Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

terenowe

Dystans całkowity:42007.96 km (w terenie 9673.16 km; 23.03%)
Czas w ruchu:2242:17
Średnia prędkość:18.21 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:293114 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:120656 kcal
Liczba aktywności:510
Średnio na aktywność:82.37 km i 4h 32m
Więcej statystyk

Wiadukt w Wirach

  32.25  01:37
Kolejny wpis z tropików. Wyszedłem leniwie, gdy chmury obiecywały jakiś cień, ale i tak smażyłem się jak na patelni. Ruszyłem do Wirów, gdzie jest wiadukt kolejowy. Nie spodziewałem się takiego dzieła inżynierii tak blisko Poznania. W drodze powrotnej wjechałem do Wielkopolskiego Parku Narodowego, żeby trochę odetchnąć od skwaru. Oni serio likwidują ten park. Znikła wszelka infrastruktura. Pozostały chyba tylko te rozpadające się mostki.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / Fuji, terenowe, Wielkopolski Park Narodowy

Wieczorny Strzeszynek

  31.30  01:38
Wyszedłem ponownie wieczorem na jazdę nad Strzeszynkiem w towarzystwie Sylwii. Temperatura zaczynała nosić znamiona ludzkiej. Ktoś wpadł na debilny pomysł zrobienia głośnego koncertu na Strzeszynku. Powrót po zmroku.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, rowery / Fuji, terenowe, ze znajomymi, Polska / wielkopolskie

Zacieniony WPN

  46.80  02:23
Był upał, więc wybrałem się do Wielkopolskiego Parku Narodowego. Zwłaszcza że skończyłem remont gravela. Mostki na szlakach w parku są nadal zamknięte. Oczywiście zero informacji przed wejściem na szlak. Potem się dziwić, że ludzie ignorują zakazy. W sumie razem z infrastrukturą turystyczną znikły zakazy wjazdu rowerem, więc to wygląda jakby likwidowali cały park. Pewnie wkrótce rozpoczną wycinkę tych wstrętnych drzew.
Nie udało mi się uratować tylnej przerzutki. Nie wiem, może ją wymienię. Ostatnio wpadła mi w oko nowa grupa Shimano CUES. Jeszcze nie obsługuje klamkomanetek, ale to pewnie kwestia czasu. Błotniki też muszę poprawić, ale nie mogę wpaść na dobre rozwiązanie do zamocowania ich. Może szybciej wymienię bagażnik, bo ten jest krzywy i niefunkcjonalny. Jeszcze przednia piasta skrzypi, ale przez pewien czas da radę, bo wlałem w nią trochę oliwy.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / Fuji, terenowe, Wielkopolski Park Narodowy

Zacieniony klin

  42.85  01:57
Było gorąco, więc wyszedłem wieczorem. Nadal nie odpowiadała mi temperatura, więc zdecydowałem o jeździe w cieniu. Pojechałem do zachodniego klina zieleni, zaliczając trochę terenu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / GT, terenowe

Słoneczne wzgórze

  111.19  04:46
Było słonecznie z okresowym zachmurzeniem. Ruszyłem na poszukiwania słoneczników w poleconych Lisówkach. Na miejscu wyglądało na to, jakbym się spóźnił, ale spacer po pobliskim ściernisku wyprowadził mnie z błędu. Słoneczniki wciąż cieszyły oko.
Zaliczyłem trochę jazdy w terenie, odwiedziłem wieżę widokową i ruszyłem do Mosiny. Po drodze zmieniłem plany i dojechałem aż do Kórnika. W Poznaniu przejechałem się jeszcze po centrum, żeby dobić do setki, a i tak wyszło nieco więcej.
Remont gravela jest na finiszu. Wczoraj zrobiłem jazdę próbną. Przednie koło będę musiał wymienić, ale jeszcze jakiś czas wytrzyma.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / GT, setki i więcej, Wielkopolski Park Narodowy, terenowe

Koniec NC500

  109.34  06:59
Przestało padać wieczorem i do rana namiot prawie wysechł. Usunąłem kleszcze spod podłogi i ruszyłem. Było pochmurno, ale słońce wyjrzało kilka razy.
Chciałem ominąć krajówkę, więc wjechałem na szlak rowerowy biegnący przez lasy. Wszystko szło pięknie, aż na mojej drodze stanęła wycinka i zakaz wjazdu. Oni tam golą zbocza na potęgę, więc nawet nie chciałem próbować się prześlizgnąć. Nie chciałem wracać do punktu wyjścia, a na mapie był tylko niedostępny most kolejowy. Na zdjęciach satelitarnych wypatrzyłem inne przejście, które było chyba elektrownią wodną. Żaden zakaz mnie nie zatrzymał, choć już za plecami zobaczyłem jeden w drugą stronę.
Dalsza droga bez większych przygód. Za pierwszym podjazdem była panorama na piękną dolinę i chwilę pokropiło. Drugi podjazd również wiódł przez piękną dolinę z rezerwatem, spektaklem słonecznym i także zaczęło padać. Tym razem wydawało się, że poważnie, ale uciekłem spod chmury. Trzeci podjazd wyszedł poza szlak North Coast 500. Nie zauważyłem podczas planowania, że ten biegnie wybrzeżem. W sumie dobrze, bo potem był do pokonania podjazd na 626 m n.p.m., a znając szkockie stromizny, to robiłbym przerwę co 10 metrów. Ostatni podjazd to już formalność, bo po nim dotarłem do kempingu. Praktycznie dopiero jutro zjadę z NC500, ale do końca zatoki nie powinno być radykalnych zmian widoków, więc uznaję, że koniec nastąpił dzisiaj.
Aktualizacja do stanu mojego licznika Sigmy. Rano był tak blady, że ledwo coś dało się na nim zobaczyć, a w pobliżu nie było żadnego sklepu rowerowego. Pozostałby mi mało dokładny zapis trasy z Garmina, ale na szczęście, jak wyświetlasz zanikł, tak do wieczora powrócił do akceptowalnej czytelności. Taki niezbyt on wodoszczelny, zważywszy na to, że wczoraj nie padało jakoś mocno.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Niespodziewanie Skye

  82.64  05:45
Kolejny pochmurny dzień. Słońce wyszło tylko po to, żeby mnie przepędzić z namiotu. Łapanie kleszczy trochę mi zajęło, choć nie było ich tyle, co podczas felernej nocy, po której poddałem namiot dwuletniej kwarantannie. Z obecnym będzie ciężej.
Ruszyłem zgodnie z planem. Zaskoczył mnie znak zamkniętej drogi, ale go zignorowałem i okazało się, że były to tylko rozpoczynające się prace na odcinku pobocza. Jeden problem z głowy.
W trakcie podjazdu do tamy strzeliła szprycha. Wydawało się, że zabrałem za dużo zapasu wody, co ciążyło na tylne koło, ale pod koniec dnia nie zostało jej wiele. Miałem zapas szprych, a wystarczyło zdjąć tarczę hamulcową i znów mogłem jechać na prostym kole.
Droga asfaltowa biegła długo. Po pokonaniu przełęczy poleciała ostro w dół. Hamowanie nie było proste. Nie było proste też to, co czekało mnie dalej. Szkocja znów mnie zaskoczyła. Droga gruntowa pięła się niemal pionowo. Nie było szans na jazdę, choć minąłem mieszkańców na quadach i nie sprawiało im trudności pokonanie mojego koszmaru. Potem jeszcze spotkałem rowerzystę zjeżdżającego na MTB. Czyli jednak ktoś korzysta z tych szalonych szlaków. Szalonych, bo dalej pojawiły się kamienie, więc wciąganie roweru było jeszcze trudniejsze. Dostałem od tego wszystkiego odcisków. Jeden plus, że nie było upału ani ulewy.
Dalsza droga okazywała się wcale nie lepsza. O ile można to nazwać drogą. Czasem trawa, czasem luźne kamienie, całość poprzecinana strumieniami i pagórkami o absurdalnej stromiźnie. Adrenalina kilka razy zadziałała, gdy zaczynałem się osuwać z kamieniami. Zaskoczyło mnie, że szprychy dały radę. Nie dziwię się, że widziałem tylko jeden ślad roweru. Na szlakach z poprzednich dni tych śladów było po kilkanaście.
Skończyła się kolejna gehenna, wrócił asfalt. Spieszyłem się na prom, a pojawiły się absurdalnie strome podjazdy. Postój co chwila, bo aż brakowało tchu z wysiłku. Już Przełęcz Karkonoska jest przyjemniejsza. Do przeprawy promowej dotarłem niemal godzinę po ostatnim kursie według informacji na stronie przewoźnika. Nawet zacząłem się rozglądać za miejscem na obóz. Gdy jednak zjechałem na przystań, prom czekał z jednym pasażerem. Najwidoczniej była to sytuacja wyjątkowa. To kolejny sukces w tym porażającym dniu.
Znalazłem się na wyspie Skye. Miałem zarezerwowany nocleg na kempingu. Wiedziałem, że się spóźnię, a nie miałem zasięgu, żeby poinformować o tym obsługę. W dodatku stał przede mną ostatni podjazd z tymi niesłychanie stromymi odcinkami. Na szczęście udało mi się dodzwonić z przełęczy i nawet dojechać przed zamknięciem, dzięki czemu miałem czas na porządki. Na namiocie nie znalazłem już ani jednego kleszcza, ale za to na sakwie czekał taki dorosły. Zaczynam się bać spania we własnym domu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą, pod namiotem

Nieznośny obóz

  102.78  06:25
Poranek przyniósł chmury i chłód. Słońce wyjrzało tylko na chwilę. Z początku planowałem dostać się przez góry do jeziora Loch Ness, ale nie miałem ochoty na ponowne pchanie roweru, więc znalazłem informację o tej drodze i nie spodobała mi się. Szlak wyglądał na przejezdny, ale nawierzchnia z kamienia mnie odrzuciła. Ruszyłem w zupełnie innym kierunku.
Nie przejechałem daleko, a poczułem kapcia. Dziura wyglądała na wadę fabryczną. Załatałem ją i gdy już kończyłem, usłyszałem syk. Od razu wiedziałem, co to. Puścił wentyl, który już wcześniej nie podobał mi się. Jak dobrze, że zabrałem zapasową dętkę.
Wjechałem na krajówkę. Nie było najgorzej, choć Norwegowie wydają się być nieco cierpliwszymi kierowcami. Zjechałem na szlak. Był pusty, choć nie najwygodniejszy. Zaczęło też padać, jak prognozowali. Potem jeszcze kilka mżawek przeszło nad moją głową.
Po krajówce dostałem się do chyba jedynego w promieniu kilkudziesięciu kilometrów sklepu i znów wjechałem na szlak bez ludzi, biegnący wzdłuż jeziora. Potem znów krajówka, ale wieczorem ruch był mały. W końcu, na bocznej drodze zacząłem się rozglądać za noclegiem na dziko. Upatrzyłem sobie jedno miejsce nad jeziorem. Po śladach było widać, że ktoś wcześniej rozbijał się tam. Niestety był to chyba najgorszy dziki obóz, na jaki trafiłem. Kilka minut po tym, jak zacząłem się rozbijać, zainteresowałem sobą tysiące muszek. Walczyłem z nimi długo, a gdy wydawało się, że po zachodzie słońca przepadły – musiałem z nimi walczyć ponownie wewnątrz namiotu, bo dostało się do środka kilkaset tych gryzących, szatańskich stworzonek. Rano dopiero będę miał zabawę, bo znalazłem 4 kleszcze. Pewnie rozbiłem się w jakimś legowisku.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Szybki szlak po szkocku

  81.75  05:43
Obudziło mnie słońce, robiąc piekarnik z namiotu. Na odespanie szalonego dnia nie było mowy. Mozolnie spakowałem rzeczy z piekarnika i ruszyłem. Kawałek drogą z wczoraj, potem po szlaku.
Znając szkockie pomysły na wyznaczanie szlaków, przyjrzałem się uważniej planowi na dzisiaj. Budził zaufanie, więc ruszyłem w górę. Miałem w głowie, że najwyżej zawróciłbym w razie kłopotów.
Droga była znośnej jakości. Tutaj chyba nie ma szutrów – wszystko jest zazwyczaj wyłożone grubszym kruszywem. Jechało się dobrze. Po porannej spiekocie pozostało niewiele, bo gruba warstwa chmur przetaczała się po niebie. Nawet widziałem deszcz w oddali.
Im dalej, tym droga była mniej przyjemna. Pojawiło się kilka brodów, których już nie chciałem pokonywać w drugą stronę. Aż w końcu, za ostatnim, droga przepadła i pozostała… ścieżka, która nawet na MTB była trudna do pokonania. Wciąż było to dalekie do szlaku z wczoraj, ale znów wkopałem się. Dzisiaj wyszło 2,5 km pchania roweru.
Wróciła cywilizowana droga, a ja pomknąłem w dół. Tam wjechałem na drogę dla rowerów wzdłuż krajówki. Najpierw w górę do przełęczy, potem w dół. Widoki nie odbiegały za bardzo od tych, które widziałem podczas spacerów. Nie mogę tak ufać szkockim szlakom. Przez to, że mnie tak spowolniły musiałem spieszyć się do kempingu, gdzie okazało się, że moje poświęcenie było daremne, bo nikogo nie zastałem w recepcji. Był tylko domofon – miałem ponownie stawić się rano. W namiocie znalazłem kleszcza. Musiał się wczoraj dostać do środka na spodniach.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Szkockie Bieszczady z niespodzianką

  92.43  07:14
Poranek był pochmurny, ale długo się tym nie nacieszyłem, bo zrobiło się niemal bezchmurnie i upalnie. Nie wiedzieć kiedy słońce spaliło mi twarz.
Kemping leżący daleko od mojego planu przyniósł niespodziankę w postaci kolejnych widoków. Dzisiaj zorientowałem się, jak bardzo są podobne do Bieszczad. Minusem były dwa podjazdy. Przynajmniej przyniosły widoki, i to nie byle jakie.
Wróciłem do rzeki Dee. Szlak z wczoraj przepadł, ale pojawiły się nowe. Niestety jeszcze bardziej teoretyczne, bo trudno tu szukać oznaczeń szlaków. Najpierw po zboczu doliny, potem przez samą dolinę. Droga czasem nudna, czasem ciekawa. Przekroczyłem kilka niewymagających brodów, aż pojawił się taki, że trzeba było zdjąć buty. Na drugim brzegu okazało się, że niepotrzebnie, bo szlak odbił wcześniej. Zawróciłem i tu się zaczęła niespodzianka. Do tej pory jechałem drogą, ale szlak zmienił się w ścieżkę. Najpierw nawet przejezdną, potem zaczęła pokazywać charakter i wymóg posiadania lekkiego MTB. Dalej to już w ogóle jakość odleciała i widziałem wiele śladów pchanych rowerów. Pokonywałem mnóstwo cieków, kałuż, błota. Dobrze, że miałem nieprzemakalne buty, ale i tak był to dramat. Brak alternatyw stawiał mnie w złym położeniu.
Myślałem sobie: byle do przełęczy, potem: byle do wodospadu. Nic, nadal był to szlak bardziej pieszy niż rowerowy. Do tego brak zasięgu w telefonie i zbliżający się wieczór. Momentami zastanawiałem się po co mi to było. Gdy w końcu pojawiły się drogi, to nie były zbyt przejezdne. Nie chciałem zawracać, jak w Norwegii. Pokonywałem kolejne drogi. Czasem szersze, czasem węższe, po płaskim i po strasznych zboczach. Nierzadko musiałem pchać ciężki rower. Parę razy wywróciłem się czy zachwiałem niebezpiecznie na zboczu. Poza małymi brodami, na których najwyżej moczyłem buty czy musiałem ściągać sakwy, były do pokonania jeszcze dwa, które okazały się nieco głębsze. Rower stanął w połowie w wodzie, sakwy to samo, mnie się kończyły duże kamienie pod stopami, więc wody zrobiło się nad kolana, że nawet podwinięte spodnie zamoczyłem. Co za przygoda. Przynajmniej sakwy były szczelne.
Zaczęło zmierzchać. Temperatura spadła poniżej 10 °C. Ścieżki zaczynały zmieniać jakość. Czasem lepsze, czasem gorsze, ale w końcu doprowadziły mnie do mostu. Za nim uszczęśliwił mnie asfalt. Lichy, ale w końcu mogłem jechać. Wyliczyłem, że pchanie i ciągnięcie roweru trwało 8 km.
Wspomniałem już, że od wjazdu na nieszczęsną ścieżkę nie spotkałem ani jednego człowieka? Na kolejnych drogach również. Dojechałem do zarezerwowanego kempingu po północy. Rozbiłem się po cichu w świetle gwiazd.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, po zmroku i nocne, pod namiotem, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Kategorie

Archiwum

Moje rowery