Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2019

Dystans całkowity:2469.99 km (w terenie 11.35 km; 0.46%)
Czas w ruchu:142:40
Średnia prędkość:17.28 km/h
Maksymalna prędkość:55.25 km/h
Suma podjazdów:15257 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:79.68 km i 4h 45m
Więcej statystyk

Yangpyeong-eup

83.9804:58
Upał powrócił, choć przez niebo przewijały się grubsze chmury, dzięki czemu od czasu do czasu mogłem odetchnąć. Na początek musiałem wrócić na szlak. Prawie po własnym śladzie, ale spróbowałem ruszyć trasą zaproponowaną przez aplikację. Nijak nie było lepiej. Może nawet zapewniłem sobie więcej podjazdów.
Nagle mój przedni hamulec zaczął hałasować niczym po zużyciu okładzin. Zatrzymałem się w pierwszym zauważonym sklepie rowerowym. Trochę słabo dogadałem się z fachowcem. Nie miał wymiennych okładzin, więc zgodziłem się na nowe klocki. Po ich usunięciu dostrzegłem problem. Okładziny dałyby radę jeszcze z miesiąc, a tarcie było spowodowane grudką metalu wbitą w okładzinę. Nie wiem tylko, czy grudka była fabryczna, czy w jakiś sposób wbiła się w okładzinę. W sumie to majster wymienił klocki. Jeszcze dopompował koła, że zrobiły się jak ze skały. Zapłaciłem 30 zł, z czego klocki były warte 10% tego. Trochę się obawiam, że wysokie ciśnienie skróci żywotność opony, która od kilku dni powoduje coraz większy dyskomfort jazdy przez powiększający się defekt. Zobaczymy, bo wożę ze sobą nową oponę na tę awarię.
Po trzydziestu kilometrach byłem z powrotem na szlaku, kolekcjonując kolejne stemple. Znowu kilka razy musiałem się domyślić drogi, bo znaki gdzieś przepadły, ale cały dystans poszedł nawet nieźle. Jeszcze mając trochę czasu w miasteczku Yangpyeong-eup, odszukałem czwartą budkę z pieczątką, a potem ruszyłem na poszukiwania noclegu. Niestety, koreańska turystyka ciągle zawodzi. Całe szczęście już w pierwszym odwiedzonym przeze mnie motelu mieli pokój. Ale trafiłem na taką nieprzyjemną okolicę, że aby dostać się do sklepu, musiałem nieźle się nagłowić, aby przedostać się przez barierki i nie jechać za dużo pod prąd.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Wonju

77.0304:31
Akurat zaczęło kropić, gdy ruszałem. Szybko jednak przestało. Na niebie kłębiły się grube chmury, więc jechało się w przyjemnej temperaturze.
Musiałem odwiedzić bank. Poszło nawet sprawnie. Pani myślała, że chciałem kupić obcą walutę i zaproponowała mi dobry (dla mnie) kurs, ale gdy zobaczyła mnie liczącego obce banknoty, szybko poprawiła wynik na kalkulatorze. Pod bankiem z kolei podszedł jakiś człowiek i zaczął mamrotać do siebie. Podszedł do niego drugi Koreańczyk i nawet zaczął coś do mnie mówić, ale nic nie rozumiałem. Nagle podszedł jeszcze jeden i stwierdziłem, że przyciągam za dużą uwagę, więc pospiesznie wrzuciłem klamoty do sakw i odjechałem stamtąd.
Miałem trochę pod wiatr, ale z ładnymi widokami zapewnionymi przez pochmurne niebo. Szlak jest coraz gorzej oznaczony, bo kilka razy źle skręciłem i nawet o mało nie przegapiłem punktu z pieczątką.
Problem ze znalezieniem noclegu zawiódł mnie daleko od szlaku. Z początku jechałem jakimś starym szlakiem rowerowym, ale potem włączyłem się do ruchu, aby jakoś skrócić sobie dystans. Dużo aut, spalin, zaśmieconego pobocza, kilka gór i dojechałem do Wonju.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Górskie Chungju

110.1806:36
Kolejny upalny dzień. Dzisiaj chciałem przejechać kolejny szlak – Saejae. Tym razem krótszy i pierwszą pieczątkę wbiłem przedwczoraj. Mam jednak wrażenie, że coś pomieszałem. Na mapie szlaków miejsca odbioru stempli są w tym samym miejscu dla dwóch szlaków, a jednak na wykazie stempli są dwie różne grafiki. Nie widziałem jednak ani dwóch budek ze stemplami, ani dwóch stempli w odwiedzonej budce, więc użyłem tej samej pieczątki. Mam nadzieję, że mi ten błąd uznają. Może lepiej będę siedział cicho.
Znalazłem kolejny sklep rowerowy. Tym razem mieli odpowiadającą mi oponę, choć nie była ona składana. Kupiłem ją, aby się zabezpieczyć, bo jazda jest coraz mniej przyjemna, więc moment awarii zbliża się nieubłaganie. Oponę położyłem na sakwach i przywiązałem linką otrzymaną od sprzedawcy, coby się nie zsunęła podczas jazdy.
Droga wiodła lekko w górę. Szlak był chyba w remoncie, bo gdzieś mi uciekł na chwilę. Potem prawie przegapiłem punkt z pieczątką. Ostatnio widuję je mocno ukryte. Na domiar złego ktoś wyszlifował pieczątkę, bo nie było nic widać na odbitce. A jak nie to, wtedy mało tuszu i weź tu myśl, gdy nawet w ustach sucho.
Zaczął się stromy podjazd. Dwie drogi przecinające górę tunelem nie były dla mnie. Kolejny punkt z pieczątką znajdował się na wysokości ponad 500 m n.p.m. Podjazd w upale nie był przyjemny, ale na szczycie zjadłem loda i ruszyłem w dół, zatrzymując się co chwila na kolejne zdjęcie doliny.
Została jeszcze jedna góra, już mniej stroma, a za nią długa droga wzdłuż rzek. Zatrzymał mnie miejscowy, posługujący się dobrym angielskim. Zadał mi kilka pytań, bo planuje otworzyć miejsce noclegowe w okolicy. Szkoda, że nie tam, gdzie tych noclegów brakuje.
Po dojechaniu do Chungju musiałem posłużyć się intuicją. Szlak zaczyna być coraz gorzej oznaczony. Pobłądziłem trochę, ale znalazłem ostatni punkt z pieczątką.
Było mi mało, więc ruszyłem po jeszcze jedną pieczątkę, kolejnego już szlaku, aby nie musieć tego robić nazajutrz. Na niebie pojawiły się czarne chmury. W prognozie był deszcz. Dojechałem do celu o zmierzchu i coś mnie podkusiło, aby nie wracać po własnym śladzie. Poleciałem przez góry, robiąc dodatkowe podjazdy. Drogę oświetlały błyski na niebie. Zbliżała się burza, ale na szczęście przedostałem się do centrum miasta przed jakimkolwiek opadem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Ostatni w Andong

142.4507:49
Skoro mamy weekend, to mogę pojechać gdzieś dalej. Albo zrobić pętlę – na lekko. Dlatego zdecydowałem zostać w Mungyeong drugi dzień. Miałem do odebrania ostatni stempel na szlaku Nakdonggang, który biegł z Busan do Andong. Andong był mi kompletnie nie po drodze, więc tak powstał dzisiejszy plan.
Mimo prognozy zachmurzenia i przelotnych opadów, było gorąco. Do tego parno po wczorajszym deszczu. Planując drogę, rozważałem kilka opcji. Pojechałem trochę na przełaj, omijając szlak. Dojechałem do wioski kulturowej, które jednocześnie są skansenami. Przespacerowałem się tylko kawałek, bo gonił mnie czas.
Już miałem włączyć się do jazdy po szlaku, gdy na lokalnej mapie dostrzegłem szlak biegnący do Hoeryongpo, wioski położonej na meandrze, która stała się atrakcją turystyczną. Po przejechaniu wygodnego mostu ukazał się właściwy szlak – zarastająca ścieżka wiodąca przez wzgórze. Po jego drugiej stronie spotkałem Koreańczyka, lokalnego przewodnika. Chwilę pogadaliśmy, powiedział mi, że będę miał problemy z wydostaniem się z meandru i ruszyłem dalej.
Droga była prosta, jechałem wzdłuż rzeki. Nie było żadnych trudności, o których uprzedzał przewodnik. Chciałem przedostać się do szlaku, ale ostatecznie znalazłem drogi, które doprowadziły mnie do Andong. Po drodze odwiedziłem kilka sklepów rowerowych, jednak nie mieli opony mojego rozmiaru, a bicie jest coraz bardziej odczuwalne. Zaczyna mnie martwić, że w połowie szlaku koło się po prostu rozleci.
Wbiłem ostatnią pieczątkę do rowerowego paszportu, pokręciłem się po okolicy, odnajdując kolejny skansen i ruszyłem w drogę powrotną. Tym razem zaplanowałem pokonać większość drogi po szlaku. Trafiły się ładne odcinki, nawet słońce schowało się za chmurami późnym popołudniem. Wróciłem do mieszkania chwilę po zapadnięciu zmroku.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Deszczowy Mungyeong

84.8305:14
Padało całą noc. Gdy ruszałem tylko mżyło. Temperatura była bardzo przyjemna, jednak wiało z północy. Narzuciłem na siebie lekką bluzę, coby mnie nie przewiało.
Po kilkunastu kilometrach jazdy na horyzoncie ukazały się nieprzyjemne widoki kroczącego opadu. Po kilkunastu minutach zaczęło mżyć. Dojechałem do pierwszej stacji z pieczątką, założyłem kurtkę i pojechałem dalej. Mżawka zamieniła się w deszcz i przez kilka kolejnych godzin miałem kalejdoskop pogodowy.
Koreańczycy to podli egoiści. Nie raz widziałem jak walili pieczątkami w punktach kontrolnych na szlaku rowerowym, przez co jakość odbitki jest najczęściej fatalna. Zostawiają też otwarte pudełko z tuszem, przez co szybciej wysycha i kolejni eksploratorzy mogą mieć problemy. Pomijam to, że z powodu deszczu wszystko było mokre wewnątrz każdej budki, ale dzisiaj przerośli samych siebie. Trafiła mi się pieczątka z uchwytem w całości uwalonym tuszem. Po prostu brak słów.
Trafiło mi się kilka krótkich podjazdów, z czego jeden miał całkiem ładne widoki. Nie potrafiłem oprzeć się widokom i wyciągnąłem kilka razy aparat, choć nie było to zbyt mądre. On nie jest wodoszczelny.
Ostatnie kilometry przejechałem w niewielkim deszczu, który zdążył ustać, gdy dotarłem do celu. W końcu zatrzymałem się w kwaterze, a nie motelu, więc mogłem wymienić kilka zdań z właścicielem. Jestem już w połowie drogi do stolicy. Kto wie, może uda mi się zrealizować większość planów.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Gumi

55.7403:09
Bynajmniej nie o jagodach dzisiaj będzie. Ruszyłem niespiesznie, bo dzienny dystans zaplanowałem niewielki. Chciałem go skrócić jeszcze bardziej, więc pojechałem głównymi drogami przez wzgórza. Wygody nie było, bo pobocze wąskie i zasypane kamykami, plastikiem, szkłem i wszystkim, co może odpaść z koreańskiego pojazdu, a odpaść może wszystko. Taka chińska jakość.
Jutro ma spaść jakiś deszcz, więc dzisiaj się zachmurzyło. Przedpołudnie nawet nadawało się do jazdy ze względu na niższą temperaturę, choć indeks UV nie zachwycał. Potem warstwa chmur przerzedziła się i zrobiło się gorąco.
Dojechałem do szlaku, odebrałem kolejną pieczątkę i zacząłem rozglądać się za sklepem rowerowym. Od kilku dni przy szybkiej jeździe czuję bicie; jakbym założył na dętce kilka łatek w tym samym miejscu. Na oponach nic nie znalazłem, szprychy również są całe, nawet koła nie scentrowały się jeszcze od wylotu z Polski. Wczoraj zauważyłem nieznaczną wypukłość z boku opony. Tak jakby splot puścił. Jeśli to jest powodem mojego zmartwienia, to potrzebuję kupić zapasową oponę. Jedyny problem w tym, że wszystkie sklepy, które odwiedziłem zostały zlikwidowane. Ewentualnie Dzień Pamięci, który przypada na dzisiaj (wciąż mijałem flagi Korei opuszczone do połowy) wpłynął na otwarcie punktów, aczkolwiek nie jest to święto państwowe.
Dojechałem do kolejnego motelu. Brakuje mi hostelów. Są tańsze, a przede wszystkim można z kimś pogadać. Niestety Korea nie jest turystycznym krajem. Może w kilku dużych miastach da się kogoś spotkać i wymienić kilka zdań, ale na szlaku sami Koreańczycy, którzy ani trochę nie mówią po angielsku.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Daegu

89.4704:50
Oglądam ostatnio mało atrakcji, więc po śniadaniu odwiedziłem grobowce znajdujące się nieopodal. Wyglądały zachwycająco w promieniach porannego słońca.
Powrót na Szlak Czterech Rzek nie obył się bez problemów. Chcąc skrócić sobie drogę, najpierw pojechałem źle, a potem wjechałem na żwirową drogę, która poleciała łukiem. Ostatecznie wyszedł dłuższy dystans niż gdybym nie kombinował.
Na dzisiaj miałem przewidziane dwa podjazdy na szlaku. Nie czułem, aby mogły wnieść coś do mojej podróży, więc je po prostu ominąłem, skracając sobie odrobinę dystans.
Dzisiaj zebrałem aż dwie pieczątki do paszportu rowerowego. Było strasznie gorąco, nie miałem ochoty na jazdę, ale jakoś trzeba się było dostać do motelu. Przestudiowałem mapę i stwierdziłem, że do kolejnej pieczątki nie jest daleko; po części nawet po drodze. Ruszyłem.
Przejechałem po strasznej drodze. Piekło. Żar lał się jakby mocniej niż na innych odcinkach. Obszar był niezamieszkały, czasem minąłem kolarza z radiem, które jest rozpoznawalnym atrybutem koreańskich rowerzystów, a tak – sama przyroda i brak cienia.
Wbiłem trzecią pieczątkę i skierowałem się do mojego celu. Jak ja się cieszę, że wybrałem nocleg daleko od centrum, bo jazda po mieście Daegu była uciążliwa. Dużo dróg dla rowerów, które nie dość, że mieszczą pół roweru, to jeszcze są pozastawiane zaparkowanymi autami, a na ulicach duży ruch. Koszmar.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Changnyeong-eup

71.3304:05
Koreański jest mi kompletnie obcy. Czasem mam wrażenie jakbym słyszał japoński, ale to tylko kilka podobnych dźwięków. W przeciwieństwie do japońskiego, nie umiem nawet wymawiać liter. Wyrazy są kosmicznie długie, że aż nie chce się ich czytać. Po trzech dniach spędzonych w Korei mogę stwierdzić, że jest jeszcze długa droga do przyciągnięcia zagranicznych turystów, chociaż lokalna turystyka kwitnie całkiem nieźle. Prawie wszystko jest pisane hangulem (alfabet koreański), a gdy coś pojawi się w transkrypcji lub po angielsku, to jest powód do radości, bo w końcu można się doczytać. Z drugiej strony, po dzisiejszej wycieczce wiem jak wyglądają znaki tłumaczone jako motel.
Rano miałem przygodę w hotelu, gdy się okazało, że mój pobyt nie był opłacony, jak mnie zapewniła recepcjonistka poprzedniego dnia (byłem przekonany, że pobrali płatność z karty). Koreańczycy są jeszcze słabsi w angielskim niż Japończycy (może to jakiś nacjonalizm, bo spotykani przeze mnie Koreańczycy mówią dużo o swoim języku), więc recepcjonistka dała mi telefon z mężem na linii, a potem jeszcze zadzwoniła do syna, który w końcu mówił płynnym angielskim i wyjaśniliśmy sprawę. Pierwsza recepcjonistka pomyliła się i jednak nie ściągnęli pieniędzy z karty, a ja patrząc na wyciąg z konta, nie przyjrzałem się uważnie i szedłem w zaparte, że płatność została wykonana.
Wydostałem się z miasta, aby powrócić do jazdy Szlakiem Czterech Rzek. Powoli ten szlak staje się nudny. Ma kilka widoków, jest spokojny, ale może to ten upał mnie tak zniechęca do podróżowania. Nie wiem, czy nie zmienię swoich planów. Przez brak odpowiedniej bazy noclegowej dodatkowo mam sporo kłopotów.
Wbiłem kolejną pieczątkę do paszportu rowerowego i zjechałem ze szlaku. Dalsza droga nie miała sensu, bo nie znalazłbym żadnego hotelu wzdłuż rzeki, a do kolejnego punktu z pieczątką mogę dotrzeć inną drogą. Może straciłem kilka widoków, ale pewnie jeszcze sobie to odrobię. Tymczasem dojechałem do Changnyeong-eup, gdzie odwiedziłem kilka motelów (stąd też nauczyłem się znaków oznaczających motel w alfabecie hangul) i albo brak wolnych pokoi, albo kosmiczna cena. Gdy już miałem wyjeżdżać z miasta, zauważyłem motel z angielskim napisem. Mieli pokój za akceptowalną cenę. W samą porę, bo upał dawał się już we znaki.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Szlak Czterech Rzek

70.7504:01
Zaskakująco w Korei też jest upalnie. Wyobrażałem sobie bardziej umiarkowany klimat, ale może za mało uważałem na geografii. Ruszyłem rano. Wydostałem się z centrum Busan, mając na przeszkodzie parę gór. Niestety tunele biegnące przez te góry były niedostępne, więc zrobiłem zygzak.
Już powoli przyzwyczajam się do koreańskich dróg i kierowców. Nie są tacy źli. Trzeba trochę uważać przez ich agresywną jazdę i bezmyślne parkowanie, nawet tuż przed innym pojazdem, ale podobno taki charakter.
Musiałem kupić przejściówkę, bo choć w Korei używa się tej samej wtyczki elektrycznej, co w Polsce, to nie pomyślałem o zabraniu urządzeń z Polski. Miałem w głowie tylko Japonię i przez to prawie wszystkie moje urządzenia obsługiwały wtyczki japońskie. Odwiedziłem aż 3 sklepy i były tylko wtyczki w odwrotną stronę. Trzeba było pomyśleć w Japonii, miałbym więcej szczęścia.
Miałem dość poszukiwań, więc spróbowałem przedostać się na szlak rowerowy biegnący wzdłuż rzeki. Nie było to proste, bo dzieliły mnie ogrodzone tory albo autostrada. Wejście znalazłem przy ścieku, co poznałem po zapachu mydła; pewnie z koreańskich umywalek. Szkoda, że wcześniej nie wjechałem na tę drogę, bo była wystrzałowa. Miałem chyba z wiatrem, bo jechało się lekko i przyjemnie. Do tego nawierzchnia na wielu odcinkach była bajecznie wygodna – jakbym jechał po jakiejś autostradzie.
Minąłem setki rowerzystów. Może nawet wyłącznie Koreańczyków. Wszyscy z zasłoniętym ciałem, aby uchronić się przed promieniami. Wyglądali jak zamaskowani bandyci. W sumie ja też jeżdżę z zakrytą twarzą, żeby mi nos od tej opalenizny nie odleciał, więc teraz rozumiem, jak mnie widzieli Japończycy, gdy tak jeździłem po Japonii.
Niestety drzewa wzdłuż szlaku zostały posadzone niedawno, więc nie dawały dużo cienia, a upał dawał się we znaki. W przeciwieństwie do Japonii, tutaj dba się o szlaki rowerowe (przynajmniej o przejechany przeze mnie kawałek), bo trawa była przycięta, a nawierzchnia wolna od kamieni, czego jednak nie można powiedzieć o drogach dla aut czy chodnikach.
Wbiłem kolejną pieczątkę do paszportu rowerowego, podsmażyłem się jeszcze trochę na słońcu i zjechałem ze szlaku. Mój nocleg był ukryty gdzieś za górami, więc zrobiłem kilka podjazdów i dojechałem do... hotelu na godziny. Chyba będzie to częsty problem. Zarówno ze znalezieniem noclegu, jak i znalezieniem zwykłego hotelu, bo czytałem, że większość noclegów w Korei to motele. Przynajmniej dostałem przestronny i czysty pokój.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Witamy w Korei

89.9005:29
Po kilkugodzinnym rejsie dopłynąłem wczoraj do Busan, koreańskiego miasta, drugiego pod względem wielkości w Korei Południowej. Był wieczór, więc tylko dojechałem do hostelu i wyszedłem na miasto. Jako że zatrzymałem się na 2 dni, to dzisiaj ruszyłem na zwiedzanie.
To moja druga podróż do Korei, tym razem na rowerze. Kompletnie zapomniałem, że w Korei auta są najpopularniejszym środkiem transportu (w Japonii są to rowery, a na Tajwanie – skutery). Jest to o tyle problematyczne, że infrastruktura drogowa została przystosowana dla aut. Szerokie drogi, wąskie chodniki, korki. Pierwszego dnia jeździłem po chodnikach, do czego się przyzwyczaiłem w Japonii, ale koreańskie przepisy tego zabraniają. Musiałem przygotować się na kontakt z autami.
Przeżyłem prawdopodobnie szok kulturowy, co miałem również na Tajwanie. Bałem się zarówno agresywnej jazdy kierowców, jak i potencjalnego zatrzymania przez policję za jazdę chodnikami. Musiałem ten strach przezwyciężyć i małymi kroczkami ruszyłem na zwiedzanie Busan.
Pierwszym celem była Wioska Kultury Gamcheon. Mówi się, że to najbardziej kolorowa wioska w Korei. Przywitały mnie zabójczo strome podjazdy. Całe szczęście był to mój pierwszy od prawie miesiąca dzień bez sakw. Na górze było gwarno od turystów i pachnąco od przeróżnych sklepików z jedzeniem, pamiątkami i przeróżnymi atrakcjami.
Korea nie cieszy się bezpieczeństwem pod względem liczby kradzieży. Będzie to z pewnością mocno ograniczało zakres moich możliwości eksploracyjnych. Zatrzymywałem się więc tylko na zdjęcia, szybko kończąc podróż po stromych uliczkach tej wioski.
Chciałem zobaczyć pewien szlak rowerowy. Trochę przy tym pobłądziłem, ale udało mi się. Trafiłem do centrum turystyki, gdzie nie zastałem nikogo przez przerwę lanczową. Poczekałem prawie godzinę, ale się doczekałem. Dostałem paszport, do którego mogę wbijać pieczątki. Te są do zdobycia w czerwonych budkach rozmieszczonych na Szlaku Czterech Rzek. Mam nadzieję, że uda mi się zebrać wszystkie, bo można za to otrzymać certyfikat. Byłaby to ciekawa pamiątka. Paszport z pieczątkami w sumie też. Pierwszy szlak zabierze mnie do stolicy kraju, chociaż myślę, że nie zabawię tam długo.
Mój kolejny punkt programu był po drugiej stronie miasta. Po drodze zatrzymałem się na szybką kanapkę ryżową i jechałem dalej. Trafiłem nawet na jakiś szlak rowerowy, dla którego przerobiono chodniki, dodając wąską część dla rowerów, ale nierówna nawierzchnia i wysokie krawężniki często kierowały mnie na ulice. Do tego piesi chodzą całą szerokością chodnika.
Nie dojechałem tam, gdzie chciałem. Przegapiłem swój cel i dotarłem do rozległego marketu rybnego. Nie planowałem niczego jeść, więc zawróciłem. W końcu znalazłem się pod świątynią Haedong Yonggungsa, która jest uważana za najpiękniejszą w Korei, chociaż zastał mnie wieczór, więc tego piękna za dużo nie ostało się. Szybko zabrałem się w drogę powrotną, bo byłem wykończony jazdą po mieście i nie miałem ochoty na żadne inne atrakcje. W hostelu znalazłem się późno w nocy.
Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, za granicą, kraje / Korea Południowa, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery