Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

po zmroku i nocne

Dystans całkowity:43902.83 km (w terenie 3119.11 km; 7.10%)
Czas w ruchu:2276:53
Średnia prędkość:19.17 km/h
Maksymalna prędkość:70.40 km/h
Suma podjazdów:296744 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:108246 kcal
Liczba aktywności:557
Średnio na aktywność:78.82 km i 4h 07m
Więcej statystyk

Po Poznaniu, część 2

  7.67  00:22
Powrót z pracy był znacznie trudniejszy. Ponieważ musiałem w trakcie pracy wyjść z biura, to zostałem do wieczora. Także czekał mnie powrót nocą po nieznanym mieście na rowerze.
Ponieważ nie miałem ze sobą uchwytu do telefonu na kierownicę, to musiałem zapamiętać drogę. Niestety skręciłem zbyt wcześnie i zafundowałem sobie sporo wydłużoną drogę. Na domiar złego na jednym ze skrzyżowań-molochów musiałem się najeździć, aby przedostać się na właściwą drogę. Mogłem nie kombinować i wjechać razem z autami.
Niestety mapa OpenStreetMap dla Poznania nie zawiera wielu istniejących dróg dla rowerów, dlatego moja obecność na pewno pozytywnie wpłynie na nowe dane dla tego miasta.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Gdzieś w lasach pod Lubinem

  43.26  02:03
Postanowiłem poszaleć odrobinę w lasach na północy. Wiatr miał wiać z południowego-zachodu, toteż postanowiłem najpierw ruszyć na północ, potem lasami do Jaroszówki i z powrotem przez wsi do Legnicy. Było nawet ciepło, bo ponad 6 stopni, gdy wyruszałem. Starałem się jechać spokojnie, nie szarżować, żeby nie spocić się.
Standardowo pojechałem do Pawic, a dalej drogą obok pól irygacyjnych. Niestety nadal nie rozsunęli tych wałów ziemi zalegających na drodze. Co za lenie!
Droga do Karczowisk była bardzo leniwa. Myślałem też o dojechaniu do Raszówki, ale ostatecznie wypadło na tę pierwszą miejscowość. Zaraz za nią wjechałem na koleją drogę leśną, którą miałem nadzieję dojechać do Liśca, ale ponieważ nadal nie mam uchwytu na kierownicę do nawigacji, toteż jechałem w ciemno z mapą, którą miałem w głowie. Tym sposobem dotarłem do jakiegoś stawu nieopodal Chróstnika. Skręciłem więc w drogę, którą niedawno wysypali piachem i jazda wołała o pomstę do nieba. Na szczęście ta męka nie trwała długo i wróciła leśna droga, choć już w gorszym stanie niż droga przeciwpożarowa, którą dojechałem do tamtego stawu. Nie wiedziałem dokąd jadę. Nie miałem ze sobą kompasu i błądziłem. Dojechałem do jakiejś polany, wzdłuż której prowadzą linia wysokiego napięcia, no i wjechałem na drogę, która prowadzi pod tą linią. Ponieważ nie mogłem dojrzeć żadnego końca, to znów skręciłem na pierwszym skrzyżowaniu i ruszyłem jakąś drogą przez knieję, a sarny i jelenie uciekały, że tylko smród zostawał.
Wróciłem do drogi pożarowej, którą jechałem kilkadziesiąt minut wcześniej. Ponieważ nie lubię powrotu tą samą trasą, to wjechałem na czerwony szlak pieszy dookoła Lubina. Doprowadził mnie on najpierw na piaszczyste drogi, a potem tak rozjeżdżone po ścince drzew i ubłocone, że myślałem o wyrwaniu błotników, aby jechać choć ciut sprawniej.
Swoją drogą plan przejechania się wokół Lubina jest w mojej głowie już od roku. Ciekawe czy uda mi się w tym. Niestety drogi nie są w najlepszym stanie, więc nie będzie to najwygodniejsza jazda. Niech się trochę ociepli i będzie to moja pierwsza setka w tym roku.
Miałem dość błota. Szlak skręcił raz, później drugi raz, ale ja z niego zboczyłem – pojechałem prosto, żeby jak najszybciej znaleźć się na mojej drodze przeciwpożarowej. Nie chciałem już z niej zjeżdżać za żadne skarby. Chciałem spokoju i czystej jazdy. Rower i tak już nadawał się jedynie do czyszczenia, a o łańcuchu szkoda wspominać.
Miałem dość terenu na dzisiaj. Nie udało mi się zrealizować planu, bo zabłądziłem. Muszę dorwać jakiś uchwyt do telefonu, bo masakra, żeby się tak gubić w lesie. Postanowiłem dojechać do Legnicy drogą krajową. Dobrze, że ma szerokie pobocze, choć zastanawiało mnie co takiego białego przyczepia się do moich opon. Czy to sól, czy wapno?
Miałem dojechać do Chojnowskiej, żeby nie tracić nerwów na dziurawą drogę przez Rzeszotary, ale ostatecznie, gdy mnie wiatr wysmagał tuż przez skrzyżowaniem, zmieniłem zdanie i ruszyłem do Legnicy po dziurach starej krajówki. Na szczęście szybko dostałem się do domu i nie wytelepało mnie tak mocno. Może następnym razem mi się uda pokonać tę trasę zgodnie z planem.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, terenowe, rowery / Trek

Sylwester 2013

  44.30  02:49
Postanowiłem, że w tym roku dołączę do rowerowego sylwestra, więc wróciłem po świętach wcześniej. Dawno byłem na rowerze i odczułem zmęczenie, gdy wsiadłem na niego dzisiaj. Niestety w najbliższym czasie nie będę mógł często korzystać z niezimowej pogody, ponieważ jestem w trakcie pisania pracy dyplomowej.
Umówiłem się z Bożeną w parku. Dotarłem jako pierwszy i pokręciłem się trochę po tamtejszych ścieżkach. Po drodze dotarli Bożena z Jarkiem. Niestety nasza grupa nie była liczna, ale reszta na pewno była zajęta innymi sprawami. Pojechaliśmy standardowo w stronę Górzca, aby urządzić tam ognisko. Po drodze spotkaliśmy Piotrka na "szosie" z jego ekipą. W Słupie Jarek ruszył przodem, żeby przygotować miejsce. Niestety na szczycie było zbyt wietrznie, więc wyszło, że po raz kolejny będzie to Bogaczów.
Było zimno, ok. 2 °C, a do tego mokro, więc i drewno chciało się łatwo palić. Mimo wszystko kiełbaski udało się upiec, uczciliśmy zakończenie tego sezonu i nawet nie zauważyłem kiedy zapadł zmrok. Powrót w ciemnościach (ale ze światłami), bo księżyc jest w nowiu. Po drodze widać było dużo fajerwerków. Za Bielowicami zatrzymał nas wystraszony pies, ofiara sylwestra. Szedł za nami aż za Warmątowice.
Podsumowując ten rok – przejechałem ponad 10,5 tys. km, pobiłem swój rekord długości jednej wycieczki (ponad 380 km, z trzechsetnych wypadła jeszcze jedna na ponad 330 km), zdobyłem kilka szczytów (schronisko PTTK na Turbaczu – 1283 m, Biały Wag – 1220 m, Smrek – 1123 m, Wierchporoniec – 1105 m, Kwaczańska Przełęcz – 1070 m, Przełęcz Okraj – 1046 m, przełęcz Średnica – 1023 m, Wielka Sowa – 1015 m, Chełmiec – 851 m, Zbójnicka Góra – 828 m, przypadkowo Trójgarb – 778 m, Ślęża – 718 m), wykonałem wiele planów i celów. Wybrałem się na wakacyjną, 4-dniową wyprawę pod namiot, choć planowałem majówkę na 7 dni. Zaliczyłem kilkaset gmin, co jest nadal ułamkiem, ale podobno przed czterdziestką uda mi się wykonać cały plan i zwiedzić lub przejechać przez wszystkie zakątki Polski.
Planów na przyszły rok nie mam, ponieważ z racji końca studiów i ofert pracy nie wiem jak potoczy się moja przyszłość. To najpewniej kwestia kilku tygodni. Postanowień także nie robię. Planuję jedynie zdobyć 400 km w ciągu jednego dnia. Myślę jednak, że w nowym roku nie będę szalał i wyjeżdżę sporo mniej kilometrów niż w tym sezonie. Mogę się też mylić, ale czas pokaże.
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, ze znajomymi, kraje / Polska, Park Krajobrazowy Chełmy, rowery / Trek

Przed Bożym Narodzeniem

  24.81  01:03
Jest trochę za połową grudnia, a mam już 2 razy więcej kilometrów niż w całym listopadzie. Byłem dzisiaj tak zajęty, że wyszedłem przejechać się dopiero po zmroku. Niestety akurat wiatr się wzmógł, a termometr wskazywał jedynie 0,2 °C. Nie zniechęciło mnie to do przejechania się przez Legnickie Pole, które uznałem za najbardziej optymalne, uwzględniając kierunek wiatru. Wiało z południa, więc droga od wzgórza za Gniewomierzem do Legnickiego Pola nie była łatwa. Później od Księginic męczył mnie wiatr boczny.
Myślę, że to nie będzie ostatnia wycieczka w tym roku, dlatego podsumowanie zostawię na następny wpis lub kolejny sezon. Jeszcze nie mam pomysłu jaki postawić sobie cel na nadchodzący nowy rok. Jeszcze mam czas, żeby to wymyślić.
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Legnickie drogi dla rowerów?

  20.64  00:55
Kolejny raz planowałem wyjść na rower jutro, jednak gdy spojrzałem za okno i zobaczyłem suchą ulicę, to od razu chciałem wyjść. Zatrzymała mnie praca, ale udało się wieczorem – tuż po zmroku, ale jeszcze było na tyle jasno, że mogłem z godzinkę pokręcić. Nie miałem pomysłu dokąd pojechać, więc postanowiłem zbadać drogi dla rowerów na Piekarach, które zacząłem ostatnio kartować.
Przejechałem się obok Koziego Stawu i zauważyłem ciekawą iluminację na wyspie. Nie chodzi mi bynajmniej o te dwa łabędzie na środku, ale o drzewa, które teraz nawet w nocy straszą swoimi konarami. Teraz dodatkowo przyciągają wzrok.
Na Wrocławskiej korki, ale jakoś je objechałem skrajem drogi lub krawędzią chodnika, aż wjechałem na pierwszą drogę dla rowerów. Dojechałem do Piekar i przebyłem całą ul. Sudecką. Gdy jednak miałem wracać, to przypomniałem sobie, że Monika wspomniała o nowej drodze dla rowerów w Ziemnicach. Pomyślałem, żeby ją obejrzeć. W miarę wygodna droga dla pieszych i rowerów, choć już widzę co z nią będzie za kilka lat. Zarośnie tak samo, jak ta pod Krobuszem czy wiele innych inwestycji zrobionych na "macie i odwalcie się".
Ze wzgórza w Ziemnicach widziałem przepiękny zachód słońca. Temperatura sugerowała szybki powrót, bo były tylko 2 °C. Nie mogłem więc zwlekać i ruszyłem z powrotem tą samą drogą. Wjechałem też na jedną z dróg dla rowerów na osiedlu, ale wywiodła mnie w pole (prawie wjechałem w krzaki, bo zamyśliłem się), więc znów zawróciłem. Pomyślałem, żeby spróbować wrócić ul. Sikorskiego, a potem Piłsudskiego, omijając wiadukt, więc wyszło, że jechałem w większej mierze drogami rowerowymi. Piekary i Kopernik są strasznie zadymione. Dopiero, gdy wyjechałem z tego drugiego osiedla, za mną została taka chmura cuchnącego powietrza. Nie chcę wiedzieć jak to wygląda w Krakowie.
Gdy dotarłem do skrzyżowania z bezsensownymi drogami dla rowerów donikąd, miałem jakieś 18 km na liczniku. Chciałem dokręcić do 20, więc zrobiłem jeszcze kółko po Starym Mieście, jadąc jakiś kilometr za radiowozem, bo zmierzał akurat tam, gdzie ja. Na tyle mieli psa, a ten strasznie na mnie ujadał (nie, nie jechałem za nimi specjalnie).
Co mogę powiedzieć o legnickich drogach dla rowerów? Ich po prostu nie powinno być. To jest śmieszne, żeby coś takiego oznaczać drogą dla rowerów. Nie miałem dzisiaj butów z blokami, więc kilka razy prawie się zabiłem. Ktoś kiedyś powinien pozwać drogowców za kierowanie rowerzystów na tak niebezpieczne drogi, i nie ma, że można ominąć, bo nie da się, gdy całe Piekary są osrane czymś takim.
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Pod Górzcem, pod Chełmkiem

  54.45  02:55
Za oknem słońce oświetlało drzewa, na niebie nie było chmur. Jak nic dzień zapowiadał się piękny. Tak było niestety do południa. Później pociemniało, ale nie zrażałem się. Chciałem wyjść na rower. Prognoza zapowiadała deszcz ok. godz. 16. Uważałem, że zdążę dojechać na Górzec i wrócić. Tuż przed godz. 14 byłem więc w drodze.
Temperatura wynosiła jakieś 12 °C, wiatr wiał lekko w twarz, słońce prześwitywało między chmurami. Ubrałem się jak zwykle, ale chyba za rzadko jeżdżę, bo spociłem się na prostej drodze, a co dopiero miało być na podjeździe. Myślałem, żeby podjechać Górzec asfaltem i przez Stanisławów wrócić do Legnicy, ale zmieniłem zdanie.
W Warmątowicach Sienkiewiczowskich zauważyłem nową mapę obok bramy do pałacu. Oby jak najwięcej takich elementów turystycznych! Na drodze do Bielowic złapała mnie kolka. To znak, że stanowczo za mało jeżdżę. Trzeba wychodzić częściej na rower.
Najpierw myślałem, żeby wjechać z Bogaczowa na drogę terenową, ale zmieniłem zdanie, obawiając się zbyt mokrego podjazdu i boksowania kół (nadal mam te zjeżdżone opony). Pojechałem z Męcinki szutrami, mijając zaledwie dwóch rowerzystów, z czego jednego miejscowego, prowadzącego rower na górę. Za Dębnicą niepotrzebnie skręciłem i prawie pojechałbym do Jerzykowa, jednak w porę zorientowałem się i wyjechałem z lasu.
Zmieniłem zdanie, nie chciałem jechać w dół do Pomocnego, a później przedzierać się po pagórkach. Pomyślałem, że zbadam drogę, której nie ma na mapie OpenStreetMap. Miałem nadzieję na dostanie się do czerwonego szlaku z Bogaczowa do Stanisławowa. Droga była widoczna, dopóki nie wyjechałem z lasu. Tam był koniec śladów. Niestety niepotrzebnie pojechałem na południe i przez to zmarnowałem cenny czas. Słońce z pewnością już zdążyło się schować za horyzontem (było dużo chmur i nie widziałem).
Nie poddałem się jednak. Gdy zobaczyłem, że zbliżam się do Pomocnego, skręciłem, bo wiedziałem, że czeka mnie zjazd, a później mozolne podjazdy. Zacząłem kombinować aż w końcu znalazłem się po raz kolejny w lesie. Jechałem przed siebie, uważnie patrząc na drogę, którą pokrywały duże ilości liści. Po drodze spłoszyłem kilka stad saren, chociaż kilka razy to one bardziej wystraszyły mnie. Minąłem nawet Chełmek i zastanawiałem się jak mogłem podczas mojej wizyty tutaj nie zauważyć tej drogi.
Udało mi się dojechać do znanych miejsc. Niestety gdy dotarłem do czerwonego szlaku (zauważony jeden piktogram na drzewie), niepotrzebnie skręciłem. Po prostu przegapiłem miejsce, w którym szlak skręca, bo właściwie było to skrzyżowanie, na którym się znalazłem. Nie miałem ochoty zsuwać się jak ostatnim razem w przepaść, więc zawróciłem i odnalazłem drogę.
To miała być szybka wycieczka z minimalną ilością terenu, a teraz miałem ubłocony cały rower. Zrzuciłem z grubsza błoto, powyciągałem patyki i liście z napędu, i zauważyłem, że zniknął przystanek. Może i miał dziurę w ścianie, ale czemu od razu go likwidować?
Szybka jazda w dół. Przed Sichowem zaczęło kropić i do samej Legnicy na zmianę wzmagało się i ustawało. Jak zwykle zaczynałem przemarzać w stopy, bo było ok. 6 °C, ale na szczęście to nic w porównaniu z zimą. Nie żałowałem powrotu nocą, bo w Kozicach zobaczyłem piękny widok na Legnicę. Przejrzystość powietrza była dziś wzorowa. Cieszę się też, że pogoda okazała się łaskawa, nie zatrzymując mnie na żadnym z wciąż istniejących przystanków.
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, terenowe, góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Park Krajobrazowy Chełmy, rowery / Trek

Wieczorem w Halloween

  25.18  01:04
O zachodzie słońca udało mi się wyjść na godzinę. Słońce znika za horyzontem już przed godz. 17, więc bardzo szybko. Jest coraz mniej czasu na wyprawy, więc trzeba myśleć o wyjazdach dużo wcześniej.
Mając na uwadze wiatr z południa, wybrałem się pętlą przez Legnickie Pole i Księginice. Droga do Koskowic podczas mojej ostatniej wizyty miała wycięte dziury. Do dzisiaj ich łatanie zostało dokończone, jednak jakość łat ma wiele do życzenia. Skoro ułożenie równego asfaltu było możliwe, to dlaczego zrobienie gładkich 20-metrowych łat jest problemem?
Kategoria po zmroku i nocne, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Wielka Sowa

  77.81  03:55
Jeszcze wczoraj planowałem tę wyprawę na sobotę, ale że prognoza pogody zmieniła się znacząco, to nie traciłem ani chwili i wyruszyłem o tej samej godzinie, co zwykle. Tym razem do Dzierżoniowa. Niestety tak się spieszyłem, że nawet nie wyrysowałem planu, co z pewnością zadecydowało o kolejach mojej dzisiejszej podróży.
Na początek przejechałem się po Dzierżoniowie, bo ostatnim razem dużo nie zobaczyłem. Miasto jest bardzo ładne i wygląda na zadbane. Ma też dużo zabytków, więc nie sposób obejrzeć je wszystkie w tak krótkim czasie. Ja musiałem ruszać dalej, aby przed zmrokiem zjechać z górskich ścieżek.
Nie było słonecznie, typowo jesienna pogoda. Szybko dojechałem do Bielawy, która w sumie jest rzut beretem za Dzierżoniowem. Po drugiej stronie ulicy ciągnęła się droga dla rowerów, która była wykonana tak, jak większość dróg tego typu – na odwal.
W Bielawie pierwszy raz spotkałem się z rondem, na którym zjeżdżające auto musiało ustąpić mi pierwszeństwa, gdy nadjeżdżałem z pozornej drogi podporządkowanej. Dalej już bez takich niespodzianek. Zatrzymałem się pod dwoma sklepami. W pierwszym nie było niczego pożywnego, dopiero w drugim kupiłem coś na ząb i na zjadłem na jakimś placu. Wzdłuż strumienia o nazwie Bielawica dojechałem do końca drogi asfaltowej.
Na chwilę przed wyjściem z mieszkania spojrzałem na mapę, bo bałem się, że bez planu będę błądził. Na szczęście z Bielawy widoczna była droga na Przełęcz Jugowską, a stąd uznałem, że poradzę sobie, mając zdjęcie mapy Gór Sowich z Walimia.
Początek szlaku zaczął się słabo, bo nikt nie postarał się o jakąkolwiek mapę od tej strony. No, może poza trasami biegów narciarskich. Wjechałem więc na czarny szlak rowerowy, który piął się aż do samej przełęczy. Droga bardzo ładna, choć brak słońca nie tworzył tej magicznej otoczki złotej jesieni. Trochę szkoda, ale możliwe, że to ostatnie tak ładne dni na podróże w lżejszych ubraniach.
Na ziemi leżało dużo liści, ale od czasu do czasu wyłaniał się asfalt. Nierzadko o długości setek metrów. Kiedyś biegł tędy kawał porządnej drogi.
Na Przełęczy Jugowskiej trafiłem na mapę. Rozwiałem też swoje wątpliwości co do dalszej jazdy. Zamiast jechać przez Kozią Równię, na którą musiałbym najpierw ostro wjechać, a później zjechać do kolejnej przełęczy – skierowałem się na okrężną drogę czarnym szlakiem rowerowym. W ten sposób dojechałem lekkim podjazdem po wygodnym szutrze do Przełęczy Kozie Siodło.
Koniec. Teraz zaczyna się techniczny wjazd po kamieniach czerwonym szlakiem rowerowym. Szczęśliwie jest to dla mnie proste wyzwanie, bo choć mam już wytarty bieżnik w oponach, to jadę bez wielkiej trudności. Turystów na palcach można było policzyć. Minąłem kilku pieszych, biegacza i dwóch rowerzystów.
W pewnym momencie szlak odbija na trawiastą drogę. Myślałem, że to koniec podjazdu, ale jednak nie. To był tylko gest w kierunku rowerzystów, aby ułatwić im kilka metrów drogi, bo zaraz jechałem ponownie kamienną ścieżką. Jeszcze tylko przeprawa przez błoto i jestem na szczycie.
Na Przełęczy Jugowskiej przeczytałem, że wieża widokowa na Wielkiej Sowie jest czynna do godz. 19, więc spokojnie jechałem w górę. Spóźniłem się pół godziny – pod wieżą przeczytałem, że jest czynna do 16.30. Widoków spod budynku nie było za dużo, ale trzeba zrozumieć nadzorców – muszą zejść ze szczytu przed zmrokiem. Nie zostało mi nic innego, jak zjeść coś i ruszyć w dalszą drogę. Wszedłem pod schronienie z paleniskiem, w którym dogorywał żar. Przyciągnąłem niedopalone drewienka bliżej żaru i ogrzałem się na tym wietrznym szczycie. Niespodziewanie przyszedł kot. Dowiedziałem się do kogo należy miska z mlekiem pod wieżą. Zwierzak jest tak przyjazny, że wepchnął mi się na kolana i zasnął.
Trzeba było ruszać, bo spędziłem na górze ponad pół godziny. W tym czasie przyszła jeszcze dwójka spóźnialskich turystów (chyba że powrót po zmroku po tych kamieniach nie sprawia im trudności). Kot, którego musiałem się pozbyć, odkładając na ławkę, pobiegł na kolana nowo przybyłych. Ja po ubraniu się zacząłem zjazd żółtym szlakiem pieszym. Z początku łatwizna, później zaczęło się błoto, liście i tak do Małej Sowy. Stąd była już tylko jedna droga – w dół. Stroma, że schodzenie po liściach było niebezpieczne. Nie było mowy o zjeżdżaniu. Nie miałem ochoty się połamać, więc jak tylko ścieżkę przecięła droga, to ruszyłem nią w kierunku, w którym opadała. Tak się dostałem do zielonego szlaku rowerowego. Zjechałem nim do samej Przełęczy Walimskiej. Było sporo błota przez wycinkę drzew, ale dałem radę do samego dołu, mijając przy okazji widok na Wałbrzych nocą.
Na Przełęczy Walimskiej podjąłem decyzję o drodze powrotnej do domu. Nie wiedziałem do końca którędy jechać – czy przez Walim, czy Pieszyce, więc ruszyłem w kierunku Jeziora Lubachowskiego. Wydawało mi się, że tak będzie najlepiej i ominę wszelkie podjazdy. I dobrze zrobiłem, bo jechałem cały czas w dół, mając obok siebie jakiś strumień. Z każdą chwilą robiło się jednak coraz chłodniej. Momentami mgła wchodziła na drogę, ale byłem ciepło ubrany, więc nie przejmowałem się.
Dojechałem do Lubachowa, dalej przez Bystrzyce Górną i Dolną do Świdnicy. Miałem na tym zakończyć swoją podróż, więc pojechałem na dworzec PKP. Niestety na najbliższy pociąg musiałem czekać aż godzinę. To za długo, więc postanowiłem pojechać do Jaworzyny Śląskiej.
Droga nie była najprzyjemniejsza, bo wiatr wiał ze wszystkich stron. Dobrze, że aut nie było tak dużo. W niecałe pół godziny byłem niedaleko Jaworzyny Śląskiej. Zauważyłem, że mam jeszcze pół godziny, więc postanowiłem dojechać do Strzegomia.
Choć nie miałem szczegółowej mapy tego miasta, to mała kropka na linii kolejowej wskazała mi właściwą drogę do stacji. Nie znalazłem żadnego znaku, jak w innych miastach, kierującego do dworca PKP. To miasto ma wszystko gdzieś, tak jak rowerzystów, którym każą jechać po jakiejś zarośniętej ścieżce wzdłuż ulicy, biegnącej obok dworca.
Miałem jeszcze pół godziny do pociągu. Wolałem poczekać i wrócić do domu o jakąś godzinę wcześniej. Przy okazji wyczyściłem rower z grubszego błota. Teraz wiedziałem czemu kilku kierowców mrugało światłami po wyprzedzaniu – miałem światła umazane błotem, które nie do końca zeszło po czyszczeniu na Przełęczy Walimskiej.
Zastanawiam się teraz dokąd wybrać się kolejnym razem. Mam nadzieję, że tej jesieni będę miał więcej czasu na jazdę.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, terenowe, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Dzierżoniów

  149.24  06:33
Plan na dzisiejszą trasę był wynikiem pomyłki, jaką popełniłem podczas rysowania markerem na mapie poprzednio przejechanej trasy. Zamiast przez Pogorzałę pociągnęło mi się przez Modliszów i dlatego żeby usunąć tego byka stworzyłem taki oto plan.
Pociągiem dotarłem do Świdnicy, już typowo po południu, bo znów późno wstałem. Było tak ciepło (ponad 22 °C), że zdjąłem bluzę. Niestety zabrałem ze sobą pas biodrowy i nie miałem co zrobić z ubraniem. Po kilkunastu minutach kombinowania włożyłem bluzę na miejsce wiatrówki, którą miałem w kieszeni pasa, a z samej kurtki odpiąłem rękawy i założyłem ją jako kamizelkę. Nie było mi ani za gorąco, ani też wiatr nie przeszkadzał.
Przejechałem się po świdnickim Rynku w poszukiwaniu bankomatu i ruszyłem w drogę. Podjazd do samego Kamieńska, a później zjazd do Jedliny-Zdroju, gdzie rozejrzałem się po centrum. Chciałem dostać się w dalszą trasę na skróty, jednak droga okazała się prowadzić przez prywatny teren z szeregiem tabliczek, więc skręciłem w pierwszy lepszy asfalt. Na końcu zauważyłem znak informujący o blisko położonym pałacu, więc nie omieszkałem tam zajrzeć. Jest to Pałac Jedlinka, a pod nim stoi rekonstrukcja Fokkera Dr.1, samolotu Czerwonego Barona. Przeczytawszy trochę historii, ruszyłem w dół do Jugowic, a później w górę do Walimia.
Jechałem przez dolinę i zaczynało robić się chłodno. W samym Walimiu zobaczyłem mapę, a na niej Wielką Sowę. Pomyślałem, że mogę zboczyć z drogi, jak ostatnio, i zdobyć ten szczyt. Skierowałem się więc do Przełęczy Walimskiej. Po drodze, zapatrzony w kościół, przejechałem skrzyżowanie. Szybko to zauważyłem i zaczął się właściwy podjazd – po bruku, ale za to jakim! Bardzo wygodny, nie to, co w podlegnickich wsiach. Szybko się jednak skończył, zamieniając w asfalt.
Złota jesień, a do tego widoki w połowie drogi dały tyle frajdy, że na szczycie przełęczy zrezygnowałem ze zdobycia najwyższego szczytu Gór Sowich. Nie odpuszczę jednak sobie tej góry, jeszcze tu wrócę. Zbliżał się zmrok, więc ubrałem się i zacząłem długi zjazd. Szkoda, że są tam serpentyny, bo podobała mi się jazda ponad 50 km/h. Z drugiej strony na zakrętach można zobaczyć formacje skalne, więc tam warto pojechać ciut wolniej :)
Na dole znów wjechałem na bruk. Tyle kilometrów ułożonych kamieni i do tej pory są w tak dobrym stanie, coś niesamowitego.
Z Pieszyc do Dzierżoniowa wpadłem na wyasfaltowaną drogę dla rowerów, zaś w samym Dzierżoniowie minąłem jeszcze kilka innych. Miasto widocznie stara się. Niestety było zbyt ciemno, abym zobaczył wszystko, więc tylko przejechałem się po Rynku i ruszyłem w dalszą drogę. Przy świetle księżyca przejechałem obok Masywu Ślęży, Jeziora Mietkowskiego i autostrady. Z początku z wiatrem, później wiać przestało, jednak gdy zbliżałem się do Legnicy, wiatr nasilał się z każdym kilometrem i niestety wiało z zachodu. Na szczęście była to już końcówka podróży i tuż po godz. 22 dotarłem do domu. Była tak ciepła noc, że nie potrzebowałem rękawiczek i nic nie przemarzłem w stopy. Poniżej 13°C temperatura nie schodziła.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Wałbrzych

  105.39  04:47
Co zrobić, gdy z południa wieje silny wiatr? Pojechać z nim! Taki też plan mi dzisiaj przyszedł do głowy. Chcąc zapełnić lukę w nieodwiedzonych miejscach pod Wałbrzychem, wyruszyłem po południu pociągiem do Świdnicy.
Na miejsce dotarłem tuż po godz. 14 i od razu ruszyłem w stronę Wałbrzycha. Po drodze wyprzedził mnie jeden cyklista, ale nic poza tym. Ani się nie przywitał, ani nie jechał szybciej. Miałem do niego dystans kilkudziesięciu metrów. Momentami miałem ochotę go wyprzedzić, bo podjazdy strasznie wolno robił, no ale pewnie jakiś zawodowiec i nie forsuje się jak ja.
Po drodze zatrzymałem się na kilka widoków aż skręciłem w boczną drogę, żeby sobie jakoś skrócić drogę. Po rozlatującym się asfalcie, w towarzystwie czerwonego szlaku rowerowego, przez złoty las dojechałem do Starego Zdroju, dzielnicy Wałbrzycha. W spotkanym sklepie kupiłem coś na ząb i pojechałem na Rynek, żeby zjeść.
Do Boguszowa-Gorców droga była kręta i pięła się w górę. Na rynku w Boguszowie zatrzymałem się przed turystycznym znakiem drogowym informującym o najwyżej położonym w Polsce ratuszu. Źle go zinterpretowałem i ruszyłem w stronę góry Chełmiec, myśląc, że to gdzieś po drodze. Na rozstaju dróg wjechałem najpierw na wzniesienie, na którym znalazłem jedynie boisko piłkarskie. Zawiedziony postanowiłem zmienić mój plan i wjechać na szczyt Chełmca – początkowo miałem go objechać przez Gorce.
Droga bardzo łatwa do pokonania. Zatrzymywałem się tylko po to, aby nasycić się widokami, a były wspaniałe. Jechało się bardzo przyjemnie, aż wjechałem na szczyt. Tam wieża widokowa jest otwarta co pół godziny. Jak się dowiedziałem od opiekuna jest to związane z odbudową, która tam jest prowadzona i ów opiekun co pół godziny wychodzi sprawdzić czy ktoś nie chce się dostać na górę.
Panorama jest przepiękna, tylko wiatr hulał strasznie i nie mogłem tam za długo siedzieć, a przez brudne okna nie złapałbym tak dobrych ujęć aparatem w telefonie. Sam budynek jest jakimś jednym, wielkim centrum informatycznym pełnym kabli i różnych urządzeń. Serwery hałasują tam bardzo głośno, ale za to jak dużo ciepła wytwarzają!
Zanim doczekałem się wejścia do wieży opracowałem plan zjazdu do Szczawna-Zdroju. Niestety droga, którą wjechałem jest jedyną prowadzącą na sam szczyt, dlatego na zjazd wybrałem zielony szlak pieszy, bo niebieski wydawał mi się zbyt stromy. Po odnalezieniu drogi zacząłem... schodzić. Może downhillowiec dałby radę, ale ja się za bardzo ślizgałem. Gdy tylko dotarłem do jakiejś drogi, to nawet nie myślałem o dalszym schodzeniu. Choć jest zarośnięta, to prowadzi lekko w dół. Niestety kończy się na niebieskim szlaku. Ten zaś jeszcze bardziej stromy od zielonego. Zsuwanie się z rowerem nie było łatwe, ale w końcu się udało i dotarłem do drogi, po której prowadzi niebieski szlak rowerowy. Do niego właśnie zmierzałem i odtąd było prosto, pomijając duże ilości błota.
W Szczawnie-Zdroju, choć było już po zmroku, próbowałem znaleźć rynek, ale takowego tam widocznie nie ma. Niestety mój plan musiał ulec zmianie. Za Strugą miałem skręcić w teren i w końcu dojechać do Zamku Cisy, ale po raz kolejny plan się nie udał. Tym razem z powodu zbliżającej się nocy. Zacząłem więc szybko wracać do domu, zatrzymując się w Dobromierzu przy sklepie, bo byłem bardzo głodny. Wzdłuż Nysy Szalonej, przy świetle pełni księżyca do Jawora, a stąd przez Warmątowice Sienkiewiczowskie do Legnicy. Na koniec nadkaczawskimi wałami do parku. Rowerzyści tak wyjeździli tę ścieżkę, że ciężko się nią jedzie nocą.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery