Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Chełmski Park Krajobrazowy

Dystans całkowity:3156.78 km (w terenie 675.63 km; 21.40%)
Czas w ruchu:158:03
Średnia prędkość:19.97 km/h
Maksymalna prędkość:49.43 km/h
Suma podjazdów:11074 m
Suma kalorii:3092 kcal
Liczba aktywności:45
Średnio na aktywność:70.15 km i 3h 30m
Więcej statystyk

Ruda – Sawin

  46.40  02:12
Miałem zrobić sobie dzień przerwy, ale tak spojrzałem na prognozę pogody i kolejne dni mogą być bardziej odpowiednie na odpoczynek. Postanowiłem ruszyć z planem z piątku, tylko w odwrotnym kierunku. Pojechałem przez Chełm na szlak Green Velo, potem ku Sawinowi. Po drodze złapała mnie ciężka chmura, ale spadł tylko mokry śnieg. Z Sawina miałem już prostą końcówkę. Temperatura była podobna do wczorajszej, ale wiatr wiał tak jakby ze wszystkich stron, bo co przystanek, to duło z innego kierunku.
Kategoria Polska / lubelskie, kraje / Polska, Chełmski Park Krajobrazowy, rowery / Trek

Poleski Park Narodowy

  113.09  05:35
Już rok temu pomyślałem, aby pojechać ponownie do Poleskiego Parku Narodowego. Dzisiaj było dużo cieplej niż wczoraj, więc nawet nie włożyłem bluzy. Wyruszyłem do Krobonoszy, ale już wiedziałem, że teren nie będzie lekki. Błoto od początku trzymało się moich opon.
Wjechałem na kilka wzgórz z ładniejszymi widokami, zobaczyłem stary, prawosławny cmentarz, przejechałem po błocie, piachu i betonowych płytach-telepkach, zobaczyłem z niewielkiej wieży widokowej wschodnią część parku narodowego, przedostałem się po drogach, które są w budowie, aż w końcu – po 60 km jazdy – wjechałem na teren parku. Od razu pojawił się szlak rowerowy, do którego zmierzałem – Mietiułka. Nazwa wzięła się od rzeki, a szlak prowadzi po przepięknych rejonach, choć aby zobaczyć wszystkie uroki parku, musiałbym spędzić tam dużo więcej czasu.
Zaraz za wyjazdem z obszaru chronionego znajduje się cmentarz wojenny z czasu II wojny światowej z pomordowanymi żołnierzami Korpusu Ochrony Pogranicza, a kawałek za Wytycznem – cmentarz ewangelicki kantoratu Wytyczno z XIX-XX wieku.
Łąkami i polnymi drogami dojechałem do dróg asfaltowych. Wtedy zrobiło się ciemno, ale wielkie szczęście, bo było dzisiaj dużo cieplej i nie musiałem męczyć się we mgłach.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Chełmski Park Krajobrazowy, Poleski Park Narodowy, rowery / Trek

Zosin

  168.52  08:03
Rower wyczyszczony, opony napompowane, deszcz ustał, więc mogę ruszać. Po dwóch dniach odpoczynku, aby nie narazić organizmu na przeciążenie, a także abym mógł bezboleśnie siedzieć na siodle, postanowiłem zrealizować pierwszy z planów (drugi, gdy liczyć z ostatnią wyprawą) zaliczania gmin na Lubelszczyźnie.
Poranek był chłodny, chmury zakrywały południową część nieba, podczas gdy część północna była przesycona błękitem. Wiatr wiał z północnego-zachodu, więc nie tak źle, jak na początek. Ruszyłem do Dorohuska, ale nie drogą krajową, bo domyślałem się, że nie będzie zbyt bezpieczna (tiry jadące na wschód i te sprawy). Przedostałem się lokalnymi drogami, wzdłuż których prawie nie ma nowych budynków. Widać, że ludzie wiodą tam skromne życie. Za Wólką Okopską wjechałem do jakiegoś prywatnego lasu. Nie wiem, jak to możliwe, ale ponieważ biegnie tamtędy znakowany szlak rowerowy, to droga zamknięta być nie może. Wjazd był niby na własne ryzyko, ale nic mnie się nie stało.
Tuż przed Husynnem zauważyłem kaplicę grobową Rulikowskich z 1880 r., a obok niej równie stary, choć zapomniany cmentarz. Niestety ostatnie opady deszczu zepsuły mój plan. Błoto mnie pokonało i za Husynnem musiałem zjechać ze szlaku R-3, zawracając do drogi wojewódzkiej. Dobrze, że nie było ruchu. Po drodze minąłem 2 kopce – Kościuszki oraz unii horodelskiej. Oba pochodzą z 1861 roku. W Horodle za to trafiłem na horodelskie grodzisko z X-XIII wieku, na miejscu którego w XIV w. postawiono drewniany zamek. Po zniszczeniu zamku przez Szwedów, stanął w jego miejscu dwór. Do dzisiaj pozostało tylko wzniesienie otoczone fosą.
W końcu dotarłem do drogi prowadzącej do najdalej wysuniętego na wschód punktu w Polsce. No, może prawie, bo do tamtego miejsca trzeba jeszcze przejechać po polu. Nie miałem na to ochoty, więc pozostała satysfakcja z dojechania do granicy. Czyli pozostały jeszcze Osinów Dolny oraz Sianki.
Powrót był ciężki. Najpierw wjechałem na zabłocone polne drogi leżące na wielkich pagórach. Zawsze myślałem, że są to Pagóry Chełmskie. Wyobrażałem je sobie jako wielki makroregion, a teraz, gdy opisuję tę wycieczkę, dowiedziałem się, jak mały skrawek powierzchni zajmuje ów mezoregion. W każdym razie, po przedostaniu się do dróg asfaltowych, zaczynało robić się coraz chłodniej. Nie pomagało nawet słońce, które w końcu znalazło się na bezchmurnym niebie. Zmierzch zapadł na 40 km przed końcem wycieczki. Miałem zatem 2 godziny jazdy po zmroku, bardzo zimnej jazdy, ponieważ pojawiły się mgły. Ani odrobinę mnie nie bawił ten powrót. I jeszcze te zakazy wjazdu rowerem w Chełmie. Aż się nie chce tam wracać.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Chełmski Park Krajobrazowy, rowery / Trek

Włodawa

  144.37  06:36
W przerwie między opadami deszczu warto było się gdzieś wybrać. Zaplanowałem dwie trasy na tę wizytę w rodzinnych stronach. Ze względu na silny wiatr z zachodu, dzisiaj wypadło na Włodawę. Martwiła mnie ilość terenu, bo nawet nie wiedziałem w jakim stanie będą drogi.
Ruszyłem przed siebie, przez Krobonosz i Sawin. Wiatr wiał porywisty i jazda była nieprzyjemna. Musiałem się zatrzymać w polu kukurydzy, żeby wytrzeć smar z łańcucha, bo na chwilę przed wyruszeniem naprędce wyczyściłem napęd i nasmarowałem łańcuch. To jest ciężki okres dla mojego roweru, tyle kilometrów w tak krótkim czasie i jeszcze ta pogoda.
Jechałem prosto przed siebie, po równinach, od czasu do czasu podjeżdżając jakąś górkę, jednak z żadnej nie był widoczny jakikolwiek zachwycający widok. Ponure niebo spowite szarością potęgowało myśli o zbliżającym się końcu lata. W końcu, za Kosyniem wjechałem na pierwszą drogę leśną, drzewa zasłoniły wstrętny wiatr, a ja parłem przed siebie po grząskim szutrze. Nie było tak źle, jak myślałem. Znalazł się nawet jakiś stary asfalt, a po drodze minąłem kilkunastu grzybiarzy.
Wyjechałem z lasu, dostając się do stacji kolejowej Sobibór. Zauważywszy tablicę informacyjną na peronie, więc postanowiłem zatrzymać się na trochę i poczytać kawał historii o tym miejscu. W tej chwili znajduje się tam muzeum, ale podczas II wojny światowej był to obóz zagłady. Życie straciło wiele narodowości, jednak największe liczby mówiły o Żydach. Niemcy byli na tyle przebiegli, że pasażerowie pociągów jeżdżących linią kolejową po drugiej stronie drogi od obozu, nie wiedzieli o charakterze całego miejsca. Teren między stacją kolejową i obozem był przegrodzony budynkami oficerów niemieckich. Pod koniec istnienia obozu wybuchło powstanie, po którym Niemcy zdecydowali się zrównać to miejsce z ziemią. Do dziś zachowały się jedynie relikty obozu oraz prochy pomordowanych.
Miałem mały dylemat, gdy dojechałem do skrzyżowania z drogą leśną. Przejazd był zablokowany przez koparkę, a obok była informacja o zakazie wjazdu. Nie żebym się czepiał, ale była po lewej stronie, a że nikogo w pobliżu nie widziałem, to ominąłem przeszkodę i ruszyłem przed siebie. Po pewnym czasie dojechałem do miejsca, gdzie stara droga łączyła się z nową – widać było z jakich materiałów i ilu warstw powstaje. Duża ilość piachu wymaga specjalnych siatek, które powstrzymują podkład przed rozchodzeniem się na boki. Sprytne.
Po drodze minąłem dziesiątki grzybiarzy, aż wyjechałem na drogę asfaltową, z której wypatrzyłem kolejne kilkadziesiąt osób śmiesznie chodzących jedna za drugą, jakby myśleli, że naśladowani przegapili jakieś grzyby. W Orchówku wypatrzyłem mapę regionu z zaznaczonymi przeróżnymi szlakami. Gdybym tylko miał tyle czasu, żeby zjeździć te okolice, lasy są tutaj takie piękne.
W końcu dojechałem do miasta trzech kultur, czyli Włodawy. Akurat od 19 do 22 września trwał XIV Festiwal Trzech Kultur, który jest związany z katolicyzmem, prawosławiem i judaizmem. Osobiście nie mam pojęcia na czym on polega, nie zauważyłem też większych szczegółów w mieście, dlatego tylko patrzyłem. Na początek próbowałem uchwycić na zdjęciu cerkiew, która jednak była na tyle ukryta pośród drzew, że poza dachem nie udało mi się więcej zobaczyć.
Przejechałem się po moście na Włodawce, który to został wybudowany kilka lat temu przez wojsko w ramach szkolenia. Rzuciłem okiem na zarośla po drugiej stronie Bugu i ruszyłem dalej zwiedzać miasto. Wjechałem na ulicę o znikomym ruchu samochodowym, zaprojektowaną przez idiotów. Zakazu wjazdu rowerem, a obok droga dla pieszych i rowerów metrowej szerokości, po pół metra dla każdego. Po kilkuset metrach droga jest przerwana, bo na ścieżce stoi dom, a zaraz za domem znów znak zakazu wjazdu rowerem i, wydaje się, jeszcze węższa droga dla pieszych i rowerów. Bezmyślność architekta jest naprawdę imponująca.
Nie miałem ochoty dłużej zostawać w tym nieprzyjaznym dla rowerzystów mieście. Skierowałem się jeszcze do centrum, żeby zrobić jakieś zdjęcie i już mnie więcej tam nie widzieli. Na jakimś rondzie znów spotkałem się z kalectwem projektanta, tylko tym razem na drodze jest większy ruch. Uważam zatem za kompletny kretynizm robić drogę dla rowerów, aby rowerzysta musiał jechać slalomem, jadąc raz lewą, a raz prawą stroną drogi. Znów pojawiły się znaki zakazu wjazdu rowerem, ale ze względu na brak pobocza i ruch musiałem zastosować się do prawa. Co śmieszniejsze – na kolejnym rondzie kolor chodników sugeruje drogę dla rowerów. Ciekawe ilu rowerzystów dało się nabrać i zapłaciło mandat.
Przejechałem kawałek drogi krajowej i szybko odbiłem na spokojną wojewódzką. Wiatr, który wiał mi w twarz nie był bezpieczny, dlatego dobrze było ominąć tamtą krajówkę. Liczył się każdy las, aby zminimalizować siłę wiatru, ale niestety nie było ich za dużo przy drodze na zachód. Dobrze, że chociaż pojawiały się zabudowania.
Zaczęło się przejaśniać. O tyle dobrze, bo mogłem się ciut ogrzać w słońcu. No, pod warunkiem, że nie jechałem przez las, a w Lubieniu miałem skręcić w taką leśną drogę. Jak się okazało – skręciłem w najzwyklejszą asfaltową drogę. Teraz wiem, że ktoś po prostu zdewastował mapę, z której korzystałem, zamieniając kilkadziesiąt kilometrów dróg różnej klasy w drogi terenowe. To jest niestety problem otwartości OpenStreetMap. Jechałem więc przed siebie, zastanawiając się czy w którymś miejscu zaskoczy mnie prawdziwy teren. Doczekałem się dopiero w miejscowości Gatyska. W dodatku podłoże było piaszczyste i mało wygodne. Niespodzianką było dla mnie wjechanie do Poleskiego Parku Narodowego. Co prawda nie jechałem przezeń jakoś długo, ale jednak. W dodatku prowadził mnie czerwony szlak rowerowy z Woli Uhruskiej do Lublina.
Zaczynałem odczuwać duże zmęczenie, a słońce powoli chowało się za horyzontem. Dotarłem do Wierzbicy, gdy zapadł zmrok. Miałem już ostatnią prostą i pomyślałem, żeby w Ochoży-Kolonii przejechać się na skróty polnymi drogami. Nie był to najlepszy pomysł, zważając na ilość błota, które tam zawsze było po opadach deszczu i lepiło się do wszystkiego. No cóż, obowiązkowe czyszczenie gwarantowane.

Kategoria setki i więcej, Polska / lubelskie, terenowe, kraje / Polska, Chełmski Park Krajobrazowy, rowery / Trek

Błądzenie po Chełmskim Parku Krajobrazowym

  54.71  03:07
Nigdy nie wiadomo co może przynieść stary, nieprzetarty szlak. Nawet jeśli na taki nie wygląda.
Postanowiłem dziś odwiedzić Krobonosz i ruszyć za tę miejscowość w nieznane. Ruszyłem drogą, która jest mi znana z dzieciństwa za sprawą szkoły, do której chodziłem, robiąc sobie tędy skrót. Odwiedziłem wpierw zbiornik wodny "Staw", który mieści się w Stawie. Wcześniej wydawało mi się, że nosi nazwę "Parypse", ale może jest to nazwa sporna? Niegdyś plaża piaszczysta, teraz porasta zielem, jak brzegi tego zalewu. Pamiętam jak kiedyś zbieraliśmy szkła, aby później plażowicze nie przebijali sobie nóg. Dużo tego było, ja nie wykąpałbym się w takim miejscu.
Kolejnym punktem był Rezerwat Przyrody "Stawska Góra", na którym też dawno byłem. Sądziłem, że teren był bardziej zadrzewiony, ale zmienił się niewiele – tyle co tablicę zastąpili dwoma mniejszymi tabliczkami. Ogólnie można tam zobaczyć sporo rzadkich roślin, a teren porastają w głównej mierze krzewy. Postanowiłem przejechać się jedną ze ścieżek. Z początku ładnie wydeptana, dalej krzaki zaczęły przeważać, a ślad się zacierał – mało kto zapuszczał się tak daleko. Nie musiałem się na to zbierać, trochę się porysowałem. Na koniec przedzieranie się przez pole – zaorana i wysuszona przez słońce gleba jest jak piach, po którym w ogóle nie dało rady jechać pod górę, aby wrócić na drogę.
Droga do Krobonoszy zniszczona maszynami rolniczymi. W samej miejscowości już lepiej, choć poprzeczne zgarbienia przeszkadzały. Jechałem kiedyś tą drogą podczas szkolnej wycieczki rowerowej. Było to jeszcze na moim staruszku – Jubilacie. Pamiętałem drogę tylko do skrzyżowania. Dalej najpewniej jechaliśmy prosto, a ja skręciłem w prawo za drogą główną. Może jeszcze kiedyś będę miał okazję tam wrócić, bo w pamięci utkwiły mi ładne widoki.
Jechałem dalej, aż skończył się asfalt i zaczęła ubita droga, chyba betonowa, więc zapewne ten odcinek, na którym teraz nie ma asfaltu, zostanie dokończony. A asfalt znów zaczął się w kolejnej miejscowości – Sawinie. Poznałem, że tutaj jestem po czołgu, który stoi w centrum. Uznałem, że nie chcę jechać wojewódzką 812, dlatego zacząłem rozglądać się za inną drogą. Wpierw przywitał mnie pies, który próbował się ze mną ścigać po tym jak wjechałem na drogę leśną, przy której był znak wskazujący na leśniczówkę. Ruszyłem trochę na północ, gdzie, na skrzyżowaniu, skierowałem się na Rudę Hutę. Po drodze jednak zauważyłem szyld "Podlaski Szlak Konny", przy którym zatrzymałem się i, widząc dwie leśne drogi do wyboru, ruszyłem tą bez blokady drogi. Po drodzę przybłąkał się żółty szlak pieszy, którym ruszyłem mimo przeciwności. Pierwszym była tabliczka informująca o ostoi zwierzyny i tym samym zakazie wstępu – na szlaku pieszym. Szybko ta ostoja skończyła się, bo dotarłem do Uherki. Niestety most, który kiedyś tam był w czasach powstawania szlaku zniknął. Zauważyłem w oddali drugi most, więc przedarłem się przez pokrzywy i inne zielska, by jakoś po tych paru prowizorycznych kłodach przenieść się na drugą stronę. Uherka w tym miejscu nie była zbyt głęboka, ale tabliczka z kajakarzem sugerowała, że gdy poziom wody jest wyższy, to ktoś tamtędy mógłby pływać. Zastanawiam się w jaki sposób przedzierają się przez tę kładkę.
Po przedostaniu się przez rzekę, wróciłem na szlak. Drogą jeszcze ktoś tędy jeździł, więc nie było źle. Do czasu, bo skręciłem w lewo i zaczęły się schody. A to pajęczyny mnie atakowały, a to krzaki zasłaniały drogę, a to ciężkie maszyny podczas wycinki drzew rozjechały grunt, że się można było wywrócić. Jakoś jednak dojechałem na asfalt, na którym dołączył zielony szlak rowerowy, a po pewnym czasie zniknął szlak żółty. Dojechałem do Rudy. Do Chełma miałem prostą drogę, bo z tabliczką "Chełm 18". W ten sposób dojechałem do Okszowa, po którym kiedyś też jeździłem na rowerze. A do domu wrócić postanowiłem drogą, którą kiedyś pojechałem z instruktorem, gdy robiłem prawo jazdy. Droga nie jest oznaczona, więc szczęście miałem, że na nią trafiłem i dojechałem już prosto do domu.
Nasmarowałem ponownie łańcuch, bo ten smar w spray'u jest beznadziejny i łańcuch strasznie hałasuje. Później okazało się, że łatka na dętce rozszczelniła się, więc posiedziałem jeszcze trochę nad zmianą dętki i znalezieniem dziury. Chyba za mocno napompowałem ją. Przydałyby się nowe, szersze opony :)
Kategoria Polska / lubelskie, Chełmski Park Krajobrazowy, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery