Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2017

Dystans całkowity:1934.74 km (w terenie 1.20 km; 0.06%)
Czas w ruchu:104:56
Średnia prędkość:18.24 km/h
Maksymalna prędkość:60.43 km/h
Suma podjazdów:14257 m
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:58.63 km i 3h 16m
Więcej statystyk

Toyama

  99.92  04:55
Lało od samego rana i miało tak być jeszcze przez pół dnia. Nie mogłem czekać, bo byłem umówiony w Toyamie na północy.
Gdy ruszałem, nie padało, ale po kilku kilometrach jazdy zaczęło lać jak na Islandii. Kurtka, która powinna wytrzymać kilka godzin deszczu zaczęła przeciekać strasznie szybko. Mimo że jechałem cały czas w dół rzeki, nie czułem ani odrobiny przyjemności. Najwyżej ulgę, że nie musiałem pokonywać żadnych gór.
Połowę dystansu do celu pokonałem po bardzo spokojnej drodze z setką tuneli. Padać przestało przed Toyamą. W końcu znalazłem też sklep i po kilku godzinach ciągłej jazdy mogłem się zatrzymać i zapełnić brzuch smacznym jedzeniem.
Dojechałem do domu Hien, która pochodzi z Wietnamu. Nie zastałem jej, więc zostawiłem przyczepkę i wybrałem się do miasta, bo zauważyłem na planie Toyamy zamek. Maleńki, ale równie ładny, jak inne japońskie budowle. Toyama posiada również sieć tramwajową oraz rower miejski (chyba pierwszy raz w Japonii widziałem takie rzeczy). Ten drugi był chyba powodem, dla którego większość krawężników została obniżona. Miasto ma u mnie plusa.
Wróciłem do domu Hien. Czekała na mnie wraz z dwójką Niemców podróżujących po świecie. Spędziliśmy wieczór, jedząc w stylu wietnamskim i rozmawiając na różne tematy. Polecam couchsurfing.com.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, setki i więcej, Japonia / Gifu, Japonia / Toyama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Czy tu są niedźwiedzie?

  54.60  02:50
Po raz kolejny nie miałem pomysłu co ze sobą zrobić, więc zrobiłem sobie dzień podjazdów. Wypatrzyłem górę w pobliżu i drogę wiodącą ku wierzchołkowi.
Przez miasto przejechałem szybko, bo jak by inaczej. Mała miejscowość i niewielki ruch. Było trochę gorąco, ale gdy wjechałem na drogę o znikomym ruchu prowadzącą tylko w górę, naszły chmury. Jechało się komfortowo. Nie było atrakcji, jedynie kontakt z naturą, bo droga biegła doliną. Na szczycie zastałem ośrodek wypoczynkowy albo centrum sportów zimowych. Chociaż mało nie pomyślałem, że to szkoła, bo było tam mnóstwo młodzieży szkolnej. Widziałem też resztki śniegu i znak informujący o 1510 m n.p.m. Szkoda, że widoki zasłaniały inne góry.
Zjazd zaplanowałem inną drogą. Wyglądała na starą, ale wraz z kolejnymi zakrętami zaczynałem podejrzewać, że nikt tamtędy nie jeździ. Mnóstwo kamieni na drodze, kilka osuwisk, brak śladów kół. Przypomniałem sobie, że w Japonii żyją niedźwiedzie. Na nieuczęszczanej drodze istniało bardzo duże prawdopodobieństwo spotkania dzikiego zwierzęcia. Patrzyłem więc w każde lustro na zakrętach, czy aby nic tam nie czeka. Na szczęście jedynym dzikim stworzeniem był serau. Dojechałem do miasta, mając prawie ciągle z górki.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Gifu, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Takayama

  5.42  00:24
W prognozie pogody był brak deszczu w przedpołudniu, więc wymyśliłem, że pokręcę się po mieście. Wyszło w sumie więcej kilometrów pieszo niż na rowerze, ale rower nie wszędzie pasuje.
Przywitał mnie kapeć, więc znów zakleiłem dętkę, ale tym razem prawdziwym klejem. Nie wiem, może za krótko odczekałem albo stary klej źle się usunął, bo łatka po napompowaniu koła znów się odkleiła. Skończyła się moja cierpliwość i wymieniłem całą oponę, którą kupiłem jeszcze w Polsce wraz z kupioną wczoraj dętką. Pojechałem jeszcze do sklepu po nową, tak w razie problemów, ale na 2–3 miesiące powinienem mieć spokój.
Gdy dojechałem do turystycznej części miasta, do której w sumie mogłem dojść pieszo, zacząłem szukać miejsca do zaparkowania roweru. Niestety było to prawie niemożliwe. Upatrzyłem sobie kawałek gruntu przy rzece i pieszo ruszyłem na podbój budynków z okresu Edo. Już dawno nie widziałem tak wielu obcokrajowców, jak dzisiaj. Zszedłem uliczki wzdłuż i wszerz, ruszyłem też szlakiem turystycznym przez chramy i świątynie, a gdy zgłodniałem, poszedłem do baru na smaczny ramen. Miasto jest ładne, ale odwiedza je zbyt wielu turystów.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Gifu, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Przez Osakę

  52.15  02:54
Padało nieustannie, więc nie mogłem czekać. Martwiłem się o sakwy, bo nie wiedzieć kiedy na boku jednej z nich zrobiła się dziura. Myślałem, że są niezniszczalne. Zakleiłem otwór taśmą i ruszyłem.
Przypadkiem trafiłem na drogę o mniejszym ruchu, bo wzdłuż rzeki biegły dwie. Niestety ceną było więcej podjazdów. W połowie dystansu do miasta skończyła się wygoda i została tylko jedna droga. Trafiłem nawet na tunel z zakazem wjazdu rowerem. Dziwiły mnie znaki prowadzące do Osaki na północ, ale potem się okazało się, że to wioska leżąca po drodze. Deszcz pod koniec wycieczki zmalał, a na obrzeżach Takayamy wyjrzało słońce.
Po podjeździe przyszła pora na zjazd i byłem prawie w domu. Zatrzymałem się jedynie na lunch i gdy wyszedłem ze sklepu, przechodzień zauważył kapcia w moim kole. Po raz kolejny odkleiła się łatka. Gdy tylko dojechałem do hostelu, wyszedłem do sklepu rowerowego po prawdziwy zestaw łatek i nową dętkę. No bo ile można?

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Gifu, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Gero czy Goro, a może Gujo?

  84.87  04:35
Dzień zapowiadał się dobrze. Było pochmurnie, temperatura spadła do 20 °C. Idealnie na górską wycieczkę.
Rano, mając zapas czasu, pojechałem na lekko zobaczyć ruiny zamku Iwamura-jō. Było trochę podjazdów, potem przespacerowałem się pośród starych murów, pojechałem zobaczyć dziedziniec muzeum oraz stare zabudowania miasta. Do domu gościnnego wróciłem trochę okrężną drogą, ale dzięki temu trafiłem na rondo. Byłem przekonany, że ich w Japonii nie ma, a tu taka niespodzianka.
Już miałem ruszać z trzecim kołem, gdy zauważyłem kapcia. Znów ta przeklęta łatka. W ramach pocieszenia dostałem pomarańczę i kilka kawałków placka drożdżowego z domowego wypieku od właścicielki noclegu. Potem jeszcze kilka razy się zatrzymałem, aby tylko dopompować powietrze, aż w końcu się zdenerwowałem i po raz kolejny zmieniłem łatkę. W gratisie zostałem boleśnie pogryziony przez różne robaki.
Droga się dłużyła. Do pokonania miałem dłuższy podjazd, a zjazd okazał się być koszmarny. Tę drogę dobrze jest pokonać w przeciwnym kierunku, bo na zjeździe miałem wąsko i dużo zakrętów. Postój co kilka z nich, aby obręcze ostygły. Potem się nieco poprawiło i nawet ładne widoki się ujawniły.
Przeprawa przez pierwszą górę zajęła znacznie więcej czasu niż planowałem, a przede mną było jeszcze kilka innych podjazdów i zjazdów, ale już bez niespodzianek ze strony tylnego koła. Dotarłem do Gero po bardzo długim zjeździe. Miasteczko jest bardzo ładne, ale niestety zabrakło mi czasu na obejrzenie go. Dotarłem do hostelu i wieczorem zaczęło padać.
Jeszcze słowem wyjaśnienia. Gero i Gujo to miasta leżące blisko siebie, które były w moich luźnych planach, ale wciąż mi się wszystko miesza i zamiast Gero wychodzi mi Goro, a zamiast Gujo – Gojo. Chyba za dużo myślę o go.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Gifu, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Ena

  52.55  03:02
Pola i Nora podrzucili mnie 20 km na wschód, abym miał bliżej do hostelu. Sami wybrali się do świątyni, a ja w upalnym słońcu i temperaturze dochodzącej do 30 st. pojechałem do miasteczka Ena.
Znowu nie mam o czym pisać, bo nie było nic ciekawego. Jazda wzdłuż dolin z wieloma podjazdami i zjazdami. Kilka mostów, w tym jeden całkiem imponujący, jakieś koło młynowe i kapeć. W sumie to nie kapeć, a łatka odkleiła się przez gorący asfalt. Czuję się oszukany. Sprzedawcy w sklepach rowerowych jedynie chcą upchnąć towar, a wiedzę mają bardzo mizerną. Będę musiał kupić nowy zestaw łatek, bo szkoda nerwów na obecny szmelc. Odkleiłem starą, nakleiłem nową i jakoś dojechałem do hostelu.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Aichi, Japonia / Gifu, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Japonia po polsku

  57.75  03:22
Dzisiejszy plan podsunął mi Rob. Ponieważ Nagoyę poznałem 2 lata temu, to mogłem pojechać gdzieś dalej. Propozycją było miasteczko Inuyama.
Rano niebo pokrywały chnury i wiał przyjemny wiatr. Dzisiejsze powietrze było dużo mniej wilgotne, więc jechało się przyjemnie. Jako że koniec złotego tygodnia spowodował duży ruch na drogach, to starałem się wybierać boczne uliczki. Czasem miałem szczęście zabłądzić, ale bardzo sporadycznie.
Jeszcze zanim dojrzałem zamek w Inuyamie, na mojej drodze wyrósł zamek Komaki-yama-jō. Niewielki i dojście było lekko utrudnione przez prace remontowe, ale dostałem się na wzniesienie, na którym stał. Wejście było płatne, więc jedynie obszedłem go dookoła.
Chwilę potem dojechałem do Inuyamy. Bardzo dużo ludzi odwiedziło dzisiaj ten najstarszy w Japonii zamek. Kolejki były długie, ale szło sprawnie. Wnętrze nie oferowało atrakcji, ale dla klimatu warto wejść do środka.
Przechodząc po ulicach miasta, natknąłem się na Jurka i Ewę, którzy odwiedzili Japonię na 2 tygodnie. Byli tak samo zaskoczeni spotkaniem Polaka, jak i ja. Moja flaga na przyczepce przyciąga wzrok.
Miałem mały problem z dzisiejszym noclegiem. Planowałem zatrzymać się na wschód od Nagoi, ale gospodarz na dzisiejszy wieczór nie odpowiadał, więc byłem zmuszony zatrzymać się w mieście Ichinomiya, czyli całkowicie nie po drodze do mojego jutrzejszego celu. O dziwo chodniki na trasie były prawie równe. Dojechałem do Poli i Nory, małżeństwa Polki i Japończyka, którzy mieszkali w Hongkongu i przeprowadzili się do Japonii, aby ratować stare fabryki. Powoli zapominam jak się mówi po polsku.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Aichi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Nagoya

  74.79  04:16
Złoty tydzień (odpowiednik majówki w Polsce) zmierza ku końcowi. Na drogach jednak jest wciąż pusto, więc mogłem spokojnie pojechać do Nagoi.
Dzień był pochmurny i zanosiło się na deszcz, temperatura dochodziła do 30 °C i na domiar wszystkiego było bardzo wilgotno. Najgorzej podczas postojów, ale jazda przynosiła ulgę dzięki wiatrowi. Jako że drogi były puste, teren płaski, a do wiejskich widoków zdążyłem się przyzwyczaić, to nie mam o czym pisać. Dopiero Nagoya przyniosła atrakcje.
W Nagoi byłem prawie 2 lata temu. Odwiedziłem kilka miejsc, w tym ogród Shirotori-teien. Poznałem znajome miejsce i skusiłem się, aby do niego zajrzeć po raz kolejny. Nie zmienił się ani trochę. Jedynie herbaciarnia była tym razem otwarta.
Kręcąc się po centrum, pojechałem pod zamek, okrążyłem go i spotkałem pewnego Japończyka. 40 lat temu wyjechał do Szwajcarii i po raz pierwszy od tego czasu odwiedził ojczyznę. Przyleciał ze swoim rowerem, ale pod Hakone miał dość podjazdów (tam jest ok. 1000 m przewyższeń) i porzucił rower. Właściwie to policja zawróciła go, gdy przypadkiem wjechał na autostradę i dlatego zrezygnował z turystyki rowerowej. Zabrał najważniejszy bagaż i wyruszył w pieszą wędrówkę po ojczyźnie. Spędziliśmy prawie godzinę na pogawędce.
Dzisiejszy wieczór spędziłem z Robem z Kanady, który od 10 lat mieszka w Japonii. Podczas naszego spotkania nadszedł przelotny deszcz, ale wieczorem już było przyjemnie i nawet mniej wilgotno. Wybraliśmy się do kilku barów, aby porozmawiać z przypadkowymi Japończykami mówiącym po angielsku. To był dobrze spędzony wieczór.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Aichi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W drodze do Gamagori

  59.11  03:17
Wyruszyłem wcześnie rano i prawie zapomniałem, że chciałem zobaczyć zamek. Wiele bym nie stracił, bo jest niewielki. Opłata za wejście też była nieznaczna.
Było niesamowicie gorąco. Chyba najbardziej upalny dzień od miesiąca. Niestety dzisiaj na ulicach było tłoczno i nierzadko trafiałem na boczne drogi. Nie działo się też nic specjalnego, więc nie mam o czym pisać. No, może poza tym, że pękła szprycha w tylnym kole. Dało się jechać, ale scentrowane koło nie pozwalało na duże prędkości. Wtem przejechałem obok serwisu rowerowego, więc zatrzymałem się w nim. Powiedzieli, że wymiana zajmie 2 godziny, ale po 45 minutach było po sprawie. Zapłaciłem 5300 jenów (ok. 180 zł) i spóźniony pojechałem do Gamagori na spotkanie z Couchsurferem Kato, którego odwiedził przyjaciel Niel ze Stanów. W takim towarzystwie spędziłem wieczór w tradycyjnym japońskim domu, próbując tradycyjnych japońskich przysmaków.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Shizuoka, Japonia / Aichi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Festiwal w Hamamatsu

  105.55  05:47
Z rana wybrałem się ponownie na plażę, bo Fuji-san był widoczny z osiedla, więc miałem szansę na jakieś zdjęcia. Ludzi było tyle samo, co wczoraj, ale znalazłem dobre punkty do zdjęć. Byłem przekonany, że Wielka fala z Kanagawy została wpisana w ten krajobraz, ale pomyliłem się z pracą zatytułowaną Suruga miho no matsubara, która pochodzi z kolekcji 36 widoków na górę Fuji.
Po drodze do mojego celu, czyli miasta Hamamatsu, natknąłem się na chram wybudowany wysoko na skale. Wspinaczka po kamiennych schodach była bardzo wyczerpująca, ale najgorszy był szczyt, na którym dopiero pojawiła się informacja o opłacie za wstęp. Dosyć dużo żądali, więc pocieszyłem się jedynie widokami i napojem z automatu.
Jechałem różnymi drogami. Czasem z dużym ruchem, czasem między osiedlami, były też wały przeciwpowodziowe, aż w końcu zorientowałem się, że jazda wzdłuż wybrzeża będzie dłuższa i skręciłem w stronę lądu. Pierwszą niespodzianką był pagórkowaty teren. Kolejną – zielone pola. Czułem zapach herbaty matcha długo.
Pojechałem wzdłuż autostrady. Po pewnym czasie zapadł zmrok, przestrzeń wokół mnie wypełniły pola ryżu oraz dźwięki żab i cykad. Te ostatnie były tak głośne, że aż uszy bolały. Miasta jednak szybko zmieniły tę sytuację. Po dojechaniu do Hamamatsu pojawiły się inne dźwięki – festiwalowe okrzyki i bębny. Po całym mieście byli porozrzucani ludzie w jednolitych strojach z latarniami w dłoniach. Festiwal dobiegał końca, ale klimat wciąż było czuć. Dojechałem do centrum, gdzie spotkałem się z Barisem, który zaprosił mnie do wolnego pokoju w akademiku.

Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Shizuoka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery