Miało padać. Obserwowałem radar burzowy, a chmura tylko przerzedziła się. Wyszedłem, żeby zobaczyć odcinek Nadwarciańskiego Szlaku Rowerowego. Zabrałem gravel do dalszych testów. Akurat zaczęło kropić, ale był to kraniec chmur, więc wiedziałem, że nie padałoby długo. Tak też się stało, więc przejechałem przez miasto i poczułem kapcia. Sądziłem, że poprzednia łatka znowu puściła, ale tym razem dziura była w innym miejscu. Znów wyglądało na wadę fabryczną, więc założyłem nową dętkę i dotarłem nad Wartę.
Wybrałem ten szlak, bo podobno wysypali na nim szuter. Sprawdziłem i jedynym odcinkiem był dojazd pożarowy, a i to szlak biegł po nim ledwie kilkaset metrów. Reszta wiele się nie zmieniła od lat. Nadal można trafić na piaszczyste odcinki.
Przejechałem po kładce i ruszyłem do Poznania. Tu się zaczęły schody, bo szybko poczułem kolejnego kapcia. Znów wyglądało to jak wada fabryczna. To była ostatnia dętka, więc musiałem ją latać. Przejechałem może kilometr, gdy znów uszło powietrze. Łatka się odkleiła. Nałożyłem klej jeszcze raz, ale powietrze zeszło, gdy zakładałem koło. Zerwałem łatkę, oczyściłem, że aż papier ścierny wylądował w koszu (na szczęście miałem dwa kawałki) i nałożyłem nową. Tym razem przejechałem… kilkaset metrów. Nałożyłem więc łatkę na łatkę, założyłem koło i znów zeszło powietrze. Powtórka – nałożyłem trzecią łatkę na poprzednie dwie, napompowałem koło tak, że był lekki flak i w końcu wróciłem do domu.
Podejrzewam, że dziury powoduje taśma na obręczy, bo nie wierzę, że miałem takiego pecha, by 3 dętki miały te same wady. Z drugiej strony, dziury na drugiej dętce powstały w różnych miejscach, a taśma miała zadartą krawędź tylko w jednym miejscu. Oszaleć można. Co za pech się mnie trzyma?