej z Inverness do Perth. Nawet coś tamtędy jeździ, bo słyszałem za drzewami przejeżdżające pociągi. Wybrałem dzisiejszą trasę ze względu na dwa piękne wiadukty. Po drodze trafiłem też na kilka mniejszych. Ten najsłynniejszy, za sprawą filmów o młodym czarodzieju, wiadukt Glenfinnan mógł być mi po drodze, gdybym ruszył na Skye od południa. Może w przyszłości.
Znów musiałem się spieszyć i w sumie zdążyłem. Przede mną była góra, za nią wyraźnie oznaczony szlak rowerowy oraz widoki próbujące przedrzeć się przez drzewa. Brytyjczycy są dziwni. Podczas całej podróży nie widziałem ani jednej wieży widokowej. Punkty widokowe albo zarastają, albo są obsadzane drzewami, aby utrudnić dostęp do widoków (głównie ze względu na powstrzymanie erozji na poboczach, ale także olbrzymie tereny znajdują się w rękach prywatnych). Nie wiem, jak można nie umieć wykorzystać takiego potencjału. Przecież pogoda jest tu czasem znośna.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Droga militarna generała Wade'a

  84.78  05:25
Kolejny pochmurny dzień. Dzisiaj jeszcze mniej słońca. Poranna rosa trochę zmoczyła namiot. Muszki atakowały mniej, ale obsiadły cały tropik, więc spakowałem się szybko, omijając śniadanie i równie szybko uciekłem.
Dojechałem do miasteczka Fort Augustus. Był otwarty sklep, nawet jakieś pamiątki się znalazły, zwłaszcza związane z Nessie. Powoli ruszyłem na północ – od wschodniej strony Loch Ness, gdzie były drogi lokalne. Od razu dostałem stromy podjazd do pokonania. Potem zrobiło się lżej. Przynajmniej póki nie zaczęła się mżawka. Na szczęście uciekłem spod chmury i na szczycie ukazała się panorama.
Droga na północ była raczej nudna, choć jechałem po szlaku rowerowym. Dużo wąskich dróg, pagórków, jeden wodospad i nic się nie działo. No, może poza tym, że kolejny raz wyprzedzał mnie idiota na blachach NL. Polskie wyprzedzanie „na gazetę” to luksus przy tym, co robią ci kretyni. Nie zamierzam odwiedzać Holandii, skoro każdy tam tak niebezpiecznie jeździ.
Dojechałem na północ Loch Ness, żadnych potworów. Za to potworne były drogi dla kaskaderów. Jest ich bardzo mało w Szkocji. Jednak to, co istnieje kompletnie nie nadaje się do jazdy. Koszmarnie nierówne, nie wspominając o szerokości. Całe szczęście prawo pozwala rowerzyście wybrać najbezpieczniejszą dla niego drogę.
Znalazłem się w Inverness. Większe miasto, więcej ludzi. Nie miałem ochoty go zwiedzać. Chciałem wejść na zamek, ale był akurat w remoncie. Ruszyłem po wysokim moście do kempingu. Znów w ciemno. Recepcja była zamknięta, a wisiała kartka, że wszystko zarezerwowane, ale zauważyła mnie opiekunka ośrodka i powiedziała, że uda się mnie wcisnąć. Muszek tu nie było, ale trochę popadało. Pękła kolejna szprycha. Mam dość tego koła.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Loch Ness

  107.89  06:10
Rano spakowałem suchy namiot. Dzień był cały pochmurny z przelotnymi przejaśnieniami na horyzoncie. Na kilku zjazdach pojawiła się sporadyczna mżawka.
Objechałem zatokę. Droga po drugiej stronie była niebezpieczna ze względu na ściany skalne (usunąłem jeden kamol z jezdni), do tego te strome podjazdy. Trafił się nawet pierwszy tunel, choć bliżej mu do bariery lawinowej.
Po kilku męczących podjazdach dotarłem do drogi krajowej biegnącej na wyspę Skye. Największy ruch był właśnie w jej kierunku, ale i tak jechało się ciężko. Najgorzej, że brakowało alternatyw (no, może przemilczę szlak MTB). Widziałem zatłoczony zamek, potem wjechałem na przełęcz i zacząłem powoli kierować się w stronę jeziora Loch Ness. Brakowało sklepów, a znalezione były już zamknięte. Zamiast tego odwiedziłem kilka kawiarń.
Ostatnia droga była niemal pusta. Ruch jakby zamarł. Były ostrzeżenia o zamknięciu drogi, ale dotyczyły godzin wieczornych. Nawet sam spieszyłem się, aby zdążyć. Udało się, ale w piątki i tak jej nie zamykali. Przynajmniej miałem więcej czasu dla siebie. Drugi dzień z rzędu atakowały te nieznośne muszki. Wczoraj prawie niezauważalne, ale dzisiaj mnie pogryzły, a zostawiają brzydkie ślady. Wciąż jednak daleko do inwazji, jaką przeżyłem nad jeziorem. Pękła kolejna szprycha – wymiana znów wymaga zdjęcia kasety. Na spodniach wypatrzyłem dorosłego kleszcza. Musiałem oprzeć się o sakwę podczas rozbijania obozu. Tylko skąd znów on wziął się na sakwie?
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, setki i więcej, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Koniec NC500

  109.34  06:59
Przestało padać wieczorem i do rana namiot prawie wysechł. Usunąłem kleszcze spod podłogi i ruszyłem. Było pochmurno, ale słońce wyjrzało kilka razy.
Chciałem ominąć krajówkę, więc wjechałem na szlak rowerowy biegnący przez lasy. Wszystko szło pięknie, aż na mojej drodze stanęła wycinka i zakaz wjazdu. Oni tam golą zbocza na potęgę, więc nawet nie chciałem próbować się prześlizgnąć. Nie chciałem wracać do punktu wyjścia, a na mapie był tylko niedostępny most kolejowy. Na zdjęciach satelitarnych wypatrzyłem inne przejście, które było chyba elektrownią wodną. Żaden zakaz mnie nie zatrzymał, choć już za plecami zobaczyłem jeden w drugą stronę.
Dalsza droga bez większych przygód. Za pierwszym podjazdem była panorama na piękną dolinę i chwilę pokropiło. Drugi podjazd również wiódł przez piękną dolinę z rezerwatem, spektaklem słonecznym i także zaczęło padać. Tym razem wydawało się, że poważnie, ale uciekłem spod chmury. Trzeci podjazd wyszedł poza szlak North Coast 500. Nie zauważyłem podczas planowania, że ten biegnie wybrzeżem. W sumie dobrze, bo potem był do pokonania podjazd na 626 m n.p.m., a znając szkockie stromizny, to robiłbym przerwę co 10 metrów. Ostatni podjazd to już formalność, bo po nim dotarłem do kempingu. Praktycznie dopiero jutro zjadę z NC500, ale do końca zatoki nie powinno być radykalnych zmian widoków, więc uznaję, że koniec nastąpił dzisiaj.
Aktualizacja do stanu mojego licznika Sigmy. Rano był tak blady, że ledwo coś dało się na nim zobaczyć, a w pobliżu nie było żadnego sklepu rowerowego. Pozostałby mi mało dokładny zapis trasy z Garmina, ale na szczęście, jak wyświetlasz zanikł, tak do wieczora powrócił do akceptowalnej czytelności. Taki niezbyt on wodoszczelny, zważywszy na to, że wczoraj nie padało jakoś mocno.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Kategorie

Archiwum

Moje rowery