Upał powrócił, choć przez niebo przewijały się grubsze chmury, dzięki czemu od czasu do czasu mogłem odetchnąć. Na początek musiałem wrócić na szlak. Prawie po własnym śladzie, ale spróbowałem ruszyć trasą zaproponowaną przez aplikację. Nijak nie było lepiej. Może nawet zapewniłem sobie więcej podjazdów.
Nagle mój przedni hamulec zaczął hałasować niczym po zużyciu okładzin. Zatrzymałem się w pierwszym zauważonym sklepie rowerowym. Trochę słabo dogadałem się z fachowcem. Nie miał wymiennych okładzin, więc zgodziłem się na nowe klocki. Po ich usunięciu dostrzegłem problem. Okładziny dałyby radę jeszcze z miesiąc, a tarcie było spowodowane grudką metalu wbitą w okładzinę. Nie wiem tylko, czy grudka była fabryczna, czy w jakiś sposób wbiła się w okładzinę. W sumie to majster wymienił klocki. Jeszcze dopompował koła, że zrobiły się jak ze skały. Zapłaciłem 30 zł, z czego klocki były warte 10% tego. Trochę się obawiam, że wysokie ciśnienie skróci żywotność opony, która od kilku dni powoduje coraz większy dyskomfort jazdy przez powiększający się defekt. Zobaczymy, bo wożę ze sobą nową oponę na tę awarię.
Po trzydziestu kilometrach byłem z powrotem na szlaku, kolekcjonując kolejne stemple. Znowu kilka razy musiałem się domyślić drogi, bo znaki gdzieś przepadły, ale cały dystans poszedł nawet nieźle. Jeszcze mając trochę czasu w miasteczku Yangpyeong-eup, odszukałem czwartą budkę z pieczątką, a potem ruszyłem na poszukiwania noclegu. Niestety, koreańska turystyka ciągle zawodzi. Całe szczęście już w pierwszym odwiedzonym przeze mnie motelu mieli pokój. Ale trafiłem na taką nieprzyjemną okolicę, że aby dostać się do sklepu, musiałem nieźle się nagłowić, aby przedostać się przez barierki i nie jechać za dużo pod prąd.