Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

po zmroku i nocne

Dystans całkowity:42647.00 km (w terenie 3103.63 km; 7.28%)
Czas w ruchu:2219:38
Średnia prędkość:19.10 km/h
Maksymalna prędkość:70.40 km/h
Suma podjazdów:290535 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:108246 kcal
Liczba aktywności:520
Średnio na aktywność:82.01 km i 4h 18m
Więcej statystyk

Śląska Fujiyama – Ostrzyca

  89.89  04:01
A dzisiaj postanowiłem zdobyć kolejny wygasły wulkan – Ostrzycę w Proboszczowie. Ruszyłem późnym popołudniem w kierunku Świerzawy, aby nie musieć wracać tą samą drogą do domu. Chłodna dolina za Złotoryją była taka spokojna i malownicza, że aż chce się tam wracać. I wrócę tam dla Organów Wielisławskich, do których dojazd widziałem, a później nawet same skały, jednak już nie chciałem zawracać, bo gonił mnie czas.
Jechałem przez miejscowości z ładnymi widokami. W Sokołowcu nawet są 3 pałace, z czego pałac górny jest najbardziej okazały (wszak wyremontowany w 1989 r.). Jaka szkoda, że bliskie okolice Legnicy wyjeździłem, a te dalsze są tak daleko... Trwają sianokosy, więc zaciągałem się zapachem suchego siana. Zapach choć przyjemny, to kojarzy się mi w dużej mierze z zadrapaniami, pęcherzami czy masą komarów.
Tuż przed Bełczyną znów zobaczyłem swój cel. Nie wiedziałem z której strony go zdobyć, ale spróbowałem drogą, którą pamiętałem z wycieczki do Pilchowic. Zaczęło się niewinnie po skalistej drodze. Miałem nadzieję, że nie będę musiał się bawić w błocie, bo raptem wyczyściłem rower po wczoraj. Na szczęście nie było tak źle. Przeszkodą były budowane odpływy strumieni na drodze.
Dojechałem do tablicy informacyjnej i schodów. Zastanawiałem się czy jechać dalej szlakiem, czy wejść po schodach. Zaryzykowałem i zacząłem mozolną wspinaczkę. Nie miałem pojęcia co mnie czeka na górze, więc rower powędrował ze mną. Mogłem go zostawić i szybko zdobyć szczyt... a tak zużyłem dodatkowo energię na wspinaczkę i zejście, które było gorsze niż samo wchodzenie na górę. Na szczycie piękna panorama i widok na zachodzące słońce, które uświadamiało mi jak niewiele czasu pozostało do zapadnięcia zmroku. Nie mogłem długo skakać po tych skałach za fotkami, więc zacząłem zjazd (już po starganiu się po schodach) i schodzenie, bo przez te odpływy nie dało się przejechać i póki co także przeskoczyć z impetem.
Wyjechałem w Proboszczowie. Ponieważ było ciemno, to nie chciałem jechać przez Uniejowice, tylko popędziłem na Złotoryję i do domu jak zwykle po wygodnym asfalcie (nie licząc odcinka legnickiego).
W końcu udało mi się zrobić benzynowego szejka z łańcuchami, także dzisiaj jechałem na czyściutkim sprzęcie. Długo się z tym zbierałem ze względu na moją niewiedzę, ale wszystko ładnie poszło i teraz jestem bogatszy o to doświadczenie.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, rowery / Trek

