Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Park Krajobrazowy Chełmy

Dystans całkowity:3480.04 km (w terenie 841.12 km; 24.17%)
Czas w ruchu:160:12
Średnia prędkość:18.17 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:42133 m
Suma kalorii:4566 kcal
Liczba aktywności:46
Średnio na aktywność:75.65 km i 4h 19m
Więcej statystyk

Czarnym szlakiem po Chełmach

67.0403:38
Zgodziłem się na propozycję dołączenia do wycieczki po Chełmach, żeby nie przyrosnąć do fotela. Pisanie pracy dyplomowej pochłania cały mój czas. Planem na dzisiaj był czarny szlak, którym ostatni raz jechałem chyba półtora roku temu, chociaż z początku nie kojarzyłem go.
Niestety moja opieszałość sprawiła, że mój wyjazd przesunął się o kwadrans względem planowanego. Reszta na szczęście nie marnowała czasu na czekanie na mnie i ruszyli swoim tempem. Dogoniłem ich dopiero w Warmątowicach. W Legnicy wszystkie drogi były strasznie mokre, aż miałem myśli, żeby zawrócić, nawet mimo założonych błotników. Skoro jednak wyszedłem, to nie było sensu przerywać jazdy po raptem kilku kilometrach, bo wstyd takim dystansem się chwalić na blogu.
Grupa liczyła 5 osób, wliczając Bożenę, Ewelinę, Jarka i Piotrka. Przy zalewie odłączyła się od nas Ewelina, wcześniej robiąc z nami wspólne zdjęcie na tle słońca i jeziora. Dziewczyny uczyły Piotrka pozycji do zdjęcia, aby wyglądać szczuplej. Przezabawnie to wyglądało.
Podjechaliśmy Górzec szutrem, a z Pomocnego czerwonym szlakiem rowerowym na południe, żeby dostać się do czarnego szlaku pieszego. Po drodze Jarkowi udało się zobaczyć dzika z bliska, ale nie zrobił mu żadnej fotki, tak szybko pędzili. Próbowałem swoich sił w orientacji, jednak – jak widzę teraz – dobrze trafiłem tylko na Nową Wieś Wielką.
Dotarliśmy do czarnego szlaku. Droga bardzo wygodna, choć powalone drzewa dla rowerzystów są problematyczne. Przejechaliśmy kilka razy przez płynący wzdłuż szlaku Jawornik. No, przynajmniej Jarek to zrobił w całości, bo ja dzisiaj zdecydowanie wolałem przeprawy po kamieniach. W Wąwozie Myśliborskim już były mostki, ale drewniane, bardzo śliskie.
Zatrzymaliśmy się w barze Kaskada na przekąskę. Ja wziąłem jabłecznik, bo już nie pamiętam kiedy ostatnio go jadłem. Wszyscy radośni z takiej ilości terenu, ruszyliśmy w drogę powrotną.
Przed Bielowicami zrobiło się zamieszanie, gdy zniknęli Jarek, a później Bożena. Zawróciliśmy się, ale Piotrek w międzyczasie musiał ruszyć do Legnicy. To Ania, która przyjechała (niestety autem) nad zalew, zatrzymała ekipę. Po pogawędce ruszyliśmy dalej. Jako że teren był błotnisty, to zajechaliśmy jeszcze na myjnię. Błotniki mnie poratowały, jednak rower domagał się mycia.
W domu nie mogłem wyciągnąć telefonu z mojego uchwytu i będę musiał poszukać nowego mocowania do kierownicy. Szkoda, bo lubiłem tamto, tylko zamek ze starości odleciał. Wrzuciłem też mój łańcuch do benzyny ekstrakcyjnej, jak zawsze od ponad pół roku, ale tym razem stało się coś dziwnego, bo zaczęła na nim osiadać korozja, gdy był zanurzony w tym rozpuszczalniku. Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło. Niestety nie wiem czy udało się go uratować. Wyczyściłem go, nasmarowałem i niestety płynność zginania ogniw zniknęła. Zobaczę czy jest sens zakładania go, bo jeżeli będzie stwarzał opór w pedałowaniu czy, co gorsza, zacznie mocno zużywać napęd, to pójdzie do kosza. Szkoda, bo drugiego takiego łańcucha nie dostanę, a nowy nie będzie pasował do mojego napędu ze względu na stopień zużycia (prawie 9,8 tys. km przejechanych od ostatniej wymiany).
Kategoria ze znajomymi, terenowe, Park Krajobrazowy Chełmy, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Sylwester 2013

