Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

terenowe

Dystans całkowity:41251.12 km (w terenie 9388.38 km; 22.76%)
Czas w ruchu:2197:51
Średnia prędkość:18.23 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:286433 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:120656 kcal
Liczba aktywności:496
Średnio na aktywność:83.17 km i 4h 34m
Więcej statystyk

Ogród japoński w Mierzęcinie

  57.15  03:24
Prognoza deszczowego weekendu nie podobała mi się. Za to pod Szczecinem miało nie padać. Wpadłem na pomysł mikrowyprawy. Wsiadłem po pracy w pociąg i ruszyłem do Mierzęcina.
Było gorąco, choć czasem nachodziły jakieś chmury. Pojechałem prosto do parku pałacowego. Zostawiłem rower na parkingu pod opieką portiera i poszedłem na spacer. W ogrodzie japońskim były brama torii, mostek i altana. Obszedłem staw, obfotografowałem to, co rzucało się w oczy, przespacerowałem się jeszcze pod pałacem i ruszyłem dalej.
Jechałem na zachód. Wolałem ominąć krajówkę, więc wjechałem na boczną drogę, która doprowadziła mnie do szlaku na leśnych drogach. Trafiła się nawet niewielka wieża widokowa. Zaraz za nią był mostek, a potem koszmar. Piach, dużo piachu. O dziwo dało się jechać, choć zarzucało rowerem. Gdy wydostałem się do asfaltów, zrezygnowałem z dalszego terenu i pojechałem dalej krajówką.
Strzelce Krajeńskie trochę się zmieniły od mojej ostatniej wizyty. Zrobili częściowo wygodną ścieżkę przy murach miejskich, więc objechałem całe centrum. Kupiłem coś na kolację i ruszyłem drogą przez wioski, a potem przez las. W lesie drogę pokrywały kocie łby, więc jechało się mozolnie. Zastał mnie zmierzch, a droga zmieniła się w piach. Tym razem musiałem momentami pchać rower.
Postanowiłem skorzystać z programu „Zanocuj w lesie” przygotowanego przez Lasy Państwowe. Dotarłem nad jezioro, do miejsca, gdzie miało znajdować się obozowisko harcerskie. Na miejscu zastałem motocykle i wędkarzy. Było już ciemno, ale nie miałem ochoty tam zostawać. Pojechałem dalej i co chwila mijałem światła latarek. Jezioro odpadało, ale nie chciałem jechać nie wiadomo dokąd. Wjechałem wgłąb lasu po bezdrożu, znalazłem kawałek równego terenu i rozbiłem się na suchych liściach. Mogłem zabrać zatyczki do uszu, bo byłem nadal zbyt blisko wieśniaków puszczających głośną muzykę w środku nocy.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po zmroku i nocne, pod namiotem, Polska / lubuskie, terenowe, z sakwami, rowery / Fuji

Olsztyn Jurajski

  113.95  06:09
Zapowiadał się słoneczny dzień. Ruszyłem do Ogrodzieńca, do jedynej otwartej placówki pocztowej, żeby zjeść śniadanie. Potem po wiejskich drogach z dużą dawką podjazdów dotarłem do zamków w Bobolicach i Mirowie. Oba zostały ogrodzone, a zwiedzanie wymagało opłaty. Na tablicy informacyjnej zostało wyjaśnione, że właściciele mieli dość śmieciarzy i wandali, więc podjęli działania w celu ochrony tych zabytków.
Rowerowy Szlak Orlich Gniazd zmienił swój przebieg. Wjechałem na odcinek do Żarek, który był asfaltowy. Stary przebieg był piaszczystym koszmarem, więc jakiś plus, chociaż liczba aut i debilów na rowerach nadrabiała w irytowaniu.
Nie chciałem ryzykować, że szlak mnie wciągnie w piaszczystą otchłań, więc do Olsztyna pojechałem lokalnymi drogami. Całkiem sprawnie mi to poszło, więc kupiłem bilet wstępu do zamku i obszedłem kawałek ruin. Chmury, które pojawiły się przed południem, dawały kiepskie światło do zdjęć. Do tego spieszyłem się, więc szybko skończyłem zwiedzanie.
Ruszyłem w kierunku Częstochowy na spotkanie z Hubertem. Tak się złożyło, że miał w zapasie oponę. Bicie w starej było coraz bardziej odczuwalne i chciałem uniknąć kłopotów w trasie, gdyby opona pękła. Myślę jednak, że nie miałbym takich kłopotów ze znalezieniem opony, jak w Korei. Po wymianie koło z nowym bieżnikiem znów zaczęło mruczeć i kolejny problem miałem z głowy.
Przejechałem się po Częstochowie w poszukiwaniu jedzenia i ruszyłem na południe. Wpadł mi do głowy pomysł, żeby zobaczyć Wartę i odnaleźć Miłość. Wydłużyłem więc drogę przed dotarciem do noclegu.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / śląskie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, z sakwami, ze znajomymi, rowery / Fuji

Szlak Orlich Gniazd

  101.47  06:08
W końcu dojechałem do Krakowa. Po zmianie planów myślałem o ominięciu go, ale ciągnęło mnie, żeby poprzeciskać się między tabunami turystów. Przejechałem się po Rynku, potem skoczyłem pod Wawel. Poranne słońce zapowiadało upalny dzień.
Początkowo planowałem spędzić w Krakowie kilka dni. (Marzyło mi się nawet kilka tygodni, ale to może w przyszłym roku). Plan przekształcił się w Szlak Orlich Gniazd. Już raz pokonałem tę trasę i nie podobała mi się ilość piasku, który pokrywał dużą część dróg. Postanowiłem, że trochę skrócę sobie mękę i ominę parę odcinków.
Ruszyłem na północ znanymi drogami. Część nic się nie zmieniła, część przeszła dużą metamorfozę. Budowa obwodnicy utrudniła przejazd, ale poziom zaawansowania prac pozwalał przedostać się. Dojechałem do Doliny Prądnika, w której też dawno mnie nie było. Nic się nie zmieniła. Wymienili tylko drewniane mostki na betonowe. Na niebie pojawiły się chmury i trochę utrudniały robienie zdjęć.
Przez Ojcowski Park Narodowy pojechałem do Olkusza. Podjazdy w upalnym słońcu nie były miłe. W końcu wjechałem na Szlak Orlich Gniazd. Nie pamiętam już wszystkich dróg, ale wydawało mi się, że poprawili ich jakość. Było sporo szutrów. Nie zabrakło jednak i grząskiego piachu. Ominąłem kilka kolejnych odcinków, żeby skrócić dystans i nie nadziać się na piach.
Dostałem się do Smolenia. Z ciężkich chmur, które towarzyszyły mi od Olkusza zaczęło lać. Schowałem się pod wiatą przy zamku Pilcza. Podczas poprzedniej wizyty zastałem tylko ruiny, ale parę lat temu zrekonstruowali kilka ścian i udostępnili go za opłatą. Było już zamknięte, więc tylko przespacerowałem się do bram, gdy właśnie zaczęło wychodzić słońce. Deszcz zbliżał się ku końcowi.
Kolejne podjazdy, które nie zapadły mi w pamięci, spowalniały podróż. Poczułem jednak bicie w tylnym kole. Jeszcze rano zauważyłem, że bieżnik zużył się do warstwy antyprzebiciowej, ale teraz dostrzegłem naderwany splot i wybrzuszenie z boku opony. Szkoda, że podróżuję po Polsce i wszystkie sklepy pozostaną zamknięte do poniedziałku.
Ostatni teren i grząski piach. Dojechałem do Podzamcza. Akurat zaczęło kropić z kolejnej chmury. Pojechałem do chyba ostatniej dostępnej dzisiaj kwatery. Poprzednim razem też nocowałem w okolicy.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / małopolskie, Polska / śląskie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, z sakwami, Dolina Prądnika, rowery / Fuji

Czarny bocianie

  59.66  03:10
Po nocnej ulewie nie było ani duchoty, ani upału. Po niebie wędrowały chmury, więc i temperatura dawała się znieść. Kontynuowałem podróż do Krakowa.
Do Zatoru nie było nic ciekawego. Za miastem wjechałem na drogi wśród stawów. Tak się złożyło, że wypatrzyłem liska. Próbowałem go podejść, ale już się nie pokazał. Za to coś wystraszyło ptaki – lisek lub ja. Odleciało kilkanaście i zostały dwa: bociany czarne. Pierwszy raz je widziałem. Tak poza nimi były łabędzie, czaple, kaczki, mewy i pewnie wiele innych.
Trzeba było przekroczyć Wisłę. Nawigacja kierowała mnie na most kolejowy. Wyremontowany, żeby piesi i rowerzyści mogli bezpieczniej poruszać się po nim, ale był też napis zakazujący poruszania się. I tak nie miałem większego wyboru, bo przeprawa promowa, znajdująca się nieco dalej, była nieczynna, a mieszkańcy nie zgadzają się na budowę mostu drogowego, co demonstrują na przydomowych transparentach.
Przejechałem się kawałek po Wiślanej Trasie Rowerowej. Odcinek szutrowy stracił na jakości od mojej poprzedniej podróży po nim. Parę wiosek dalej wjechałem na odcinek leśny, który piął się w górę. Tam zobaczyłem zamek Tenczyn, który miał być dzisiejszą atrakcją, ale upraszczanie trasy pokrzyżowało mi plany.
Została mi już tylko prosta droga z kilkoma widokami i polem słoneczników. Pokonałem ją wielokrotnie, gdy spędzałem wakacje w Krakowie. Dojechałem do kolejnego noclegu. Wychodził taniej niż cokolwiek w Krakowie, więc podróż z Bielska-Białej do miasta królów rozłoży się na 3 dni. Ale nie to jest moim celem.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / małopolskie, terenowe, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, z sakwami, rowery / Fuji

Pokonany przez zaspy

  80.60  05:36
W nocy grzała mnie koszulka z wełny merino, więc o tyle było mi ciepło. Niewygodą była zsuwająca się opaska na oczy, bo mam jasny namiot, a widno robi się bardzo wcześnie.
Mżyło nad ranem, więc spakowałem mokry namiot. Z czasem mżawka przerodziła się w deszcz ze śniegiem, a potem w śnieg. Szybko topniał, ale ładnie wyglądał na tle krajobrazów.
Zjadłem śniadanie w kempingowym bufecie (100 koron za szwedzki stół). Nocleg kosztował mnie tylko 150 koron. Co kemping, to cena niższa, choć dalekie to do naszych cen. Norweg na recepcji mówił trochę po polsku, bo ma polską żonę.
Zorientowałem się, że zdjęcie zrobione wczoraj pokazywało przebieg szlaku nr 4 właśnie po słonecznej części doliny. Z jednej strony dojechałem do Geilo bez robienia niepotrzebnych podjazdów, a z drugiej pewnie miałbym więcej szans na znalezienie obozu na dziko.
W towarzystwie prószącego śniegu wjechałem na 1000 m n.p.m. Po drodze zwróciłem uwagę, że wiosna jeszcze nie dotarła w tamte strony. Drzewa były wciąż gołe. Czego się jednak spodziewać po dolinie pełnej śniegu? Temperatura wahała się od 4 do 8 °C, niezależnie od wysokości. Za to im wyżej, tym więcej leżało śniegu.
Na skrzyżowaniu, od którego zaczynał się mój szlak, zobaczyłem znak informujący o osuwisku. Bałem się, że to na mojej trasie, ale dotyczyło to krajowej drogi nr 7. I tak nie był to mój cel, jak wtedy sądziłem. Wjechałem zadowolony na Rallarvegen, po którym miał także biec Krajowy Szlak Rowerowy nr 4, tak przeze mnie katowany od kilku dni, jednak żadnych tabliczek nie minąłem. Całkiem dobrze się jechało, śnieg ustał, nawet wyszło słońce, widoki były rewelacyjne, aż zaczęły się schody, a właściwie zaspy. Powinienem był odpuścić gdzieś przy trzeciej, ale nie, uparłem się, że dam radę. Po śladach na śniegu widziałem, że nie byłem jedynym śmiałkiem, tylko mój poprzednik odpuścił dwie zaspy wcześniej. Stąd też widziałem ślad powrotny, sądząc, że da się pokonać cały szlak. Ja jednak uważałem się za sprytniejszego i wykorzystałem nasyp dawnej linii kolejowej.
Poddałem się na tunelu zakopanym w zaspie. Przemoczyłem buty, bo śnieg dostawał się do środka. Przynajmniej większość drogi powrotnej miałem z górki. Jazdę drogą krajową – jako alternatywę – musiałem odpuścić ze względu na wspomniane osuwisko, więc pojechałem na stację kolejową. Było tam pusto i poza elektroniczną tablicą z najbliższymi pociągami nie było żadnego rozkładu. I tak już nic nie jechało tego dnia.
Wróciłem do punktu wyjścia, czyli kempingu. Po drodze pojawił się deszcz ze śniegiem. Choć był niewielki, to podstępnie przemoczył mi rękawice i nie oszczędził butów wilgotnych już od śniegu. Na recepcji poznałem żonę Norwega z porannej zmiany. Dostałem kilka wskazówek, wypiłem gorącą herbatę i rozbiłem mój przemoczony poranną mżawką namiot. Przynajmniej wieczorny deszcz ze śniegiem ustał, gdy kończyłem z obozem.
Informacje o norweskich drogach można znaleźć na vegvesen.no. Brak tam wzmianki o osuwisku w Måbødalen, więc dziwne, że ten znak stał na skrzyżowaniu. Nie znalazłem też w internecie żadnej wzmianki o osuwisku. Trochę jednak głupio byłoby wracać całą tę drogę, gdyby osuwisko faktycznie istniało, tylko nikt nie wprowadził do systemu takiej informacji.
Informacje o kolei można sprawdzić na vy.no. Ceny są oczywiście wysokie, a do tego mało jest połączeń, których potrzebuję. Jako ciekawostka, na odcinku Myrdal – Upsete i tak musiałbym skorzystać z kolei, bo w ten sposób skonstruowano szlak rowerowy. Tylko ten odcinek to grosze, a jazda spod początku szlaku to już większy wydatek (wliczony jest koszt dwóch przewoźników oraz koszt przesiadki). A i rower liczy się jak za dziecko, jeśli dobrze przetłumaczyłem informacje na stronie.
Szlak rowerowy, którym jechałem, ma się otworzyć dopiero w połowie czerwca. Głowię się teraz, jak przedostać się dalej w kierunku Bergen. Mój plan właśnie wymaga sporej korekty.

Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, pod namiotem, po dawnej linii kolejowej, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Pięciogwiazdkowy kemping

  99.18  07:23
Obudziłem się w porze, gdy zwykle jestem spakowany i ruszam w drogę. Mimo to w końcu poczułem, że wyspałem się. Tym razem nie padało ani w nocy, ani nad ranem, a poranek był pochmurny. Może dlatego zaspałem, bo zwykle budziło mnie ciepło bijące od słońca.
Zdałem sobie sprawę, że dolina, przez którą jechałem, wyglądała jak Park Narodowy Daisetsuzan w Japonii. Szlak rowerowy nr 4 biegł głównie drogą krajową nr 7 o nawet niewielkim ruchu, zbaczając czasem na szutry. Tam już było pusto, ale często pod górę. Z kolei na asfaltach wiało, więc nie dało się wyciągnąć jakiejś lepszej średniej.
Chyba trwał jakiś zjazd amerykańskiego muzeum, bo ciągle mijały mnie stare auta niczym z amerykańskich filmów. W kilku miejscowościach parkingi były ich pełne. Tylko strasznie zatruwały powietrze.
Temperatura przez większość dnia utrzymywała się na poziomie 17 °C. Dopiero po południu wyszło nieprzyjemne słońce i podskoczyło do 20 °C. Do tego od miasteczka Gol musiałem jechać pod słońce.
Zorientowałem się, że szlak nr 4 poleciał inną drogą niż było to na mapie osm.org. Komplikowało to sprawę o tyle, że droga mi się wydłużyła względem pierwotnego planu. Do tego dużo podjazdów spowalniało mnie. Przynajmniej miałem widoki. Szkoda, że szutry były bardziej na fatbike'a, bo momentami ciężko się jechało. Na koniec nawet zgubiłem szlak, bo nie widziałem już tabliczek.
Zbliżała się pora rozbicia obozu. Nie znajdowałem niczego, więc zajrzałem do kempingu po drodze. Już pięć gwiazdek obok nazwy mnie zaniepokoiło. Dowiedziałem się, że zapłaciłbym 400 koron za noc w tym luksusie (na popularność jednak nie narzekali). Pojechałem szukać szczęścia dalej.
Droga przez wietrzną dolinę wieczorem po zacienionej stronie to przepis na zimno. Potem doszły podjazdy, nawet dużo podjazdów. Cały czas mijałem ogrodzone ziemie albo znaki zakazujące obozowania i ani skrawka miejsca odpowiedniego na namiot. Tyle się naczytałem, jak łatwo jest nocować na dziko w Norwegii, ale tu wszystko jest prywatne. To już na Islandii było łatwiej.
Ostatecznie dojechałem do kolejnego na trasie kempingu, w miasteczku Geilo na wysokości 760 m n.p.m. z widokiem na ośnieżone szczyty i temperaturą 6 °C. Recepcja była już zamknięta. Na szczęście sanitariaty nie były otwarte wyłącznie dla szczęśliwców z kluczami (a nadal byłem jedynym śpiącym w namiocie), więc rozgrzałem się gorącym prysznicem.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Zamknięty most

  96.59  06:40
Tej nocy nie padało, choć krótki deszczyk nad ranem dał mi do zrozumienia, że pora wstawać. Tylko te 8 °C w namiocie mnie nie przekonywało. Jednakże była to najlepsza noc, bo nikt nie łaził pod namiotem, nie gadał, nie palił. Słyszałem tylko ptasie radio, a co godzinę inny ptak przejmował mikrofon.
W końcu trafiłem na czynne markety, więc obejrzałem dostępne produkty i ceny były dużo lepsze niż na stacjach benzynowych. Jako ciekawostka, w cenie napojów w butelkach plastikowych jest kaucja 3 koron za dużą butelkę i 2 koron za małą. Potem takie butelki można zwrócić w automacie w zamian za bon. A cenę końcową przy płatności gotówką zaokrąglają, więc pewnie nie dostanę na pamiątkę øre, odpowiednika naszych groszówek.
Dostrzegłem pierwsze ośnieżone szczyty, co nie napawa optymizmem. Wjechałem na kolejną prywatną drogę na szlaku. Znów szutry i dużo podjazdów. Gdzieś na tych wybojach zgubiłem butelkę z wodą, a prawie też nowe okulary, bo na podjazdach wygodniej jest bez nich i zbyt luźno wisiały przy kierownicy. Tak się zastanawiałem, kiedy je zarysuję i szybko do tego doszło.
Obiad zjadłem na przystanku autobusowym z wiatą, których jest niewiele, by się schować. Akurat znów zaczęło kropić, bo poranny deszczyk wracał co jakiś czas. Do tego na horyzoncie widziałem mgłę, która przyniosła ochłodzenie. Przed południem było 14 °C, w południe 17 °C z miejscowymi przejaśnieniami, ale po południu spadło do nieco ponad 11 °C i już tak się utrzymało do końca dnia.
Droga krajowa nr 7 była strasznie ruchliwa, ale nie jechałem nią długo. Prowadził mnie Krajowy Szlak Rowerowy nr 4, który ciągnął mnie bocznymi drogami, nie zawsze dobrej jakości. No i szlak zaprowadził mnie w kozi róg, bo dojechałem do mostu w trakcie remontu i nie było innego wyjścia, jak zawrócić. Gdybym nie kombinował i jechał zgodnie z planem, który – o dziwo – uwzględniał zamknięcie mostu, to mógłbym dotrzeć gdzieś dalej, prawda? Nic bardziej mylnego, bo mapy.cz, które wytyczyły mi trasę na Nordkapp, wybrały jakiś objazd i skończyłem na zakazie wstępu. Myślałem, że przyczyną takiego udziwnienia był tunel, ale nie, droga krajowa na tamtym odcinku była ich pozbawiona, więc pozostaje to zagadką. Przynajmniej ruch zmalał wieczorem.
Nie mogłem znaleźć miejsca pod namiot, więc zatrzymałem się na małym kempingu. Pani obsługująca ten przybytek wyjaśniła, że ta żółta tabliczka, której nie dało się zauważyć z chodnika informowała o zamknięciu mostu. Powiedziała, że upomni tych durniów, jak się wyraziła, żeby umieścili tabliczkę także na szlaku rowerowym, aby rowerzyści mieli świadomość o braku przejazdu.
Dużo Polaków w tej Norwegii. Widuję polskie tablice rejestracyjne, słyszę polską mowę, a dzisiaj w markecie znalazłem produkty importowane prosto z Polski.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Pierwszy tunel

  102.15  07:24
Zmierzch tu późno zapada, bo o godz. 22 było jeszcze widno. Porządnie lunęło w środku nocy. Aż martwiłem się, czy namiot to wytrzyma. Ulewa do rana ustała, a namiot spisał się. To już w Austrii padało mocniej, kiedy jeden szef zaczął przeciekać (pomijam, że obudziłem się wtedy w kałuży).
Drugi dzień wyprawy przyniósł kolejne niespodzianki. Było pochmurno z temperaturą 12 °C. Przynajmniej wiatr był mniej odczuwalny. Wjechałem na kolejną drogę na nasypie dawnej linii kolejowej, choć wysypaną szutrem. Tam też przejechałem przez pierwszy w Norwegii tunel, więc mogę uruchomić licznik pokonanych tuneli.
Wyglądało na to, że było jakieś święto, bo żaden market nie był otwarty. Śniadanie zjadłem na stacji benzynowej. Hamburger za 100 koron, ale była to najsmaczniejsza kanapka, jaką jadłem. Znalazłem też butlę z gazem – 150 koron, o 50% drożej niż w markecie, ale nie mogłem ryzykować brakiem kolacji, skoro wszystko pozamykane.
Od czasu do czasu kropiło. W południe temperatura skoczyła do 17 °C. Trafiłem na pierwsze krawężniki, więc wczoraj za mocno zachwalałem Norwegię, bo miejscami nie różni się od Polski. Wjechałem na pierwszą drogę dla rowerów, a myślałem, że są tu tylko współdzielone ciągi pieszo-rowerowe, analogicznie do braku przejazdów dla rowerów. Minąłem też pierwszego sakwiarza. Za to rowerzystów spotkałem każdego rodzaju.
Po południu temperatura przekroczyła 22 °C, bo pojawiło się nieznośne słońce (choć lepsze to niż deszcz). Było tak gorąco, że zmieniłem buty na lżejsze. Wiozę około 45 kg majdanu według wagi na lotnisku (z rowerem), ale mam raczej wszystko, co potrzebne. Już nawet zdążyłem zaszyć rozdarte spodnie.
Za miastem Drammen wjechałem na Krajowy Szlak Rowerowy nr 4. Wydawał się przyjemny, póki nie zmienił się w szuter i nie poleciał jakimiś górami. Aż zacząłem rozważać powrót i jazdę okrężną drogą. Wytrwałem i znalazłem po drodze kilka atrakcji. Gdyby nie mój ograniczony czas, to może zobaczyłbym jeszcze więcej.
Szlak biegł wciąż po szutrach. Pojawiła się informacja, że dalej prowadzi po prywatnej drodze lub ziemi (nawet się nie zatrzymałem, żeby dokładnie przetłumaczyć tabliczkę z norweskiego), ale były to olbrzymie połacie lasów. Akurat trafiłem na właściciela tych ziem, który był tak miły, że zaproponował mi rozbić się nad rzeką. Niestety otrzymana instrukcja dojazdu była zbyt ogólna, bo nic nie znalazłem, więc rozbiłem się na cichej polanie niedaleko drogi.
Kategoria kraje / Norwegia, za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, setki i więcej, pod namiotem, po dawnej linii kolejowej, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Włodawski deskal

  124.38  06:49
Rozważałem wycieczkę z udziałem pociągu, ale ostatecznie nie chciało mi się wstawać przed piątą. Cienko w tych stronach z wygodnymi połączeniami kolejowymi. W zeszłym roku odkryłem deskale. Widziałem jeden w Wielkopolsce, do lubelskiego też chciałem dojechać, ale wybrałem wtedy zły dzień. W końcu zdecydowałem się pokonać całą trasę do Włodawy, gdzie znajdował się najbliższy deskal.
Wczoraj trochę popadało. Dzień był częściowo pochmurny i ciepły. Wiało z północy, nieco mocniej niż się spodziewałem. Od Sawina spróbowałem jechać drogą wojewódzką, bo lokalna sieć dróg to istny labirynt. Kompletnie nie opłaca się nimi jechać na długie dystanse.
Pomyślałem, żeby na chwilę zjechać z głównej drogi. Niestety skręciłem za wcześnie. Chcąc wrócić na właściwy tor bez zawracania, wjechałem do lasu. Z początku obiecujące drogi okazywały się drogami zrobionymi pod wycinkę drzew i kończyły się na bagnach i mokradłach. Wróciłem do punktu wyjścia, a potem do wojewódzkiej. Przynajmniej widziałem kolejnego łosia i kilka zaskrońców. Aż dziwne, że przez 30 lat nie miałem takiego szczęścia.
Skusił mnie napis Żółwiowe Błota w Garminie. Niestety tym razem pokonała mnie piaszczysta droga, a do rezerwatu i tak pewnie nie dojechałbym, bo nikt jeszcze nie wyrysował szlaków ani nawet dróg na mapie, więc jak zwykle jeździłbym po omacku.
Dojechałem do Włodawy. Deskala nawet nie musiałem szukać, bo sam się odnalazł. Dół wyglądał kiepsko, bo jak to w mieście, ktoś wysmarował głupoty na budynku i pewnie zamalowywali je na szybko w dniu powstania dzieła. Deskal powstał z okazji Festiwalu Trzech Kultur.
Objechałem kawałek centrum. Zobaczyłem trzy świątynie różnych kultur, rzuciłem okiem na polsko-sowiecki pomnik, obecnie wysmarowany czerwoną farbą i szpecący widok rewitalizowanego (czyt.: zalanego betonem) rynku.
Ruszyłem w kierunku dworca PKP, jak sugerowało kilka znaków w mieście. Kursy pasażerskie są realizowane zaledwie parę razy w roku, ale najwidoczniej nie przeszkadza to w posiadaniu własnych znaków. Nie chcąc wracać po własnym śladzie spod dworca, pojechałem leśnymi drogami. Tak mnie wywiodły wgłąb lasu, że zacząłem jechać po omacku, znów trafiając na bajorka. Zatrzymała mnie nawet straż graniczna, bo szukali kilku nielegalnych imigrantów. Dostałem wizytówkę, żeby dać znać w razie dostrzeżenia czegoś.
Trafiłem na czerwony szlak rowerowy, który biegł do trójstyku granic (byłby moim czwartym trójstykiem), ale miałem dość terenu, więc zostawiłem tę atrakcję na okres funkcjonowania linii kolejowej Chełm – Włodawa.
Sobibór mnie przestraszył, bo dowiedziałem się, że zimą był zakaz poruszania się po miejscowościach przygranicznych, a ktoś nie zdjął znaku, który wciąż niepokoi przejezdnych.
W Woli Uhruskiej wjechałem na wzgórze widokowe. Była też niewielka wieża widokowa, ale obwiązana łańcuchem i raczej nie pokazywała wiele ponadto, co było widać między drzewami. Potem trochę pobłądziłem po lokalnych wzgórzach. Spotkałem dwa psy. Jeden bardzo sympatyczny, drugi szczekacz. Ten sympatyczny brał pyskiem za fraki szczekacza, żeby się na mnie nie rzucał. Na koniec przejechałem się przez kawałek lasu w Chełmskim Parku Krajobrazowym.

Kategoria Chełmski Park Krajobrazowy, kraje / Polska, Polska / lubelskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Trek

Przez Skierbieszowski Park Krajobrazowy

  106.00  05:53
Wyciągnąłem mojego Treka, bo od zimy trochę zardzewiał i musiałem go odratować. Wilgotna szopa mu zdecydowanie nie służy. Przydałby się własny garaż.
Na dzisiaj zaplanowałem zobaczyć wąwozy pod Krasnymstawem. Pogoda była niezmienna od kilku dni, tylko temperatura coraz wyższa. Powoli coraz ciężej się jeździ, a słońce, nie wiedzieć kiedy, zdążyło opalić mi pół twarzy.
Miałem jechać bocznymi drogami, ale coś mnie podkusiło, żeby zobaczyć przylaszczki w lasach pod Zawadówką. Zamiast nich ujrzałem wykarczowany las wzdłuż leśnej drogi, którą wyremontowali jesienią.
Dojechałem do Skierbieszowskiego Parku Krajobrazowego. Najpierw odnalazłem ruiny zamku Trojanów, potem rzuciłem okiem na pałac Kickich i ruszyłem pieszym szlakiem, który po wzgórzach doprowadził mnie przez kilka punktów widokowych do miejsca, które opisane zostało jako początek Drogi św. Jakuba. Prawdopodobnie z inicjatywy lokalnego hotelu, który także stworzył sieć szlaków mylnie oznaczonych muszlą – z początku myślałem, że tam faktycznie przebiega ten właściwy szlak.
Rzuciłem jeszcze okiem na pobliski wąwóz, który był strasznie grząski, więc nie odkryłem go całego. W dodatku skończył mi się zapas wody, więc zrezygnowałem z planu objechania okolicy w poszukiwaniu większej liczby wąwozów i zacząłem rozglądać się za wodą. Ludzie gdzieś się pochowali, ale za to udało mi się znaleźć czynny sklep. Chyba jedyny w całym powiecie.
Do Chełma wróciłem częściowo po szlaku Green Velo, częściowo po rozlatującej się pierwszej w mieście drodze dla rowerów. Wyjątkowo dzisiaj spadło o kilka kropel więcej niż podczas ostatniej wycieczki.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery