Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:45838.21 km (w terenie 2975.58 km; 6.49%)
Czas w ruchu:2692:01
Średnia prędkość:16.78 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:496101 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:506
Średnio na aktywność:90.59 km i 5h 24m
Więcej statystyk

Przed siebie na Grodziec

  95.65  04:25
Z opcją na Ostrzycę.
Nazajutrz znów zapowiadają deszcze, które mają trwać przez kilka dni. Kilka dni bez roweru. Nie chciałem tak, więc wybrałem się gdzieś pod Chojnów, bo tamte tereny są słabo przeze mnie zbadane.
Miałem okazję przetestować nowy system zarządzania ruchem w godzinach szczytu. Coś niesamowitego jak bardzo można zirytować kierowców tak nieoptymalnym narzędziem. Czekając na światłach pod Ferio zdążyły przejechać raptem 3 auta, gdy zrobiło się znów czerwone. Ile to czasu marnuje się na każdym z takich cyklów. Cieszę się, że jestem rowerzystą i następnym razem nie będę grzecznie zatrzymywał się za ostatnim autem, tylko skorzystam z prawa do dojechania do skrzyżowania.
W Ulesiu skorzystałem z drogi, którą kiedyś planowałem dojechać do Chocianowa. Ładna droga z widokami. Nie obyło się bez wątpliwości w którą stronę pojechać. Na szczęście dobrze strzelałem. W Miłkowicach skręciłem w jakąś drogę w nadziei, że dotrę nią dokądś i dotarłem do drogi asfaltowej tuż przy torach. Po jakimś czasie wygoda się skończyła i znów jechałem terenem. Ponownie spróbowałem swojego szczęścia w Goliszkowie, żeby ominąć asfalt i dzięki temu znów przejechałem się polną drogą.
Chojnów wciąż mnie zaskakuje. Ilekroć tam jestem, widzę na Rynku coś nowego. Dobrze, skoro ma to poprawić wizerunek miasta.
Skierowałem się na Osetnicę drogą, na której kiedyś przypadkowo wylądowałem. Znów mnie skusiła droga terenowa, mimo że nie wiedziałem dokąd prowadzi. Szczęśliwie przeprowadziła mnie przez autostradę i skróciłem sobie tym samym odległość. Po drodze przestraszyłem jakichś staruszków podczas wyprzedzania, którzy panoszyli się na całej szerokości drogi.
Widziałem Grodziec już od jakiegoś czasu i kierowałem się do niego. Mimo wszystko ciągnęło mnie w nieznane i za Jadwisinem wjechałem znów w polną drogę, którą dostałem się do kopalni. Tam, na rozdrożu miałem problem którędy dalej. Wybrałem drogę na lewo, choć teraz widzę na zdjęciach satelitarnych, że zrobiłem parę błędów i niepotrzebnie tam jechałem. Przed Olszanicą znów polna droga mnie wciągnęła i błądząc nią wyjechałem za daleko od drogi do celu. Zobaczyłem jednak przed sobą drogę w las. Nie zastanawiając się długo pojechałem nią i dotarłem do pięknej leśnej drogi przeciwpożarowej. Podobnej do tej na Górzec, tylko bez rynienek w poprzek jezdni. Przez Jurków wyjechałem z lasu i tutaj zacząłem błądzić. Miałem nadzieję dotrzeć najpierw przez las, ale drogi ciągle się kończyły, a później polna droga skończyła się w rzepaku. Nie chciałem być żółty, więc zawróciłem i dotarłem na właściwy szlak. Po drodze wjechałem na czerwony szlak rowerowy, który gdzieś uciekł. Ponieważ budynki, obok których przejeżdżałem grożą zawaleniem (i w sumie część się sypie w oczach), to nie szukałem dalej szlaku, tylko zacząłem podjazd, podziwiając widoki. Góry...
Na Grodźcu prace stolarskie wrą i sporo aut psuło scenerię do zdjęć, więc darowałem sobie fotki i zacząłem zjazd. Brak ludzi pozwalał się rozpędzić, choć piach wzywał zdrowy rozsądek do jazdy maksymalnie 40 km/h.
Czarna chmura, która od jakiegoś czasu sunęła się w moim kierunku w końcu znalazła się nade mną. Zaczęło kropić, więc zacząłem szybki powrót do domu. Niestety opcja Ostrzycy Proboszczowskiej, na którą miałem ogromną chętkę nie wyszła ze względu na pogodę i późną porę.
Po pewnym czasie zaczęło się rozpogadzać. I mimo że słońce było wysoko na niebie, to nie myślałem już o zmianie kierunku na drugi szczyt. Jechałem do domu, omijając Złotoryjską, dlatego pojechałem najpierw przez Szymanowice, a później przez Lasek Złotoryjski. Coś mnie jednak skusiło, aby sprawdzić tę drogę asfaltową, na którą wjechałem pod obwodnicą. I choć szybko się skończyła, to jechałem dalej, nawet gdy teren przestał być drogą. Wyjechałem przy nowym cmentarzu. Teraz już wiem gdzie leży, ale myślę, że to pomysł nietrafiony. Droga dojazdowa nie dość, że wąska, to autem można się tam dostać wyłącznie przez Lipce. Już widzę te bluzgi w dniu 1 listopada.
Pobłądziłem jeszcze chwilę, bo zamiast Domejki chciałem sprawdzić inną drogę, a właściwie ślepą uliczkę, przy której nie ma nawet znaku. Dobrze, że Chojnowska ma ładny asfalt, to szybko wróciłem do domu, choć już po zachodzie słońca.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, terenowe, rowery / Trek