44.3002:49
Postanowiłem, że w tym roku dołączę do rowerowego sylwestra, więc wróciłem po świętach wcześniej. Dawno byłem na rowerze i odczułem zmęczenie, gdy wsiadłem na niego dzisiaj. Niestety w najbliższym czasie nie będę mógł często korzystać z niezimowej pogody, ponieważ jestem w trakcie pisania pracy dyplomowej.
Umówiłem się z Bożeną w parku. Dotarłem jako pierwszy i pokręciłem się trochę po tamtejszych ścieżkach. Po drodze dotarli Bożena z Jarkiem. Niestety nasza grupa nie była liczna, ale reszta na pewno była zajęta innymi sprawami. Pojechaliśmy standardowo w stronę Górzca, aby urządzić tam ognisko. Po drodze spotkaliśmy Piotrka na "szosie" z jego ekipą. W Słupie Jarek ruszył przodem, żeby przygotować miejsce. Niestety na szczycie było zbyt wietrznie, więc wyszło, że po raz kolejny będzie to Bogaczów.
Było zimno, ok. 2 °C, a do tego mokro, więc i drewno chciało się łatwo palić. Mimo wszystko kiełbaski udało się upiec, uczciliśmy zakończenie tego sezonu i nawet nie zauważyłem kiedy zapadł zmrok. Powrót w ciemnościach (ale ze światłami), bo księżyc jest w nowiu. Po drodze widać było dużo fajerwerków. Za Bielowicami zatrzymał nas wystraszony pies, ofiara sylwestra. Szedł za nami aż za Warmątowice.
Podsumowując ten rok – przejechałem ponad 10,5 tys. km, pobiłem swój rekord długości jednej wycieczki (ponad 380 km, z trzechsetnych wypadła jeszcze jedna na ponad 330 km), zdobyłem kilka szczytów (schronisko PTTK na Turbaczu – 1283 m, Biały Wag – 1220 m, Smrek – 1123 m, Wierchporoniec – 1105 m, Kwaczańska Przełęcz – 1070 m, Przełęcz Okraj – 1046 m, przełęcz Średnica – 1023 m, Wielka Sowa – 1015 m, Chełmiec – 851 m, Zbójnicka Góra – 828 m, przypadkowo Trójgarb – 778 m, Ślęża – 718 m), wykonałem wiele planów i celów. Wybrałem się na wakacyjną, 4-dniową wyprawę pod namiot, choć planowałem majówkę na 7 dni. Zaliczyłem kilkaset gmin, co jest nadal ułamkiem, ale podobno przed czterdziestką uda mi się wykonać cały plan i zwiedzić lub przejechać przez wszystkie zakątki Polski.
Planów na przyszły rok nie mam, ponieważ z racji końca studiów i ofert pracy nie wiem jak potoczy się moja przyszłość. To najpewniej kwestia kilku tygodni. Postanowień także nie robię. Planuję jedynie zdobyć 400 km w ciągu jednego dnia. Myślę jednak, że w nowym roku nie będę szalał i wyjeżdżę sporo mniej kilometrów niż w tym sezonie. Mogę się też mylić, ale czas pokaże.
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, ze znajomymi, kraje / Polska, Park Krajobrazowy Chełmy, rowery / Trek

Chełmy

83.5205:25
Pogoda wciąż się utrzymuje rowerowa, więc trzeba korzystać. Umówiłem się z Bożeną na trochę terenu. Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio jeździłem z kimś. Wstałem wczesnym rankiem, gdy za oknem było jeszcze ciemno. Mieliśmy się spotkać o ósmej, ale wyszło pół godziny później. Było chłodno, coś koło 0 °C. Z wolna ruszyliśmy przez Smokowice – terenem, ponieważ Bożena chciała nakarmić zwierzęta. Te niestety się nie pokazały, prawdopodobnie chroniąc się przed zimnem w innym miejscu. Była jeszcze nadzieja w owcach w Legnicy.
Temperatura rosła ślamazarnie. Choć słońce wyglądało zza drobnych chmurek, to były zaledwie 3 stopnie. Dojechaliśmy do radiostacji w Stanisławowie, gdzie wiatr srogo smagał. Rozciągał się stamtąd przepiękny widok na góry pokryte białym puchem. Aż zapragnąłem znaleźć się bliżej tych szczytów.
Kolejny przystanek na zdjęcia z widokiem na góry był tuż przed Pomocnem. Kierowaliśmy się na Groblę. Ja z początku byłem zdezorientowany i Bożena prowadziła. Wjechaliśmy w teren, który pokonałem już kilkakrotnie, a zorientowałem się dopiero po ujrzeniu korzenia przypominającego gryfa. W Siedmicy poprowadziłem ja, bo Bożena chciała jechać w stronę Jawora. Jechaliśmy przez Rezerwat Nad Groblą, Groblę i potem podjazdem, który wycisnął trochę potu. Na sam Radogost zaczęliśmy podjazd od złej strony, bo ruszyliśmy szlakiem zielonym zamiast niebieskim. Bożena stwierdziła, że jest zbyt sztywny, więc odszukaliśmy łatwiejszej drogi.
Na szczycie chwila przerwy na zdjęcia. Niestety chmury pokryły całe niebo. Góry jeszcze było widać, ale w typowo melancholijnej scenerii. Wiatr nas popędzał, więc ruszyliśmy dalej do Myśliborza. Na zjeździe, tuż przed Kłonicami wpadłem w poślizg i zaliczyłem glebę. Wyrzuciło mnie na trawę, więc nic groźnego.
Przejechaliśmy rzekę Paszówkę. Bożena zrobiła mi zdjęcie i jak na nie spojrzeć, to wygląda bardziej efektownie niż było w rzeczywistości. Dalej podjazd po zboczu Bazaltowej Góry. Teraz, gdy drzewa nie mają liści, zauważyłem taras widokowy. Pewnie jest z niego taki sam widok, jak z wieży, która stoi obok – las urósł i zasłonił wszystko.
Na zjeździe kolejny raz się wywróciłem, ale tym razem wyskoczyłem z roweru i nie leżałem. Nie miałem dzisiaj butów z blokami i nierzadko bałem się, że zsunę się z pedałów, ale ani razu mi się to nie przytrafiło. Nie musiałem się wypinać podczas przystanków lub niebezpiecznych poślizgów. Nie zmarzłem też w stopy, więc kolejny plus. Jako minusy zaliczę bolące śródstopie (niedostatecznie sztywna podeszwa) i trudniejsze podjazdy, gdy nie można było pracować obiema nogami na raz.
Jazda w lesie, z dala od wiatru mogłaby się nie kończyć. Wyjechaliśmy na pole, na którym błoto lepiło się do opon makabrycznie. Wczoraj specjalnie zamontowałem błotniki, żeby oszczędzić sobie i rowerowi nadmiernego błota. Przyniosło to widoczne efekty, choć rower i tak wymagał czyszczenia.
W Myśliborzu zatrzymaliśmy się w Kaskadzie na gorącej czekoladzie i cieście cytrynowym. Potem pojechaliśmy asfaltami, żeby już nie brudzić bardziej rowerów. Wiatr bardzo przeszkadzał.
Niestety owiec w Legnicy nie spotkaliśmy, więc zatrzymaliśmy się przy Kozim Stawie. Bożena w końcu odciążyła swój plecak, karmiąc liczne ptactwo chlebem i bułkami. Potem pojechaliśmy na myjnie. Nauczyłem się korzystać z tamtejszej maszyny rozmieniającej pieniądze, która i tak dopiero po wezwaniu kierownika wydała mi pieniądze. Później jeszcze zawiesił mi się telefon nagrywający trasę, a na domiar złego licznik przestał liczyć. Telefon zrestartowałem, a licznik jakoś po drodze zaczął działać, gdy wytarłem styki.
Powrót po chodnikach, bo Bożenie nie chciało się wyciągać oświetlenia z plecaka, a była już szarówka. Trochę się wychłodziłem podczas końcówki jazdy. Gorąca herbata postawiła mnie na nogi.
Dowiedziałem się czemu tak narzekałem na jeden z łańcuchów – jest on o 3 cm krótszy od pozostałych dwóch. Widocznie bardzo rzadko go używałem. Za rok, od mojego czwartego sezonu (w trzecim nie planuję wymiany napędu) zacznę notować sobie ile przejechałem na którym łańcuchu. Tak będzie najłatwiej, aby ich zużycie było równomierne.
Kategoria Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, terenowe, ze znajomymi, góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, rowery / Trek

Skałka Elfów

54.5802:38
Na dzisiaj umówiłem się z Bożeną, że przejedziemy się do Myśliborza. Niestety nawaliłem, wracając zbyt późno do domu i nie udało mi się dojechać w południe do Legnickiego Pola. Gdyby nie to, może udałoby mi się ją namówić, żeby nie rezygnowała.
Ruszyłem sam z półgodzinnym opóźnieniem na południe. Było słonecznie i bezchmurnie, wiatr niewielki, temperatura wynosiła ponad 10 °C, ulice suche. Niestety im bliżej gór, tym temperatura niższa, także w Jaworze było już 8 °C. Kombinowałem jak dojechać do Myśliborza bez kontaktu z terenem i ruchliwymi ulicami, więc trafiły się Piotrowice. Przypomniałem sobie, że dalej znajduje się Chełmiec, ale po drodze trafił się asfalt, o którym prawie zapomniałem.
W Myśliborzu dużo szronu, a temperatura spadła do 3 °C. Całą drogę planowałem wjechać na Skałkę Elfów i napić się gorącej herbaty, którą wiozłem w nowym termosie. Wjechałem więc do wąwozu. Słoneczna Łąka jest teraz białą łąką. W ogóle brak spacerowiczów. Pewnie przez temperaturę, która nocą jest ujemna. Z początku było trochę błota i śladów kół rowerowych, ale dalej już ziemia zamarznięta, chrupała przyjemnie pod kołami.
Podejście na górę było bardzo śliskie. Ostatni huragan także tutaj dał się zauważyć, bo kilka drzew było wywróconych, w tym jedno blokowało drogę. Jakoś się wgramoliłem na szczyt i mogłem podziwiać widoki, odmienne od tych, które widziałem stamtąd ostatnio. A herbata przepyszna, gorąca i cieszę się, że w końcu mam termos. Mogłem jednak wybrać bardziej pojemny, żeby używać go wszędzie, ale jak na moje wycieczki zimowe na rowerze – idealny.
Do powrotu założyłem zimowe rękawice, bo w tej temperaturze było zimno. Chciałem wrócić omijając drogę, którą się dostałem na skałę. Pojechałem więc ścieżką, która była widoczna, ale doprowadziła mnie na skraj wąwozu. Nie byłem pewien dokąd mnie doprowadzi, więc zacząłem wracać, gdy nagle zauważyłem poruszający się czarny obiekt. Był to dzik, który na szczęście się przestraszył i uciekał – niestety w kierunku, w którym ja miałem jechać. Zacząłem kombinować, aż dojechałem do jakiegoś strumienia. Zostawiłem rower i wspiąłem się na wzniesienie po drugiej stronie wody. Byłem na skraju lasu bez widocznej drogi. Wyglądało na to, że zabłądziłem, więc spojrzałem na ślad sygnału GPS i już bez kombinowania zawróciłem do drogi, którą się dostałem na Skałkę Elfów. Gdy zacząłem zjeżdżać tyłem, stwierdziłem, że lepiej będzie po prostu zejść.
Postanowiłem wrócić przez Męcinkę, bo nie widziałem innej możliwości. Nie wybrałem jednak terenu do Chełmca ze względu na błoto, które witało na wjeździe. Droga za Męcinką do kopalni się rozpływa. Myślałem, że wrócę do domu na czystym rowerze, ale ten odcinek był najbardziej brudny dzisiaj. Nawet droga z Bielowic do Warmątowic była lepsza.
Do domu wróciłem po zmroku, odrobinę przemarznięty i bardzo zmęczony. Może zbyt nagle zacząłem te treningi? No ale trzeba korzystać z pogody, bo niecodziennie się zdarza wiosna w grudniu.
Kategoria Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, kraje / Polska, rowery / Trek

Myślibórz

52.9302:19
Dzisiaj ponownie skorzystałem z pięknej pogody. Niestety znów wyruszyłem za późno, a tak jak wczoraj miałem czas tylko do godz. 15. Może gdybym wstał ok. 6., to moja dzisiejsza wyprawa nie zakończyłaby się tak nagle.
Było ciut chłodniej niż wczoraj, bo 2–5 °C, a słońce świeciło blado za ospałymi chmurami. Mimo to musiałem założyć okulary przeciwsłoneczne, bo jechałem na południe i promienie mnie oślepiały. Wiatru prawie nie było.
Znaną drogą ruszyłem na południe. Tak się spieszyłem, że nie zaplanowałem trasy, a chciałem odwiedzić Wąwóz Myśliborski. Niestety nie potrafiłem sobie przypomnieć drogi, a przecież tak niedawno tam byłem. Jechałem jednak dalej, mając nadzieję, że przyjdzie mi do głowy jakaś mapa.
Mapa mi do głowy nie przyszła, ale w Męcince zacząłem intuicyjnie jechać w stronę Chełmca i przypomniałem sobie, że za następnym terenem stoi tablica wjazdowa do Chełmów. Prawie wszystkie mijane kałuże były zamarznięte, ale na drodze i tak tworzyło się błoto. Zima się zbliża i trzeba w końcu zainwestować w termos, bo gorąca herbata, którą nalałem do bidonu po godzinie była zimna.
Albo mi się wydaje, albo utwardzili drogę do Kolonii Chełmiec. Jednak na pewno na drodze do Myśliborza położyli 200 metrów równego asfaltu. Szkoda, że nie pociągnęli dalej, bo ciężkie maszyny leśników zrujnowały drogę do połowy i rower miałem calutki w brązowej brei.
Czas mnie gonił. Przejechałem się kawałek pod pałac w Myśliborzu, przetarłem błoto z okularów i odblasków w rowerze, i ruszyłem pędem w stronę Jawora. Sunąłem 30-38 km/h, aż ręce zaczęły mi drętwieć. Żałowałem, że nie wziąłem rękawic zimowych, bo przydałyby się jak ulał. W Jaworze po uliczkach jednokierunkowych dostałem się na drogę do Ogonowic, mimo że cały czas od Myśliborza myślałem o tym, żeby pojechać drogą krajową. W Godziszowej spojrzałem w końcu na mapę i zorientowałem się, że jazda dalej zadziała na moją niekorzyść podwójnie, bo raz, że wydłuży moją drogę, a dwa – nie znoszę kostki brukowej w Ogonowicach. Nie pozostało mi nic innego, jak wjechać na krajową trójkę. Ruch nie był duży, auta jeździły zwykle w grupach po pięć.
Zaczął wzmagać się wiatr, a tiry pędzące na południe dodatkowo utrudniały jazdę. Szybkim tempem udało mi się dojechać do domu, oszczędzając tylko pół godziny, aby ogarnąć się przed wyjściem na uczelnię. Palce miałem całe zlodowaciałe. Pora zmienić rękawice.
Kategoria Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, kraje / Polska, rowery / Trek

Pod Górzcem, pod Chełmkiem

54.4502:55
Za oknem słońce oświetlało drzewa, na niebie nie było chmur. Jak nic dzień zapowiadał się piękny. Tak było niestety do południa. Później pociemniało, ale nie zrażałem się. Chciałem wyjść na rower. Prognoza zapowiadała deszcz ok. godz. 16. Uważałem, że zdążę dojechać na Górzec i wrócić. Tuż przed godz. 14 byłem więc w drodze.
Temperatura wynosiła jakieś 12 °C, wiatr wiał lekko w twarz, słońce prześwitywało między chmurami. Ubrałem się jak zwykle, ale chyba za rzadko jeżdżę, bo spociłem się na prostej drodze, a co dopiero miało być na podjeździe. Myślałem, żeby podjechać Górzec asfaltem i przez Stanisławów wrócić do Legnicy, ale zmieniłem zdanie.
W Warmątowicach Sienkiewiczowskich zauważyłem nową mapę obok bramy do pałacu. Oby jak najwięcej takich elementów turystycznych! Na drodze do Bielowic złapała mnie kolka. To znak, że stanowczo za mało jeżdżę. Trzeba wychodzić częściej na rower.
Najpierw myślałem, żeby wjechać z Bogaczowa na drogę terenową, ale zmieniłem zdanie, obawiając się zbyt mokrego podjazdu i boksowania kół (nadal mam te zjeżdżone opony). Pojechałem z Męcinki szutrami, mijając zaledwie dwóch rowerzystów, z czego jednego miejscowego, prowadzącego rower na górę. Za Dębnicą niepotrzebnie skręciłem i prawie pojechałbym do Jerzykowa, jednak w porę zorientowałem się i wyjechałem z lasu.
Zmieniłem zdanie, nie chciałem jechać w dół do Pomocnego, a później przedzierać się po pagórkach. Pomyślałem, że zbadam drogę, której nie ma na mapie OpenStreetMap. Miałem nadzieję na dostanie się do czerwonego szlaku z Bogaczowa do Stanisławowa. Droga była widoczna, dopóki nie wyjechałem z lasu. Tam był koniec śladów. Niestety niepotrzebnie pojechałem na południe i przez to zmarnowałem cenny czas. Słońce z pewnością już zdążyło się schować za horyzontem (było dużo chmur i nie widziałem).
Nie poddałem się jednak. Gdy zobaczyłem, że zbliżam się do Pomocnego, skręciłem, bo wiedziałem, że czeka mnie zjazd, a później mozolne podjazdy. Zacząłem kombinować aż w końcu znalazłem się po raz kolejny w lesie. Jechałem przed siebie, uważnie patrząc na drogę, którą pokrywały duże ilości liści. Po drodze spłoszyłem kilka stad saren, chociaż kilka razy to one bardziej wystraszyły mnie. Minąłem nawet Chełmek i zastanawiałem się jak mogłem podczas mojej wizyty tutaj nie zauważyć tej drogi.
Udało mi się dojechać do znanych miejsc. Niestety gdy dotarłem do czerwonego szlaku (zauważony jeden piktogram na drzewie), niepotrzebnie skręciłem. Po prostu przegapiłem miejsce, w którym szlak skręca, bo właściwie było to skrzyżowanie, na którym się znalazłem. Nie miałem ochoty zsuwać się jak ostatnim razem w przepaść, więc zawróciłem i odnalazłem drogę.
To miała być szybka wycieczka z minimalną ilością terenu, a teraz miałem ubłocony cały rower. Zrzuciłem z grubsza błoto, powyciągałem patyki i liście z napędu, i zauważyłem, że zniknął przystanek. Może i miał dziurę w ścianie, ale czemu od razu go likwidować?
Szybka jazda w dół. Przed Sichowem zaczęło kropić i do samej Legnicy na zmianę wzmagało się i ustawało. Jak zwykle zaczynałem przemarzać w stopy, bo było ok. 6 °C, ale na szczęście to nic w porównaniu z zimą. Nie żałowałem powrotu nocą, bo w Kozicach zobaczyłem piękny widok na Legnicę. Przejrzystość powietrza była dziś wzorowa. Cieszę się też, że pogoda okazała się łaskawa, nie zatrzymując mnie na żadnym z wciąż istniejących przystanków.
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, terenowe, góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Park Krajobrazowy Chełmy, rowery / Trek

Szlak Wygasłych Wulkanów, część 1

104.0205:24
Plan przejechania tego szlaku miałem jeszcze pod koniec wiosny. Przełożył się jednak na jesień. Trochę szkoda, bo chłód i krótki dzień nie były przychylne.
Wyruszyłem przed godz. 10, gdy temperatura rosła od 11 stopni w górę. Szlak zaczyna się w Legnickim Polu i tam się znalazłem. Akurat odbywało się jakieś święto policji i pełno było mundurowych. Możliwe, że przez dużą ilość radiowozów nie zauważyłem początku mojego szlaku, który znajduje się gdzieś na przystanku MPK. Za to na budynku przy drodze do Strachowic znajduje się tabliczka żółtego szlaku z kilometrażem i stamtąd oficjalnie rozpocząłem jazdę Szlakiem Wygasłych Wulkanów.
Do Mikołajowic szlak nie jest w ogóle oznaczony, więc już wiedziałem, że bez mapy przebycie całej drogi jest niemożliwe. Miałem ze sobą turystyczną mapę Gór i Pogórza Kaczawskiego ze szlakiem, także to była moja jedyna nadzieja – w internecie nikt nie udostępnił swojego przejścia trasy.
Za Snowidzą wjechałem na polną drogę, na której nie ma ani jednego znaku. Korzystając z GPS-a, ustaliłem jak należy jechać. Najpierw przeciętna polna droga, a później zarośnięta trawą i krzakami, zapomniana. Dalsza droga została zaorana, i to w bezczelny sposób, bo nawet słupek graniczny leżał wykopany.
Jest niby jesień, a jednak babie lato. Bardzo przeszkadzają te pajęczyny unoszące się w powietrzu. Miałem nadzieję, że nie będę miał z nimi wiele do czynienia.
Szlak Wygasłych Wulkanów jest szlakiem pieszym. Stąd też w Jaworze pojawiły się kolejne problemy, gdy trzeba było przedostać się jednokierunkową pod prąd. Dalej jeszcze na Rynku został zamalowany jeden znak, ale na plus jest możliwość poruszania się rowerem wokół ratusza.
Za Jaworem zaczął się porządny teren. Najpierw po żwirowej drodze, a później droga obok szczytu Rataj. Ponieważ na mapie są oznaczone w tym miejscu Małe Organy Myśliborskie, to postanowiłem na chwilę zboczyć ze szlaku, a gdy natrafiłem na niebieski szlak ścieżki spacerowej, to byłem pewien, że jestem na właściwej drodze. Trafiłem na sam szczyt bazaltowego wzniesienia, a później zsunąłem się po łagodniejszym zboczu, żeby zobaczyć całość z dołu. Niesamowity widok. Dowiedziałem się też, że znajdowało się tam grodzisko z zamkiem, jednak do obecnych czasów niewiele się zachowało.
Dojechałem do Myśliborza, a po wizycie w sklepie zatrzymałem się na Słonecznej Łące, żeby zjeść i odpocząć. Potem ruszyłem wzdłuż Wąwozu Myśliborskiego, zatrzymując się pod Skałką Elfów. Tyle o niej słyszałem, że sam chciałem zobaczyć jakie widoki się z niej rozciągają. Nie udało mi się wjechać, ale rower wepchnąłem aż na sam szczyt. Przepychając się w tłumie, udało mi się zobaczyć skromny widok na pałac w Myśliborzu i wioski leżące za Pogórzem Kaczawskim. Szkoda tylko, że jesień jeszcze nie zdążyła odwiedzić tego wąwozu, bo przydałoby się więcej koloru tym drzewom.
Dalej szlak wyprowadza z wąwozu, niestety znów na zaoraną drogę. Dobrze przynajmniej, że dało się jechać, choć ciekawi mnie jak turyści mają się przedostać po polu tuż przed żniwami. Na zdjęciach satelitarnych Google ta droga jest widoczna – tylko na zdjęciach.
Kolejnym celem była Czartowska Skała. Chciałem być jak najdokładniejszy w przejeździe po szlaku, dlatego spędziłem trochę czasu kręcąc się wokół góry, ale ostatecznie dałem sobie spokój. Szlak po prostu nie jest tam oznaczony. W dodatku dalej prowadził do Pomocnego po zapomnianej drodze i trochę się namęczyłem jadąc po grząskim gruncie.
Lubię lasy, ale ten szlak przydałoby się odświeżyć. Za Kondratowem wjechałem do kolejnego lasu, w którym wytyczenie głównych dróg spowodowało, że te boczne zostały zapomniane. Po gałęziach i różnych odpadach po wycince drzew, szlak pokierował mnie do głównej drogi leśnej, a następnie do Gozdna. Stąd między szopą i płotem dwóch gospodarstw prowadzi rzadko uczęszczana ścieżka, która ciągnie się skrajem lasu do polnej drogi. Niestety też rzadko kto ją odwiedza. Jakimś cudem udało mi się nie zjechać ze szlaku i znalazłem się na ścieżce wyjeżdżonej przez motocyklistów. W oddali było słychać pobzykiwanie ich maszyn, więc starałem się szybko przemieszczać.
Szlak kontynuował po zarośniętej drodze, o której już dawno zapomniano. Jak na złość zgubiłem mapę, a to była moja jedyna pomoc na tym szlaku. Musiałem się kilkaset metrów po tej trawiastej drodze wrócić. Mapa leżała, ciut ubłocona, ale przydała się zaraz za lasem. Tam spotkała mnie niemiła niespodzianka. Droga znów została zaorana, i to tak dawno temu, że nawet na zdjęciach satelitarnych jej nie widać. Spojrzałem na kompas i ruszyłem – niestety po przeoranym polu z dużymi bruzdami uniemożliwiającymi jazdę. Rower cały czas trzeba było ciągnąć. Jak dotarłem do lasu, to znalazła się droga, która teraz prowadzi donikąd (logicznie rzecz biorąc – do pola, ale dla turysty to jest ślepy zaułek). Nie odnalazłem jednak ani jednego znaku, więc zacząłem podjazd w górę tak, jak pokazywała mapa. Odnalazłem żółte znaki i jadąc, dopiero w połowie drogi zobaczyłem, że się wracam. Przebieg szlaku został zmieniony i to dobrych kilka lat temu, ale niestety nikt nie kwapi się do zaktualizowania map. Musiałem źle zinterpretować znak skrętu z wykrzyknikiem w miejscu skrętu starego przebiegu szlaku. Zawróciłem i zaintrygowała mnie ścieżka, którą podążało kilka osób. Prowadziła na szczyt Wielisławki, na której znajdują się ruiny zamku oraz schroniska, a także punkt widokowy, z którego – przy zachodzącym słońcu i miernej widoczności – nie było ładnej panoramy.
Na dole czekała mnie miła niespodzianka – Organy Wielisławskie. W końcu je zobaczyłem z bliska, i są olbrzymie. Poczułem się taki mały stojąc pod nimi. Nie mogłem jednak marnować czasu, bo zbliżał się wieczór. Gdy odjechałem i zniknął mi z oczu szlak, to zorientowałem się, że znów zgubiłem mapę. Odnalazłem ją i uznałem, że to koniec na dziś. Nie udało się zamknąć planu w jednym dniu, ale to wyłącznie ze względu na krótki dzień oraz trudności w poruszaniu się po tym szlaku. Tak samo przecież było na rowerowym szlaku Orlich Gniazd.
Droga powrotna bardzo prosta, bo nie dość, że miałem z górki, to jeszcze wiatr wiał w plecy. Niestety przez chmury szybko zrobiło się ciemno, ale do Legnicy dotarłem przed nocą, poprawiając średnią 16-17 km/h.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Ognisko III

40.0801:45
Kolejne ognisko w większym gronie. Podchodziłem sceptycznie do dzisiejszego dnia ze względu na niekorzystną prognozę pogody, ale meteo.pl ostatnio ma gorsze dni w prognozowaniu i po załatwieniu szybko spraw pojechałem do Bogaczowa, spóźniony tylko kwadrans. Zdecydowanie brakowało mi energii. Na miejscu byli Marek, Bożena, Karolina, Łukasz i Jarek. Po walecznym boju o ogień w wykonaniu Jarka mogliśmy szybko wrzucić nasze potrawy na ruszt... znaczy się kije. Po pewnym czasie dojechała do nas Monika ze swoją dziewczyną, którą okazała się być Ania. Po pewnym czasie, z przygodami, przyjechał też Piotrek. Po biesiadowaniu i przeczekaniu deszczu, który jednak popadał raptem kilka minut ruszyliśmy szybkim tempem do domu. Piotrek miał ochotę na czereśnie, dlatego zatrzymaliśmy się przy jednym drzewie w Kościelcu, żeby uprzedzić szpaki.
Dowiedziałem się też, że od marca po Parku Miejskim w Legnicy rowerem jeździć nie można poza wyznaczonymi ścieżkami, a takich ścieżek nie ma (kiedyś były). Podobno w przyszłości mają powstać. Mimo wszystko nie słyszałem jeszcze o przypadku zatrzymania rowerzysty w parku, sam nawet mijałem strażników czy policjantów na patrolu jak jeszcze nie wiedziałem o pomyśle legnickich radnych. Zresztą tablice z regulaminem przed parkiem nie zostały jeszcze zaktualizowane, więc w razie problemów można się do nich odwołać.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, ze znajomymi, rowery / Trek

Przełęcz Okraj

180.4208:31
Ponieważ majówka się nie udała, to miałem okazję dołączyć do wyprawy na Przełęcz Okraj. Wcześnie rano, bo o godzinie 7 na skrzyżowaniu stawili się – Bożena, Łukasz, Jarek, Piotrek i Ania. Starą trasą ruszyliśmy do Bielowic, a później przez Stary Jawor na drogę krajową nr 3, na której prędkość nie schodziła poniżej 30 km/h (Bożena narzekała przez to na nudę). Później parę podjazdów i do Kamiennej Góry prowadziłem ja, trzymając się stałej średniej 29,5 km/h :P
W Kamiennej Górze przerwa i obieramy kurs przez wioski aż do Jarkowic, w których Jarek ustala, że wjeżdżamy na czarny szlak rowerowy. Nie była to najlepsza pora, bowiem jest tam wycinka drzew i droga kompletnie nie nadawała się do jazdy rowerem, także ponad kilometr drogi raz prowadziliśmy rowery, raz wjeżdżaliśmy.
Na rozdrożu znów trafiamy na "Szlak Liczyrzepy" ER-2 (ciągle wydawało mi się, że to ER-4). Jedziemy nim ciągle w górę, mijając liczne strumienie. Od czasu do czasu zaczynają pojawiać się zapierające dech w piersi widoki. Najpierw tylko przez drzewa, a później – już na wykarczowanych zboczach – widać piękną panoramę. Oczywiście robimy sobie często przerwy. Zbaczamy ze szlaku rowerowego, żeby ścieżką na granicy polsko-czeskiej zjechać prosto na przełęcz. Było dużo wody, kamieni i trochę śniegu, ale wszyscy dotarliśmy do celu, robiąc sobie pamiątkowe zdjęcia.
Czekał na nas ponad 10-kilometrowy zjazd do Kowar. Myślałem, że przemarznę, ale tak się nie stało. Mam problemy z zakrętami i na jednym się nie wyrobiłem. Na szczęście skrajnia była duża i na niej się zatrzymałem. Później już zwalniałem jak tylko mogłem.
Od Kowar były piękne widoki na Śnieżkę, na której nadal zalega śnieg. Ja tradycyjnie zaczynam odstawać od grupy. W Jeleniej Górze peleton nie jedzie przepisowo, a ja żeby nie odstawać od reszty i przede wszystkim nie zgubić ich – robię to samo...
Po postoju pod sklepem ruszamy z powrotem do Legnicy. Na początek Kapella, którą zdobywam jako ostatni. Dalej zjeżdżam sam, bo peleton na mnie nie poczekał. Spotykamy się dopiero w Starej Kraśnicy. Stąd jedziemy przez Górzec, zjeżdżając szutrami. Po wycieczce z Bożeną, Jarkiem i Łukaszem jedziemy na pizzę (a w sumie cztery pizze), która po całym dniu wyczerpującej jazdy wynagradzała wysiłek.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, rowery / Trek

Odreagować

90.7103:52
Nie udało się, bo odkładałem to na ostatnią chwilę. Musiałem być pewny, że nie będzie lało jak z cebra, że będę mógł ruszyć i przejechać taki dystans. Nie udało się. Obdzwoniłem kilka miast za noclegami i nic. Planowałem taką piękną majówkę, a wyszło, że nie mam w tym roku majówki.
Musiałem odreagować. Najpierw pomyślałem o wyjściu gdziekolwiek, ale po co mam wychodzić, skoro mogę pojechać? Zwłaszcza, że jutro ma padać. Sprawdziłem kierunek wiatru, odmierzyłem palcem na mapie odcinek – Lipa, zwiększyłem go – Kaczorów, jeszcze trochę i Jelenia Góra. Szybkim tempem zacząłem swoją jazdę. Za Warmątowicami Sienkiewiczowskimi spotkałem Izę i Monikę, więc kawałek z nimi przejechałem. Później podjazd asfaltem na Górzec i dalej do Lipy. Byłem już zmęczony i zapadł zmrok. Myślałem o odbiciu na Starą Kraśnicę, ale przekonałem siebie do zrobienia ostatniego podjazdu, żeby później jechać już tylko w dół i w Kaczorowie skręcić na Wojcieszów. Opłacało się, bo odrobiłem średnią. Zmęczony wróciłem do domu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, ze znajomymi, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery