Dzień zaczął się gorąco. Na szczęście przyszło zachmurzenie. Może trochę groziło, ale nie przyniosło opadów. Na dzisiaj zaplanowałem moje trzecie wejście na Śnieżkę. Pierwotnie chciałem wjechać na Przełęcz Karkonoską, aby przejść szlak czerwony, ale w dużej części zrobiłem to wczoraj. Ruszyłem do Karpacza. Po drodze wpadłem na trochę mokrego terenu. Zostawiłem rower przy wejściu do parku i wszedłem na szlak niebieski. Tak jak tabuny ludzi. Nawet spotkałem strażnika sprawdzającego bilety, a nie każdy je posiadał.
Wszedłem na chwilę na szlak żółty, aby zobaczyć Kotki (grupa skałek). Potem odbiłem na szlak zielony. Jak tam było pusto. Moje szczęście nie trwało długo, bo po dotarciu do szlaku czerwonego powróciły tłumy. Najgorzej było pod Domem Śląskim. Smród palaczy mieszał się z dymem z grilla. Zrezygnowałem z jabłecznika i poszedłem prosto na szczyt. Tłumom nie było końca, więc tylko pokręciłem się i wymyśliłem plan na powrót. Ruszyłem szlakiem niebieskim biegnącym po grani. To najgorszy szlak, jaki widziałem. Fekalia leżały w każdym zakamarku ścieżki. Po prostu odechciewa się chodzić po górach.
Odbiłem na szlak czarny przez Sowią Dolinę. Ostatni odcinek został zamknięty, a poinformowali o tym dopiero w miejscu zamknięcia. Jeden plus, że była mapa z propozycją obejścia, choć wydłużało to dystans trzykrotnie. Potem szlakiem zielonym wróciłem do Karpacza Górnego. Wyszło 26 km pieszo.
Ruszyłem rowerem w dół, wybierając minimum podjazdów. Ominąłem odcinek terenowy, choć potem i tak wjechałem na kolejny. Na szczęście wygodniejszy. Kilkoma skrótami udało mi się uniknąć utraty wysokości zanim wróciłem na bazę. Zaczynam myśleć, że wybrałem nocleg zbyt wysoko.