Przełęcz Okraj

  180.42  08:31
Ponieważ majówka się nie udała, to miałem okazję dołączyć do wyprawy na Przełęcz Okraj. Wcześnie rano, bo o godzinie 7 na skrzyżowaniu stawili się – Bożena, Łukasz, Jarek, Piotrek i Ania. Starą trasą ruszyliśmy do Bielowic, a później przez Stary Jawor na drogę krajową nr 3, na której prędkość nie schodziła poniżej 30 km/h (Bożena narzekała przez to na nudę). Później parę podjazdów i do Kamiennej Góry prowadziłem ja, trzymając się stałej średniej 29,5 km/h :P
W Kamiennej Górze przerwa i obieramy kurs przez wioski aż do Jarkowic, w których Jarek ustala, że wjeżdżamy na czarny szlak rowerowy. Nie była to najlepsza pora, bowiem jest tam wycinka drzew i droga kompletnie nie nadawała się do jazdy rowerem, także ponad kilometr drogi raz prowadziliśmy rowery, raz wjeżdżaliśmy.
Na rozdrożu znów trafiamy na "Szlak Liczyrzepy" ER-2 (ciągle wydawało mi się, że to ER-4). Jedziemy nim ciągle w górę, mijając liczne strumienie. Od czasu do czasu zaczynają pojawiać się zapierające dech w piersi widoki. Najpierw tylko przez drzewa, a później – już na wykarczowanych zboczach – widać piękną panoramę. Oczywiście robimy sobie często przerwy. Zbaczamy ze szlaku rowerowego, żeby ścieżką na granicy polsko-czeskiej zjechać prosto na przełęcz. Było dużo wody, kamieni i trochę śniegu, ale wszyscy dotarliśmy do celu, robiąc sobie pamiątkowe zdjęcia.
Czekał na nas ponad 10-kilometrowy zjazd do Kowar. Myślałem, że przemarznę, ale tak się nie stało. Mam problemy z zakrętami i na jednym się nie wyrobiłem. Na szczęście skrajnia była duża i na niej się zatrzymałem. Później już zwalniałem jak tylko mogłem.
Od Kowar były piękne widoki na Śnieżkę, na której nadal zalega śnieg. Ja tradycyjnie zaczynam odstawać od grupy. W Jeleniej Górze peleton nie jedzie przepisowo, a ja żeby nie odstawać od reszty i przede wszystkim nie zgubić ich – robię to samo...
Po postoju pod sklepem ruszamy z powrotem do Legnicy. Na początek Kapella, którą zdobywam jako ostatni. Dalej zjeżdżam sam, bo peleton na mnie nie poczekał. Spotykamy się dopiero w Starej Kraśnicy. Stąd jedziemy przez Górzec, zjeżdżając szutrami. Po wycieczce z Bożeną, Jarkiem i Łukaszem jedziemy na pizzę (a w sumie cztery pizze), która po całym dniu wyczerpującej jazdy wynagradzała wysiłek.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, rowery / Trek

Odreagować

  90.71  03:52
Nie udało się, bo odkładałem to na ostatnią chwilę. Musiałem być pewny, że nie będzie lało jak z cebra, że będę mógł ruszyć i przejechać taki dystans. Nie udało się. Obdzwoniłem kilka miast za noclegami i nic. Planowałem taką piękną majówkę, a wyszło, że nie mam w tym roku majówki.
Musiałem odreagować. Najpierw pomyślałem o wyjściu gdziekolwiek, ale po co mam wychodzić, skoro mogę pojechać? Zwłaszcza, że jutro ma padać. Sprawdziłem kierunek wiatru, odmierzyłem palcem na mapie odcinek – Lipa, zwiększyłem go – Kaczorów, jeszcze trochę i Jelenia Góra. Szybkim tempem zacząłem swoją jazdę. Za Warmątowicami Sienkiewiczowskimi spotkałem Izę i Monikę, więc kawałek z nimi przejechałem. Później podjazd asfaltem na Górzec i dalej do Lipy. Byłem już zmęczony i zapadł zmrok. Myślałem o odbiciu na Starą Kraśnicę, ale przekonałem siebie do zrobienia ostatniego podjazdu, żeby później jechać już tylko w dół i w Kaczorowie skręcić na Wojcieszów. Opłacało się, bo odrobiłem średnią. Zmęczony wróciłem do domu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, ze znajomymi, rowery / Trek

Droga na Chełmek

  55.63  03:14
Pogoda znów wróciła, więc trzeba było się gdzieś wyrwać. Umówiłem się z Jarkiem, lecz coś mu wypadło i wybrałem się sam. Ponieważ mieliśmy jeździć między Bogaczowem i Stanisławowem, to skierowałem się standardową trasą ku pierwszej wsi. Tam wjechałem na czerwony szlak pieszy do Stanisławowa, ale zamiast skręcić w prawo, to odbiłem w lewo i zjechałem w dół do Bogaczowa. Później wróciłem się kawałek i wybrałem kolejną drogę, z której jest przepiękny widok (chyba) na Męcinkę i Chroślice. Ponieważ chciałem się dostać na najwyższy szczyt tutaj położony, to zacząłem podjazd drogami w coraz gorszym stanie aż dojechałem... do wzniesienia obok Chełmka. Dobrze, że miałem GPS, dzięki czemu zdobyłem też szczyt docelowy.
Powrót był trudniejszy niż wszystkie te podjazdy. Ponieważ do Chełmka nie ma żadnej przejezdnej drogi ani nawet szlaku, to postanowiłem zjechać w dół, próbując dojechać do jakiejś drogi. No i dojechałem, ale podkusiło mnie, żeby jechać nią dalej. Niestety jedyne co zobaczyłem, to bezdroże. Mimo wszystko jestem uparty i zacząłem się zsuwać po zboczu tej góry. Dużo liści utrudniało przyczepność, przez co zaliczyłem przewrotkę przez rower. O ile ilość liści zamortyzowała upadek, o tyle ukryte skarby w postaci kamieni bazaltowych już nie były dla mnie miłe. Skończyło się na stłuczeniu, więc teraz koniec z takimi lekkomyślnymi zejściami. Szkoda majówki na leżeniu z częścią ciała w gipsie i w ogóle całego lata :)
Tam, gdzie zacząłem schodzić było ogrodzenie nie do przejścia. Ruszyłem w dół i trafiłem na łąkę z dziurą w płocie, dzięki czemu byłem już prawie na asfaltowej drodze. Pozostało mi przedostać się przez strumień. Z wszystkich możliwości wybrałem skok z rowerem. Bez wpadki.
Zjazd pod wiatr. Za Krajowem chciałem zbadać drogę do Janowic Dużych. Zmierzyłem się ze sporym podjazdem (miałem ich już dość na dzisiaj) i minąłem obelisk – jeden z trzech zachowanych sprzed pierwszej wojny światowej. Więcej informacji można odnaleźć tutaj.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, terenowe, rowery / Trek

Grobla na wspak

  88.84  05:06
Wyczekiwany dzień nadszedł – pogoda idealna na wycieczkę rowerową. Umawiając się wcześniej ze znajomymi, ruszyliśmy w kierunku Myśliborza. Ekipa była spora, bo Łukasz, Bożena, Jarek, Olek, Marek i Ania. Do tego jeszcze czwórka osób z forum i piąta dołączyła za Przybyłowicami.
Wolnym tempem dojechaliśmy do baru w Myśliborzu. Odpoczęliśmy i zebraliśmy ekipę na dalszą jazdę, bo Marek, Łukasz i dwójka z forum odłączyli się od nas ze względu na sprzęt lub kondycję.
Jak rozmawiałem o dzisiejszej trasie, to dostałem informację, że będą jedynie asfalt i szutry. Jakie było moje zdziwienie, gdy wjechaliśmy w mokry teren. Ja z moimi błotnikami, które powoli zapychało błoto. Zaczęliśmy podjazd pod Bazaltową Górę, później zjazd i przejście przez mały strumyk. Ja za Jarkiem i w górę, żeby wyrzucić balast z butów. Nie wiem jak poradziła sobie reszta, ale Bożena miała mały problem i potrzebowała pomocnej ręki. Udało się bez niepotrzebnej kąpieli :)
Kolejny podjazd był pod Radogost, tylko inną drogą, bo po bezdrożu i dosyć stromym wzniesieniu. Chwilę odpoczęliśmy, obejrzeliśmy piękne widoki z wieży i ruszyliśmy dalej po błocie i kamienistych drogach. W rezerwacie Nad Groblą przyjemna i sucha ścieżka, a od Siedmicy jakoś jechałem tak na przodzie, że musiałem często czekać na resztę. Chyba miałem za dużo energii :D
Czemu właściwie Grobla na wspak? To nie był mój pierwszy raz na tej trasie, ale za to pierwszy w tę stronę. W maju zeszłego roku przemierzyłem te drogi czterokrotnie. Raz ze znajomymi i trzy razy, aby nagrać ślad i wiedzieć którędy jechaliśmy – trzy razy, bo telefon miał problemy.
Szybkim tempem (nawet 50 km/h) dotarliśmy do Myśliborza, gdzie czekał na nas Łukasz z setką na liczniku, co przy naszych czterdziestu kilometrach było imponujące. Jeszcze na chwilę przyjechały Monika z Izą, ale nie dołączyły do naszego powrotu. Drogę zaś wybrała Ania. Piękna droga, zwłaszcza w Pomocnem.
Myślałem, że już koniec błota na dziś, ale nic bardziej mylnego – za Stanisławowem mieliśmy terenowy zjazd przez las i po polu. Dobrze, że słońce wysuszyło glebę, bo byłoby baaardzo źle. Starałem się od czasu do czasu zrobić jakieś zdjęcia. Nawet w Auchan znalazłem minisakwę. Nie pasuje do mojej ramy, ale spróbuję coś z tym zrobić.
Powrót znanymi ścieżkami, tylko w Winnicy zrobiliśmy sobie terenowy skrót, żeby ominąć podjazd po bruku. A później już tylko z górki i nawet tempo się zwiększyło. Część odłączyła się na skrzyżowaniu, a ja, Bożena, Łukasz i Jarek pojechaliśmy na myjnię. Miło popatrzeć na czysty rower.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Do Marianówki

  24.22  01:30
Na urodziny Bożeny. Planowałem wyruszyć wcześniej, aby pomóc w przygotowaniach, ale źle rozplanowałem czas i nie wyszło jak chciałem.
Wyruszyłem po godz. 16, opakowany w sakwy, pędząc co sił w nogach po starej trasie, którą ostatnio dotarłem z grupą do Marianówki. Za miastem zaczęło się robić mgliście, a już na samym szczycie mgła uniemożliwiała podziwianie krajobrazów.
Koło Sichówka minął mnie Łukasz. Później tuż przed Stanisławowem Bożena. Niestety oboje autami. Gdy dotarłem do radiostacji, wypatrzyłem ślad opon rowerowych, czyli dobry znak, bo nie byłem jedyny :D
Szczyt ośnieżony, że prawie przejechałem dróżkę, na której i tak było niewiele śladów. Dopadła mnie kolka, tuż przed ścieżką, ale wytrwałem i dotarłem na miejsce. W chatce już ciepło, można było się ogrzać i napić gorącej herbaty.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, z sakwami, kraje / Polska, rowery / Trek

Góry koloru jesieni

  209.99  11:18
Jeszcze tydzień temu wpadł mi do głowy ten wyjazd, ale ze względu na prognozę temperatury poniżej 5 °C w górach, zamieniłem plan na lasy lubińskie. Prognoza na dziś była optymistyczna (temperatura do 15 °C), więc uznałem, że jadę w góry! Dystans oscylował w granicach 170 km, więc trzeba było wstać wcześniej. Nie udało mi się to i zamiast wyruszyć o godz. 8, pospałem 2 godziny dłużej. Czułem, że brakuje mi energii i nie jechałem tak szybko, jak w trakcie ostatnich wypraw. Mimo że było już przedpołudnie, to na ulicach martwo. Przez cały dzień minęło mnie bardzo mało aut, dzięki czemu mogłem omijać dziury w asfalcie całą szerokością pasa.
Uznałem, że asfaltami przez Górzec jest najszybciej. Trwają tam jakieś prace. Ciekawe co budują. Wygląda mi to na fundamenty słupów elektrycznych. Jeśli rzeczywiście je tam postawią, to tak wiele pięknych drzew zniknie stamtąd... A momentami widok jesieni na Górzcu był olśniewający. Zwłaszcza w pewnym miejscu rośnie jeden gatunek drzewa (nie pamiętam jaki) i wszystko wygląda jak wyłożone złotem :)
Na szczycie wpadłem na pomysł, aby sprawdzić drogę, która teoretycznie mogła być skrótem. Nie miałem ochoty na zjazd do Pomocnego i ponowny podjazd. Pomyliłem się i dojechałem bardzo ładnymi, choć błotnymi drogami leśnymi do Jerzykowa. Przez tę omyłkę czekał mnie ponowny podjazd. Ale jeszcze tam wrócę i na upartego odnajdę ten skrót ;]
Standardowo do Jeleniej Góry przez Kapellę. Na szczycie już wiedziałem, że prognoza pogody sprawdziła się – Kotlina Jeleniogórska jest osnuta mgłą, na szczęście delikatną. W dole tego nawet nie widać, przynajmniej nie za dnia. Zrobiłem małe zakupy i chciałem dostać się na drogę krajową przez Cieplice i Sobieszów. Niestety niepotrzebnie skręciłem za dworcem w prawo i wydłużyłem sobie drogę. Od Piechowic droga była mi ciut znana, bo jechałem tędy kiedyś, choć autokarem.
Nie mam szczęścia do Szklarskiej Poręby. Nie wiedziałem jak ją ugryźć, więc nie było zwiedzania i ruszyłem dalej. Po drodze znalazłem dobrą mapę z wyznaczonymi drogami rowerowymi. Jest ich tutaj naprawdę dużo! I są nawet dobrze oznaczone, dzięki czemu kilka kilometrów dalej uniknąłem wjeżdżania na złą drogę (zrobiłem wcześniej zdjęcie mapy). Dojechałbym pewnie do kopalni "Stanisław" i tyle byłoby z mojej wycieczki.
Droga do Jakuszyc była mokra, ale to pewnie górski standard. Wjechałem na szlak rowerowy nr 13 (zaplanowałem przy mapie, że będę się trzymał 10. i 13.) i starym asfaltem dojechałem do Schroniska Turystycznego "Orle". Musiałem się zatrzymać, bo mostek miał luzy i potrzebowałem go wyregulować, a dodatkowo włożyć dodatkową bluzę. Podmuchy wiatru raz były ciepłe, a za chwilę chłodne i chciałem tych drugich unikać.
Drogą gruntową do Hali Izerskiej, skąd pięknie widać złotą jesień. Drzewa pięknie pokolorowane, aż chce się zatrzymać na dłużej. Jeszcze jak zachodzące słońce oświetlało drzewa, mmm... Dalej do Polany Izerskiej, na której widziałem zachód słońca. Nie wyobrażam sobie spacerować po tych górach, są zbyt płaskie jak na piesze wędrówki. Takie drogi, to tylko rowerem. Dalej kawałek asfaltem Nową Drogą Izerską i w dół Starą Drogą Izerską, którą rowerem można tylko w jedną stronę przejechać. Trzeba było od czasu do czasu zsiąść przez kamienie, kłody lub strumienie. Wjechałem na upatrzoną na mapie drogę asfaltową i nią zjechałem do drogi wojewódzkiej. Ale stąd rozciąga się piękny widok na Świeradów-Zdrój. Trzeba tylko dobrze się przyglądać, bo drzewa są tam wysokie ;)
Jadąc, zostawiałem za sobą nieodwiedzone miasto, nad nim płonący nieboskłon, a przede mną tylko mrok i światło lampki rowerowej. Dojechałem do Rozdroża Izerskiego. Tutaj to planowałem odbić jakimś sposobem na północ do Pilchowic. Nie miałem żadnego planu, gdy wyjeżdżałem z domu. Miałem nadzieję, że na tej polanie odnajdę mapę ze szlakami. Tak też się stało i zaplanowałem drogę przez jakąś przełęcz, czyli kolejny podjazd. Po założeniu drugiej pary skarpetek (wystarczyło na początek, później przemarzałem w stopy) miałem ruszać, ale zaczepił mnie facet w aucie. Zasugerował mi, żebym wybrał asfalt zamiast drogi terenowej, bo jeśli coś stałoby mi się, to pozbieraliby mnie dopiero rano. Zdecydowałem, że będzie to rozsądne wyjście i wybrałem asfalt do Szklarskiej Poręby. Nie lubię przemierzać tej samej drogi dwukrotnie, dlatego postanowiłem wrócić przez Złotoryję.
Bałem się, że w Jeleniej Górze o tej porze może być źle ze względu na mgły. Na szczęście nie było najgorzej, mgły dopiero się zbierały i pojawiały się w niektórych miejscach. Wyjechałem z Kotliny, tym razem jakoś miałem więcej energii, bo podjeżdżałem Kapellę na średnim biegu. Myślałem, że bardziej się zmęczę, ale nawet nie musiałem się przebierać, bo zjazd również był ciepły. Jedynie te stopy...
W Świerzawie zatrzymałem się jeszcze w otwartym sklepie, bo kończyła mi się woda. W drodze do Legnicy czas płynął szybko, ale nawet nie wiem kiedy uciekł, bo do domu dotarłem po północy. Ciepła herbata z miodem postawiła mnie na nogi :) Ja chcę jeszcze raz w góry!
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Polska, Góry Izerskie, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Kowary, Lubawka, Kamienna Góra)

  172.94  09:03
Zaspałem. Miałem plan, aby ruszyć o wschodzie słońca, a wzamian tego ruszyłem o godz. 9. Do Świerzawy postanowiłem dostać się drogą, którą kiedyś jechałem nad Jezioro Pilchowickie. Nie miałem jakoś ochoty na wiele podjazdów. Domyślałem się, że będę miał wystarczającą ich dawkę, gdy dojadę do Kowar.
W Rzymówce rzeka miała wartki nurt, więc przejazd przez koryto rzeki odpadało. Dobrze, że jest tam jeszcze ten mostek. Z Łaźników do Prusic przedostałem się ponownie tą samą drogą – przez pole (tym razem rzepaku). Jakoś nie mogę trafić na drogę, która prowadzi do tej pośród pól. Chyba nie ma możliwości innej niż okrężna przez Łaźniki... Dobrze, że rolnicy wyjeździli ślad i nie miałem dużego problemu, bo rzepak urósł spory.
W Leszczynie most jest w remoncie, ale jako rowerzysta mogłem skorzystać z mostku obok. Dojechałem w końcu do Wilkowa, a stamtąd na wzgórze, z którego jest piękny widok na okolice. Jakoś nie miałem ochoty jechać na północny-zachód, aby dostać się na drogę do Świerzawy, więc postanowiłem wejść w las. Można tam znaleźć wiele ciekawych rzeczy, jak singletrack, który stworzyli amatorzy (ale dzisiaj nie wjeżdżałem na niego, bo jest kawałek dalej) czy wąwozy. Ja trafiłem na taki wąwóz, kamienisty z początku, a dalej już dobry do zjazdu, nawet widać było ślady, że ktoś poruszał się nimi. Niestety ślad się urywał, a ja jechałem dalej, aż w końcu i wąwóz skończył się, ja dojechałem do urwiska nad kamieniołomem i musiałem prowadzić rower przez dobrych kilkadziesiąt minut. W końcu spotkałem drwali, którzy mnie nakierowali, choć to już była końcówka i sam też dojechałbym. Szkoda, że nie trafiłem wcześniej na tę drogę, bo była przejezdna. Może za wcześnie zjechałem w dół, może trzeba było podjechać kawałek do drogi, którą kiedyś widziałem.
W Świerzawie pomyślałem, żeby nie jechać przez Kaczorów i do Radomierza dostać się bocznymi drogami. Nie udało mi się. Droga, którą chciałem jechać gdzieś przepadła. Może to i dobrze, bo zaliczyłbym kilka podjazdów, a tak ruchu na drodze do Kaczorowa nie było, asfalt był w miarę w dobrym stanie i widoki ładne mijałem. Niestety przejrzystość powietrza nie była dobra i na wzgórzu przed zjazdem do Radomierza panorama gór nie zachwycała tak bardzo, jak ostatnim razem. Ale i tak góry są piękne :D
Przez Janowice Wielkie, Przełęcz Karpnicką, Karpniki, Strużnicę, Gruszków i wreszcie Przełęcz pod Średnicą (myślę, że jeszcze tam wrócę), docieram do Kowar. Naprawdę malowniczo wyglądają z Wojkowa, choć widok też jest niczego sobie z drogi na Przełęcz Okraj, ale tutaj już drzewa przesłaniają widok. Kowary mnie nie urzekły w ogóle. Trwał jakiś festyn lub festiwal i zebrało się tam za dużo cyganów. Co za smród... Nie wytrzymałem tam ani chwili i uciekłem. Zresztą czas mnie gonił, więc przestudiowałem mapy i zacząłem wspinaczkę, a później długi zjazd, aby dostać się do Lubawki.
To miasteczko ma dziwny układ, w którym się pogubiłem. Wiele ulic jednokierunkowych i za dużo tych z zakazem ruchu. Spotkałem straż pożarną, która czekała na parę młodą. Kupiłem wodę na drogę i wydostałem się z miasta, żeby dostać się do następnego punktu głównego. Mój plan alternatywny przez Chełmsko Śląskie się okroił. Odwiedzę tę wieś, gdy zechcę zdobyć Przełęcz Okraj. Wtedy też spróbuję wjechać na Skalnik, czyli zaliczę za jednym zamachem 3 punkty :) No i pewnie punktem przelotowym będzie Wałbrzych, ale to wymaga dobrego planu i ciepłego dnia bez porywistego wiatru, a tego niestety ostatnio jest za dużo. Plan pewnie wykonam dopiero w nowym sezonie.
Z Lubawki do Kamiennej Góry, ze względu na wyrzucenie z planu wspomnianej wsi, dostałem się krajową piątką. Niestety nie miałem za dużo czasu na zwiedzanie miasta. Rynek nie wygląda na stary. 2 kamieniczki wyróżniały się zdobieniami, a reszta raczej w nowym budownictwie. Może tylko mi się tak wydawało?
Ponieważ zbliżał się zmierzch, to trzeba było gonić i to porządnie. Do Bolkowa jechałem 40-45 km/h ze względu na wiatr w plecy i zjazd. W Bolkowie już włączyłem światła i ruszyłem dalej, wjeżdżając na trójkę (plan jazdy przez wsi wypadł), utrzymując swoją wysoką prędkość, aż złapał mnie deszcz na 3 km przed Jaworem. Nie był może straszny, jednak przeszkadzał, więc zatrzymałem się na przystanku. Gdy się uspokoiło, ruszyłem, niestety w złym momencie, bo po chwili zaczęło lać. Dojechałem do Jawora, w którym zabłądziłem. Gdy w końcu znalazłem drogę i na nią wjechałem, okazało się, że wieje wiatr boczny. Na domiar złego porywisty. I o ile od Lubawki do Jawora minęło mnie raptem parę aut, o tyle do Legnicy jechał ktoś co chwilę, a to był dodatkowy minus, gdy rzucały mną podmuchy wiatru od rozpędzonych aut. Szczęście, że ta mordęga skończyła się szybko i dotarłem do domu zły, zmęczony i przemoczony. Zły, bo gdybym nie zaspał, to uniknąłbym deszczu. Zmęczony, bo wymęczył mnie wiatr boczny. A przemoczony w sumie nie byłem tak bardzo, bo od Jawora padało tylko momentami i wiatr zdążył wysuszyć część ubrań, ale mimo wszystko zmokłem.
Aaa, wczoraj zmieniłem w rowerze 2 rzeczy:
1. Przesunąłem siodło lekko do tyłu i przechyliłem je, aby nos leżał niżej. Komfort jazdy podniósł się bardzo. Planowałem to już dawno, ale Jarek mi ostatnio doradzał odnośnie bólu w moim prawym kolanie i zdecydowałem się w końcu pogrzebać przy tym.
2. Zwiększyłem ciśnienie w kołach. Teraz już się nie boję, że złapię snake'a. Jest jednak minus – czuję najdrobniejszą nierówność na drodze. Powinienem zmienić opony...
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Polska, rowery / Trek

Kolorowe jeziorka

  122.79  06:37
Bożena do mnie wczoraj pisze tuż przed północą, że nazajutrz jadą w Rudawy i pyta mnie czy dołączę. Po mojej wyczerpującej wycieczce jakoś nie byłem przekonany, ale gdy wyjaśniła, że tempo będzie wycieczkowe, bo wszyscy są zmęczeni, to zgodziłem się. Byliśmy umówieni na godz. 9, Jarek do mnie rano pisze, że Bożena zaspała i umawiamy się na 9:30, więc mogłem ślamazarnie kontynuować moje poranne czynności.
Wspólnie z Jarkiem, Olkiem, Bożeną i Anią wyruszyliśmy zwykłą trasą do Męcinki, spotykając nad Zaporą Słup dwóch rowerzystów z Jawora, którzy do nas dołączyli, ale nasze wycieczkowe tempo ich trochę zmęczyło, a zaczęliśmy podjazd pod Górzec szutrami, więc oni odpadli. Dalej przez Muchów i Lipę do Kaczorowa, gdzie odpoczęliśmy po zaliczeniu kolejnego dziś długiego podjazdu na wzgórzu, robiąc fotki chmurkom, pająkom i widokom, zajadając się ciastkami (Krakuski Duetki były bardzo smaczne) i czekając na Łukasza, który miał do nas dołączyć.
Ze wzgórza ruszyliśmy na drogę do Marciszkowa. Szlakiem, najpierw przez rzekę Bóbr, po kamienistych drogach do Wieściszowic, a dalej zaliczając kolejne podjazdy, sesję zdjęciową z pięknym widokiem, wspinaczkę z rowerami, zjazdy wieloma kamienistymi szlakami (nawet mnie się udało bez żadnej wpadki), dojechaliśmy do Błękitnego Jeziorka. Po kolejnym wspólnym zdjęciu pojechaliśmy dalej, gubiąc Anię, która chciała zobaczyć to jeziorko z dołu. Przy Purpurowym Jeziorku zatrzymaliśmy się na kolorowe pierogi. Ja dostałem ostatniego niebieskiego, a reszta moich frykasów była czerwona :P
Zbliżała się późna godzina, nie każdy miał oświetlenie, więc z rekreacyjnego wyjazdu zrobił się sprint. Na szczęście teraz w większości były to zjazdy, choć szybko się ochładzało. Powrót tym samym szlakiem z uproszczeniem, którym był przejazd przez Chełmiec. W Słupie zaliczyłem glebę, bo wjechałem w jakiś dołek przed szlabanem, ale na szczęście trawa była miękka. I na koniec przejazd wałem nad Kaczawą, którym jechałem pierwszy raz. Ładna alternatywa dla jazdy po dziurawych asfaltach :)
Wrzesień uważam za zakończony. Pobiłem nawet ilość przejechanych kilometrów z lipca, no ale jakie ja trasy robiłem w tym miesiącu! Szkoda, że od jutra zaczyna się uczelnia. Mam nadzieję, że będę miał równie dużo czasu, co w zeszłym semestrze, a pogoda będzie sprzyjać i nie będę musiał zaopatrywać się w cieplejsze ubrania na rower.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Ponownie Górzec

  45.31  02:11
Dziś kolejny dzień na Górzcu. Do ekipy z wczoraj dołączył do nas Olek i tak, po moim 8-minutowym spóźnieniu, ruszyliśmy w stronę Męcinki, spotykając przed Słupem Marka. Dołączył on do nas za namową, jednak dojechał z nami tylko do Męcinki, a stamtąd w piątkę ruszyliśmy do podjazdu na Górzec Drogą Kalwaryjską. Ja pomimo prób nie potrafiłem utrzymać równowagi, więc odpuściłem, wjeżdżając szutrami na szczyt. Dosłownie, bo nie widząc reszty na górze, pojechałem ścieżką, aby spojrzeć w dół, a ponieważ zauważyłem odbijającą drogę, to skręciłem w nią, wjeżdżając w ten sposób pod przedostatnią kapliczkę. Dalej już wszedłem po schodach, żeby rzucić okiem na widoki, które są zasłaniane przez liczne drzewa, no i wróciłem na dół. W połowie drogi usłyszałem (prawdopodobnie) Łukasza, więc pewnie się niecierpliwili ;]
Szybki zjazd szutrami, ja ćwiczyłem podskoki, aby nie uderzyć za mocno w krawężnik, reszta jakoś się tym nie przejmowała na swoich szerokich oponach. Też czasem myślę nad zmianą, ale chyba dopóki nie nauczę się balansować ciałem podczas stromych podjazdów, dopóty na podjazdy one mi się nie przydadzą. Ogólnie, to zazdroszczę tego, że na szerokich oponach można jechać bez obawy o snake'a, a tych ja już niestety parę złapałem. Nie wiem, może się do tego przekonam podczas zmiany opon, gdy dotrę obecne semi-slicki.
Nim wyjechaliśmy z lasu, zatrzymaliśmy się na chwilę kontemplacji przy sosnowej kłodzie, leżącej w poprzek drogi jako blokada dla aut. Była myśl, żeby ją przeskoczyć przy dużej prędkości. Myśl odleciała, gdy przyszedł rozsądek. Ja dopiero trenuję podskoki, więc daleko byłoby mi do takiego skoku.
Przed Męcinką Bożena dodała gazu, jednak przyjechała jako ostatnia pod sklep. Wszyscy myśleliśmy, że da radę :) Pod sklepem krótka przerwa na ciasteczka i ruszamy dalej w pogoń za Markiem. W Kościelcu przekroczyłem dopuszczalną prędkość o 13 km/h. W Legnicy nie miałem już sił na odprowadzenie Bożeny, więc przez park doczołgałem się do domu. Chyba staw kolanowy się odezwał. Trzeba odpocząć.
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery