Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / podkarpackie

Dystans całkowity:2869.78 km (w terenie 186.96 km; 6.51%)
Czas w ruchu:158:40
Średnia prędkość:18.09 km/h
Maksymalna prędkość:70.30 km/h
Suma podjazdów:28673 m
Suma kalorii:8534 kcal
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:106.29 km i 5h 52m
Więcej statystyk

Połonina Wetlińska

  28.88  01:29
W końcu jakieś zaskoczenie. W nocy popadało, a nad ranem parę chmur kręciło się po niebie, dzięki czemu nie było aż tak gorąco. Zjadłem śniadanie i pokonałem dwa znajome podjazdy z serpentynami, dostając się do miejsca noclegu. Zostawiłem rower i poszedłem na przystanek autobusowy. Nie miałem sił na długi dystans. Spóźniłem się 2 minuty, odczekałem z 20 i już kończyłem rezerwować miejsce w autokarze jadącym godzinę później, gdy nadjechał spóźniony bus.
Początkowo planowałem ruszyć szlakiem czerwonym z Brzegów Górnych, ale szlak żółty od Przełęczy Wyżnej miał mniejsze przewyższenie. Tam też zacząłem wędrówkę. Szlak był wydeptany, do tego minąłem hordy ludzi. Na szczycie było ich jeszcze więcej. Zachmurzenie stało się całkowite, zruszył się wiatr. Widoki już tak nie zachwycały, jak wczoraj.
Kontynuowałem szlakiem czerwonym, zostawiając Połoninę Caryńską na okazję kolejnej wizyty w Bieszczadach. Szlak stawał się coraz mniej zadeptany, bo dystans do najbliższego parkingu szybko rósł. Zaczęło kropić, ale miałem lekką, choć nieoddychającą pelerynę, którą dostałem od zatroskanego Japończyka. Wystarczyła, by uchronić elektronikę przed przemoknięciem.
Opad kilka razy powrócił z różną intensywnością. Dzisiaj zamiast latających mrówek było mnóstwo podlotów. Szlak robił się coraz bardziej dziki, gdy ścieżka kurczyła się, a roślinność przewyższała turystów. Im bliżej Smereka, tym spotykałem mniej ludzi. Deszcz dodatkowo rozmiękczał glinianą ścieżkę, która momentami nie dawała pewności na bezpieczne zejście. Było ślisko, a moje buty nadawały się tylko do prania. Na szczęście dzisiaj nie zaliczyłem żadnej wywrotki. Po powrocie zjadłem fuczki, czyli placki z kapusty kiszonej. Takie kwaśniejsze placki ziemniaczane.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, wyprawy / Bieszczady 2023, z sakwami

Tarnica

  47.76  03:07
Kolejny dzień bez zaskoczenia. Miałem do wyboru cofnąć się kawałek po drodze z wczoraj lub pojechać po szlakach. Zaledwie 100 m różnicy w pionie, więc wybrałem nową trasę. Zaczęło się grubym szutrem i, poza stromym odcinkiem pokrytym asfaltem, reszta drogi wyglądała niemal identycznie. Było gorąco, jusznice atakowały, kamienie wyślizgiwały się spod kół. Wjechałem na kawałek pokonany przed kilku laty. W końcu też udało mi się znaleźć otwarty sklep. Potem widziałem jeszcze ze dwa zanim znalazłem się u celu.
Miałem rezerwację na dwie noce, ale pani coś pokręciła i za dużo osób miało przyjechać. Zasugerowała zapytać u sąsiada. Był dostępny pokój, ale tylko na jedną noc. W sumie tyle mi wystarczało, więc poszedłem na rękę roztrzepanej gospodyni.
Został mi kawał dnia. Zapakowałem plecak i ruszyłem pieszo na szlak. Ludzi było okropnie dużo. Szlak był strasznie zadeptany, czego nie spodziewałem się. Dla kontrastu szlak do źródła Sanu był ledwo widoczny w wysokiej trawie. Nie mam kondycji do wspinaczki, ale gdy pojawiły się widoki, znalazły się i siły, by wejść na szczyt. Skrzydlate mrówki trochę natarczywie utrudniały ostatnie podejście. Widoki ze szczytu Tarnicy nie różniły się wiele od tych na drodze na górę. Szybko więc zszedłem do przełęczy. Tam łączyło się kilka szlaków. Zdecydowałem się wrócić na około, przez Ustrzyki. Dopiero wtedy bieszczadzkie krajobrazy zachwyciły mnie. Tarnica z Tarniczką widoczne z Szerokiego Wierchu wyglądały jak malowane. Powinienem częściej wychodzić w góry.
W Ustrzykach odwiedziłem jedną z restauracji. Lokalne dania nie ciekawiły tak bardzo. Rozważałem powrót busem, ale już nic nie jeździło, a taksówka pewnie kosztowałaby majątek, więc zrobiłem sobie spacer przed zmrokiem. Straż graniczna działa intensywnie na tym obszarze, sprawdzając każdego poruszającego się drogą, więc pewnie nawet nie złapałbym stopa, gdyby ktokolwiek jechał do Wołosatego.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Bieszczady 2023, z sakwami

Ustrzyki Dolne

  95.35  05:29
Kolejny gorący dzień. Ruszyłem na poszukiwania serwisu rowerowego. Udało się za czwartym razem. Wymieniłem tylne koło, które sprawowało się coraz gorzej, i opony – przednia prześwitywała, a tylna miała być tylko opcją awaryjną. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem, bo nowe koło słabo się kręciło. Po wielu bojach serwisanci doszli do wniosku, że tak ma być i łożysko musi się wyrobić. Mam ostatnio pecha do serwisów.
Straciłem mnóstwo czasu. Było daleko po południu, gdy w końcu ruszyłem. Akurat słońce stało się nieznośne. Dzisiaj miałem nieco więcej szczęścia do cienia. Na krajówce nie było zbyt dużego ruchu. Najgorszymi kierowcami byli ci z ukraińskimi i słowackimi blachami.
Poza spowalniającym mnie kołem pojawiło się trzeszczenie podczas nacisku na pedały. Z początku sądziłem, że to coś w korbie, ale trzeszczało na nierównościach, gdy nie pedałowałem. Mam nadzieję, że to tylko piasek gdzieś przy piaście, bo z takim zestawem problemów nie udałoby mi się sprzedać tego grata.
Na dzisiaj zabrakło atrakcji. Dotarłem do Ustrzyk Dolnych, gdzie udało mi się znaleźć czynną restaurację. Dzisiaj spróbowałem hryczanyków – kotletów z kaszy gryczanej i mielonego mięsa. Mieli strasznie długi czas przygotowania, co w połączeniu z późnym startem spowodowało, że złapał mnie zmierzch. Mijałem kolejne kontury cerkwi i widoki, których nie mogłem uchwycić na zdjęciu. Ostatni podjazd pokonałem o zmroku, ale niedźwiedzi nie spotkałem żadnych.

Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, wyprawy / Bieszczady 2023, z sakwami

Arboretum w 20 minut

  126.35  06:20
Kolejny gorący dzień. Ruszyłem do Tarnogrodu. Było sporo borów pełnych kwitnących wrzosów i niekończących się pagórków. Potem droga do Sieniawy pod słońce, bez grama cienia, że na liczniku wybiło 36 °C. W dodatku jeden odcinek był tak koszmarny, że pękła szprycha. Po zbadaniu koła znalazłem urwane aż dwie.
Niedziela przyniosła kolejne problemy, bo w Sieniawie wszystkie sklepy i restauracje były pozamykane. Na szczęście trafiłem na bar, gdzie mogłem coś zjeść. Przedostałem się przez San po jednym z nielicznych mostów i bocznymi wertepami dojechałem do Jarosławia. W drodze do Radymna wjechałem na kawałek krajówki. Dużo rowerzystów, ale pobocze nie nadawało się do jazdy.
Z Radymna ostatkami sił dojechałem do arboretum. Późno, bo nieco ponad 20 minut przed zamknięciem, ale po tej całej gonitwie nie mogłem odpuścić. Zrobiłem szybki spacer, rezygnując z wdawania się w szczegóły. Przegapiłem wiele atrakcji, ale i tak było warto. To miejsce wymaga przynajmniej dwóch godzin, by je poznać, a co dopiero przystanąć przy każdej roślinie.
Zostało mi dostać się do Przemyśla po szlaku Green Velo. Tam zjadłem gołąbki po przemysku. Podobne do gołąbków z ziemniakami, tylko nie wyczułem żadnych dodatków. Roztoczańskie łupcie w Zamościu bardziej mi smakowały. Dzisiaj zatrzymałem się w akademiku.

Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, setki i więcej, wyprawy / Bieszczady 2023, z sakwami, góry i dużo podjazdów

Mokry Janów Lubelski

  82.36  03:48
Był upalny i duszny dzień. Słońce czasem chowało się za cienką warstwą chmur. Widoki w oddali wyglądały dziwnie. Szare powietrze niczym podczas smogu. Chyba że to wilgoć, bo było parno, ale kolor mi nie pasował.
Ruch nie był duży, pewnie dzięki ekspresówce biegnącej obok. I tak zjechałem na lokalne drogi, bo było krócej. Zaniepokoiły mnie ciemne chmury i błyski na niebie przede mną. W Rudniku nad Sanem trafiłem na mokre drogi, więc przegapiłem opad. Potem jechałem znaną mi drogą na Ulanów i dalej wzdłuż ekspresówki. Było sucho, póki znów nie wjechałem na obszar świeżo po deszczu. Kałuże, krople spadające z drzew i mgła od parującej nawierzchni. W końcu też zaczęło padać. Najpierw było tak, jakby nad drogą ktoś zamontował ogromne prysznice zamiast lamp ulicznych. Potem opad stał się regularny. Przynajmniej był ciepły, choć pojawiały się duże kałuże. Po kilku kilometrach przestało lać, choć kałuże nadal bryzgały. Trochę mnie przestraszył zakaz wjazdu, bo jedyną alternatywną drogą była ekspresówka, oczywiście też z zakazem. Na szczęście dało się przejść. O tyle dobrze, bo spieszyłem się do Janowa przed zamknięciem recepcji hotelowej.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / lubelskie, Polska / podkarpackie, wyprawy / Drewniane cerkwie 2022, z sakwami, rowery / Fuji

Opóźniony Rzeszów

  36.25  02:20
Na przedostatniej stacji kierownik zaanonsował, że z powodu śmiertelnego wypadku pociąg zostanie opóźniony o 180 minut. Nie miałem ochoty tyle czekać, a do Rzeszowa, dzisiejszego celu, nie miałem daleko. Tak samo pomyśleli inni rowerzyści.
Poznałem Marka, który w Rzeszowie miał przesiadkę na Lublin. Chciał się do mnie przyłączyć. Zaplanowaliśmy boczne drogi. Niestety z porannej przyjemności pozostały tylko wspomnienia. Chmury przerzedziły się i słońce zaczęło przypiekać. Może klimatyzowany pociąg nie był taki zły?
Marek dopiero wrócił ze szlaku Velo Dunajec i nie pałał chęcią do podjazdów, a tych pojawiło się trochę. Na jednym z nich było widać lasy na północy. Jazda tamtędy wydłużyłaby dystans, ale dałaby cień i mało górek. No, szkoda. Tymczasem zmieniliśmy plany i pojechaliśmy do krajówki. Nie była zła. Chyba zrobiło się na niej szerzej. Pożegnaliśmy się na rzeszowskim dworcu, a ja pojechałem pod miasto do hotelu, bo w prognozie była burza i jakoś nie pałałem chęcią do jazdy w czasie opadu.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, Polska / podkarpackie, wyprawy / Drewniane cerkwie 2022, z sakwami, ze znajomymi, rowery / Fuji

Sandomierz

  105.89  06:26
Kolejny chłodny dzień na szlaku Green Velo. Tym razem akompaniowała mu mgła. Ruszyłem z Ulanowa po drogach dla rowerów. Ciągnęły się przez 30 km. Głównie akceptowalnej jakości asfalt, ale trafiło się parę odcinków dla kaskaderów czy kilka aut blokujących przejazd.
Prognoza pogody groziła palcem. Jeszcze we wczorajszej prognozie zapowiadał się deszczowy wieczór, ale o poranku pojawiła się prognoza deszczu również w ciągu dnia. Akurat zaczęło padać, więc zatrzymałem się i ubrałem cieplej. Pół godziny później było po deszczu. Potem widziałem ulice zarówno suche, jak i mokre od obfitych opadów. Pogoda była dla mnie łagodna, jak do tej pory.
Znalazłem się w Sandomierzu. Poziom Wisły był bardzo wysoki. Do tego zapach wody przypominał raczej warszawski odcinek tej rzeki. Wspiąłem się na Stare Miasto mieszczące się na wzgórzu i po krótkim objeździe zatrzymałem się na obiedzie. Skusił mnie sandomierski burger, bo żaden inny ogródek nie wyglądał na otwarty.
Obawiałem się deszczu, więc nie traciłem czasu. Wyjazd z Sandomierza mógł być kłopotliwy. Kilka centymetrów wody w Wiśle więcej i droga byłaby zalana. Następne 20 km drogi było otoczonych milionami sadów. Przypomniała mi się podróż przez Matsumoto. Wtedy też mijałem sady pokrywające horyzont.
Od czasu do czasu kropiło, ale udało mi się dotrzeć do celu relatywnie suchym. Tylko zimno zaczęło mi doskwierać. Mam nadzieję, że mnie nie przewiało.
Kategoria kraje / Polska, Polska / podkarpackie, Polska / świętokrzyskie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Rzeszów

  134.04  07:51
Przywitał mnie chłodny poranek, ale mniej wietrzny niż wczoraj. Na niebie mało chmur i odrobina słońca. Miałem z wiatrem, więc nawet zrezygnowałem z kurtki. Na początek Green Velo zapewnił dużo podjazdów i chłodnych zjazdów. Pojawił się również teren. Całe szczęście nie padało, więc dzisiaj nie uwaliłem roweru jakoś mocno.
Rzeszów przywitał mnie drogami dla kaskaderów. Może i asfaltowe, ale porzygać się można od liczby skrzyżowań z podjazdami do posesji, które są na innej wysokości niż droga. W centrum nie było lepiej, bo trafiłem na stare asfalty – zupełnie jak 7 lat temu. Zrobiłem szybkie zwiedzanie, bo to już czwarta wizyta w tym mieście.
Wydostałem się z Rzeszowa, a zaraz za mną pojawiły się ciemne chmury i deszcz w oddali. Chwilę pokropiło, ale udało mi się uciec chmurze. W Łańcucie rozważałem odwiedziny w parku, ale miałem sakwy, więc musiałbym mocno ograniczyć zwiedzanie, zwłaszcza zamku. Może innym razem. Za Łańcutem zmienił się wiatr i zrobiło się odczuwalnie chłodniej. W Leżajsku Rynek był po przeciwnej stronie miasta i nie było mi tam po drodze, więc ominąłem miasto.
Jechałem na północ. Chciałem zrobić jak najdłuższy dystans, bo zbliżały się deszczowe dni. Słońce znów wyszło przed wieczorem, więc mogłem podziwiać złotą godzinę. Zmrok złapał mnie w Rudniku nad Sanem, więc zatrzymałem się w Ulanowie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / podkarpackie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Przemyśl

  116.34  07:16
Dzień zapowiadał się bardzo dobrze. Obudziło mnie słońce. Niestety po opuszczeniu hotelu już nie było tak kolorowo. Wiało, a temperatura była chyba niższa niż wczoraj. Do tego momentami kropiło. Przynajmniej nie było mgły.
Bilans po wczorajszym dniu, zwłaszcza po ulewie, która trwała pewnie jeszcze przez pół nocy. Nie udało mi się dosuszyć butów. Przydałyby mi się stuptuty. Może w nich nie napadałoby mi do środka obuwia. Łańcuch dobrze na tym wyszedł, bo umył się i już nie mielił piasku, chociaż pewnie wydłużył się o kilka milimetrów. Złapałem też luz w przedniej piaście. Wczoraj usłyszałem chrupanie piasku, więc pewnie czekają mnie wydatki.
Nie miałem ochoty na błotne kąpiele, więc omijałem terenowe odcinki szlaku Green Velo. Zresztą, mijając skrzyżowanie ze szlakiem, widziałem, w jak tragicznym stanie on się znajdował. Roboty leśne wszystko rozjechały.
Przemyśl skojarzył mi się z Wiedniem. Objechałem i obszedłem centrum miasta, podziwiając architekturę. Na pewno warto tam wrócić na dłużej, również dla rowerowego szlaku biegnącego po twierdzy.
Kawał drogi jechałem wzdłuż Sanu. Niestety nie było płasko, a gdy szlak odbił od rzeki, pojawiły się doliny i jeszcze więcej podjazdów. Czułem jednak nudę. Kwiecistą wiosną lub złotą jesienią byłoby co podziwiać. W sumie, to chciałem spędzić ten urlop w czasie jesieni, jak rok temu, ale natura inaczej to zaplanowała.
Pokonanie gór zabrało mi dużo energii i czasu. Na szczęście ostatnią prostą na północ miałem z wiatrem, bo cały dzień wiało chyba zewsząd. Za Dynowem zaczęło robić się ciemno. Akurat dotarłem do gospodarstwa agroturystycznego, obok którego była karczma, a w niej kilka podkarpackich specjałów.
Nadal nie spotkałem żadnego sakwiarza, ale za to zobaczyłem dziś pierwszego od startu kolarza.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / podkarpackie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Zagubiony w lesie, przemoczony w ulewie

  105.77  06:21
Padało w nocy. Poranek był chłodny. Od czasu do czasu pokropiło, ale bez szału. Kontynuowałem jazdę szlakiem Green Velo.
Lasy pod Józefowem wyglądały niczym z Puszczy Noteckiej. Jak ona za mną chodzi. Nie zdołałem jej odwiedzić przed urlopem i oto efekt. Potem było bez większych rewelacji. Utrzymywała się duża mgła, aż wrzuciłem na siebie kurtkę, bo zrobiło się chłodno.
Zacząłem skracać sobie drogę, gdy szlak leciał gdzieś w bok. Czasem to wychodziło, czasem nie. W Południoworoztoczańskim Parku Krajobrazowym dałem się zwieść łatwemu skrótowi przez lasy. Z początku wszystko szło zgodnie z planem – drogi zaznaczone na mapie istniały w rzeczywistości, ale im głębiej w las, tym ich istnienie stawało się coraz większą fikcją. Czasem zostawiałem rower i ruszałem w poszukiwaniu brakującej drogi i poza nieprzeniknionymi kniejami tylko jeden bunkier sugerował, że gdzieś w okolicy mogła kiedyś być droga. Sam bunkier jest jednym z kilku w tych lasach i prawdopodobnie wchodzi w skład bunkrów linii Mołotowa.
„Skrót” nie tylko wydłużył moją podróż, ale też ponownie zabłocił rower. Nie tak mocno, jak wczoraj, jednak łańcuch trzeszczał.
Dojechałem do wiosek przy granicy z Ukrainą. Nieodłącznym elementem tych stron są cerkwie, a im miejscowość mniejsza, tym ma ciekawszą architekturę. Nie zdołałem jednak sfotografować wszystkich, bo gdy po ostatnim zdjęciu skryłem się pod wiatą, aby obmyślić plan, zaczęło lać. Mój plan musiał stać się bardzo krótki. Opad przyszedł za wcześnie albo to ja za często się zatrzymywałem. Niewątpliwie obrane przeze mnie skróty również dołożyły swoją cegiełkę. Zostało mi kilkanaście kilometrów do hotelu. Myślałem, że dam radę, ale ulewa się wzmogła i cały przemokłem. Dojechałem na miejsce ostatkiem sił. W hotelowej restauracji oferowali szarlotkę, która osłodziła mi dzisiejsze niewygody.
Kategoria z sakwami, terenowe, setki i więcej, Polska / podkarpackie, Polska / lubelskie, kraje / Polska, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery