Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:45472.96 km (w terenie 2892.42 km; 6.36%)
Czas w ruchu:2667:52
Średnia prędkość:16.80 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:489504 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:499
Średnio na aktywność:91.13 km i 5h 26m
Więcej statystyk

Wycieczka rowerowa (Kowary, Lubawka, Kamienna Góra)

  172.94  09:03
Zaspałem. Miałem plan, aby ruszyć o wschodzie słońca, a wzamian tego ruszyłem o godz. 9. Do Świerzawy postanowiłem dostać się drogą, którą kiedyś jechałem nad Jezioro Pilchowickie. Nie miałem jakoś ochoty na wiele podjazdów. Domyślałem się, że będę miał wystarczającą ich dawkę, gdy dojadę do Kowar.
W Rzymówce rzeka miała wartki nurt, więc przejazd przez koryto rzeki odpadało. Dobrze, że jest tam jeszcze ten mostek. Z Łaźników do Prusic przedostałem się ponownie tą samą drogą – przez pole (tym razem rzepaku). Jakoś nie mogę trafić na drogę, która prowadzi do tej pośród pól. Chyba nie ma możliwości innej niż okrężna przez Łaźniki... Dobrze, że rolnicy wyjeździli ślad i nie miałem dużego problemu, bo rzepak urósł spory.
W Leszczynie most jest w remoncie, ale jako rowerzysta mogłem skorzystać z mostku obok. Dojechałem w końcu do Wilkowa, a stamtąd na wzgórze, z którego jest piękny widok na okolice. Jakoś nie miałem ochoty jechać na północny-zachód, aby dostać się na drogę do Świerzawy, więc postanowiłem wejść w las. Można tam znaleźć wiele ciekawych rzeczy, jak singletrack, który stworzyli amatorzy (ale dzisiaj nie wjeżdżałem na niego, bo jest kawałek dalej) czy wąwozy. Ja trafiłem na taki wąwóz, kamienisty z początku, a dalej już dobry do zjazdu, nawet widać było ślady, że ktoś poruszał się nimi. Niestety ślad się urywał, a ja jechałem dalej, aż w końcu i wąwóz skończył się, ja dojechałem do urwiska nad kamieniołomem i musiałem prowadzić rower przez dobrych kilkadziesiąt minut. W końcu spotkałem drwali, którzy mnie nakierowali, choć to już była końcówka i sam też dojechałbym. Szkoda, że nie trafiłem wcześniej na tę drogę, bo była przejezdna. Może za wcześnie zjechałem w dół, może trzeba było podjechać kawałek do drogi, którą kiedyś widziałem.
W Świerzawie pomyślałem, żeby nie jechać przez Kaczorów i do Radomierza dostać się bocznymi drogami. Nie udało mi się. Droga, którą chciałem jechać gdzieś przepadła. Może to i dobrze, bo zaliczyłbym kilka podjazdów, a tak ruchu na drodze do Kaczorowa nie było, asfalt był w miarę w dobrym stanie i widoki ładne mijałem. Niestety przejrzystość powietrza nie była dobra i na wzgórzu przed zjazdem do Radomierza panorama gór nie zachwycała tak bardzo, jak ostatnim razem. Ale i tak góry są piękne :D
Przez Janowice Wielkie, Przełęcz Karpnicką, Karpniki, Strużnicę, Gruszków i wreszcie Przełęcz pod Średnicą (myślę, że jeszcze tam wrócę), docieram do Kowar. Naprawdę malowniczo wyglądają z Wojkowa, choć widok też jest niczego sobie z drogi na Przełęcz Okraj, ale tutaj już drzewa przesłaniają widok. Kowary mnie nie urzekły w ogóle. Trwał jakiś festyn lub festiwal i zebrało się tam za dużo cyganów. Co za smród... Nie wytrzymałem tam ani chwili i uciekłem. Zresztą czas mnie gonił, więc przestudiowałem mapy i zacząłem wspinaczkę, a później długi zjazd, aby dostać się do Lubawki.
To miasteczko ma dziwny układ, w którym się pogubiłem. Wiele ulic jednokierunkowych i za dużo tych z zakazem ruchu. Spotkałem straż pożarną, która czekała na parę młodą. Kupiłem wodę na drogę i wydostałem się z miasta, żeby dostać się do następnego punktu głównego. Mój plan alternatywny przez Chełmsko Śląskie się okroił. Odwiedzę tę wieś, gdy zechcę zdobyć Przełęcz Okraj. Wtedy też spróbuję wjechać na Skalnik, czyli zaliczę za jednym zamachem 3 punkty :) No i pewnie punktem przelotowym będzie Wałbrzych, ale to wymaga dobrego planu i ciepłego dnia bez porywistego wiatru, a tego niestety ostatnio jest za dużo. Plan pewnie wykonam dopiero w nowym sezonie.
Z Lubawki do Kamiennej Góry, ze względu na wyrzucenie z planu wspomnianej wsi, dostałem się krajową piątką. Niestety nie miałem za dużo czasu na zwiedzanie miasta. Rynek nie wygląda na stary. 2 kamieniczki wyróżniały się zdobieniami, a reszta raczej w nowym budownictwie. Może tylko mi się tak wydawało?
Ponieważ zbliżał się zmierzch, to trzeba było gonić i to porządnie. Do Bolkowa jechałem 40-45 km/h ze względu na wiatr w plecy i zjazd. W Bolkowie już włączyłem światła i ruszyłem dalej, wjeżdżając na trójkę (plan jazdy przez wsi wypadł), utrzymując swoją wysoką prędkość, aż złapał mnie deszcz na 3 km przed Jaworem. Nie był może straszny, jednak przeszkadzał, więc zatrzymałem się na przystanku. Gdy się uspokoiło, ruszyłem, niestety w złym momencie, bo po chwili zaczęło lać. Dojechałem do Jawora, w którym zabłądziłem. Gdy w końcu znalazłem drogę i na nią wjechałem, okazało się, że wieje wiatr boczny. Na domiar złego porywisty. I o ile od Lubawki do Jawora minęło mnie raptem parę aut, o tyle do Legnicy jechał ktoś co chwilę, a to był dodatkowy minus, gdy rzucały mną podmuchy wiatru od rozpędzonych aut. Szczęście, że ta mordęga skończyła się szybko i dotarłem do domu zły, zmęczony i przemoczony. Zły, bo gdybym nie zaspał, to uniknąłbym deszczu. Zmęczony, bo wymęczył mnie wiatr boczny. A przemoczony w sumie nie byłem tak bardzo, bo od Jawora padało tylko momentami i wiatr zdążył wysuszyć część ubrań, ale mimo wszystko zmokłem.
Aaa, wczoraj zmieniłem w rowerze 2 rzeczy:
1. Przesunąłem siodło lekko do tyłu i przechyliłem je, aby nos leżał niżej. Komfort jazdy podniósł się bardzo. Planowałem to już dawno, ale Jarek mi ostatnio doradzał odnośnie bólu w moim prawym kolanie i zdecydowałem się w końcu pogrzebać przy tym.
2. Zwiększyłem ciśnienie w kołach. Teraz już się nie boję, że złapię snake'a. Jest jednak minus – czuję najdrobniejszą nierówność na drodze. Powinienem zmienić opony...
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Polska, rowery / Trek

Kolorowe jeziorka

  122.79  06:37
Bożena do mnie wczoraj pisze tuż przed północą, że nazajutrz jadą w Rudawy i pyta mnie czy dołączę. Po mojej wyczerpującej wycieczce jakoś nie byłem przekonany, ale gdy wyjaśniła, że tempo będzie wycieczkowe, bo wszyscy są zmęczeni, to zgodziłem się. Byliśmy umówieni na godz. 9, Jarek do mnie rano pisze, że Bożena zaspała i umawiamy się na 9:30, więc mogłem ślamazarnie kontynuować moje poranne czynności.
Wspólnie z Jarkiem, Olkiem, Bożeną i Anią wyruszyliśmy zwykłą trasą do Męcinki, spotykając nad Zaporą Słup dwóch rowerzystów z Jawora, którzy do nas dołączyli, ale nasze wycieczkowe tempo ich trochę zmęczyło, a zaczęliśmy podjazd pod Górzec szutrami, więc oni odpadli. Dalej przez Muchów i Lipę do Kaczorowa, gdzie odpoczęliśmy po zaliczeniu kolejnego dziś długiego podjazdu na wzgórzu, robiąc fotki chmurkom, pająkom i widokom, zajadając się ciastkami (Krakuski Duetki były bardzo smaczne) i czekając na Łukasza, który miał do nas dołączyć.
Ze wzgórza ruszyliśmy na drogę do Marciszkowa. Szlakiem, najpierw przez rzekę Bóbr, po kamienistych drogach do Wieściszowic, a dalej zaliczając kolejne podjazdy, sesję zdjęciową z pięknym widokiem, wspinaczkę z rowerami, zjazdy wieloma kamienistymi szlakami (nawet mnie się udało bez żadnej wpadki), dojechaliśmy do Błękitnego Jeziorka. Po kolejnym wspólnym zdjęciu pojechaliśmy dalej, gubiąc Anię, która chciała zobaczyć to jeziorko z dołu. Przy Purpurowym Jeziorku zatrzymaliśmy się na kolorowe pierogi. Ja dostałem ostatniego niebieskiego, a reszta moich frykasów była czerwona :P
Zbliżała się późna godzina, nie każdy miał oświetlenie, więc z rekreacyjnego wyjazdu zrobił się sprint. Na szczęście teraz w większości były to zjazdy, choć szybko się ochładzało. Powrót tym samym szlakiem z uproszczeniem, którym był przejazd przez Chełmiec. W Słupie zaliczyłem glebę, bo wjechałem w jakiś dołek przed szlabanem, ale na szczęście trawa była miękka. I na koniec przejazd wałem nad Kaczawą, którym jechałem pierwszy raz. Ładna alternatywa dla jazdy po dziurawych asfaltach :)
Wrzesień uważam za zakończony. Pobiłem nawet ilość przejechanych kilometrów z lipca, no ale jakie ja trasy robiłem w tym miesiącu! Szkoda, że od jutra zaczyna się uczelnia. Mam nadzieję, że będę miał równie dużo czasu, co w zeszłym semestrze, a pogoda będzie sprzyjać i nie będę musiał zaopatrywać się w cieplejsze ubrania na rower.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Ponownie Górzec

  45.31  02:11
Dziś kolejny dzień na Górzcu. Do ekipy z wczoraj dołączył do nas Olek i tak, po moim 8-minutowym spóźnieniu, ruszyliśmy w stronę Męcinki, spotykając przed Słupem Marka. Dołączył on do nas za namową, jednak dojechał z nami tylko do Męcinki, a stamtąd w piątkę ruszyliśmy do podjazdu na Górzec Drogą Kalwaryjską. Ja pomimo prób nie potrafiłem utrzymać równowagi, więc odpuściłem, wjeżdżając szutrami na szczyt. Dosłownie, bo nie widząc reszty na górze, pojechałem ścieżką, aby spojrzeć w dół, a ponieważ zauważyłem odbijającą drogę, to skręciłem w nią, wjeżdżając w ten sposób pod przedostatnią kapliczkę. Dalej już wszedłem po schodach, żeby rzucić okiem na widoki, które są zasłaniane przez liczne drzewa, no i wróciłem na dół. W połowie drogi usłyszałem (prawdopodobnie) Łukasza, więc pewnie się niecierpliwili ;]
Szybki zjazd szutrami, ja ćwiczyłem podskoki, aby nie uderzyć za mocno w krawężnik, reszta jakoś się tym nie przejmowała na swoich szerokich oponach. Też czasem myślę nad zmianą, ale chyba dopóki nie nauczę się balansować ciałem podczas stromych podjazdów, dopóty na podjazdy one mi się nie przydadzą. Ogólnie, to zazdroszczę tego, że na szerokich oponach można jechać bez obawy o snake'a, a tych ja już niestety parę złapałem. Nie wiem, może się do tego przekonam podczas zmiany opon, gdy dotrę obecne semi-slicki.
Nim wyjechaliśmy z lasu, zatrzymaliśmy się na chwilę kontemplacji przy sosnowej kłodzie, leżącej w poprzek drogi jako blokada dla aut. Była myśl, żeby ją przeskoczyć przy dużej prędkości. Myśl odleciała, gdy przyszedł rozsądek. Ja dopiero trenuję podskoki, więc daleko byłoby mi do takiego skoku.
Przed Męcinką Bożena dodała gazu, jednak przyjechała jako ostatnia pod sklep. Wszyscy myśleliśmy, że da radę :) Pod sklepem krótka przerwa na ciasteczka i ruszamy dalej w pogoń za Markiem. W Kościelcu przekroczyłem dopuszczalną prędkość o 13 km/h. W Legnicy nie miałem już sił na odprowadzenie Bożeny, więc przez park doczołgałem się do domu. Chyba staw kolanowy się odezwał. Trzeba odpocząć.
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Na Górzec i ptasie mleczko

  51.70  02:25
Powrót do Legnicy. Wczoraj Bożena poinformowała mnie o wycieczce, więc dzisiaj wspólnie z nią, Jarkiem i Łukaszem (wszyscy wymienieni w kolejności przybycia) ruszyliśmy na Górzec. W sumie, to nie wiedziałem (haha!), że będziemy na niego uderzać. Zadzwonił do mnie Jarek z pytaniem gdzie mógłbym dojechać. Prawie gotowy wybrałem Park Miejski i o dziwo byłem na miejscu jako drugi. Szybkim tempem dojechaliśmy do Bogaczowa, aby zacząć podjazd terenowy. Jakoś wjechałem na drogę pierwszy i nie wiem co się działo za mną, ale okrzyki wydawane przez Łukasza świadczyły o burzliwej walce z podjazdem i gorącym dopingu dla Bożeny.
Na szutrach spokojnie, ja typowo z tyłu, a na górze rozdzielamy się. Słowa Jarka o trudnym technicznie zjeździe nie napawały mnie optymizmem przy moich wąskich oponach i v-brake'ach. Oni zjechali Drogą Kalwaryjską, a ja wróciłem szutrami, uważając na to, by nie złapać snake'a i dojechałem do nich, czekających na dole. Jeszcze jeden zjazd z zakrętem, przed którym zostałem ostrzeżony przez Jarka, jednak sądziłem, że tyczy się to następnego, a nie tego, przed którym ledwo wyhamowałem. W ogóle dziwię się, że przy takiej ilości kamieni, jaką odczułem na mojej obręczy, nawet nie złapałem kapcia.
W Męcince z Jarkiem poczekaliśmy na pozostałą dwójkę, która wybrała drogę dłuższą, zrobiliśmy małe zakupy i rozbiliśmy się nad Zbiornikiem Słup, żeby wsunąć ptasie mleczko, którego fundatorką była Bożena, za co serdecznie wszyscy dziękujemy. Tak swoją drogą, to pierwszy raz jadłem ten specjał ;P
Zebraliśmy się i była myśl, aby szybkim tempem dotrzeć do Legnicy. To szybkie tempo odczułem dopiero w Kościelcu, z którego wyjeżdżaliśmy z dużą prędkością. Na szczycie ostatniego podjazdu przed wiaduktem nad autostradą miałem 39 km/h, a na łagodnym zjeździe o dziwo tylko 45-46 km/h.
Na koniec przez Bogaczów odprowadziliśmy Bożenę, a dalej ścieżkami rowerowymi, które niekoniecznie są dobrej jakości (drogowcy łatają asfalt, czemu więc nie załatają ścieżek rowerowych?), mijając nieudaną próbę wymuszenia pierwszeństwa na autobusie, ul. Wrocławską do centrum. Teraz zauważyłem, że Legnica ma Stare Miasto. Hmm... Mapy mogą wiele nauczyć ;]
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Nieudana próba: wokół Tatr

  70.40  04:07
Miała być piękna podróż wokół najwznioślejszych gór Polski, jednak nie wszystko się zawsze udaje. Tak było i tym razem.
Dzień rozpocząłem wcześnie, bo po naprawie komputera wciągnęła mnie instalacja wcześniej używanych aplikacji (4 lata na tym samym systemie) i obudziłem się po 8. Pogoda była ładna, nawet ciepło; prognoza zapowiadała lekki opad deszczu – po południu – ale nic nie popadało...
Postanowiłem poszukać rękawic na rower. W Decathlonie cena jest zbyt duża w stosunku do jakości, więc nawiedziłem centrum handlowe M1 nieopodal Decathlonu. Wyboru żadnego; sezon jesienny tylko Decathlonowi nie jest obcy. Wykręciłem 19 km, a mogłem włączyć rejestrację śladu. Nie pamiętam jednak całej drogi, więc nie będę rysował trasy (nie doliczyłem jej też do tego wyjazdu, bo lubię mieć wszystko udokumentowane na śladzie).
Po powrocie do domu spakowałem się, choć szło mi to ślamazarnie, stąd też zjechałem windą o godz. 20. Jakie było moje zdziwienie, gdy na zewnątrz padało. Co prawda przed wyjściem usłyszałem jedną kroplę uderzającą o parapet (dźwięk typowy dla opadu), jednak sądziłem, że tylko mi się wydawało. Nie wiedziałem co robić. Stałem pod zadaszeniem i czekałem. Odczekałem pół godziny i w końcu przestało padać. Ruszyłem. Rzecz wiadoma, że po deszczu mamy kałuże, setki kałuż. Lubię kałuże, kocham je. Mógłbym się w nich taplać godzinami. Tylko wiecie co? Jest jeden warunek – kałuże muszą być suche. Tak jechałem, ochlapywany, wpadając od czasu do czasu w niewidoczne koleiny, wypełnione po brzegi deszczówką.
Dziś dzień bez samochodu, a na ulicach (w dodatku w sobotę) ruch jakby to był dzień w samochodzie. Z początku chciałem się dostać do Rabki-Zdrój drogą, którą zrobiłem to za pierwszym razem. Mały problem z orientacją w Krakowie, a później już z górki pod górki. Mój staw kolanowy zaczął się odzywać. Po drodze trafiłem też na zamkniętą drogę z objazdem, przez co nadrobiłem trochę trasy. Później jeszcze jeden objazd, ale ulżyło mi, gdy się zorientowałem, że nie jest to objazd na mojej drodze. Przy przewidzianym dystansie ponad 370 km, każdy nadmiarowy kilometr nie podobał mi się.
Zacząłem się dziwnie czuć. Taka senność połączona z osłabieniem. Postanowiłem dojechać do Myślenic, zjeść coś i zastanowić się czy dam radę kontynuować. Wolałem zawrócić, bo jeśli zasłabłbym lub przysnął, nie skończyłoby się to dobrze.
Nie mogłem się już doczekać, aż wrócę do domu i położę spać. Dystans nie był duży, ale teren pagórkowaty. Jak już dojechałem do Krakowa, to czekała mnie kolejna niespodzianka – remont wiaduktu nad autostradą. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby mnie nie skierowali na autostradę. Mnie, rowerzystę. Brawa dla drogowców (teraz przypomniały mi się słowa zwierciadła przedstawiającego trzy kandydatki w Shreku). Złamałem zakaz (wjazdu) i przedostałem się do chodnika, którego na szczęście jeszcze nie dopadł remont, i dojechałem nim do ulicy dwukierunkowej.
Jest druga w nocy, Kraków jeszcze nie śpi, a najgłośniejsi oczywiście obcokrajowcy. I najwięcej ludzi nie na Grodzkiej, nie na Rynku, a na Sławkowskiej, którą zwykłem przedostawać się ze Starego Miasta do domu.
Uważam, że dobrze zrobiłem zawracając. Jeszcze nie jedna okazja będzie, aby objechać te góry i nie tylko te :)
Kategoria góry i dużo podjazdów, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, z sakwami, kraje / Polska, rowery / Trek

Zawiercie – Kraków

  71.89  03:20
Cała moja podróż powrotna skondensowana w ponad trzech godzinach jazdy. Niestety; pogoda nie pozwoliła mi na zwiedzenie Gór Świętokrzyskich, na które miałem chętkę już od kilku miesięcy. Wychodzi też na to, że plan ich zdobycia odkłada się o rok, może dwa, bo nie sądzę, bym potrafił upchnąć wszystkie moje plany w jedne wakacje, dzieląc to z obowiązkami. Trudno, ale plan był, aby jednego dnia dojechać do okolic Świętej Katarzyny (do Ostrowca Świętokrzyskiego zaplanowałem 170 km wykonać, aby zostało trochę sił na góry), a kolejnego dnia dać z siebie wszystko, zdobywając szczyty, a następnie wracając ostatkami sił do Krakowa. Może trochę szalony plan i odrobinę cieszę się, że się nie udał, bo lepiej byłoby to rozłożyć na 3 dni z dwoma noclegami w jakimś ładnym miejscu. W sumie to nawet jakiś plan. Powinienem zrobić dziennik planów, w którym spisywałbym wszystko to, na co mam ochotę się zdobyć w przyszłości. Hmm, to jest myśl. Chyba tak prędko dziś nie zasnę ;)
Wracając do mojej wycieczki. Nim mogła się odbyć, musiałem spędzić 6 godzin w pociągu z Chełma, który wyruszył w południe i po godz. 18 już był na miejscu. Pogoda na szczęście była łagodna i nie padało. Zachód słońca tuż po godzinie 19, więc musiałem się spieszyć. Plan jazdy był taki, aby ominąć główne drogi, więc jechałem tylko wojewódzkimi (choć to też ciut za dużo, bo ruch jednak był): 791, 790 i 794. No ale co komu mogą te numery mówić? Dlatego aby być bardziej konkretnym, to kierowałem się kolejno na takie punkty, jak Ogrodzieniec, Pilica, Wolbrom, Skała i w końcu Kraków.
W Zawierciu w miarę szybko się połapałem dzięki planowi miasta tuż przed dworcem PKP (czyli to, co w porządnych miastach lubię najbardziej, a miasta bez takiej mapy nie lubię z miejsca). Krajową drogą nr 78 dojechałem do drogi na Olkusz, a na tej drodze od razu ścieżka rowerowa. Nietypowa, bo mająca zaledwie 30 cm szerokości. Tak, ktoś się wyjątkowo postarał o to, by tam na siłę zrobić drogę dla rowerów z chodnikiem, także piesi mają drogę o szerokości 120 cm, a rowerzyści 4 razy węższą. Z początku myślałem, że ktoś po prostu poodwracał znaki, ale wandale na masową skalę działaliby, żeby na całej drodze tak zrobić? Można tak jednak pomyśleć, bowiem chodnik dla pieszych jest wyłożony kostką w kolorze typowym dla ścieżek rowerowych, a droga dla rowerów kostką szarą. Coś bardzo nielogicznego, w co nie mam ochoty się wtajemniczać, bo już nie jedne cuda na kiju widziałem.
Dotarłem do Ogrodzieńca, a dalej do Podzamcza, gdzie znajdują się ruiny zamku. Było zbyt ciemno na zdjęcia, toteż nawet się tam nie zatrzymałem. Nie są to też ruiny, w których dawno temu byłem. Może kiedyś trafię na tamten obiekt przypadkiem podczas jednej z podróży po polskiej ziemi?
Pilicy nie lubię, bo leży w dolinie i najpierw miałem zjazd, a później podjazdy. Wyjeżdżając stamtąd miałem jeszcze trochę światła na zachodzie, ale słońce już dawno było za horyzontem. Stąd też podróżowałem już w kompletnych ciemnościach, oślepiany światłami drogowymi przez beznadziejnych kierowców (w obszarze zabudowanym, o ile dobrze pamiętam, nie można tych świateł używać, prawda?). Jeszcze gdy wjechałem do centrum Pilicy, to pomyliłem się, sądząc, że jestem już w Skale, taki mają podobny Rynek. No ale do Skały jeszcze kilkadziesiąt kilometrów, więc coś tu jest nie tak. Otrząsnąłem się i ruszyłem dalej. Patrzyłem jak liczba na tablicach o zielonym tle przy napisie "Kraków" maleje i coraz bardziej cieszyłem się, że dotrę do domu.
Po minięciu Skały, wiedziałem już, że droga będzie bardzo łatwa. Miałem cały czas z górki. Z licznika nie schodziło nic poniżej 30 km/h. Jeszcze ten widok na Kraków z wzniesienia w Brzozówce. Lubię takie miejsca, a jest ich trochę wokół Krakowa :)
Kategoria góry i dużo podjazdów, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, z sakwami, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Zamość)

  138.00  07:22
Po każdym podjeździe może przyjść tylko jedno – albo kolejny podjazd, albo piękny zjazd :)
Planowana od dawna wizyta w Zamościu, w którym byłem już dwukrotnie na szkolnych wycieczkach. Nie domyślałem się tego, co mnie spotka na mojej drodze. Wyruszyłem po godz. 11 terenami i lasami do Zawadówki, gdzie kupiłem wodę, bo do najbliższego sklepu z domu mam... nawet nie wiem gdzie tutaj szukać sklepu ;P
Tym, czego nie przewidziałem były Pagóry Chełmskie. Olbrzymie tereny pofałdowanych widoków, ciągłe podjazdy i zjazdy, piękne panoramy i wiele pól.
Pogoda bardzo sprzyjała, jednak, jak zapowiedziała pani Omena w telewizji, wiał wiatr z południa. Męczący, bo nie pozwalał się rozpędzać na prostych (o ile jakieś były) i spowalniał na podjazdach nawet przy aerodynamicznej pozie. Razem z podjazdami stworzyli dawkę bardzo wyczerpującą, ale nie ugiąłem się i cierpliwie liczyłem zmniejszające się kilometry dzielące mnie od celu.
Pierwszym miastem, które chciałem dzisiaj zwiedzić był Krasnystaw, znajdujący się w połowie drogi do celu. Niewielkie miasteczko z dwiema rybami w herbie, słynące z Chmielaków Krasnostawskich, przez które przepływa Wieprz, rzeka o bardzo zawiłym korycie. Pokręciłem się chwilę, bo szukałem też smaru do łańcucha, który już błaga o litość, a ja jestem bezsilny (jeden pojemnik został w Legnicy, drugi w Krakowie).
Ruszyłem krajową drogą nr 17, która była o tyle wygodna (bardzo szeroke pobocze), że zrezygnowałem z jazdy przez wsi, aby dojechać bezpiecznie do celu (i jednocześnie wydłużyć drogę). Słońce nie prażyło mocno, może to wiatr był ulgą na spiekotę, bo ta była obecna i znów się opaliłem.
Na Stare Miasto dotarłem około 15:30, może wcześniej, bo wciągnęła mnie historia Zamościa na liście UNESCO, a Starówka jest właśnie na niej od 20 lat. Z tej też okazji (chyba, bo nie wgłębiłem się w to), mury obronne są odbudowywane, a bastiony rewitalizowane. Wygląda pięknie na projektach, ciekawe jaki będzie efekt końcowy, bo już po jakimś rewitalizowanym terenie się poruszałem i mimo że jest ładny, to długo taki nie będzie za sprawą wandali i nienormalnych "rowerzystów". Ogólnie podoba mi się w Zamościu. Dużo zieleni, ładnie, spokojnie, za kilka lat będzie jeszcze piękniej. Przynajmniej w tym centrum.
Skierowałem się na wojewódzką 843 do Chełma. Więcej podjazdów, ale widoki piękniejsze niż wcześniej; i te zjazdy :) Zdarzyło się w Woli Siennickiej, że przejechałem drogę, której od tej strony nie oznaczyli, a zrobili to od strony Siennicy Różanej, więc kilometr był nadmiarowy. Tutaj też zaczęło się ściemniać. Do Depułtycz Królewskich wjechałem w ciemnościach. Miałem okazję zobaczyć Lotnisko Akademickie oraz oddział chełmskiego PWSZ-u, w którym studenci uczą się do późna :)
Postanowiłem, że w Pokrówce skręcę w boczną drogę i minę centrum Chełma, jadąc starymi drogami. Chełm niestety zaczął oszczędzać na prądzie i oświetlenie działa teraz tylko w newralgicznych miejscach (skrzyżowania, szpital). Dziur nadal jest wiele, więc nie jechało się dobrze. Na szczęście po zmroku nie jechałem długo, więc szybko dotarłem do domu na ciepłą kolację, mniam ;)
Kategoria setki i więcej, po zmroku i nocne, góry i dużo podjazdów, Polska / lubelskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Przez trzy województwa

  320.00  15:46
Podróż przez trzy województwa, pokonanie własnych rekordów, wiele pięknych panoram, przynajmniej tych za dnia, a i te nocą na oświetlone miasta nie były gorsze. Gonitwa za deszczem, który ze mną nie wygrał. Ucieczka przed wiatrem, który mnie nie pokonał. Piękny wschód słońca, choć widoczny jedynie za chmurami i odwiedziny miejsc, których nie widziałem od wieków.
Przyznam się od razu, że przeziębienie wciąż mnie trzyma od soboty i nie byłem w najlepszej formie, gdy wyruszałem. W czwartek prognoza pogody na najbliższe dni wskazywała na deszcze nad całą Polską, więc uznałem, że przekładam wyjazd o jeden dzień (z piątku na sobotę).
Piątek, 7 września, 9 rano. Uznaję, że nie ma co czekać i wyruszam dzisiaj. Plan był, aby wyruszyć po godzinie 18, lecz uznałem, że bezpieczniej będzie ruszyć od razu i prześcignąć deszcz. Wyrobiłem się z pakowaniem sakw i plecaka, robieniem kanapek i innymi drobnymi rzeczami do 12. Czekałem tylko na prognozę pogody, a korzystam z serwisu meteo.pl, który spóźniał się niestety o jakieś 21 godzin z aktualizacją. Nie doczekałem się i po 12:30 wyruszyłem w drogę.
Potrzebowałem dostać się na drogę krajową nr 79. Nie chciałem jednak jechać do ul. Opolskiej, ponieważ nie ma tam wyznaczonych ścieżek rowerowych, a ulica jest tak ruchliwa, że jazda w poprzek może prowadzić do choroby lokomocyjnej. Zapomniałem przed wyjazdem spojrzeć na mapę Krakowa, więc ruszyłem w ciemno, by dotrzeć do krajówki. Oczywista rzecz, że mi się udało, nawet wjechałem na ścieżkę rowerową i tym sposobem minąłem Nową Hutę.
Za Krakowem jechałem z prędkością 30-32 km/h, a to dużo jak na mnie. Może wiał jakiś wiatr w plecy? A może i nie, bo z taką średnią jechałem jeszcze kilka razy podczas tej podróży. Z tego pędzenia moja średnia po 80 km wynosiła 25,5 km/h, jednak po 97 km spadła do 24,7 km/h. To dlatego, że po 49 km pojawił się pierwszy podjazd, serpentyna o 7-procentowym nachyleniu, a po dalszych 13 km wjechałem do woj. świętokrzyskiego, usłanego podjazdami, których nie polubiłem, ale za to jakie z nich widoki :)
Wiem gdzie jest miejscowość Łowicz, jakiś czas temu jechałem kilometr od Tymbarka, a dziś nawet przejechałem przez Winiary. Ciekawe ile jeszcze firm wzięło swoje nazwy od miejscowości.
W Ostrowcach w końcu zjechałem z drogi krajowej, która i tak od kilku kilometrów zaczęła być dziurawa jak sito. Dobrze było zjechać, bo droga asfaltowa przez las, równiutka, bez aut. To lubię :)
Zaczynało się ściemniać. Dojechałem do Bogorii, gdzie zatrzymałem się w ostatnim spotkanym otwartym sklepie. Pięknie się prezentuje tamtejszy cmentarz. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu świeczek na grobach jak tam. Naprawdę polecam tamtędy przejechać się po zmroku, najlepiej w kompletnych ciemnościach, bo podczas mojej jazdy nawet Księżyc chował się za chmurami.
W Gryzikamieniu (140 km), kilka minut po godz. 20 zaczęło padać. Schroniłem się pod przystankiem, co dodatkowo ochroniło mnie przed wiatrem, który to od kilkudziesięciu kilometrów przeszkadzał mi, psując moje statystyki i dodatkowo wychładzając podczas zjazdów. Deszcz padał przez prawie godzinę i przestał na dobre, że więcej ani razu nie spotkaliśmy się podczas mojej podróży. Plus – przestało wiać; nareszcie! A minusem były oczywiście kałuże, które moczyły mnie przez kilka ładnych kilometrów. Przestały dopiero, gdy zaczął się wiatr, który wysuszył asfalt, zostawiając widoczne kałuże.
Wjechałem w Opatowie na kolejną krajówkę – nr 74. Na niej też zatrzymałem się na stacji benzynowej na kawie. O 23:45 przekroczyłem Wisłę (190 km) i tym samym wjechałem do woj. lubelskiego, by za Annopolem zjechać z drogi głównej. Ponieważ było ciemno, to w ostatniej chwili dostrzegłem zjazd i nie sprawdziłem czy skręciłem w dobrym miejscu. Tak jechałem tym mokrym asfaltem (widocznie padało tutaj przed moim przyjazdem) i głowiłem się czy dobrze jadę. Zaczęła się droga gruntowa, po której można było jechać tylko środkiem, a reszta, to był piach. Tutaj też po pewnym czasie aż włączyłem Traseo, by sprawdzić, czy jestem na właściwej drodze. Byłem, więc brnąłem dalej. Nie zawsze dało się jechać, bo piach bywał czasem wszędzie (nawet w butach) i trzeba było pchać. Kolejna droga gruntowa – tym razem przejezdna w całości – spotkała mnie za Wilkołazem. Dojechałem tą drogą do Borkowizny, gdzie miałem pierwsze poważne problemy z rozeznaniem terenu i musiałem wracać się – na szczęście nie były to duże odcinki.
Tak dojechałem do Bychawy, gdzie zatrzymałem się na kolejnym z przystanków autobusowych, żeby chwilę odsapnąć i coś przegryźć. Tam też zaczepił mnie pewien człowiek, który spać nie mógł (4:40 była), ale powiedział mi jak dojechać dalej do Piasków, dzięki czemu zaoszczędziłem sobie zbędnego błądzenia po mapie. Aby zaoszczędzić sobie trudu, zrobiłem przed wyruszeniem kilkanaście zdjęć mapy z wyrysowanym szlakiem, wgrałem na drugi telefon (pierwszy mam tylko do nagrywania tras, a drugi funkcjonuje jako zwykły telefon) i tak, patrząc na którą miejscowość kierować się lub gdzie skręcić, jechałem. Trochę niewygodne, bo wybrałem zbyt duże oddalenie (mapy OpenStreetMap), ale miałem za to mniej plików do poszukiwania obecnej pozycji (następnym razem będę usuwał te, które przejadę).
Z Piotrkowa do Piasków prowadzi bardzo dziurawa droga przez wiele pagórków. Na szczęście łatwych do pokonania przy odpowiednim rozpędzie. I na tej też drodze raz wyjrzało na mnie szparą w chmurach czerwone oko wschodzącego słońca. Dopiero po kilkudziesięciu minutach chmury zaczęły znikać i zrobiłem udane zdjęcie.
Piaski, ostatnie miasto na mojej drodze. Już nie miałem ochoty go zwiedzać. Wjechałem na drogę krajową nr 12, która ma dobre, bo szerokie, asfaltowe pobocze i ruszyłem. Ponieważ stan baterii w urządzeniu rejestrującym trasę wskazywał na 30%, to znów moja prędkość wynosiła 30-32 km/h. Niestety nie zawsze, bo droga jest bardzo pofałdowana.
Dojechałem do Stołpia, którego nie poznałbym, gdyby nie stara wieża, a następnie przejechałem się przez Staw, aby zobaczyć co się zmieniło w miejscu, w którym się wychowywałem. Cała droga była bardzo męcząca. Teraz narzekam na staw kolanowy, który mniej więcej w 80. km zaczął mi dokuczać i na podjazdach nieprzyjemnie bolał. Cieszę się z dobrej pogody, choć narzekać mogę na wczesnojesienny wiatr. Dobrze też zrobiłem wyjeżdżając za dnia, a docierając do domu o poranku, bo w okolicach Piasków zaczynałem przysypiać, a co byłoby, gdybym miał tak spędzić jeszcze kilka godzin po nieprzespanej nocy? Już teraz myślę dokąd wybrać się na kolejną podróż, aby pobić mój obecny rekord.
Kategoria góry i dużo podjazdów, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / lubelskie, z sakwami, kraje / Polska, Polska / świętokrzyskie, rowery / Trek

Terenami przez PK Chełmy

  112.76  06:15
Wypad wspólny z Jarkiem i Bożeną, których nie widziałem przez ponad 2 miesiące. Jako że są oni miłośnikami terenowej jazdy (Bożena w ogóle ma dość szosy po Norwegii), to dominowały właśnie terenowe drogi. Większość w Parku Krajobrazowym Chełmy.
Obudziłem się z bólem gardła. Jednak sobotni wypad nie wyszedł mi na dobre. Ciepłe śniadanie, kawa i jestem na nogach. Do stałego miejsca spotkań docieram minuta po 11. Nie chciałem się spóźnić, a dotarłem pierwszy. Jarek jako drugi, poinformował mnie o opóźnieniu w wyprawie spowodowanym pracą Bożeny, toteż ruszyliśmy najpierw na przejażdżkę przez Legnickie Pole i Grzybiany, a potem, już wspólnie z Bożeną do Męcinki. Nie miałem dziś tyle sił, co wczoraj, jednak odstawałem jedynie na zjazdach, bo nie lubię zmieniania dętki :)
Z Męcinki podjechaliśmy Górzec szutrami. Byłem ciekaw dokąd prowadzi droga odbijająca od asfaltu na szczycie podjazdu asfaltem i teraz już wiem. Przez Pomocne, Muchów i Lipę dojechaliśmy do Jastrowca, skąd ruszyliśmy szlakami rowerowymi żółtym i czerwonym. Długi podjazd kamienistą drogą, na szczycie wiele kałuż. Jako że ich nie lubię, to mijałem je boczkiem lub miedzą, co sprawiło, że odstawałem od reszty swoimi czystymi spodniami.
Widoki w Gorzanowicach przepiękne! Za Świnami wjechaliśmy na czerwony szlak pieszy, toteż było trochę jazdy, trochę przedzierania się przez kłujące pędy jeżyn i trochę zjazdów. Ten las przypomina mi Jurę Krakowsko-Częstochowską. Ładny szlak, choć pieszy.
Przez Groblę do Kamienicy i stąd zielonym szlakiem pieszym do Siedmicy, gdzie ruszyliśmy żółtym szlakiem rowerowym, który to był ciężki przy zjeździe ze względu na kamieniste podłoże. Dotarliśmy do Jakuszowej, skąd, skręcając w drogę oznaczoną tabliczką "Wąwóz", dotarliśmy do Myśliborza, a dalej terenem do Męcinki. Nim tam dotarliśmy, gwóźdź przeszył oponę Bożeny (co udokumentował Jarek) i chwilę spędziliśmy na wspólnej zmianie dętki. Teraz sobie przypomniałem, że nie zakleiłem dziur w swojej dętce po sobocie, także już się zabieram do tego :)
Kategoria góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Trójstyk granic Czech, Polski i Słowacji

  286.88  16:14
O tym jak zmagałem się z pogodą i zmęczeniem, ale też o pięknych widokach, długich podjazdach i słowackiej granicy :)
Planowałem wyruszyć po godzinie 23. Nie mogłem jednak usnąć, a gdy zasnąłem, budzik był bezsilny. Obudziłem się o pierwszej, podejrzewam, że po trzech godzinach snu. Zjadłem płatki śniadaniowe, popiłem ciepłą kawą, założyłem na siebie co potrzeba i ruszyłem. Na początek przywitała mnie niedziałająca winda, dlatego musiałem znieść rower z czwartego pietra razem z sakwami, w które wpakowałem parę batonów, banany, 2 litry wody i kilka ciuchów. Miałem na sobie niewiele ubrań – kolarki na szelkach, do tego obcisłe spodnie (tak, dwa pampersy) i bluza termoaktywna.
Jest 10 minut przed drugą, więc ruszam w kierunku Skawiny. Jest przyjemna noc, ciepła przede wszystkim. Znaną trasą dojeżdżam do Kalwarii Zebrzydowskiej. Pierwszy raz zaglądam do telefonu dokąd dalej jechać. Zawiesza się aplikacja rejestrująca trasę. Jak na złość, przecież to raptem 37 km. Na szczęście aplikacja Moje trasy dla Androida zapisuje punkty na bieżąco, więc trasa nie przepadła. Od tego momentu stwierdziłem, że będę zapisywał trasę maksymalnie co 35 km, by nie dopuścić ponownie do takiej sytuacji.
Po niewielkim podjeździe przez Bugaj w Zakrzowie zakładam lekką bluzę pod bluzę termoaktywną, bo jednak zrobiło się chłodniej. Mijam wiele górek i dolinek przepełnionych mokrym powietrzem. Mgła jest wszędzie, ale rozjaśnia się.
W Zemborzycach mijam bardzo dostojny most podwieszony i zaraz dojeżdżam do Suchej Beskidzkiej. Wstaje słońce, a ja mimo to zakładam kurtkę chroniącą od wiatru, bo jest coraz chłodniej. Mgły nie ustają. W Lachowicach pojawia się słońce, więc zdejmuję kurtkę, by ją ponownie założyć w Hucisku. Do tego zakładam drugie spodnie, bo robi się przeraźliwie chłodno. Po 70 km jazdy odzywa się noga. Nie bolała mnie tak od początku lipca (zaczęła boleć podczas wycieczki na Przełęcz Karkonoską). Musze to przecierpieć. Długi zjazd, koniec słońca. Jestem w dolinie, mgły nad głową, słońce nie może się przedrzeć. W Świnnej kupuję coś na ząb w piekarni lub raczej cukierni, bo drożdżówek, to nie mieli za wiele.
W Żywcu pojeździłem trochę, bo jest tam zamek, którego nie potrafiłem uchwycić. Dałem sobie z nim spokój i ruszyłem dalej, mijając browar, chyba znany. Po drodze mijam też zachwycający wiadukt na drodze ekspresowej S69. Zdjąłem bluzę termoaktywną i spodnie, zostając w bluzie, którą miałem pod spodem i długich spodniach. W tych ciuchach przejadę spory kawał drogi, póki nie zacznie się dłuższy zjazd, o czym za chwil parę.
W Lalikach lekki problem z wyborem kierunku, ale poradziłem sobie. Na rondzie można jechać po prawej stronie ekspresówki i po lewej. O ile droga w lewo prowadziła do jakichś wiosek, to wróciłem słusznie na drogę po prawej. Chyba nie tylko ja miałem taki problem, bo jak widziałem, jeden rowerzysta wjechał, mimo oznakowania, na drogę ekspresową. Jeszcze w Zwardoniu mijałem rodzinkę, która wjechała na tę drogę. O ile dzieciak krzyczał, że nie można, to ojczulek znał się lepiej...
Granicę przekraczam o 8:42. Od razu zaczyna się zjazd, dłuuugi zjazd przez miejscowości Skalité i Čierne. Słychać przemieszane języki :) Szkoda, że nie miałem eurosków, bo kupiłbym może coś na ząb.
Trasę planowałem z Mapami Google, które to zaproponowały mi przekroczenie granicy drogą. Jak się okazało, droga była gruntowa, a w większej mierze stała się korytem dla strumienia. Udało mi się go przekroczyć z moim zapakowanym rowerem. Dalej jeszcze przechadzka przez gąszcz leśny i jestem na granicy, na drodze prowadzącej do Polski. Po prawej stronie mijam słupki z literką S, a po lewej z literką C.
Po dojechaniu do miejsca, gdzie stykają się granice trzech państw, zostawiłem rower na słońcu, choć powinienem zapchać go dalej w cień, i ruszyłem robić fotki, czytając po trochu opisy na tablicach informacyjnych. Są tam dwa zadaszone piece grillowe z ławeczkami i stolikami. Jeden na Słowacji i jeden w Czechach. Polacy się nie postarali o własny ;p
Ruch był spory, dlatego zabrałem się i ruszyłem w dalszą drogę, by pokonać trochę wzniesień i zatrzymać się w Istebnie w Karczmie po Zbóju. Zamówiłem mintaja i przy okazji podładowałem baterię w telefonie, bo mogła nie wytrzymać dystansu.
Ruszyłem na Wisłę. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że to miasto jest początkiem naszej rzeki. Miałem długi podjazd, a następnie zjazd pod Zameczek Prezydenta RP. Dalej jeszcze miejsce do lądowania dla śmigłowców i ruszam w dół. Telefon zawiesił się. Cały zjazd w dół się nie zapisał. Sądziłem, że przyczyną był szybki zjazd, jednak w Szczyrku zawiesił się ponownie.
Zaczęły się podjazdy, tym razem w większości terenowe. Nie wszystkie mogłem ogarnąć z sakwami, zmęczonymi mięśniami, palącym słońcem i stromością tychże podjazdów. Później trafiłem na coś, co Google określa mianem drogi – zarośniętą ścieżkę dla pieszych. Skróciło to drogę asfaltową, ale nie wiem czy przyspieszyło. Musiałem się przedzierać przez powywracane drzewa. Gdy ponownie zobaczyłem, że szlak prowadzi mnie na "skróty", rezygnowałem.
W Malince, tuż przed Szczyrkiem, zaczął się najtrudniejszy podjazd. Po drodze pytano mnie o skocznię Małysza. Chyba znów coś mi umknęło :) Na samej górze zaś spotkałem setki zaparkowanych aut. Mogłem pójść za tłumem i zobaczyć co tam ciekawego jest, ale kończył mi się zapas wody, więc rozglądałem się za otwartym sklepem. Zaczął się przepiękny zjazd w dół. Chwila odetchnienia. Musiałem jednak założyć bluzę termoaktywną, bo wiatr robił swoje. Szczyrk przypomina mi Karpacz. Mnóstwo ludzi, straganów, hałasu, reklam. Po znalezieniu sklepu, czym prędzej ruszyłem w stronę Bielska-Białej. To miasto jest tak olbrzymie, że nie wiadomo kiedy się zaczyna i kiedy kończy. Po wjeździe do niego jechałem, jechałem i jechałem, a centrum nie było widać. Plusem są ścieżki rowerowe. Szkoda tylko, że słaba ta infrastruktura. Przykład: jest ścieżka, jest wymalowany przejazd rowerowy, kierowcy widzą znak D-6b (przejście dla pieszych i przejazd dla rowerzystów), ale na światłach jest tylko ludzik i żadnego roweru. Jeszcze dalej zaskoczyła mnie budowa. Ogrodzone wszystko bez żadnych znaków jak rowerzyści mają się poruszać, by ominąć ten teren. Musiałem przejechać po chodniku. Nie chciało mi się złazić z roweru, rozleniwiłem się.
Gdy w końcu dojechałem, tylko się pokręciłem po Rynku, na którym był jakiś festyn i ruszyłem w dalszą drogę po równinach z niewielką ilością podjazdów, bym się nie zmęczył za mocno. Pedałowałem ile sił w nogach, bo chciałem już być w domu, choć byłem taki zmęczony... Robiło się coraz ciemniej.
Był zmrok, gdy dojechałem do krajowej 44. Nie było wielkiego ruchu, ale robiło się chłodno, że znów założyłem wszystko, co miałem. Z niecierpliwością wypatrywałem oświetlonych kominów Skawiny, które są tak charakterystyczne, że jak tylko je widzę, to czuję ulgę, że jestem już tak blisko. Najwidoczniej byłem zbyt nisko, bo dopiero kilka kilometrów od Skawiny ujrzałem ten czerwony blask. Postanowiłem ruszyć przez Tyniec, by nie zanudzić się w Kobierzynie. Lubię tę drogę nadwiślaną.
Dotarłem tuż po północy. Po 22 godzinach poza domem, 16 spędzonych w siodełku (ciekawe, że wyszło aż 6 poza) byłem naprawdę zmęczony, ale szczęśliwy, że pokonałem taki dystans. O dziwo ręce mnie nie bolały, kręgosłup również. Jedynie siedzenie, któremu dwa pampersy nie pomogły.
Teraz myślę, że przestanę umieszczać trasy w serwisie Traseo.pl. Zauważyłem, że z trasy o 39 tys. punktów zrobił trasę o tysiącu punktów. Nie podoba mi się też GPSies.com, bo nie pokazuje prędkości, a lubię wiedzieć również to. Czy ktoś poleci jakiś dobry serwis do zapisu śladu, który nie zepsuje trasy?
Kategoria góry i dużo podjazdów, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, kraje / Polska, kraje / Słowacja, kraje / Czechy, Polska / śląskie, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery