Akurat zaczęło kropić, gdy ruszałem. Szybko jednak przestało. Na niebie kłębiły się grube chmury, więc jechało się w przyjemnej temperaturze.
Musiałem odwiedzić bank. Poszło nawet sprawnie. Pani myślała, że chciałem kupić obcą walutę i zaproponowała mi dobry (dla mnie) kurs, ale gdy zobaczyła mnie liczącego obce banknoty, szybko poprawiła wynik na kalkulatorze. Pod bankiem z kolei podszedł jakiś człowiek i zaczął mamrotać do siebie. Podszedł do niego drugi Koreańczyk i nawet zaczął coś do mnie mówić, ale nic nie rozumiałem. Nagle podszedł jeszcze jeden i stwierdziłem, że przyciągam za dużą uwagę, więc pospiesznie wrzuciłem klamoty do sakw i odjechałem stamtąd.
Miałem trochę pod wiatr, ale z ładnymi widokami zapewnionymi przez pochmurne niebo. Szlak jest coraz gorzej oznaczony, bo kilka razy źle skręciłem i nawet o mało nie przegapiłem punktu z pieczątką.
Problem ze znalezieniem noclegu zawiódł mnie daleko od szlaku. Z początku jechałem jakimś starym szlakiem rowerowym, ale potem włączyłem się do ruchu, aby jakoś skrócić sobie dystans. Dużo aut, spalin, zaśmieconego pobocza, kilka gór i dojechałem do Wonju.