W nocy kropiło, nad ranem lało. Przestało, gdy pakowałem mokry namiot. Droga wydawała się dziwnie lekka za sprawą wiatru w plecy. Nie cieszyłem się długo, bo zaczęło mżyć, a od skrzyżowania szlaków wiał boczny wiatr.
Dojechałem do portu, odstałem swoje na wietrze i wsiadłem na prom. Bujało i podróż trwała dłużej od poprzednich, bo do pokonania była cieśnina The Minch.
Do celu dopłynęliśmy z opóźnieniem, ale serwis rowerowy był wciąż otwarty – najwidoczniej serwisant liczył na kogoś wracającego z wysp w potrzebie i się doczekał. Wymienił pękniętą szprychę, wziąłem jeszcze dwie zapasowe, do tego zapasową dętkę i zostawiłem 50 funtów.
Wyszło słońce, ale nie mogłem się nim cieszyć, bo pędziłem na kemping przed zamknięciem. Dotarłem, załatwiłem wszystko, czego potrzebowałem, a w międzyczasie znów zaczęło padać.