Na szlaku do zamku Cisy

  136.61  06:25
Dobra pogoda powróciła, więc trzeba było korzystać z okazji. Szkoda, że miałem kilka spraw na głowie i ruszyłem dopiero około 16 – leniwym tempem, bo prosto po obiedzie. Postanowiłem zobaczyć Zamek Cisy. Z tym że nawet nie wiedziałem gdzie go szukać. Miałem to sprawdzić, ale wyleciało mi to z głowy. Miałem nadzieję, że znajdę jakąś mapę regionu z położeniem mojego celu.
Mam w końcu mapnik. Zdecydowałem się na ten z Decathlonu. Skróciłem sobie dzięki niemu czas postojów. W czasie jazdy korzystanie jest utrudnione przez nierówności na drogach.
Nie lubię jeździć po bruku w Ogonowicach, dlatego ominąłem miejscowość szerokim łukiem. Nie jechałem też terenem ze względu na wczorajszy deszcz. Po ostatniej mojej podróży w deszczu mój rower się umył i nie chciałem go zabrudzić.
Przejeżdżając przez Snowidzę zaciekawiła mnie pewna brama. Do tej pory myślałem, że to jakiś zakład pracy, ale to park, o którym ostatnio czytałem. Jest tam też pałac, który niestety popada w ruinę, będąc w prywatnych łapach.
W tej samej miejscowości pomyliłem drogi na mapie i sądziłem, że jadę inną niż planowałem. Przez tę wpadkę pojechałem w kierunku Luboradza. Gdy zauważyłem, że coś jest nie tak, sprawdziłem swoją pozycję na mapie w telefonie i, nie mając innego wyjścia, zawróciłem. Dalsza droga bez takich niespodzianek. Przez Strzegom przejechałem też bez problemu. Nawet ulica, która była ostatnio dla mnie zamknięta okazała się być ulicą jednokierunkową ze względu na przebudowę.
Mapy nie zawsze są dokładne. Dotyczy to zarówno tych papierowych, jak i OpenStreetMap. Chciałem dostać się do Olszan, żeby nie jechać już drogą wojewódzką. Miałem szczęście wjeżdżając na drogę, która była na mapie. Niestety to, co dobre kończy się szybko i droga też się skończyła. Jak się okazało droga się nie skończyła, tylko zamieniła się w zarośniętą trawą drogę rolniczą. Szczęśliwie nie musiałem zawracać, tylko zjechałem po rozlatującym się asfalcie do drogi wojewódzkiej, a stamtąd już na Olszany.
Świebodzicki Rynek jest w przebudowie do końca wakacji szkolnych, więc nie przyciąga. Szybko stamtąd się zmyłem i zacząłem szukać jakiegoś kierunkowskazu. Z mapy pod murami obronnymi niczego nie dowiedziałem się, więc jechałem dalej aż natknąłem się na znak "Cis Bolko". Zaintrygowany podobieństwem nazwy do dębu ruszyłem w kierunku, który wskazywał. Po drodze znalazł się szlak do Zamku Cisy, dlatego wiedziałem, że zrealizuję swój dzisiejszy plan. Właśnie zauważyłem, że wrócę do Świebodzic ze względu na XIX-wieczny dworzec kolejowy.
Nie miałem ochoty na teren, ale mimo to ruszyłem szlakiem. Moja podróż została niestety przerwana przez Czyżynkę. Brak mostu do przeprawy oraz wartki nurt uniemożliwiły mi kontynuację. Taki quad, to co innego. Chłopak z lekkim trudem, ale przejechał wodę na czterokołowcu, a ja podgryzany przez komary zawróciłem. Dojechałem do Cieszowa i zjechałem powoli (dużo wody na ulicy) przez tę wieś.
Wpadłem na pomysł, żeby zobaczyć Stare Bogaczowice w ramach rekompensaty mojego niefartu. Wieś jest duża i warto jej poświęcić trochę czasu, żeby zobaczyć wszystkie zabytki. A rozeznać się można na ręcznie malowanej mapie, która niestety mnie zatrzymała na kilka chwil, ponieważ północ znajduje się na niej na dole, a nikt nie pomyślał, żeby dorysować różę kierunków. Wjechałem też na chwilę na drogę tuż za najbardziej widocznym kościołem mając nadzieję na lepsze ujęcie, ale tylko pozachwycałem się widokami gór.
Jadąc do tej miejscowości minąłem drogę przez Sady Górne i pomyślałem, że tamtędy wrócę. Zmieniłem zdanie ze względu na zmrok i postanowiłem pojechać z górki drogą krajową. Jednak nim tak się stało, to musiałem zdobyć jedną górkę, którą w sumie podjeżdżałem już od Chwaliszowa. Prawie pojechałbym do Kamiennej Góry, ale ostatnie zerknięcie na mapę i jechałem do Domanowa. Droga nie była najlepsza, bo asfalt momentami zamieniał się w drogę terenową najeżoną kałużami. Tak jechałem i zastanawiałem się czy aby to dobra droga, bo przecinała się z leśnymi ścieżkami jakby była jedną z nich. Gdyby nie to, że było jeszcze widno, to bałbym się tędy jechać. Wyjechałem w Pustelniku i wybierając przypadkowo drogę w prawo dotarłem do Domanowa.
Dalsza droga, to zdecydowanie nuda. Lepiej jeździ się za dnia, gdy można popatrzeć na okolice. Choć czasem i noc może mieć swoje uroki, jak widok na cmentarz w Bogorii w zeszłym roku.
W Bolkowie jechałem za rowerzystą bez świateł. Nie udało mi się go dogonić. Zniknął gdzieś w lesie za Świnami. Chciałem już znaleźć się w domu, ale jeszcze miałem taki kawał drogi przed sobą. Nie miałem ochoty na dziurawą drogę krajową z Jawora do Legnicy, więc pojechałem przez Stary Jawor. Dopadał mnie kryzys, ale nie miałem wyjścia – musiałem się dostać do domu o własnych siłach.
Kategoria kraje / Polska, setki i więcej, po zmroku i nocne, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Zamek Książ

  115.98  04:56
Przestało padać, słońce wyszło, zrobiło się ciepło. Żal nie wyjść na rower. Szkoda, że czekałem do wieczora, bo mogłem dzisiaj dłużej pojeździć i jeszcze więcej zobaczyć. Nie musiałbym też się tak spieszyć i pstryknąłbym więcej zdjęć. Bądź co bądź i tak nie była to moja ostatnia wizyta w co niektórych miejscach, ale o tym dalej.
Wybrałem za cel Zamek Książ ze względu na kierunek wiatru, choć nie myślałem, że tam dojadę. Po obfitym obiedzie i paru obowiązkach wyruszyłem leniwie o 17:30, bo po ostatniej jeździe byłem przeziębiony i nie byłem pewien czy mogę wyjść na rower. W miarę spokojnym tempem asfaltami przez Stary Jawor wskoczyłem na krajową trójkę. Chcąc dostać się do Dobromierza, zaplanowałem jazdę przez Kłaczynę. Miałem ze sobą mapę Dolnego Śląska wydawnictwa Demart, która nie ma prawidłowo rozmieszczonych elementów; jasno rzecz ujmując – jest błędna. Mimo wszystko udało mi się trafić na właściwą drogę, a jak zobaczyłem znak kierujący na Dobromierz, to już nawet nie patrzyłem na mapę. Minąłem parę ładnych wsi, z których rozciągają się piękne widoki na Pogórze Kaczawskie i Masyw Ślęży. Minąłem też las, z którego bił zapach mokrych drzew, zachęcający do zatrzymania się i podziwiania widoków tych okolic.
Dobromierz. Nie poznałem go z początku, choć wieżę kościoła pw. św. Piotra i Pawła widziałem już z daleka. Jak wspomniałem wyżej, nie patrzyłem na mapę i przez to pojechałem nie tą drogą, którą zaplanowałem. Zamiast do Świebodzic skierowałem się na Stare Bogaczowice. Kto wie, może gdybym miał więcej czasu, to pojechałbym tam, bo wieś na mapie jest oznaczona jako posiadająca cenne zabytki. Jednak ponieważ czas gonił, a chciałem zrobić choć jedno zdjęcie zamku, to nie zawracałem, tylko ustaliłem nową drogę – przez Cieszów. Nie żałuję pomyłki, bo czułem się jak w Dolinie Prądnika, tylko jechałem pod górkę. Piękna dolinka, aż nie zrobiłem ani jednego zdjęcia tak się zapatrzyłem. Wrócę tam, bo w tej samej miejscowości znajduje się zamek Cisy.
Jak już wjechałem na górę, to zobaczyłem dwa widoki – jeden na zamek Książ, a drugi na Świebodzice. Aż chciałem ruszyć polną drogą na wprost, ale teraz widzę, że dojechałbym tylko do Pełcznicy. Zjechałem do Świebodzic, jednak bez zbędnego zatrzymania jechałem dalej, żeby dotrzeć do zamku. Zobaczyłem monumentalną bramę i nie omieszkałem się przy niej zatrzymać. Znak przy drodze prowadzi do zamku po drodze krajowej, ale ja wypatrzyłem czarny szlak rowerowy – przez wspomnianą bramę. Co prawda wokół góry Wilk, ale zbaczając na jakiś inny, pieszy, trafiłem do rozdroża. Na lewo punkt widokowy, na prawo zamek. No jasne, że punkt widokowy! Przecież chcę zrobić zdjęcie. Niestety nie udało się przez zachodzące słońce. Może innym razem.
Pokręciłem się trochę po dziedzińcu zamku, przed którym odbywają się zawody Pucharu Świata w Trialu Rowerowym i zacząłem zmierzać w kierunku Świebodzic. Ponieważ słońca kryło się za szczytami pogórza, to nie widziałem sensu, aby zwiedzać miasto o zmroku. Obrałem więc drogę do domu przez Strzegom i Jawor. Pierwsze miasto uraczyło mnie objazdem. I to takim, że nie wiadomo którędy jechać. W końcu, gdy zaniepokoiłem się brakiem jakiegokolwiek zjazdu, skręciłem w pierwszą drogę i odnalazłem tabliczkę "Koniec objazdu". (Irytacja). Dalej już bez takich niespodzianek, tylko dawno jechałem z Jawora do Legnicy i ta droga już nie należy do najbezpieczniejszych. Strasznie dużo w niej dziur.
Okazało się, że zaliczyłem dzisiaj aż trzy gminy, w tym sam Wałbrzych. Duże miasto, skoro zagarnęło ten zamek. Ale przydałoby się też do centrum dojechać, żeby mieć satysfakcję, że się tam było, a nie tylko przejechało po przedmieściu, jak w Katowicach.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Pęcław)

  142.98  06:10
Jako że prognoza na piątek wskazuje deszcz, to zaplanowałem wykorzystać właśnie dzisiejszy dzień. Było pewne "ale", które wolałem wyeliminować. Musiałem wymienić łańcuch, ponieważ na obecnym już i tak za długo jeździłem (metoda trzech łańcuchów). Dodatkowo muszę wymienić przednią obręcz, bo na tej daleko nie zajadę.
Wizyty w Worbike'u nie należą do najmilszych, co potwierdziła także ta dzisiejsza. Musiałem swoje odczekać zanim ktoś zajrzał do roweru. Według mnie nierównomiernie obracająca się oś tylnego koła nie jest czymś normalnym, ale serwisanci tkwią w innym przekonaniu. Pożyjemy – zobaczymy. Mój łańcuch otrzymał za to solidną porcję czarnej paćki i wątpię, aby operacja została wykonana na czystym napędzie (przyjechałem przecież tu po nowy łańcuch, a dostałem gratis możliwość wybrudzenia rąk podczas domowego przeglądu).
Co do przedniego koła, które chcę wymienić w całości, to nie mieli... Będą dopiero sprowadzać części, a jeszcze co to wyszło z moim tylnym kołem – nikt nie pamiętał, aby takie mieli na składzie, gdy składali mi napęd miesiąc temu. W końcu doszli, że to koło mogło wisieć na warsztacie kilka miesięcy i było zaplatane na miejscu. Także będę musiał dodatkowo poczekać na przednie (chciałbym, żeby były jednakowe).
Jak w końcu udało mi się wymienić łańcuch po dłuższej walce z nową spinką, która nie chciała się zapiąć, to było późno. Postanowiłem więc, że będzie to wycieczka nocna, na której już od dłuższego czasu nie byłem. Nie było zbyt ciepło, bo raptem 15 °C. Wyruszyłem na trochę przed godz. 16 starymi drogami do Raszówki. Tam chwilkę pomyślałem nad dalszą drogą i stwierdziłem, że szybciej będzie asfaltem, bo czas mnie goni. Wpadłem jednak na czerwony szlak wokół Lubina zmierzający w las i nim też ruszyłem. Szlak gdzieś uciekł, a droga zaczęła być niewygodna. W końcu wyjechałem i od Raszowej już asfaltem w kierunku Lubina.
W mieście zostałem przywitany zakazem wjazdu rowerów i, o zgrozo, slalomem. Dzięki temu Lubin zyskał u mnie miano posiadacza najgorzej rozwiniętej infrastruktury drogowej. Ostatnim razem taki slalom miałem we Wrocławiu rok temu, ale tam ścieżka rowerowa miała kilka kilometrów, a tutaj trzeba co 200 metrów zmieniać stronę jezdni. Nie dziwię się miejscowym, że mają prawo w głębokim poważaniu.
Trwa przebudowa Parku Wrocławskiego. Niestety ignorancja zarządcy inwestycji spowodowała, że wjechałem do tego parku, ponieważ znak drogi dla rowerów nie jest zasłonięty, a dodatkowo brama z zakazem wstępu była otwarta w ten sposób, że ów zakaz był niewidoczny. Wydłużyło to moją podróż o niepotrzebne przywitanie się z triceratopsem.
Pomimo tych mankamentów można przejechać miasto bez zsiadania z roweru przy dobrych wiatrach. Jedynie obok Tesco jest przejście dla pieszych bez przejazdu rowerowego.
Droga do Rudnej bardzo wygodna. Zachwalam sobie ją i podejrzewam, że dane mi będzie jeszcze nie raz przejechać się po niej. Minusem było to, że wjechałem na Wzgórza Dalkowskie. Szczęście, że na część mniej pagórkowatą.
W Rudnej pomyliły mi się drogi, ale na szczęście złapałem szybko kurs na Krzydłowice. Byłem tu ostatnio we wrześniu, ale ruina pałacu nadal się trzyma. Z ciekawości poszukałem dobrego kadru, żeby uchwycić zabytkowy kościół.
Czas leciał, a ja jechałem dalej. Słońce na szczęście jeszcze trzymało się wysoko nad horyzontem. Minąłem drogę wojewódzką i po pewnym czasie zaczął się wybrukowany odcinek do miejscowości Bucze. Dobrze, że kamień był drobny i nie ciążył podczas jazdy. Później asfalt wrócił, a ja zachwycałem się zielenią. Gmina nie wygląda na bogatą, dużo rolnictwa, kanałów wodnych i w ogóle wody. Miałem okazję przypatrzeć się nawadnianiu pól wodą z pobliskich zbiorników wodnych. Woda podawana tzw. papajkiem, choć nie wiem czy ta nazwa jeszcze funkcjonuje. Nie mogę znaleźć niczego interesującego w internecie (dziwne).
W końcu dojechałem do samego Pęcława, choć martwiło mnie, że już ponad 60 km przejechałem i go nie było. Zatrzymałem się na rozdrożu, żeby spojrzeć na mapę, bo wieś nie jest zaskakująca. W oddali usłyszałem zdawkowe "zgubił się", ale czy ktoś, kto ma mapę się gubi? Chyba ten, który jej nie ma, bo ja mapy używam do planowania, a w takiej wsi ciężko się zgubić. Ruszyłem szybko do Białołęki spojrzeć na znajdujący się tam kościół. Powrót już mi się nie podobał, bo jechałem pod wiatr. Miałem tylko nadzieję, że będę przejeżdżał przez dużo lasów, żeby uniknąć ciężkiej jazdy.
Sądziłem, że te rejony nie są atrakcyjne ze względu na swoje położenie. Jak bardzo się myliłem, gdy raz za razem mijałem rowerzystów. Zielona kraina przyciąga rzesze turystów. Jest tutaj kilka szlaków rowerowych, w tym niebieski rowerowy Szlak Odry, a mnie dane było przejechać się częściowo szlakami zielonym i czerwonym. Jeszcze chyba podczas żadnej wycieczki nie minąłem takiej ilości rowerzystów. A miałem ponarzekać na dwójkę tych, którzy mi nie pomachali po wjechaniu do gminy. Poza nimi jednak już każdy rowerzysta wymienił się ze mną pozdrowieniem.
Na mapie kusił mnie Chełm i ponieważ słońce wciąż było wysoko na niebie, to ruszyłem w jego kierunku. W miejscowości Piersna zboczyłem z drogi wojewódzkiej, żeby zobaczyć kościół, a przy okazji przeczytałem o nim trochę informacji na tablicy. Miejscowość, jak i kościół mają początki swojej historii w XIII w. Dowiedziałem się też skąd te oznaczenia miejsc zbiórki oraz dróg do ewakuacji, które licznie mijałem. Odbudowa kościoła po pożarze w XVII w. trwała wiele lat przez nawiedzające tamte tereny powodzie. Nie chciałbym mieszkać w takim miejscu, nawet jeśli jest piękne, zielone i przyjazne.
Na mapie wyznaczyłem nową drogę. Aby dotrzeć do kościoła w Szymocinie, musiałem przejechać po kolejnym bruku. Tym razem bardzo niewygodnym, dlatego starałem się wykorzystywać pobocze, gdy tylko roślinki mi na to pozwalały. Towarzyszył mi też zielony szlak rowerowy.
Z Trzęsowa do Orska zaplanowałem dostać się drogą gruntową. Gdyby nie ten piach, to byłaby wygodna do poruszania się. Tak źle jednak nie było i szybko dostałem się do samego Chełma, już trzeciego, który odwiedziłem i drugiego na Dolnym Śląsku.
Pozostało mi wrócić do domu, bo nie miałem więcej żadnych planów. Jechałem, podziwiając zachód słońca, który przez moje pomarańczowe szkła okularów był jeszcze piękniejszy.
Robiło się coraz chłodniej, a moje stopy coraz bardziej przemarzały. Za Rudną było 8 °C. Przez Lubin przejechałem drogą krajową, bo nie miałem ochoty pchać się na jakiekolwiek ścieżki rowerowe, choć i tak coś mnie podkusiło, żeby na Legnickiej wjechać na taką jedną – idiotyczną. Rowery namalowane na niej sugerowały, że można wjechać pod prąd na jednokierunkową ul. Legnicką. Pomysłowe. Dalej drogą krajową przy 5-stopniowej temperaturze jakoś dojechałem na obwodnicę, żeby ominąć dziury. Mimo pięknego księżyca, który przyświecał mi drogę nie chciałem dryblować po zniszczonej ul. Poznańskiej.
Coraz dalej mam do niezaliczonych gmin. Kolejna będzie na pewno Olszyna, albo może Węgliniec? A mam jeszcze całą Kotlinę Kłodzką do objechania. Nie mogę narzekać na brak planów. Mogę za to ponarzekać na odległość tych miejsc...
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, rowery / Trek

Przełęcz Okraj

  180.42  08:31
Ponieważ majówka się nie udała, to miałem okazję dołączyć do wyprawy na Przełęcz Okraj. Wcześnie rano, bo o godzinie 7 na skrzyżowaniu stawili się – Bożena, Łukasz, Jarek, Piotrek i Ania. Starą trasą ruszyliśmy do Bielowic, a później przez Stary Jawor na drogę krajową nr 3, na której prędkość nie schodziła poniżej 30 km/h (Bożena narzekała przez to na nudę). Później parę podjazdów i do Kamiennej Góry prowadziłem ja, trzymając się stałej średniej 29,5 km/h :P
W Kamiennej Górze przerwa i obieramy kurs przez wioski aż do Jarkowic, w których Jarek ustala, że wjeżdżamy na czarny szlak rowerowy. Nie była to najlepsza pora, bowiem jest tam wycinka drzew i droga kompletnie nie nadawała się do jazdy rowerem, także ponad kilometr drogi raz prowadziliśmy rowery, raz wjeżdżaliśmy.
Na rozdrożu znów trafiamy na "Szlak Liczyrzepy" ER-2 (ciągle wydawało mi się, że to ER-4). Jedziemy nim ciągle w górę, mijając liczne strumienie. Od czasu do czasu zaczynają pojawiać się zapierające dech w piersi widoki. Najpierw tylko przez drzewa, a później – już na wykarczowanych zboczach – widać piękną panoramę. Oczywiście robimy sobie często przerwy. Zbaczamy ze szlaku rowerowego, żeby ścieżką na granicy polsko-czeskiej zjechać prosto na przełęcz. Było dużo wody, kamieni i trochę śniegu, ale wszyscy dotarliśmy do celu, robiąc sobie pamiątkowe zdjęcia.
Czekał na nas ponad 10-kilometrowy zjazd do Kowar. Myślałem, że przemarznę, ale tak się nie stało. Mam problemy z zakrętami i na jednym się nie wyrobiłem. Na szczęście skrajnia była duża i na niej się zatrzymałem. Później już zwalniałem jak tylko mogłem.
Od Kowar były piękne widoki na Śnieżkę, na której nadal zalega śnieg. Ja tradycyjnie zaczynam odstawać od grupy. W Jeleniej Górze peleton nie jedzie przepisowo, a ja żeby nie odstawać od reszty i przede wszystkim nie zgubić ich – robię to samo...
Po postoju pod sklepem ruszamy z powrotem do Legnicy. Na początek Kapella, którą zdobywam jako ostatni. Dalej zjeżdżam sam, bo peleton na mnie nie poczekał. Spotykamy się dopiero w Starej Kraśnicy. Stąd jedziemy przez Górzec, zjeżdżając szutrami. Po wycieczce z Bożeną, Jarkiem i Łukaszem jedziemy na pizzę (a w sumie cztery pizze), która po całym dniu wyczerpującej jazdy wynagradzała wysiłek.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, rowery / Trek

Odreagować

  90.71  03:52
Nie udało się, bo odkładałem to na ostatnią chwilę. Musiałem być pewny, że nie będzie lało jak z cebra, że będę mógł ruszyć i przejechać taki dystans. Nie udało się. Obdzwoniłem kilka miast za noclegami i nic. Planowałem taką piękną majówkę, a wyszło, że nie mam w tym roku majówki.
Musiałem odreagować. Najpierw pomyślałem o wyjściu gdziekolwiek, ale po co mam wychodzić, skoro mogę pojechać? Zwłaszcza, że jutro ma padać. Sprawdziłem kierunek wiatru, odmierzyłem palcem na mapie odcinek – Lipa, zwiększyłem go – Kaczorów, jeszcze trochę i Jelenia Góra. Szybkim tempem zacząłem swoją jazdę. Za Warmątowicami Sienkiewiczowskimi spotkałem Izę i Monikę, więc kawałek z nimi przejechałem. Później podjazd asfaltem na Górzec i dalej do Lipy. Byłem już zmęczony i zapadł zmrok. Myślałem o odbiciu na Starą Kraśnicę, ale przekonałem siebie do zrobienia ostatniego podjazdu, żeby później jechać już tylko w dół i w Kaczorowie skręcić na Wojcieszów. Opłacało się, bo odrobiłem średnią. Zmęczony wróciłem do domu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, ze znajomymi, rowery / Trek

Ognisko II

  20.76  01:08
Zaplanowane z okazji urodzin Jarka. Umówiliśmy się u Ani, a później wraz z nią, Jarkiem, Bożeną i Łukaszem pojechaliśmy do Pątnowa Legnickiego, gdzie skręciliśmy w teren. Czekało tam przygotowane miejsce na ognisko-niespodziankę. Kto nie był niech żałuje :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, ze znajomymi, kraje / Polska, rowery / Trek

Test nowego napędu

  41.59  01:43
Zaszedłem rano do Worbike'a zapytać o dostępność czasową serwisantów. Po pół godziny rower trafił w ich ręce, ja tylko powiedziałem co do czego i pospieszyłem na uczelnię. Kilka godzin później miałem gotowy rower. Przeszedłem z wolnobiegu na kasetę (11-28), wymienione zostały: tylne koło, korba, łańcuch oraz kółka tylnej przerzutki. Choć wydałem sporo, to jestem zadowolony, ponieważ wszystko chodzi płynnie jak nowe :D Musiałem jedynie obrócić jedno z kółek w przerzutce, bo łańcuch ocierał o wózek, ale myślę, że robota została zrobiona dobrze.
Wyszedłem wypróbować rower na dłuższym dystansie i z powodu wiatru zachodniego skierowałem się na Chojnów. Miała to być tylko maleńka pętla przez Miłkowice i Studnicę, ale się zagapiłem i byłem już w Niedźwiedzicach nim zauważyłem, że się rozpędziłem. Uznałem, że już dokończę trasę przez Chojnów.
Powrót po zmroku, a w dodatku wiatr wynikający z oporów powietrza wiał jakby z boku albo tylko mi się wydawało. Na prostych i z górki mknąłem jak wczoraj, więc nawet ładna średnia wyszła jak na moje możliwości :P
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Pętla przez Słup

  53.89  02:22
Ach, tak to już jest. We wtorek dopadło mnie słodkie lenistwo po dwóch z rzędu dniach dłuższej jazdy i nie wyszedłem na rower. Wczoraj, mimo szczerych chęci na wycieczkę wieczorną, zaczęło padać i tak dopiero dzisiaj mogłem sobie pozwolić na krótką wycieczkę pod Legnicą. W sumie nie była taka krótka, bo nie mogłem się powstrzymać :D
Wybrałem za cel Słup, bo wiatr wiał z południa. Uznałem, że jakoś przecierpię jazdę w kierunku gór. W sumie nie było tak źle. Ponad 20 km/h na prostych wyciągałem.
Koło zalewu odbiłem do wsi, bo chciałem zbadać jedną drogę, którą jeszcze nie jechałem. Zdziwiłem się, gdy wyjechałem na betonowe płyty, którymi zwykle podjeżdżamy grupą w drodze do Męcinki. Może innym razem będę miał więcej szczęścia.
Zatrzymałem się przed drogą powiatową, żeby namyślić się dokąd jechać dalej. Przyszło mi do głowy Pomocne przez Górzec, a później Chełmiec szutrami również przez Górzec. W Męcince już się rozmyśliłem i uderzyłem na Jawor, z którego chciałem wrócić przez Legnickie Pole do domu. Moje niezdecydowanie wynikało ze złego stanu napędu rowerowego. Łańcuch dzisiaj zaczął strasznie przeskakiwać, a jego apogeum przypadało na drogę od Słupa aż do domu. Najgorzej było na podjazdach i jeździe poniżej 20 km/h... Myślę, że w najbliższych dniach zaciągnę maszynę do serwisu. Przejechałem prawie 10 tys. km i nie stosowałem się do żadnych porad ratunkowych odnośnie prawidłowej konserwacji łańcucha. Chcę spróbować metody trzech łańcuchów, aby utrzymać napęd w sprawności przez dłuższy okres. Brakuje mi tylko małego warsztatu, w którym mógłbym dłubać przy rowerze nie zważając na brak wentylacji czy brudzące się przedmioty w mieszkaniu.
W Jaworze zgubiłem się, przez co okrążyłem całe miasto nim trafiłem na drogę do Godziszowa. A ja myślałem, że już znam to miasto. Może to zmierzch mi namieszał w głowie? Bądź co bądź jechałem dalej, a ponieważ miałem już z wiatrem, to na liczniku nie schodziłem poniżej trójki z przodu prędkościomierza (pomijając podjazdy, rzecz jasna).
Zamiast Gniewomierza wybrałem Księginice. Prace nad elektrownią wiatrową prą do przodu. Jeden słup już stoi, a wiatrak leży pod nim, czekając aż go usadowią na miejscu. Olbrzymie ma ramiona, fascynujące :D
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Do Marianówki

  24.22  01:30
Na urodziny Bożeny. Planowałem wyruszyć wcześniej, aby pomóc w przygotowaniach, ale źle rozplanowałem czas i nie wyszło jak chciałem.
Wyruszyłem po godz. 16, opakowany w sakwy, pędząc co sił w nogach po starej trasie, którą ostatnio dotarłem z grupą do Marianówki. Za miastem zaczęło się robić mgliście, a już na samym szczycie mgła uniemożliwiała podziwianie krajobrazów.
Koło Sichówka minął mnie Łukasz. Później tuż przed Stanisławowem Bożena. Niestety oboje autami. Gdy dotarłem do radiostacji, wypatrzyłem ślad opon rowerowych, czyli dobry znak, bo nie byłem jedyny :D
Szczyt ośnieżony, że prawie przejechałem dróżkę, na której i tak było niewiele śladów. Dopadła mnie kolka, tuż przed ścieżką, ale wytrwałem i dotarłem na miejsce. W chatce już ciepło, można było się ogrzać i napić gorącej herbaty.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, z sakwami, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery