Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

z sakwami

Dystans całkowity:57561.07 km (w terenie 3060.85 km; 5.32%)
Czas w ruchu:3379:59
Średnia prędkość:16.83 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:434485 m
Maks. tętno maksymalne:125 (63 %)
Maks. tętno średnie:158 (80 %)
Suma kalorii:60871 kcal
Liczba aktywności:667
Średnio na aktywność:86.30 km i 5h 06m
Więcej statystyk

Solińskie Zakopane

  90.07  04:52
Dosyć łażenia po górach, bo nóg nie czuję. I tak prognoza pogody wygląda źle. W nocy popadało, po niebie wciąż snuły się chmury. Ruszyłem szutrowym szlakiem wzdłuż rzeki Wetlina. Potem wojewódzką do Soliny. Słońce zaczęło przypiekać, a na drodze spotkałem przekrój gruzów z całej Polski. Jak można taki złom dopuszczać do ruchu?
O Solinie gdzieś przeczytałem, że przypomina Zakopane i dzisiaj się o tym przekonałem. Ludzi i tandety było co nie miara. Nie pojmuję, co przyciąga turystów. Nawet jedzenie jest drogie, zwłaszcza pozycje z Bieszczadami w nazwie, a spróbowałem cepelinów bieszczadzkich i bardziej smakowały mi na Podlasiu, gdzie nazywają je kartaczami.
Dojechałem do Leska, gdzie nad horyzont dotarła ciemna chmura. Grzmiało i błyskało. Wkrótce zaczęło padać. Schroniłem się w przydrożnym barze, gdzie skusiłem się na proziaka, czyli bułkę na sodzie podawaną zwykle z masłem z czosnkiem niedźwiedzim. Ale one są maleńkie. Teraz rozumiem, czemu widziałem je zwykle w sekcji przystawek.
Większa chmura przeszła, ale nadciągała kolejna. Ciapało, czasem popadało mocniej, to chowałem się pod zadaszeniem, ale nawet nie zakładałem ciuchów od deszczu. Temperatura w końcu spadła do przyjemnych 20 °C.
Od Sanoka jechałem krajówką, byle zdążyć do hostelu. Deszcz się wypadał i można było dojrzeć jakieś widoki, ale gonił mnie czas. Po dotarciu odwiedziłem jeszcze lokalną karczmę, gdzie mieli knysze z ziemniakami i czosnkiem niedźwiedzim. Farsz był bardzo zielony, ale smaczny.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, wyprawy / Bieszczady 2023, z sakwami, terenowe

Połonina Wetlińska

  28.88  01:29
W końcu jakieś zaskoczenie. W nocy popadało, a nad ranem parę chmur kręciło się po niebie, dzięki czemu nie było aż tak gorąco. Zjadłem śniadanie i pokonałem dwa znajome podjazdy z serpentynami, dostając się do miejsca noclegu. Zostawiłem rower i poszedłem na przystanek autobusowy. Nie miałem sił na długi dystans. Spóźniłem się 2 minuty, odczekałem z 20 i już kończyłem rezerwować miejsce w autokarze jadącym godzinę później, gdy nadjechał spóźniony bus.
Początkowo planowałem ruszyć szlakiem czerwonym z Brzegów Górnych, ale szlak żółty od Przełęczy Wyżnej miał mniejsze przewyższenie. Tam też zacząłem wędrówkę. Szlak był wydeptany, do tego minąłem hordy ludzi. Na szczycie było ich jeszcze więcej. Zachmurzenie stało się całkowite, zruszył się wiatr. Widoki już tak nie zachwycały, jak wczoraj.
Kontynuowałem szlakiem czerwonym, zostawiając Połoninę Caryńską na okazję kolejnej wizyty w Bieszczadach. Szlak stawał się coraz mniej zadeptany, bo dystans do najbliższego parkingu szybko rósł. Zaczęło kropić, ale miałem lekką, choć nieoddychającą pelerynę, którą dostałem od zatroskanego Japończyka. Wystarczyła, by uchronić elektronikę przed przemoknięciem.
Opad kilka razy powrócił z różną intensywnością. Dzisiaj zamiast latających mrówek było mnóstwo podlotów. Szlak robił się coraz bardziej dziki, gdy ścieżka kurczyła się, a roślinność przewyższała turystów. Im bliżej Smereka, tym spotykałem mniej ludzi. Deszcz dodatkowo rozmiękczał glinianą ścieżkę, która momentami nie dawała pewności na bezpieczne zejście. Było ślisko, a moje buty nadawały się tylko do prania. Na szczęście dzisiaj nie zaliczyłem żadnej wywrotki. Po powrocie zjadłem fuczki, czyli placki z kapusty kiszonej. Takie kwaśniejsze placki ziemniaczane.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, wyprawy / Bieszczady 2023, z sakwami

Tarnica

  47.76  03:07
Kolejny dzień bez zaskoczenia. Miałem do wyboru cofnąć się kawałek po drodze z wczoraj lub pojechać po szlakach. Zaledwie 100 m różnicy w pionie, więc wybrałem nową trasę. Zaczęło się grubym szutrem i, poza stromym odcinkiem pokrytym asfaltem, reszta drogi wyglądała niemal identycznie. Było gorąco, jusznice atakowały, kamienie wyślizgiwały się spod kół. Wjechałem na kawałek pokonany przed kilku laty. W końcu też udało mi się znaleźć otwarty sklep. Potem widziałem jeszcze ze dwa zanim znalazłem się u celu.
Miałem rezerwację na dwie noce, ale pani coś pokręciła i za dużo osób miało przyjechać. Zasugerowała zapytać u sąsiada. Był dostępny pokój, ale tylko na jedną noc. W sumie tyle mi wystarczało, więc poszedłem na rękę roztrzepanej gospodyni.
Został mi kawał dnia. Zapakowałem plecak i ruszyłem pieszo na szlak. Ludzi było okropnie dużo. Szlak był strasznie zadeptany, czego nie spodziewałem się. Dla kontrastu szlak do źródła Sanu był ledwo widoczny w wysokiej trawie. Nie mam kondycji do wspinaczki, ale gdy pojawiły się widoki, znalazły się i siły, by wejść na szczyt. Skrzydlate mrówki trochę natarczywie utrudniały ostatnie podejście. Widoki ze szczytu Tarnicy nie różniły się wiele od tych na drodze na górę. Szybko więc zszedłem do przełęczy. Tam łączyło się kilka szlaków. Zdecydowałem się wrócić na około, przez Ustrzyki. Dopiero wtedy bieszczadzkie krajobrazy zachwyciły mnie. Tarnica z Tarniczką widoczne z Szerokiego Wierchu wyglądały jak malowane. Powinienem częściej wychodzić w góry.
W Ustrzykach odwiedziłem jedną z restauracji. Lokalne dania nie ciekawiły tak bardzo. Rozważałem powrót busem, ale już nic nie jeździło, a taksówka pewnie kosztowałaby majątek, więc zrobiłem sobie spacer przed zmrokiem. Straż graniczna działa intensywnie na tym obszarze, sprawdzając każdego poruszającego się drogą, więc pewnie nawet nie złapałbym stopa, gdyby ktokolwiek jechał do Wołosatego.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Bieszczady 2023, z sakwami

Ustrzyki Dolne

  95.35  05:29
Kolejny gorący dzień. Ruszyłem na poszukiwania serwisu rowerowego. Udało się za czwartym razem. Wymieniłem tylne koło, które sprawowało się coraz gorzej, i opony – przednia prześwitywała, a tylna miała być tylko opcją awaryjną. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem, bo nowe koło słabo się kręciło. Po wielu bojach serwisanci doszli do wniosku, że tak ma być i łożysko musi się wyrobić. Mam ostatnio pecha do serwisów.
Straciłem mnóstwo czasu. Było daleko po południu, gdy w końcu ruszyłem. Akurat słońce stało się nieznośne. Dzisiaj miałem nieco więcej szczęścia do cienia. Na krajówce nie było zbyt dużego ruchu. Najgorszymi kierowcami byli ci z ukraińskimi i słowackimi blachami.
Poza spowalniającym mnie kołem pojawiło się trzeszczenie podczas nacisku na pedały. Z początku sądziłem, że to coś w korbie, ale trzeszczało na nierównościach, gdy nie pedałowałem. Mam nadzieję, że to tylko piasek gdzieś przy piaście, bo z takim zestawem problemów nie udałoby mi się sprzedać tego grata.
Na dzisiaj zabrakło atrakcji. Dotarłem do Ustrzyk Dolnych, gdzie udało mi się znaleźć czynną restaurację. Dzisiaj spróbowałem hryczanyków – kotletów z kaszy gryczanej i mielonego mięsa. Mieli strasznie długi czas przygotowania, co w połączeniu z późnym startem spowodowało, że złapał mnie zmierzch. Mijałem kolejne kontury cerkwi i widoki, których nie mogłem uchwycić na zdjęciu. Ostatni podjazd pokonałem o zmroku, ale niedźwiedzi nie spotkałem żadnych.

Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, wyprawy / Bieszczady 2023, z sakwami

Arboretum w 20 minut

  126.35  06:20
Kolejny gorący dzień. Ruszyłem do Tarnogrodu. Było sporo borów pełnych kwitnących wrzosów i niekończących się pagórków. Potem droga do Sieniawy pod słońce, bez grama cienia, że na liczniku wybiło 36 °C. W dodatku jeden odcinek był tak koszmarny, że pękła szprycha. Po zbadaniu koła znalazłem urwane aż dwie.
Niedziela przyniosła kolejne problemy, bo w Sieniawie wszystkie sklepy i restauracje były pozamykane. Na szczęście trafiłem na bar, gdzie mogłem coś zjeść. Przedostałem się przez San po jednym z nielicznych mostów i bocznymi wertepami dojechałem do Jarosławia. W drodze do Radymna wjechałem na kawałek krajówki. Dużo rowerzystów, ale pobocze nie nadawało się do jazdy.
Z Radymna ostatkami sił dojechałem do arboretum. Późno, bo nieco ponad 20 minut przed zamknięciem, ale po tej całej gonitwie nie mogłem odpuścić. Zrobiłem szybki spacer, rezygnując z wdawania się w szczegóły. Przegapiłem wiele atrakcji, ale i tak było warto. To miejsce wymaga przynajmniej dwóch godzin, by je poznać, a co dopiero przystanąć przy każdej roślinie.
Zostało mi dostać się do Przemyśla po szlaku Green Velo. Tam zjadłem gołąbki po przemysku. Podobne do gołąbków z ziemniakami, tylko nie wyczułem żadnych dodatków. Roztoczańskie łupcie w Zamościu bardziej mi smakowały. Dzisiaj zatrzymałem się w akademiku.

Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, setki i więcej, wyprawy / Bieszczady 2023, z sakwami, góry i dużo podjazdów

Spacer po Roztoczu

  100.00  04:54
Miałem zupełnie inne plany, ale nie wyszło, więc mając zaplanowany urlop, wpadłem na inny pomysł, który chodził za mną od paru lat. W Bieszczadach byłem 8 lat temu, więc pora odświeżyć sobie wspomnienia. Akurat zapowiadał się pogodny tydzień. Spakowałem sakwy i ruszyłem.
Zanosiło się na upalny dzień, ale nie było źle. Pojechałem znanymi drogami przez Rejowiec, Krupe i Krasnystaw. Potem odcinkami Green Velo do Szczebrzeszyna i w końcu do Zwierzyńca. Ruch na drogach był duży, trafiłem na zjazd głośnych motorów i trasę dwóch rajdów rowerowych. Zwierzyniec był przeładowany turystami. Miałem trochę obaw, ale zostawiłem rower na parkingu i wszedłem na szlak. Nie było tak tłoczno, jak sądziłem. Nad stawami Echo było za to mnogo plażowiczów. Wszedłem jeszcze na szlak na Piaseczną Górę, gdzie ruch niemal zamarł.
Mając trochę czasu w zapasie, znalazłem restaurację z wolnym stolikiem i zjadłem smacznego pieroga roztoczańskiego z jogurtem, który jest w sumie pierogiem biłgorajskim, tylko pewnie nazwa nie pasowała. Pozostało mi pokonać szlak po drogach leśnych, aż dotarłem do starej szkoły, którą przekształcono w schronisko.

Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, rowery / Fuji, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Bieszczady 2023

Do domu

  102.65  04:52
Było goręcej niż wczoraj, ale nadal dalekie to upałom z Japonii. Pojechałem drogami krajowymi. Było wygodne pobocze, ale nie brakowało morderców wyprzedzających na trzeciego, więc zjechałem na drogi boczne. Tam jakość dziur biła na głowę wszystkie niewygody z Japonii, więc potem znowu wjechałem na głośną krajówkę, potem z niej zjechałem i dotarłem w rodzinne strony.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, rowery / Fuji, setki i więcej, z sakwami, mikrowyprawa

Z wiatrem do Kocka

  145.91  07:11
Weekend w Japonii był zabójczo gorący. Lot przebiegł spokojnie. Zaskoczyły mnie kałuże i… przyjemna temperatura. W cieniu nawet ciut szczypało chłodem. Złożyłem rower i ruszyłem w kierunku rodzinnych stron.
Jazda po Warszawie nie była przyjemna. Poczułem się niczym w Korei. Nawet para Koreańczyków wjechała mi pod koła, że ledwo wyhamowałem. Na przedmieściach jechało auto na aucie i gdy zabrakło śmieszek, wtedy robiło się ciasno.
Po kilkudziesięciu kilometrach zorientowałem się, że to nie noga podawała, a pchał mnie wiatr. Im bliżej południa, tym stawało się goręcej, ale wciąż dalekie to było latu w Japonii.
Od początku jazdy wrzucanie wyższego biegu nie przebiegało idealnie, aż w końcu zrozumiałem czemu, gdy pękła linka przedniej przerzutki. Przez kilkadziesiąt kilometrów musiałem jechać z wysoką kadencją, póki nie wpadłem na pomysł zablokowania przerzutki na blacie, co z kolei utrudniło jazdę pod górki, choć te trafiały się jak na lekarstwo. Latem będzie kłopot ze zrobieniem tego od ręki.
Po ponad 13-godzinnym locie nie dawałem rady usiedzieć w siodle. Pierwotnie i tak planowałem pokonać połowę dystansu, a zaszalałem, żeby dotrzeć do celu w ciągu dwóch dni.
Kategoria rowery / Fuji, setki i więcej, z sakwami, mikrowyprawa, Polska / lubelskie, Polska / mazowieckie, kraje / Polska

W końcu się znajdzie

  16.94  01:19
Wyzwaniem na dzisiaj było odnaleźć pudło na rower. Nie spodziewałem się aż tak wysokiego poziomu trudności. Odwiedziłem kilkanaście sklepów z rowerami zanim się udało. Uznałem, że spakuję rower za sklepem i zamówię transport na lotnisko. W jakim błędzie byłem! Rower sprawnie udało mi się rozebrać, ale żadna firma nie mogła go zabrać. W poszukiwaniach pomógł mi pracownik sklepu, choć głupio mi było zajmować jego czas. Ostatecznie wezwałem taksówkę, żeby przetransportować pudło do hotelu. Ledwo zmieściła się, ale kolejny sukces. W hotelu mieli usługę transportu, jednak okazało się, że rower był na to za duży. Do innej, obiecującej firmy nie udało się dodzwonić, bo byli po godzinach pracy, więc rozłożę stres na kolejny dzień.
Nie zrobiłem ani jednego zdjęcia, więc dołączam kilka ze spaceru po Ueno, gdzie rozpoczął się festiwal letni. Połaziłem też po uliczkach z restauracjami wypełnionymi ludźmi po brzegi. Dzisiaj było dość pochmurnie, ale gorąc i tak dawał się we znaki, bo się odwodniłem. Po zmroku termometry pokazywały 31 °C, a wilgotność była absurdalna. Człowiek pocił się od samego oddychania. Wszyscy wokół powtarzali jak mantrę: „atsui”, czyli gorąco.
To już ostatnia wycieczka tej wyprawy. Koniec z codziennymi wpisami (przez 4 miesiące miałem tylko jeden dzień przerwy), bo pewnie już nie będzie mi się chciało jeździć w upałach, nawet jeśli będą bardziej znośne od japońskich. Pokonałem 8,3 tys. km, zobaczyłem dużo, jeszcze więcej zostało do zobaczenia. Następnym razem chciałbym wrócić tutaj jesienią, ale to już nie w tym roku.
Kategoria Japonia / Tōkyō, kraje / Japonia, rowery / Fuji, wyprawy / Japonia latem 2023, z sakwami, za granicą

Rowerem po Tōkyō

  40.29  02:41
Dzisiaj musiałem się przenieść, ale miałem tyle czasu, że ruszyłem do kilku typowych miejsc dla zabicia czasu. Było nadal pochmurno, choć parno. Czasem kropiło. Pojechałem pod stację kolejową Tōkyō, objechałem pałac cesarski, rzuciłem okiem na wieżę tokijską, a zanim ruszyłem do hotelu przespacerowałem się po chramie Meiji-jingū.
Kategoria Japonia / Tōkyō, kraje / Japonia, rowery / Fuji, wyprawy / Japonia latem 2023, z sakwami, za granicą

Kategorie

Archiwum

Moje rowery